30 września 2019

23. Puzzel przeszłości

Stałem przed kalendarzem. Jedna karteczka, jeden dzień. Jeden dzień, jedna liczba, dzień tygodnia, imieniny i jakiś nic nieznaczący wierszyk. A przed oczami miałem piątek dwudziestego czwartego, co do tego nie miałem wątpliwości.
Spojrzałem na poszarpane brzegi papieru, który wystawał z góry. Ktoś niedokładnie oderwał wczorajszy… to znaczy dzisiejszy dzień. Wyrwałem wystające strzępki i już, było cacy. Wszystko pięknie, piątek jawił się naprawdę przyjemnie, imienin nie obchodził nikt znajomy, cytat zamieszczony na dole strony był całkiem niegłupi… tylko że był czwartek. Były urodziny cholernego drania.
Skrzywiłem się, wracając za biurko. Powinienem zająć się pracą. Zapomnieć o Kibie, o tych kilku nieporozumieniach i uciszyć ten głos w głowie, który próbował zasugerować mi, że Inuzuka mógł mieć trochę racji. A w końcu zapomnieć o Sasuke, o tym, że w ten dzień powinniśmy świętować, tak, jak zrobiliśmy to w zeszłym roku.
Bo to właśnie rok temu…
Stop.
Sięgnąłem po pierwszą lepszą kartkę z pierwszego lepszego stosu. Podanie o przeniesienie z ANBU do Akademii. Ktoś najwyraźniej miał dość stresu, nabawił się jakiegoś urazu albo cholera wie, może rodzinę zakładał i potrzebował mniej niebezpiecznej pracy.
Tak jak Shikamaru, który jeszcze mnie popamięta za te wszystkie podchody, obrabowanie mnie z jednego dnia w kalendarzu i traktowanie jak dzieciaka. Bo czy nie mógł po prostu podejść i powiedzieć: Hej, Naruto! Dziś urodziny Uchihy, jak się z tym czujesz?
Bo przecież czułem się świetnie, wyśmienicie wręcz. Obrazy jeden po drugim stawały mi przed oczami, a każdy kolejny gorszy od poprzedniego. Chyba byłem przesadnie sentymentalny. I chyba wcale nie pogodziłem się z decyzją, którą podjąłem. Jednak teraz było już trochę za późno na żałowanie. Prawda była taka, że dokonałem jedynego słusznego wyboru. Być może Sasuke był już stracony, być może nie byłbym w stanie już niczego dla niego zrobić. Taichi zaś miał się dobrze, a ja musiałem zrobić wszystko, by nic tego nie zmieniło.
Uszczęśliwić dziecko, któremu odebrałem matkę.
Jednak czy był to jedyny powód, dla którego przyjąłem go pod swój dach?
Nigdy.
Powodów było jak drzew w lesie, jak liści jesienią w parku. Jedne szlachetne, inne mniej. Egoistyczne, z przymusu i takie, które można by opisać jednym krótkim: co ludzie pomyślą?. Kilka z nich chciałbym nazwać najważniejszymi, o innych wolałbym zapomnieć. Ale wszystko to były tylko nierealne marzenia, bo choćbym i został Kage całego świata, były rzeczy, na które wpływu nie miałem. Takie jak ludzki umysł, pragnienia i motywacje. One po prostu były, a ja wmawiając sobie, że są inne, niż czułem, mogłem oszukać wszystkich, ale nie samego siebie. Nazywanie rzeczy po imieniu bywało trudne. Przyznanie się do tego, że nie jest się tym, o kim zawsze się marzyło, również.
Byłem, kim byłem, czułem to, co czułem i nie potrafiłem tego zmienić. Choćbym bardzo, bardzo chciał. Choćbym pragnął całym sobą, miałem związane ręce.
Z wahaniem sięgnąłem do najniższej szuflady biurka. Szuflady skarbów, sekretów i mrocznych tajemnic. A najmroczniejszą rzeczą, którą w niej trzymałem, było zdjęcie z czasów, kiedy dostawałem szału na wieść, że znów w ramach misji czeka nas łapanie spasionych kotów, które dość miały życia na puchatych poduszeczkach i marzyły o przygodach na łonie natury. Sakura, Sasuke i ja byliśmy geninami, zawsze razem, jako drużyna. Przejechałem palcem po szkle.
Czasem dochodziłem do wniosku, że to nieobecność Sakury do tego doprowadziła. Kiedyś wydawało mi się, że całe życie stała za naszymi plecami, że więź między Sasuke a mną zrodziła się bez jej udziału, ale potem uzmysłowiłem sobie, że to nieprawda. Jej wpływ mógł być subtelny, z pozoru niezauważalny, bo nie dopuszczaliśmy jej do wielu spraw między nami, ale to właśnie potrzeba jej chronienia, ostatecznie nas połączyła. Pojawiła się chęć współpracy, próby zrozumienia siebie nawzajem. Haruno miała na nas ogromny wpływ, nawet jeśli nie było tego widać.
A to zdjęcie było tego świetnym odzwierciedleniem. Gdyby nie uśmiechnięta Sakura, która wprowadzała trochę pozytywnej aury, fotografia prezentowałaby nienawiść w czystej postaci.
I byłby to mylny obraz.
Uchiha z miną skwaszonego buraka, moja morda wykrzywiona w najbardziej złowrogi sposób, na jaki było mnie stać… i tylko Haruno, i jej dziewczęcy urok, nadawały zdjęciu nastroju dziecięcych, niegroźnych przepychanek. Pierwsze miłości i chęci zdobycia świata. Przyjaźń, rywalizacja, ale i oddanie, i wzajemne zrozumienie.
Ramka wylądowała z powrotem w szufladzie. Nie przyniosła odpowiedzi. W magiczny sposób nie uświadomiła mi czegoś, o czym bym nie wiedział. To było tylko zdjęcie. Sentymentalnie połaskotało mnie po sercu. Bo nie zawsze i nie wszystko musi kończyć się widowiskową puentą, która odmienia ludzkie istnienie.

***

– Wróciłem!
Kopniakiem zamknąłem za sobą drzwi. Wzdrygnąłem się, kiedy okazało się, że zbyt mocnym, bo huknęły o framugę. Nieważne. Ustawiłem dość sporych rozmiarów karton na szafce przy drzwiach i zdjąłem buty.
Uwielbiałem ten moment, kiedy otwierałem mieszkanie i mogłem głośno zakomunikować, że już jestem. Bo był w nim ktoś jeszcze. To było miłe, cholernie miłe. Kiedy całe życie mieszkało się samotnie, człowiek zaczynał doceniać takie drobne zmiany w życiu. Wróciłem stało się czymś emocjonalnym, podnoszącym na duchu w gorszy dzień i napawającym optymizmem.
Taichi wychylił głowę zza drzwi swojego pokoju. Kąciki jego ust drgnęły.
– Wcześnie wróciłeś, wujku. Jak ci minął dzień?
– Noo… świetnie! Zjesz obiad?
Łypnął w stronę kartonu. Nie, tam akurat żarcia nie było. Pomachałem w powietrzu foliową reklamówką z dwoma styropianowymi opakowaniami. Przez szczeliny w kubełkach wydostawał się smakowity zapach.
– Ramen! Sam robiłem! – zażartowałem.
Taichi uśmiechnął się i usadził się wygodnie na kanapie. Podałem mu jeden z pojemników i pałeczki. Pierwsza zasada dobrego wychowania w każdej książce dla początkujących rodziców brzmiała: nigdy nie pozwalaj dziecku na spożywanie posiłków poza stołem w kuchni bądź jadalni. A już kategorycznie nie zgadzaj się, by jadło na kanapie. A jeśli nie pierwsza, to druga. W każdym razie na pewno w pierwszej dziesiątce.
Sam umościłem się wygodnie i położyłem spocone i nieco brudne po całym dniu stopy na stoliku. Myślę, że Sakura by mnie zabiła.
Kiedy skończyliśmy, pudełka wylądowały w koszu. To była kolejna rzecz, za którą kochałem pana Teuchiego. Nie dość, że gotował niesamowicie, to jeszcze nie musiałem zmywać po posiłku. Raj dla mężczyzny.
– Wszystko dobrze? Pomóc ci, wujku?
Drgnąłem. Taichi stał w drzwiach i przyglądał się ze zmarszczonymi brwiami, jak próbowałem… No właśnie. Bo zamiast wyrzucić te pudełka do kosza, stałem z gąbką do naczyń w ręce. Opakowania leżały w zlewie i ociekały wodą, którą puściłem silnym strumieniem.
Zakręciłem kran i oparłem się rękoma o zlew.
– Nie, chyba nie – odpowiedziałem, nie zaznaczając, do którego pytania się tak właściwie odniosłem. Może do obu, może do żadnego. – Masz ochotę na deser?
I nie czekając na odpowiedź, wróciłem do przedpokoju. W kartonie, na samym wierzchu, upchnąłem reklamówkę z cukierni. A z racji tego, że faktycznie ją upchnąłem, zakupione ciastko nie prezentowało się już tak dobrze, jak za ladą.
Taichi lustrował mnie z uwagą, ale nic więcej nie powiedział. Jego wymowny wzrok już i tak mówił sam za siebie.
Ciasto, na które się skusiłem, nie miało żadnego kremu, wiórków kokosowych ani czekolady. Polewa wyglądała bardzo surowo i stonowanie, i nagle zacząłem się zastanawiać, dlaczego właśnie to ciasto zwróciło moją uwagę.
I nie miałem pojęcia.
W smaku okazało się nieco suche i gorzkie.
– Niedobre – skomentowałem, odsuwając talerzyk ze swoim kawałkiem.
Taichi miał zamyśloną minę. Zmrużył oczy jak prawdziwy ciastowy koneser.
– Wykwintne – stwierdził po dłuższej chwili.
– Wykwintne? A skąd ty znasz w ogóle takie słowo? Ja w twoim wieku… stop, ja to żaden przykład. Ja pewnie nie znałem, ale Sakura już tak.
Chłopiec oblizał widelczyk, którym jadł – ja pakowałem do ust łapami – i spojrzał na mnie z namysłem.
– A kiedy poznałeś?
– Nie pamiętam. – Wzruszyłem ramionami. – Kiedyś niewiele czytałem. Nie to co teraz, kiedy większość mojego dnia to właśnie literki. Kiedyś moje życie kręciło się wokół misji i ważniejsza była siła niż elokwencja. O! Chociaż kiedyś dostałem jedno takie zadanie, które wymagało wnikliwego rozumu i… prawie dałem sobie radę! Opowiedzieć ci o tym?
– Może innym razem.
Taichi minę miał całkowicie niewzruszoną. Wgapiał się we mnie bez ustanku i nawet nie dał po sobie poznać, czy jest choć trochę zainteresowany tym, co powiedziałem. Kamienna twarz. Westchnąłem i przesunąłem swój kawałek ciasta w jego stronę.
– Chcesz jeszcze mój?
– Chętnie.
Tym razem jadł z mniejszą gracją, jakkolwiek by to nie brzmiało. Elegancja poszła w zapomnienie, a smakołyk wylądował w ustach z pomocą dłoni, nie widelczyka. W jego oczach zatańczyły wesołe iskierki i już wiedziałem, że mam swojego Taichiego z powrotem.
– Lubisz takie gorzkie i suche… to znaczy wykwintne, rzeczy? Może mam coś w tym stylu skołować kiedyś na obiad?
Oblizał palce i wzruszył ramionami.
Do tematu nie wróciliśmy. Spodziewałem się, że Taichi zachce teraz wrócić do siebie i zająć się tym, co robił przed moim powrotem, ale uparł się mi towarzyszyć. I zanim w ogóle spytał, co zamierzam robić w ten piękny i nieco zbyt gorący wieczór, przytargał ten nieszczęsny karton i ustawił na dywanie w salonie. Piekielne dziecko. Piekielnie inteligentne i uparte. W dodatku z szóstym zmysłem.
Ignorując to, że przysiadł na kanapie i przyglądał mi się bacznie, otworzyłem karton i zajrzałem do środka. Z niejaką ciekawością, choć przecież wiedziałem doskonale, co w nim jest. Sam go pakowałem kilka miesięcy temu. Wszystkie zdjęcia, rzeczy osobiste, które wydawały mi się szczególne, a na samym wierzchu…
– To opaska? – spytał, podchodząc bliżej i zerkając mi przez ramię.
– Ochraniacz.
Nieco stary i zniszczony. Zarysowany i to nie przez byle kogo, a przeze mnie. Pierwsza potyczka w Dolinie Końca. Pierwsza i ostatnia, bo choć po tym zdarzeniu byliśmy po dwóch różnych stronach, okazja do natłuczenia sobie nawzajem już się nie zdarzyła. Myślałem, że dojdzie do tego po pokonaniu Madary, ale zanim się obejrzałem, Uchihy już nie było. Walka ostateczna została odwołana. Jego cel się zmienił, a ja przestałem być ważny.
Przeglądając zdjęcia z dzieciństwa braci Uchiha, czułem się nieco skrępowany. Taichi wisiał mi na ramieniu i patrzył z uwagą na wszystko, co przewijało się przez moje ręce. A ja nie potrafiłem wymyślić żadnego sensownego powodu, dla którego miałbym go odesłać do jego pokoju. Idź, bo tak i bez dyskusji? No pełna profeska.
Dopóki o nic nie pytał, czułem, że nie mam prawa go wyrzucać. Nie chciał wiedzieć, kim jest Sasuke. Nie chciał wiedzieć, czemu twarz Itachiego została bardzo starannie wypalona na każdym zdjęciu. Nie chciał wiedzieć. I bardzo dobrze.
Ale to dziwne, to był przecież dzieciak. Nie był ciekaw? Nie chciał poznać mrocznej tajemnicy najpotężniejszego niegdyś klanu w Konoha? A może… to właśnie ja tego od niego oczekiwałem? Może właśnie towarzystwo było tym, czego potrzebowałem teraz najbardziej i Taichi o tym wiedział. Towarzystwo, ale nie słowa.
Zdjęcia przeglądałem szybko. Bez sentymentalizmu i zatrzymywania się na każdym na co najmniej kilka minut. Jedno spojrzenie, ocena, następne. A że nie było ich zbyt wiele, szybko zostałem z niczym. Karton pozostał pusty.
– Hm… może miałbyś teraz ochotę obejrzeć jakieś zdjęcia mamy?
Nawet nie czekając na odpowiedź, podszedłem do regału i zdjąłem z niego album. Gestem ręki zaprosiłem Taichiego, by usiadł koło mnie i otworzyłem na pierwszej stronie.
Sakura miała całkiem sporo fotografii z dzieciństwa. I jej zdjęcia w porównaniu z tymi Sasuke, różniły się przede wszystkim klimatem. Tu była miłość, była radość i czuć było pozytywną energię. Uchiha byli zaś strasznie konserwatywną rodziną, a fotografie głosiły przede wszystkim surowość i dyscyplinę. Niby ten sam scenariusz – rodzice i dziecko, a tak różne oblicza prezentowały.
– Mama się zawsze lubiła stroić – oznajmiłem, pukając palcem w zdjęcie, na którym wpatrzona w lustro rozczesywała długie włosy. – To chyba było jeszcze w Akademii. Była taka śliczna! Marzyłem o tym, żeby zostać jej chłopakiem, ale nie była mną zainteresowana.
Taichi przytaknął, jak zaczarowany oglądając fotografię. Na szczęście nie spytał, w kim się wtedy kochała. Wtedy, później, pewnie nawet i teraz, gdyby nie to, że była martwa. Nie wiem, czy potrafiłbym mu na to odpowiedzieć.
Zdjęcia z czasów, kiedy rodzice Sakury jeszcze żyli, obejrzeliśmy dość ekspresowo. Może dlatego, że kiedy zostaliśmy pełnoprawnymi shinobi, nasze życia bardzo się zmieniły. Nie mieliśmy już czasu na zabawy i spędzanie czasu z najbliższymi. To znaczy Sakura nie miała, bo ja nikogo takiego wtedy jeszcze nie miałem. Zaczęły się treningi, poważne misje, a pamiątki takie jak zdjęcia, poszły w odstawkę. A potem już było za późno.
Przejechałem palcem po ostatniej fotografii, która przedstawiała państwa Haruno.
– To twoi dziadkowie – przedstawiłem ich sobie. To znaczy… nie powiedziałem do ludzi ze zdjęcia, że właśnie pokazuję je ich wnuczkowi, no ale prawie. Rodzice Sakury byli tak żywi, że w przeciwieństwie do państwa Uchiha, nie prezentowali się jak postaci ze starego, bardzo surowego obrazu. A malarz na pewno był największym z największych artystów. Nie. To nie był ten poziom… wykwintności, której tak nie lubiłem. – Zginęli podczas Czwartej Wielkiej Wojny.
– Mama miała takie włosy – zauważył, wskazując palcem pana Haruno. Swoją drogą, bardzo mu współczułem. Facet z różowymi włosami… to musiało być trudne. Ja bym się na pewno przefarbował.
Sakura rosła i rosła, z fotografii na fotografię stawała się coraz piękniejsza i… smutna. Bo już nie było z nami Sasuke. Bo choć wojna się skończyła, on dalej leżał jej na sercu i wątrobie. Na kilku zdjęciach, które miała ze mną, wyglądała wręcz jak żywy trup, bo przy moim szerokim uśmiechu, jej bladł i prezentował się bardzo krucho. Ona cała była taka krucha.
A potem nastąpił przełom. Kilka zdjęć z ciężarnym brzuchem, potem z dzieckiem, a potem… no potem już nic.
Ostatnia fotografia była wciśnięta tyłem za okładkę. Drużyna Siódma. Kakashi, Sakura, Sasuke i ja. Dokładnie to samo zdjęcie, które trzymałem w szufladzie.
– To ten sam chłopak, ten z rodziną?
– Tak. Wielka miłość twojej mamy.
I przy okazji też moja.
Taichi zmarszczył brwi, a potem pochylił się i dokładnie zlustrował Sasuke.
– To mój tata?
– Nie. – Przejechałem palcem po zdjęciu. – Już go poznałeś. To ten pan, który napisał do ciebie list i spalił las.
Jeśli spodziewałem się jakiegoś: A, to ten zwyrodnialec! w odpowiedzi, to się nie doczekałem. Taichi chyba nie potrafił nikogo nienawidzić, nie był zdolny do takich uczuć. Mógł ze smutkiem wspominać czasy, kiedy całą Konohę obrastały przepiękne wysokie drzewa, ale nie mógł żywić pretensji do osoby odpowiedzialnej za ich zniszczenie.
Był tak podobny, a jednocześnie tak różny od wszystkich poznanych mi Uchiha.
Kiedy zamknąłem album, wyleciało z niego jeszcze jedno zdjęcie. Kolejne włożone za okładkę, choć pomimo moich niejasnych przypuszczeń, nieukazujące niczego nadzwyczajnego. Odetchnąłem, bo fotografie chowane w taki sposób zazwyczaj przedstawiały sceny, na które nie mogło lub nie chciało się patrzeć. A to było po prostu moje zdjęcie z ciężarną Sakurą w lecie, na jakieś dwa miesiące przed urodzeniem Taichiego. Tylko sceneria była nietypowa, bo wybraliśmy się na wycieczkę i jakimś cudem zawędrowaliśmy do Doliny Końca, tak nas nogi poniosły. Choć bardziej mnie, ponieważ Sakura nie miała z tym miejscem żadnych wspomnień.
– Gdzie to jest? – spytał Taichi, chwytając fotografię w ręce.
– To Dolina Końca. Kiedy mój i twojej mamy przyjaciel, ten ciemny ponurak, odchodził z wioski, to właśnie tu walczyłem z nim po raz ostatni. Potem widzieliśmy się kilka razy, między innymi w czasie wojny, ale to właśnie wtedy na dobre odciął się od Konohy. Wrócił… no jakoś prawie dwa lata temu. Długo z nami nie pobył, hehe.
Taichi nie powiedział ani słowa, wciąż jak zaczarowany wpatrując się w zdjęcie. A naprawdę niczego na nim nie było. Tylko my. I to nieszczęsne tło.
– Wujku…
Urwał. Oddał mi fotografię, ale nie ruszył się z miejsca. Po chwili ponownie wyrwał mi ją z rąk.
– Coś nie tak? – spytałem.
– Ja… bo ja chyba tam byłem.
Tak. To właśnie tego mi było trzeba na sam koniec dnia. Spojrzałem na niego z przerażoną miną. To było w ogóle możliwe? No raczej, że nie.
– Niemożliwe. Coś musiało ci się pomylić.
Taichi ze zmarszczonymi brwiami spoglądał na fotografię. Co w niej było takiego? Jako spec od liści, już dawno powinien ją porzucić na rzecz czegoś ciekawszego, ale jak na złość, to nie następowało. Dlaczego? Dlaczego dziś? Trzymał to cholerne zdjęcie tak, że gdziekolwiek bym nie stanął, doskonale je widziałem. Każdy jego szczegół, choć to akurat mogłem sobie wmawiać i odtwarzać z pamięci. A może powinienem po prostu odwrócić wzrok? Pewnie powinienem, ale jakoś nie potrafiłem.
– Wiesz co, Taichi? Nie za dobrze się dziś czuję, chyba położę się już spać.
– O dwudziestej?
Podszedłem do kanapy i poprawiłem poduszki.
– Tak, o dwudziestej.
Przyglądał mi się chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym zmarszczył brwi i ponownie spojrzał na… Na ten cholerny puzzel przeszłości uwieczniony na śliskim papierze. Mogłem nie rozumieć, o co chodziło, ale drżałem jak cholera na samą myśl.
– To dobranoc ­– rzucił bezbarwnym tonem, kontemplując zdjęcie z namysłem.
No jasna cholera, jakby wciąż było ich mało. Skapitulowałem. Nie miałem szans. Nie czułem się na siłach, by dłużej z nim walczyć.
Już zamierzałem wyjść, zaszyć się u siebie i zakopać w pościeli, kiedy mój wzrok padł na kalendarz wiszący na ścianie koło drzwi. Dzień, przed którym uciekałem, który za sprawą Shikamaru prawie sam uciekł przede mną, nie był po prostu urodzinami Sasuke.
Był czymś więcej. Znacznie więcej. Pachniał alkoholem sprzed roku, zapachem męskiego potu, brzmiał głębokim i niskim głosem. Smakował śliną, a… a skończył się w łóżku. Moim. Tym tuż za ścianą.
I nawet pościel chyba miałem wtedy dokładnie taką samą jak dziś.
– Tylko ja dziś będę spał tutaj – oznajmiłem, sięgając po koc leżący w rogu.
Taichi spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Dlaczego?
– Bo…
Bo w mojej sypialni dokładnie rok temu działy się wyjątkowe rzeczy. Pierwszy seks, pierwsza wspólna noc. I choć nie padły żadne wyznania ani obietnice, tamtego dnia po raz pierwszy czułem z kimś taką bliskość. Nie liczył się nawet ból tyłka, który przez kilka dni stanowił pewien dyskomfort. Liczyła się obecność i zapach drania, jego ciało, pot i oddech, którym parzył mi ucho.
Przełknąłem ślinę, bo zaschło mi w gardle.
– Niech będzie – odpowiedział chłopiec, wzruszając ramionami i wstając z podłogi. Po tylu miesiącach wspólnego mieszkania oswoił się już z tym że z moim rozgarnięciem bywało różnie i czasem lepiej było nie naciskać. – Czy… ja na pewno nigdy tam nie byłem?
Taichi popukał palcem w fotografię. Miałem nadzieję, że zamknie album i odłoży na miejsce, ale chyba się na to nie zanosiło.
– Na pewno, sto procent, nawet tysiąc, jeśli wolisz.
– Bo mam takie wrażenie, że znam to miejsce.
– Może widziałeś to zdjęcie w jakiejś książce – powiedziałem, chcąc jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. – Albo gdzieś wisiało, czy coś. To dosyć charakterystyczna miejscówka.
Taichi podniósł na mnie wzrok.
– Opowiesz mi o nim coś więcej?
– Opowiem, ale nie dzisiaj. Idź spać.
Jego spojrzenie mówiło samo za siebie. Poszedł do swojego pokoju, ale podejrzewałem, że przed północą się nie położy. Obawiałem się zresztą, że ja również, bo chociaż prędko pogasiłem światła i zakopałem się pod cienkim kocem, sen nie nadchodził.
Zaciskałem powieki z całej siły, starałem się oddychać równomiernie i całkowicie się wyluzować, ale ciało zupełnie mnie nie słuchało. Kiedy wzwód przybrał na sile, leżenie na brzuchu stało się nie do wytrzymania. A leżąc na plecach, miałem niebezpiecznie łatwy dostęp.
Moje palce wydawały mi się zbyt ciepłe i krótkie. Przydałyby się smukłe i chłodne, których dotyk wywoływał dreszcze na całym moim ciele. Kiedy Sasuke mnie dotykał, miałem wrażenie, że płonę. A im bardziej rozpalony byłem, tym większy kontrast był między naszymi ciałami. Kiedy mnie pieścił, dostawałem gęsiej skórki. Mój drąg twardniał z każdym kolejnym ruchem jego dłoni, choć było to przecież niemożliwe. Nie do tego stopnia. Bo on już był jak diament. Niezniszczalny, twardy jak jasna cholera. Alotropowa cholera. Z węgla w sensie. No i prędzej bym uwierzył, że mi fiut stopnieje, choć to raczej chłodna dłoń Sasuke powinna mieć problem w kontakcie z moją skórą.
Jego usta były zaś całkiem inne. Wąskie i gorące. A przede wszystkim wilgotne. Zasysał się na moim pensie, patrząc mi w oczy. Grzywka opadała mu na twarz, policzki nabierały subtelnego odcienia różu. A kiedy odsuwał usta, z moim penisem wciąż łączyła je strużka śliny. Jakby byli sobie przeznaczeni.
Poruszając ręką w spodniach i zaciskając mocno powieki, próbowałem przypomnieć sobie jego pośladki. Jak wypinał je do mnie, jak jęczał, kiedy się w nim zagłębiałem. Oczyma wyobraźni widziałem jego biodra, a na nich swoje dłonie, czasem zaciśnięte zbyt mocno i zostawiające na nich sine ślady. Miał taką delikatną skórę. Kiedy te dwa razy oddał się w moje ręce, bałem się, że skończy się to siniakami. Obaj zresztą bywaliśmy brutalni. Obaj potrafiliśmy się zatracić w swojej miłości, choć żaden z nas jej w ten sposób nigdy nie nazwał. No może oprócz mnie. Kochaliśmy się w milczeniu. Tej pierwszej nocy nie padły żadne wyznania, żadne deklaracje. Po prostu byliśmy dla siebie.
I to nam tamtego dnia w zupełności wystarczyło.
Skończyłem bezgłośnie, brudząc sobie dłoń i spodnie.

***

Kiedy rano wszedłem do kuchni z zamiarem zrobienia dobie kawy, oniemiałem.
Cały stół był zawalony książkami. I to takimi, których sam nigdy nie otwierałem. No bo po co niby miałbym przeglądać Atlas Kraju Ognia? Nie pamiętałem nawet, z jakiej okazji i od kogo go dostałem. Trafił na półkę obok innych książek, które stanowiły ponoć niezbędnik dobrego Hokage, a które teraz również spoczywały na stole, pootwierane na najróżniejszych stronach.
Taichi nawet nie zauważył, kiedy do niego podszedłem, zaglądając mu przez ramię.
– Szukasz czegoś?
Podskoczył na krześle, a potem spojrzał na mnie. I już wiedziałem, że tej nocy nie zmrużył oka. Westchnąłem.
– Taichi…
– Wujku, to nie tak, to ważne.
– Taichi.
Zacisnął usta, spuszczając wzrok. Nie zamierzałem go wcale besztać za to, że zarwał noc. Nie byłem jego matką, skoro taką decyzję podjął, to musiał natrafić na coś, co było dla niego szczególnie ważne. No a z drugiej strony… pozostawienie go samemu sobie i powiedzenie: Rób, co chcesz też nie świadczyłoby o mnie dobrze. Bądź co bądź byłem jego opiekunem prawnym.
Wstawiłem czajnik i usiadłem po drugiej stronie stołu, nieco odsuwając od siebie książki. Wystarczyło, że w gabinecie miałem tyle szpargałów wokół siebie, że dostawałem biurkowej klaustrofobii.
Kiedy on milczał, ja zastanawiałem się, co powinienem mu powiedzieć. Co powiedziałby mi Iruka? Albo Jiraya? Ten pierwszy zapewne zrobiłby mi wykład o roli snu w życiu człowieka i wyliczył na palcach, ile szarych komórek czy czegoś tam ważnego mi obumarło, bo nie zmrużyłem oka. Ten drugi  głupim uśmiechem wypytywałby, co takiego ciekawego znalazłem w tych książkach, a później zasugerował, że może to tylko podpucha, a wszystkie pornosy pochowałem pod stołem.
Nie chciałem być ani jednym, ani drugim.
Od niechcenia zerknąłem w stronę najbliższej książki i zamarłem. Dobrze, że nie piłem jeszcze tej kawy, bo zapaskudziłbym nią wszystko.
– Hej… – Taichi podniósł na mnie wzrok. – Nie okłamałem cię. Dolina Końca to naprawdę nie jest miejsce, które miałbyś kiedykolwiek okazję zobaczyć. Ale jeśli bardzo chcesz, to… mogę cię tam zabrać, co ty na to?
– Nie o to chodzi. Ja chyba wiem, skąd znam to miejsce. Bo ja trochę poczytałem i to jest to miejsce, gdzie Pierwszy Hokage walczył z Madarą, prawda? Sam tak powiedziałeś. No i tu było napisane, że… – Taichi zaczął przesuwać książki, w poszukiwaniu tej, w której najwyraźniej znalazł coś istotnego. – Płynie tam wodospad, który oddziela Kraj Ognia od Kraju Dźwięku.
Pokiwałem głową.
– Owszem.
– Tak. I tu jest jeszcze napisane, że: Dolina została upamiętniona dwoma olbrzymimi posągami walczących. Senju Hashirama stanął po stronie Kraju Ognia jako symbol jego siły, a Uchiha Madara w opozycji, jako jego zdrajca. Wodospad, który powstał w wyniku walk prowadzonych na tamtym terenie, nazwano na cześć Hashiramy Wodospadem Boga Shinobi.
– Mhm, może i tak.
– Wodospad Boga Shinobi – powtórzył Taichi. – To tej nazwy użył twój przyjaciel, kiedy mówił mi, dokąd się wybiera.
– Taaa, może… czekaj, co?!
– A potem ja o tym zapomniałem.
– Taichi, stop! Jesteś tego pewny?
Zmarszczył brwi i pokiwał głową.
Jasna cholera.
Gdyby nie te wczorajsze zdjęcia, nigdy bym się tego nie dowiedział. Nigdy nie poruszyłbym jakiejś zapadki w tej części jego pamięci, którą Sasuke uśpił. Coś zatrybiło, nie dało Taichiemu spokoju, a dzięki jego zmysłowi obserwacyjnemu i umiejętności łączenia faktów, tajemnica wyszła na jaw.
– Muszę iść!
Zerwałem się z miejsca, w biegu zakręciłem gaz, chwilowo darując sobie kawę i wyleciałem do przedpokoju. Buty i… w sumie tyle. Peleryna Hokage została w biurze. I dobrze, bardzo dobrze.
– Wujku! – Taichi wybiegł za mną z kuchni.
– O nic się nie martw! Cieszę się, że sobie przypomniałeś, pa!

___________________________________________________________________
Dwa tygodnie i jeden dzień, to prawie jak dwa tygodnie, prawda? Udajmy, że zmieściłam się w terminie :).
Tyle słowem wstępu (albo zakończenia). Chciałabym napisać jeszcze tylko jedno, a raczej zrobić poniekąd samej sobie autoreklamę. Nie wiem, ile osób wie, że prowadzę (-łam, ta końcówka jest w sumie bardziej adekwatna) jeszcze jednego bloga z ff w uniwersum Naruto. A właściwie, to jestem (byłam i będę) jego współautorką.
Nie ma w nim yaoi, nie ma mrocznego klimatu, jest za to dużo (naprawdę) głupiego humoru, trochę romansu i dramatu (a głównymi macho są oczywiście bracia Uchiha, bo któż by inny). Nazwałabym to nawet telenowelą, bo i długość się zgadza (więc i do Potopu można to porównać), i treść można pod telenowelę podciągnąć, ale mi jako autorce nie wypada :). Blog z przyczyn przeróżnych został zawieszony w tamtym roku, niemniej odżyje już wkrótce, więc chciałabym Was na niego gorąco zaprosić! Oczywiście jeśli ktoś gustuje w takich rzeczach. Mnie pisanie czegoś tak lekkiego i (często) przejaskrawionego sprawiało ogromną przyjemność. Wymyślanie wielu scen było rozkoszą w najczystszej postaci!
Jeśli jesteście zainteresowani, to będzie bardzo miło nam Was gościć :).
Jedna tylko uwaga – historia ma 7 lat, a jej początki... ekhem... nie należą do najlepszych. Niemniej warto przebrnąć przez pierwsze dość naiwne (i słabe – bądźmy ze sobą w 100% szczerzy) rozdziały, bo później jest już znacznie lepiej. Poprawa naszych zawstydzających początków jest w planach, ale to akcja długoterminowa i nie do wykonania w najbliższym czasie.
Niemniej... zapraszam o <<tu>>!

12 komentarzy:

  1. Uff. Melduję się ponownie, tym razem po lekturze wszystkich opublikowanych do tej pory rozdziałów. Nie dałabym rady komentować każdej części z osobna, więc chcę chociaż skomentować całokształt, ale... trudno mi zebrać myśli.

    Na pewno zacznę od tego, że Twoje opowiadanie umiliło mi chorobę, której nabawiłam się czekając pięć godzin w deszczu na pociąg. I prawie zarwałam nad tym Twoim opowiadaniem noc, więc z pewnością mnie wciągnęło - bo hej, inaczej czytałabym po rozdziale dziennie, czy coś!

    Bardzo podoba mi się narracja - lekka, przyjemna, wielokrotnie się uśmiechałam z przemyconych gdzieś-tam żarcioszków. I to jest super, bo to sztuka żeby o trudnych (dla bohaterów) sprawach pisać lekko. Tak... no wiesz, na temat i nie spłycając zbytnio, ale jednocześnie nie uderzając patosem. Za to ogromny plus, bo chyba właśnie ta Twoja narracja sprawiła, że tak szybko pochłonęłam wszystkie opublikowane rozdziały. :)

    Co do samej historii, to, jeśli mam być tak zupełnie szczera, jeszcze nie wiem, co sądzę. Bo jednak dwadzieścia trzy rozdziały to naprawdę WIELE słów, a ja mam wrażenie, że pytań bez odpowiedzi jest z każdą częścią coraz więcej i jakby... za dużo? Może to dlatego, że przeczytałam całość prawie za jednym zamachem, ale jestem trochę przytłoczona tym, że spędziłam z Twoim opowiadaniem tyle godzin, a dalej tak rozpaczliwie niewiele wiem. I to w taki nieprzyjemny sposób, że tych (być może tylko pozornie) bezsensownych wydarzeń jest tak wiele, że czuję, że choćbym nie wiem ile nad tym myślała, to nie mam nawet cienia szansy wymyślić, o co tak właściwie w tym wszystkim chodzi. Mam jednocześnie świadomość, że to nie koniec historii (wspomniałaś gdzieś, że ma być 36 rozdziałów, tak?), więc może wydarzy się coś, co sprawi, że jednak uznam "no, jednak to ma sens i faktycznie wyjaśnia wszystko!", ale na razie tego nie widzę. Mimo to - a może właśnie DLATEGO - chcę przeczytać ciąg dlaszy. Bo jednak thrillery są trudne, zwłaszcza do pisania, i chciałabym się dowiedzieć, jak to wszystko rozwiążesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kreacje bohaterów moim zdaniem na plus - podoba mi się w miarę dojrzałe podejście do tematu i jak najbardziej akceptuję, że wszyscy ogarnęli się, wydorośleli. Polubiłam Twojego Naruto i jego sposób myślenia, wciąż leniwego Narę, który zmaga się z (kłopotliwą! :P) ciążą żony, Taichiego, którego w mandze przecież nie było, ale być może powienien, polubiłam nawet Sakurę (która co prawda nie żyje i jest tylko wspominana czasami, ale wciąż).

    I nie wiem do kończa czemu, ale jaram się jak winda w Babilonie, że Sasuke i Naruto pieprzyli się w łóżku Shisuiego. Albo może jednak wiem. Biedny Shisui, w sumie. I Ita też biedny. :P

    No i jeszcze jaram się wieloma drobnostkami... nie wypunktuję ich tu teraz, bo, no cóż, mój komentarz miał być z założenia bardziej zbiorczy i ogólny, ale choćby z najświeższych rozdziałów te wspomnienia o Tsunade, jej pozostawione w biurku czarki na sake, technika łamania biurek i fakt, że wszyscy i tak wbijali jej do biura, jak (cytując Ciebie) do warzywniaka. :P

    Ale nie byłabym sobą, gdybym tylko się zachwycała, przepraszam... Podoba mi się kreacja Naruto, tak. Ale jednak jego postać wydaje mi się trochę niespójna - zarówno z mangą, jak i z Naruto z wcześniejszych rozdziałów opowiadania. Nie wspominając w ogóle o moim wewnętrznym headcanonie, ale jakbym się tym kierowała, to mogłabym czytać tylko co, co sama sobie napiszę. :P No bo... dlaczego on tak właściwie został jednak Hokage? Bo najwyraźniej wybitnie się do tego nie nadaje - może nadawałby się na czas kolejnej wojny, ale w czasie pokoju... no nie. I chociaż rozczula mnie jego nieporadność i spósób w jaki Shika go "wychowuje" to... no kurde, nie w każdym jednym rozdziale. Oczyma wyobraźni widzę Narę, który sztorcuje go przez telefon, że nie, kac to nie wymówka i ma ładnie dowlec swój tyłek do biura na punkt ósmą, jasne. I widzę też Narę jako jego głos rozsądku (bo swojego wewnęrznego Naruto czasami nie ma :P), który stara się mu przetłumaczyć priorytety, ale... no nie całkiem kupuję tę wersję, że Naru to taka ciapa i najwyraźniej nic nie jest w stanie zrobić sam i w ogóle Shika musi za niego ogarniać dosłownie wszystko. Chłopie, ogarnij się albo zmnieć robotę! Sama nie wiem, brakuje mi jednak jakiegoś zaakcentowania, że Uzumaki jednak nie jest tym Hokage z przypadku, bo tak, bo znalazł czapkę w czpisach.

    Nie kupuję też Naruto, który usilnie stara się o Sasuke zapomnieć (to chyba w poprzednim rozdziale było), już nie wspomina jego ciała i w ogóle, sratatata, a potem wystarczają urodziny Sasuke (skąd w ogóle Shika wpadł na pomysł, żeby wyrywać mu kartkę z kalendarza, po co niby?) i Naruto znowu nie jest w stanie się opanować, świruje, wali sobie konia na kanapie... nie żeby mi to przeszkadzało, ale jest jakby niekonsekwente. Bo albo pamięta tylko stara się tego po sobie nie pokazywać innym, albo stara się ogarnąć i żyć dalej. Sama nie wiem, ale są takie momenty w tym opowiadaniu - psychika bohaterów niby jest jakoś-tam zgłębiona i widać, że to przemyślałaś, ale ja jako czytelnik mam wrażenie, że jakieś etapy, może jakieś zmiany w tych bohaterach, zostały po prostu pominięte.

    OdpowiedzUsuń
  3. Postać Sasuke też wypadałoby chyba jakoś skomentować... hmm. Tak. NO CÓŻ. Zupełnie i totalnie go nie ogarniam - nie wiem, czy takie było Twoje życzenie, żeby czytelnik go zupełnie i totalnie nie ogarniał, ale na tym etapie jest w moim top trzy najbardziej wkurzajacych postaci z całego opowiadania i go nie lubię. No bo z jednej strony jego poczynania są zapewne elementem tej "tajemniczej" części opowiadania, która powinna wyjaśnić się później, ale... o cholerę mu w sumie chodzi? Zaczynając od początku - czemu w ogóle wrócił do wioski? Czemu wplątał się w nie-związek z Naruto? Nie wspominając już nawet o tym nie-gwałcie i całej tej akcji z jaskinią (ale tutaj domyślam się, że nie powinnam wręcz rozumieć na tym etapie). W sumie każdą jedną jego decyzję mogłabym poddać pod tego typu wątpliwość. I ponownie - chyba muszę poczekać, co z tego wyniknie na koniec. Ale na razie jestem na nie - wkurza mnie niemiłosiernie, mam ochotę mu przywalić żeby się ogarnął, bo trudne dzieciństwo i mroczna przeszłość nie usprawiedliwiają wszystkiego i współczuję Naruto, że musi się z tym idiotą użerać. O, ale jedna rzecz stanowczo na plus! W sensie, że Twój Sasuke jest naprawdę zły i odrobinę psychopatyczny - nie wiem, czy jestem w stanie wyjaśnić ładnie, o co mi tu chodzi... Ale często zdarzają się opowiadania, w których całe to uchihowe "zło" i "szaleństwo" występuje tylko w narracji i jakimś domyśle - tuaj tak nie jest, Twój Sasuke naprawdę ma wszystko w dupie i naprawdę podpala lasy.

    Co się zaś tyczy relacji Naruto-Sasuke... tak jak napisałam w komentarzu pod pierwszym rozdziałem - nie całkiem ją kupuję i nie jestem do końca pewna, co z tego ma wyniknąć. Bo na czym ona w sumie polega? Na czymś chyba powinna. Może coś jest przemilaczne, może... nie wiem. Ale widzę coś w stylu "enemies with benefits" jeśli chodzi o faktyczną relację - i oczywiście złudzenia Naruto i jego niespełniona prawie-miłość. Ale jednak... nie mają już po naście lat (ile oni w sumie mają lat, ze 25? - tak czy inaczej, raczej musieli dojrzeć szybciej niż wskazuje na to wiek, bo wojna i inne takie) i całe to szumne uczucie powinno się opierać się na... czymś. Nie na ruchaniu bez słowa i braku jakiejkolwiek szczerej i niewymuszonej relacji poza tym - tego im nigdy nie życzyłam, w żadnym opowiadaniu. Na miejscu Naruto chyba dałabym Sasuke w łeb i tyle, bo aż mi go momentami żal (Naruto oczywiście).

    OdpowiedzUsuń
  4. I tu pozwolę sobie na dygresję - w sumie nie widzę tu dla nich szczęśliwego zakończenia. Chyba nawet byłabym rozczarowana, gdyby jednak się okazało, że właśnie to dostaną, happy end. Nie wątpię, że coś się jeszcze wydarzy między nimi - zawsze widzę dla nich romans i gorącą, wszechogarniającą, ale też jednak destrukcyjną miłość. Rzadko widzę dla nich "i żyli długo i szczęśliwie". Tutaj... widzę Naruto, który będzie udawał, że już nie boli, ale jednak raz na jakiś czas będzie przegrzebywał karton z uchihowymi pamiątkami, myśląc za każdym razem, że powinien go spalić i nienawidząc siebie z powodu tej słabości... może nawet kiedyś, za wiele lat, opowie Taichiemu całą historię i wyzna, ile Sasuke naprawdę dla niego znaczył, kim był. Ale to tyle, nic poza tym. Co będzie naprawdę? Tego się dopiero dowiem. ;)

    Przemyśleń z zadka mam jeszcze dużo, ale to chyba ani czas ani miejsce - już i tak stworzyłam potwora. Przepraszam w ogóle za ten komentarz - pewnie nie tego oczekiwałaś, ale inaczej nie potrafię. U mnie to zawsze jest milion nieposkładanych myśli na minutę i trudność w komentarzach, szczególnie tych pisanych. No ale z drugiej strony, gdybyś żadnych komentarzy nie chciała, to byś nie publikowała opowiadania, tylko pisała je do poduszki - wolę więc zostawić tu moje nieposkładane myśli, niż nie zostawić nic. ;)

    Pisz dalej! Mam nadzieję, że jeszcze tu wrócę (chociaż nigdy nie byłam dobra w czytaniu rozdziału raz na dwa tygodnie i pamiętaniu, że powinnam go przeczytać) i doczytam kiedyś ciąg dalszy. Pisz dalej, bo wychodzi Ci to super. I naprawdę cieszę się, że nie cały fandom umarł.

    No to... lecę dalej się rozbijać po fandomie i szukać inspiracji, bo listopad już puka do mych drzwi, a ja wciąż taka bez weny. Powodzenia i do napisania kiedyś, gdzieś! :)
    Ann

    PS Na rozluźnienie - powróciła do mnie klątwa sprzed lat, jeszcze z czasów studenckich, czyli... czytasz sobie kulturalnie KULTURALNE opowiadanie, no pełna kulturka. Ale cię to wciąga. I chcesz czytać dalej. Ale nie możesz czytać dalej, bo życie. Zabierasz więc telefon/laptopa/czytnik do tramwaju i wtem... dzień dobry porno! Bo w tramwaju najlepiej, jak jakaś baba podczytuje zza ramienia. ZAWSZE. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę może nie od początku, a od końca. A konkretniej od zdania: ''Przepraszam w ogóle za ten komentarz - pewnie nie tego oczekiwałaś''. Nie przepraszaj! To jest właśnie to, na co tak długo czekałam, bo czytanie samych zachwytów owszem, jest przyjemne, ale nie skłania do żadnych refleksji i zastanowienia się, co jednak mogło mi się nie udać i nad czym mogłabym popracować. Więc no, bardzo Ci dziękuję za ten komentarz! Trzymam za słowo, że jeszcze kiedyś do mnie wpadniesz i wyrazisz swoją opinię na temat dalszej części :)

      Masz rację, że pytań bez odpowiedzi jest wiele, a ja mam nadzieję, że uda mi się na nie wszystkie odpowiedzieć i że na koniec wszystko okaże się trzymać jednej kupy. Żeby mi to tylko nie wyszło jak kopytka, które lepiłam ostatnio, bo będzie źle :D
      Powiem tak, pierwszy raz pisałam coś w tego typu klimacie i miałam sporo obaw już przed publikacją pierwszego rozdziału. Niemniej tyle czytałam złych, naprawdę koszmarnie złych książek, w których po rozwiązaniu zagadki nic okazywało się nie mieć sensu, że zebrałam się na odwagę, żeby to wrzucić. Chyba nie robię sobie dobrej reklamy, ale cóż poradzę, że sama nie czuję się w tym gatunku pewnie. Ale na pewno jest to lepsze niż kryminał, który wpadł mi ostatnio w ręce, o!

      Co zaś się tyczy kreacji Naruto - przyjmuję na klatę. Opowiadanie powstawało na NaNo 2016 i 2017, trochę w przerwach pomiędzy, trochę później, trochę też teraz. Nie chciałam, żeby Naruto był tak do końca spójny, chciałam, żeby miał sporo dylematów, żeby sam sobie zaprzeczał, żeby miał chwile zawahania i chwile, kiedy będzie do siebie niepodobny, ale mogłam przesadzić, nawet wtedy, kiedy starałam się, żeby poszło wszystko gładko i spójnie. Co zaś tyczy się jego pracy jako Hokage, cóż... przyznam szczerze, że się na tym nie zastanawiałam, bo dla mnie generalnie Naruto jako Hokage zawsze był dziwieniem i nie rozumiałam, dlaczego właśnie tego pragnął. Z jego zalet, to chociaż nie jest zbyt bystry ani zbyt rozgarnięty, myślę, że dzięki jego otwartości na ludzi, jego sile przekonywania i zmieniania świata, stał się z pozoru kandydatem idealnym. Z wykonywaniem faktycznej pracy zaś różnie bywa. Na swoją obronę dodam tylko, że pisząc w narracji pierwszoosobowej trudno mi było poświęcić wystarczająco miejsca, by jakoś podkreślić jego znaczenie na tym stanowisku i że coś tam jednak potrafi. Nie wydaje mi się, by Naruto chciał opowiedzieć, co dobrego zrobił sam i jak bardzo angażują go niektóre zadania (na pewno nie podpisywanie papierków). Jednak myślę, że jak się zepnie i weźmie do roboty, to potrafi dokonać niemożliwego, chociaż nie pokazałam tego nigdzie w fabule, fakt. Niestety dopóki sporą część jego uwagi zajmuje Sasuke, jego uwaga zostaje podzielona, a on nie potrafi skupić się w pełni tak naprawdę na niczym.

      Usuń
    2. Twoja opinia o Sasuke, to dla mnie ogromny komplement! Raz jeden czytałam kiedyś na jakimś nieistniejącym już blogu opowiadanie, w którym Sasuke był tak kompletnie nieprzenikniony, że porwało mnie ono bez reszty. Nigdzie więcej się na takiego Uchihę nie natknęłam, więc sama zapragnęłam napisać jego postać w taki sposób, by czytelnik nie rozumiał. Jego motywy są nieznane, jego zachowanie niejasne, psychika... cóż. Na pewno nie jest tak do końca normalny. Teraz tylko pytanie, czy uda mi się z tego wszystkiego wyplątać :)

      Hmm... nie wiem, co Ci odpowiedzieć na zarzuty dotyczące relacji Naruto i Sasuke. Może za mało uwagi poświęciłam ich związkowi z początku historii, ale nie wydawało mi się konieczne, zaznaczać, co jest między nimi. Naruto z pewnością kochał, a że o tym nie mówił... on rzadko mówił o takich rzeczach, dopóki nie miał noża na gardle. Pierwszy raz przyznał, że Sasuke coś do niego znaczy, kiedy ten był ciężko ranny w walce z Haku i w mniemaniu Naruto martwy. I teraz też myślę, że ten związek po prostu sobie był, bez deklaracji. Żaden z nich nigdy nie był wylewny, więc i rozmowy o uczuciach nie było. A czemu Sasuke wrócił? To jeszcze przed nami :)

      Zakończenie. Hmm... no sama jestem ciekawa, jakie będzie :D. Wstępne mam napisane, ale widzę, jak ono sobie ewoluuje i zapewne do ostatniego rozdziału tak naprawdę nie będę miała pewności, jak to się skończy. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz :)

      Dziękuję Ci również za wszystkie miłe słowa, bo do nich się wcześniej nie odniosłam. Pisania na pewno nie porzucę, bo sprawia mi zbyt wiele przyjemności i dobrze jest wiedzieć, że nie tylko mi :)

      Ps. Skąd ja to znam! Nie ma nic lepszego, niż porno w komunikacji miejskiej ;)

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  5. Cieszę się z pojawienia się nowego rozdziału!
    Więc kwestia rozbiórki wypłynęła właśnie w urodziny Sasuke (o ile to dobrze zrozumiałam) - nic dziwnego, że Shikamaru usiłował go wtedy zagadać.
    Podobała mi się bardzo część domowa - przemyślenia Naruto na temat Sakury w drużynie Siódmej (i zgadzam się z nimi całkowicie), to przypomnienie o dobrych manierach w domu(i fakt, że łamali obie te zasady - może dlatego, że dom to twoje bezpieczne miejsce w którym możesz być sobą), zagadkowe ciastko (kupił bo podświadomie przypomina mu Sasuke?) i nagłe odkrycie Taichiego. Czyżby to mała podpowiedź Uchihy dla Naruto...Czekam na więcej.
    Weny i wolnego czasu życzę!
    Pozdrawiam, Mei

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podobało :)
      Nieskromnie powiem, że jestem bardzo dumna z siebie za te wszystkie fragmenty dotyczące Sakury. Nie ukrywam, że nie przepadam za nią i wykreowanie jej u siebie na kogoś dobrego, kogo Naruto wspomina z wielkim utęsknieniem i sentymentem, sprawia, że i moje podejście do niej się zmienia. Naruto ma w końcu tę moc przekonywania do siebie ludzi, nie? :D
      Tak ciasto jest iście w stylu Sasuke, tak różne od tego, w czym gustuje sam Naruto :)
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  6. Hej,
    dobrze że Tachi grzebał dalej i ta sprawa nie dawała mu spokoju choć w pewnym stopniu myślałam że to tam mógł udać się Sasuke... jako miejsce gdzie walczył z Naruto...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taichi to bystry chłopak. Ciekawe, po kim to ma? ;)
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  7. Wybaczcie brak odpowiedzi na komentarze (a jest na co!) i brak rozdziału, ale jestem tak zawalona robotą, że nie mam chwili na nic. Proszę o cierpliwość i do zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, dobrze że Taichi grzebał dalej i ta sprawa nie dała mu spokoju choć w pewnym stopniu pomyślałam o tym miejscu że tam może być Aasuke...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń