Bieganie w takim upale było samobójstwem. Zanim dotarłem do mieszkania
Shikamaru, byłem tak mokry, jakbym wyszedł prosto z basenu. W ubraniach. Bo
nawet gacie nieprzyjemnie lepiły mi się do ciała.
Zadzwoniłem do drzwi, ignorując fakt, że była dopiero ósma rano, a skoro
Nara miał urlop, mógł jeszcze spać. Nieważne. To co chciałem mu powiedzieć, było
ważne.
Kiedy po dłuższym czasie nikt mi nie otworzył, zadzwoniłem raz jeszcze.
Bardziej natarczywie. Najwyżej Temari mnie zabije. To również nie było w tej
chwili ważne. No bo Sasuke… no bo to było ważne.
Zanim zadzwoniłem po raz trzeci, tym razem planując na dobre uwiesić się
na dzwonku, drzwi się otworzyły. Shikamaru pchnął mnie do tyłu, wyszedł i
pociągnął mnie za łokieć. Szedłem za nim bez słowa, a raczej dawałem się
ciągnąć, bo tempo, które obrał, było zawrotne.
Puścił mnie, dopiero kiedy znaleźliśmy się za zakrętem. Z dala od drzwi i
okien do jego domu. Z dala od wściekłej Temari.
– Co jest, pali się? – zapytał ze znużeniem.
– Żeby jeszcze było co…
Westchnął.
– Dobra, to nie było śmieszne. Co się stało?
Otworzyłem usta i… Przeszedłem na drugą stronę ulicy, żeby zakupić od
pani w warzywniaku butelkę wody. Zimna, bo z lodówki, orzeźwiająca, smakowała
jak nigdy.
– Tak się zastanawiałem… jak myślisz, czy Yamato byłby w stanie coś
zaradzić z tymi drzewami? No wiesz, styl drewna i w ogóle…
Shikamaru spojrzał na mnie jakoś dziwnie. Trochę jak na idiotę, trochę
jak na kogoś, kto popełnił jakieś bardzo, bardzo straszne przestępstwo i robił
wszystko, żeby się nie przyznać. Bliżej mi było do tego drugiego, chociaż
przecież niczego nie zrobiłem. Jeszcze.
– Sądzę, że to możliwe. Spytaj, jak będziesz miał okazję.
– Świetnie, dzięki!
Cisza. Ani ja nie zamierzałem się oddalać, ani on naciskać i pytać, z
czym faktycznie przyszedłem. Znaliśmy się już tyle lat, byliśmy najbliższymi
współpracownikami, pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że obecnie najlepszymi
przyjaciółmi.
– Chodźmy gdzieś.
Shikamaru kiwnął głową, a potem dał mi znak, bym ruszył za nim.
Wyprowadził nas na polanę pełną ławek. Niegdyś park. Kamienne siedzenia zwyciężyły
w starciu z płomieniami i, wciąż niewzruszenie, przypominały o tym, że niegdyś
w tym miejscy można było cieszyć się cieniem rzucanym przed drzewa.
Przysiedliśmy na jednej w nich. Była nagrzana jak diabli i parzyła mnie w
tyłek. Chciałem nawet rzucić na ten temat jakąś niezobowiązującą uwagę, ale
spojrzenie Nary wybiło mi ten pomysł z głowy.
– Wiem, gdzie może być Sasuke! Albo gdzie do tej pory był.
Nara westchnął cierpiętniczo. Zero podekscytowania, ciekawości, niczego.
Zamiast się ucieszyć, że w końcu sprawa ruszyła do przodu, bo drużyna ANBU, której
to zleciłem do tej pory, okazywała się bardzo nieudolna – albo to Uchiha był
zbyt sprytny – on wykazywał objawy zupełnego zrezygnowania i zmęczenia tematem.
No i tego mi było właśnie trzeba. Osobowości będącej idealną przeciwwagą
do mojej i moim osobistym głosem rozsądku.
– Co zamierzasz zrobić?
– A nie spytasz najpierw skąd?
– No dobra: skąd?
I powiedziałem mu o Taichim. O naszej rozmowie sprzed paru miesięcy, o
tym cholernym sharinganie, którego moc doprowadzała mnie czasem do szału, o
wczorajszym przeglądaniu zdjęć, z pominięciem rodzinnego albumu państwa Uchiha,
i wreszcie o dzisiejszym poranku obfitującym w niespodzianki.
– Wiedziałeś, że ta woda tam się tak nazywa?
– A ty nie?
– No… niezbyt. – Podrapałem się po karku. – W każdym razie ten drań
specjalnie użył czegoś innego niż Dolina Końca, bo skoro Taichi miał o tym
zapomnieć, to na Dolinę mógłby się z łatwością gdzieś później natknąć. Ja tylko
nie bardzo rozumiem, czemu mu coś zaświtało, kiedy zobaczył to zdjęcie. Nazwa
nazwą, ale nie był tam przecież i nie mógł wiedzieć, jak wygląda to miejsce.
– To akurat proste. Taichi lubi przeglądać książki i jest mocno zainteresowany
klimatem i roślinnością. Wprawdzie pomnik Madary i Hashiramy nie jest dziełem
natury, ale często pojawia się w albumach i książkach o takiej tematyce. Na
pewno kiedyś dokopał się do jakiegoś zdjęcia, a po spotkaniu z Uchihą zapomniał
nazwy miejsca. Obraz pozostał w jego pamięci, ale chłopak nie potrafił już
połączyć faktów.
– Cholerny drań – wymamrotałem.
– Tak, cholerny. Co zamierasz?
I to był chyba ten najgorszy etap rozmowy. No bo z jednej strony miałem
świadomość, że mój pomysł zapewne jest bardzo głupi i nierozważny i chciałem to
usłyszeć, a z drugiej… no nie chciałem. Gdyby tak bardzo, bardzo mi się nie
podobał, przecież nigdy bym na niego nie wpadł, prawda?
– Wiem, co sądzisz. Powinienem wysłać tam najlepszy oddział ANBU i trzymać
kciuki, żeby jeszcze tam był i dał się złapać.
– Dokładnie tak.
– No ale kiedy ja tak nie mogę! – jęknąłem. – Niezależnie od tego, kogo
tam wyślę, on ze wszystkimi sobie poradzi! Dobra, przesadzam, nie jest jakimś
bogiem, czy czymś, ale boję się… że będą starty w ludziach, a jemu i tak uda
się wywinąć.
– Słuchaj mnie, Naruto. Nie ponosisz odpowiedzialności za to, w jaki
sposób Uchiha zachowa się w obliczu zagrożenia. Nie możesz robić wszystkiego
tak, żeby nie miał okazji złamać żadnego prawa. Jeśli kogoś zabije, nie zrobi
tego dlatego, że podsunąłeś mu ofiarę pod nos i wcisnąłeś broń do ręki.
Wywróciłem oczami.
– Nie no, jasne, to co mówisz, ma sens, ale jeśli on faktycznie zrobi
komuś krzywdę, to mnie wcale nie zrobi się lepiej, rozumiesz? Co więcej: ja
wiem, jak się zachowa, kiedy ktoś stanie mu na drodze i nie mogę dopuścić, żeby
ktoś tam stracił życie na moje życzenie. Powinienem zapobiegać wszystkiemu,
czemu jestem w stanie. A to jest właśnie taki przypadek.
Mina Shikamaru była pełna sceptycyzmu, ale akurat w tej kwestii nie
bujałem. Może nie była to cała prawda, ale przynajmniej jej część, a więc nie
żadne kłamstwo.
– I co chcesz zrobić?
– To chyba jasne, udać się na miejsce i schwytać go własnymi siłami.
– Oszalałeś. – Shikamaru skrzywił się, jakbym kazał mu zjeść cytrynę.
Albo gorzej, całe drzewo wraz z liśćmi i korzeniami. O pniu nie wspominając. –
Jesteś Hokage, jeśli nie ma bezpośredniego zagrożenia dla wioski, masz siedzieć,
jakby to ująć… na dupie i jej pilnować. Do spraw poza nią masz swoich ludzi.
Przecież Starszyzna cię zabije, jeśli zrobisz coś głupiego. I tym razem nie
obejdzie się na szlabanie i zmniejszonym kieszonkowym. Jeśli coś pójdzie nie
tak, oni zjedzą cię żywcem. Myślałem, że już to przerabialiśmy…
– To nie jest takie proste…
– Owszem, jest.
– A wcale, że nie. To dla mnie bardzo ważne. Jeśli poślę tam kogoś, a
Sasuke tego kogoś zabije, to moja sytuacja wcale nie będzie lepsza. Te głupie
dziady powiedzą: A nie mówiłem?, a
potem będą mnie oskarżać o całe zło tego świata i wyliczać moje potknięcia.
Skończy się na tym, że będę musiał przyznać, że wymordowanie wszystkich Uchiha
było świetnym i zdecydowanie najbardziej dyplomatycznym działaniem, jakie można
było podjąć w ich sprawie! Poza tym ludzie mi się zbuntują, bo oto mój
wieloletni przyjaciel kogoś zamordował. No a jemu się upiecze i dalej będzie
sobie hasał po świecie. I w dodatku…
– Wystarczy.
– Moje sumienie może tego nie przeżyć. Będę uważał się za naprawdę,
naprawdę beznadziejnego Hokagę, będę zawalał wszystko po kolei, zobaczysz. Jak
ktoś, kto nie potrafi uratować najbliższego przyjaciela, może w ogóle być
Hokage? Nie potrafi mu pomóc, nie potrafi pomóc sobie ani wiosce, nie potrafi…
– Dość, Naruto.
Zamilkłem. Nara był tak zrezygnowany, że bardziej już chyba nie mógł.
Niemal zapomniałem, że strategia wyrzucania z siebie jak największej ilości
słów na raz, była najlepszą metodą, by go zmiękczyć i zamknąć mu usta. Temari
musiała mu nieźle zawracać głowę, bo robił się coraz mniej odporny i szybciej
dawał się przekabacić.
– Jak rozumiem, ty po prostu MUSISZ tam być?
Splotłem ręce na piersi.
– Dobrze rozumiesz.
– W takim razie idź. Ale nie sam, z obstawą. W Trybie Mędrca nie
powinieneś mieć problemów ze zlokalizowaniem jego kryjówki, jeśli jakaś
rzeczywiście tam jest. Skoro zamierzasz osobiście skopać mu dupsko, wykorzystaj
ANBU do wywabienia go z nory i dorwij, kiedy nie będzie się spodziewał. To
znaczy, zrób wszystko, żeby się nie spodziewał. A potem wracaj. Bo jak nie
wrócisz, to twoje problemy nabiorą kolosalnych rozmiarów i zostaną moimi. Jakie
to upierdliwe, zdegradują mnie za to, że ci na to pozwoliłem…
– Dzięki, Shika! – Klepnąłem go mocno w ramię. Aż go nieco odrzuciło. – Z
ciebie to jest równy gość. Najlepszy kumpel, wiesz?
Skrzywił się i rozmasował pulsujące bólem ramię.
– Tak, tak.
– No to… Mogę podrzucić ci Taichiego na kilka dni?
Jego oczy powiększyły się w zdziwieniu.
– Słucham?!
Tym razem udało mi się go zaskoczyć. Podrapałem się w zakłopotaniu po
karku. No bo komu miałem go powierzyć, jeśli nie najlepszemu przyjacielowi?
***
Do domu najpierw biegłem z gracją jak prawdziwa łania. Po kilometrze
zwolniłem do spokojnego truchtu, a im bliżej byłem, tym moje tempo stawało się jeszcze
wolniejsze. Ciągnąc się jak ślimak, pociągnąłem za klamkę i znalazłem się z
powrotem w mieszkaniu.
Przywitała mnie cisza. Nie wiem, dlaczego spodziewałem się, że Taichi
będzie na mnie czekał. Dopiero kiedy zrobiłem kilka kroków, zrozumiałem, że to
przecież dziecko. Dziecko, które po zarwanej nocy nie miało siły, by czuwać w
nieskończoność i zasnęło na kanapie. Naprawdę czegoś innego spodziewałem się po
sześciolatku?
Ukucnąłem przed śpiącym chłopcem i dotknąłem delikatnie jego policzka.
Moja ręka zawędrowała następnie w burzę sztywnych czarnych włosów.
– Dobra robota – szepnąłem. – Choć tak mały, już jesteś wielki. Jestem z
ciebie taki dumny.
Triumf. To czułaby dziś Sakura, gdyby mogła go wciąż oglądać.
Kąciki moich ust zadrżały niebezpiecznie.
Sakura już nigdy nie będzie mogła mu tego powiedzieć, ale ja mogłem. I
choć właśnie zamierzałem zepchnąć go na drugi plan, nie mogłem zapomnieć. Nie
mogłem zapomnieć, że to on powinien być teraz najważniejszą osobą w moim życiu.
On, Taichi, a nie Sasuke.
A mimo to…
Spojrzałem na zdjęcie, które leżało na blacie stolika do kawy. Drużyna
Siódma. Kakashi, Sasuke, Sakura i ja. I tylko na widok jednej osoby serce waliło
mi w piersi tak mocno, jakby chciało się z niej wyrwać i poszybować aż do
nieba. Skrzydlate serce. A tylko miłość uskrzydla.
Nie okłamałem Shikamaru. Rezygnując z Sasuke, prędzej czy później
zrezygnuję z siebie, a jeśli do tego dojdzie, następną ofiarą mojej rezygnacji
będzie Taichi.
Westchnąłem i ponownie przysunąłem się do chłopca, jakbym chciał go
objąć. Wiedziałem, że zobaczymy się jeszcze przed moją misją, ale będą to
zaledwie krótkie chwile. Polecę mu się spakować i odprowadzę do Shikamaru.
Oddam na przechowanie, nie tłumacząc niczego. Bo choć bardzo bym chciał, nie
potrafiłbym ubrać w słowa tego, co czułem. Czy cię zranię, Taichi? W pewnym
stopniu pewnie tak.
– Chciałbym, żebyś wiedział, że ja… – zamilkłem.
Tak, jakby i te dwa słowa przeznaczone były tylko dla niego. Tego jednego
jedynego. Tego, którego imię zaczynało się na S.
Wstałem i chwyciłem pelerynę Hokage, którą we wczorajszym rozgardiaszu
zabrałem do domu. W pierwszym odruchu chciałem zarzucić ją na plecy, ale coś
mnie tknęło. Z lekkim wahaniem podszedłem do kanapy i przykryłem nią Taichiego.
Tak jakbyśmy nie mieli w domu żadnego koca, których w każdej szafie poupychałem w
ciul.
Zrozumiesz mnie, prawda?
Pytania nie wypowiedziałem na głos. Gonił mnie czas. Minęły miesiące i
teraz każda minuta była cenniejsza niż kiedykolwiek.
***
Chodząc wkoło po biurze – bo nie byłem w stanie siedzieć – obmyślałem już
trasę i plan działania. Co tak właściwie zamierzałem zrobić, jeśli go spotkam?
Co powiedzieć, jak skłonić do powrotu?
Zamknąłem oczy, próbując sobie wyobrazić, że stoi naprzeciw mnie, ale był
to obraz tak ulotny, że niewiele mi pomógł. Tylko tyle, że serce zaczęło
mocniej walić mi w piersi. Zacisnąłem mocniej oczy, próbując nadać obrazowi
ostrości. Sasuke, co powinienem ci powiedzieć?
Uchyliłem usta, wierząc, że odpowiedź przyjdzie sama. I stałem tak z
zamkniętymi oczami i rozdziawioną gębą, póki ktoś nie wyrwał mnie z transu
krótkim chrząknięciem.
Drgnąłem nerwowo i wlepiłem wzrok w osobę, która pojawiła się tak cicho,
że nawet nie zorientowałem się kiedy. Jak na prawdziwego ANBU przystało.
– Wzywałeś mnie, Hokage?
Hyūga Hanabi stała w drzwiach, lustrując mnie bardzo nieprzyjaznym
wzrokiem. Wiedziałem dlaczego. I chociaż wielokrotnie zastanawiałem się, czy by
z nią o tym pomówić, nigdy do tego nie doszło. A mimo to, mimo jej ogromnej
niechęci, a nawet wrogości wymierzonej w moją stronę, ufałem jej. Czas
niejednokrotnie pokazał, że ani głupio, ani naiwnie.
Czy to nie był mój kolejny błąd? Nie, nie zaufanie, a brak rozmowy z
kimś, kto tego potrzebował. Zawsze nazywałem siebie odważnym, a w tak wielu
kwestiach byłem zwykłym tchórzem.
Zmarszczyłem brwi, przyglądając się Hanabi bardzo uważnie.
– Czy twoja drużyna jest gotowa? Będę was potrzebował jeszcze dzisiaj.
Skinęła głową i skrzywiła się, zauważając, że wciąż ją obserwuję. Założyła
na twarz maskę ANBU, którą do tej pory trzymała w dłoni.
– Na czym będzie polegała misja?
– Infiltracja kryjówki i… Próba pochwycenia Uchihy Sasuke.
Kiedy odpowiadała, jej głos był zupełnie bezbarwny.
– Rozumiem. Jakieś szczegóły?
Milczałem dłuższą chwilę. Ubranie tego w słowa nie było wcale tak łatwe,
jakby się wydawało.
– Szczegóły są takie, że… tak będzie to zadanie wyglądało na papierze.
Tak brzmi oficjalna wersja, a ta mniej oficjalna… cóż. Waszym zadaniem będzie
zapewnić mi ochronę, podczas mojego pobytu poza Konohą. Jeżeli rzeczywiście
natkniemy się na Sasuke w miejscu, do którego zmierzamy, macie czekać na
rozkazy i nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Nie atakujcie go, chyba że
ja tak zdecyduję.
– A kiedy będziesz już martwy?
Zamrugałem.
– Co?
– Kiedy Uchiha już cię zabije, wciąż mamy czekać na rozkazy?
– Sasuke mnie… A zresztą nieważne. Zapamiętaj tyle, że nie chcę, byście
wychodzili z inicjatywą i próbowali czegokolwiek względem niego. Jeżeli zrobi
się gorąco, macie zapewnić mi bezpieczeństwo. Nic więcej.
Hanabi długo nie odpowiadała. Odgrodziła się ode mnie tak skutecznie, że
tylko po jej napiętej postawie zorientowałem się, że coś było nie tak.
– Czy to wszystko, Wielmożny Hokage?
– Niemal wypluła te słowa.
– Nie… – odchrząknąłem, szybko podejmując decyzję. Nie było czasu na za i przeciw,
dlatego skupiłem się tylko na za. – Pół
roku temu… Chyba spotkałem Hinatę.
Hyūga nie zareagowała. Dobry lub nie, znak. Przynajmniej miałem szansę
mówić dalej.
– Byłem w lesie, nasłuchiwałem wodospadu i wtem… pojawiła się ona. Zawołałem
ją, ale…
– Co ty pieprzysz?!
Hanabi zerwała maskę z twarzy i zacisnęła na niej pięść. Gdyby nie to, że
byłem Hokage, gdyby nie to, że budziłem ogromny szacunek wśród mieszkańców
Konohy, ta dziewczyna już dawno zgotowałaby mi prawdziwe piekło. Żal nigdy nie
przerodził się w nienawiść, ale granica między nimi była naprawdę cienka.
– Myślisz, że właśnie to teraz robi?! Że biega po lesie, jak jakaś
rusałka i tylko czeka… na co tak właściwie?!
Przełknąłem ślinę. Tego nie wiedziałem. Wiedziałem za to, że na pewno…
– Nie na mnie.
Cisza. Hanabi lustrowała mnie wzrokiem, jakby z pomocą
byakugana potrafiła czytać w myślach. Albo jeszcze głębiej. Ta absurdalna myśl
sprawiła, że nagle poczułem się całkiem odsłonięty.
– To nie podlega żadnej dyskusji, ale dobrze, że zdajesz sobie z tego
sprawę – odparła o dziwo całkiem spokojnie.
Założyła maskę, na nowo odgradzając się ode mnie. Gdy emocji nie widać,
to tak, jakby ich nie było. Sasuke też zawsze wyznawał tę zasadę.
– Spotkamy się o północy przy wschodniej bramie. Nie spóźnij się, Hokage.
– I wtedy porozmawiamy? – spytałem zdziwiony jej propozycją. Czemu nie tu
i teraz, skoro już zaczęliśmy? Pierwsze koty za płoty, jak to mówią.
– Nie, wtedy zostaniesz objęty ochroną przez mój oddział. Misja to misja.
– A Hinata?
– A Hinaty od wielu lat już tu nie ma. Jeśli wróci, wtedy porozmawiamy.
***
Na przygotowania nie zostawiłem sobie zbyt wiele czasu. Wiedząc, że
dotarcie na miejsce i powrót, zajmie mi zapewne i tak dużo więcej niż wynikało
z moich skromnych obliczeń, wziąłem się ostro do roboty.
Zmotywowany jak chyba jeszcze nigdy, załatwiłem w ciągu kilku godzin, więcej
niż przez ostatnie pół tygodnia. Łączenie z delegacją, którą wypisałem dla
samego siebie i schowałem głęboko do szuflady. Shikamaru będzie wiedział, gdzie
szukać, jeśli pojawi się taka konieczność. Nie, żeby ten świstek był w stanie
uchronić mnie w jakikolwiek sposób przed niezadowoleniem Starszyzny, jeżeli
zorientują się, że mnie nie ma, a zorientują na pewno.
Kiedy zamykałem drzwi biura, było chwilę po dwudziestej.
Lipiec był tym miesiącem, który cechował się długimi, gorącymi wieczorami,
więc pomimo późnej pory miałem wrażenie, jakby wybiło samo południe. Rodziny,
przyjaciele, pary zakochanych, wszyscy ci ludzie grzali się w popołudniowych
promieniach słońca, przechadzając się po wiosce i ciesząc życiem. Ach, jakże
piękny był ten lipiec. Jakże piękne były wszystkie poprzednie, jak i zapewne
te, które dopiero nadejdą. Kochałem lipiec. I nie tylko lipiec.
Z tym słowem na końcu języka – lipiec, nie kochać – przekręciłem klucz i
wszedłem do pustego mieszkania.
Pustego.
Tylko że ono nie było puste, o czym przypomniała mi para dziecięcych
butów stojących równo na szafce przy drzwiach. Zapomniałem o Taichim.
Zapomniałem. Uderzyło mnie to równie mocno, co niegdyś Sakura. Siła jej ciosu
przeniosła się w czasie i wymierzyła mi karę. Albo coś w ten deseń.
Darując sobie zastanawianie się nad tym, jak bardzo było to beznadziejne
zachowanie i jak bardzo beznadziejny był mój jego opis, zapukałem do drzwi
pokoju Taichiego i nie czekając na pozwolenie, zajrzałem do środka.
Chłopiec spojrzał na mnie znad rysunku, który wykańczał ostatnimi
detalami. Podszedłem do biurka i nachyliłem się nad nim, przyglądając się
zawiłym zygzakom i skomplikowanym wzorom liści rosnących na majestatycznie
wyglądających drzewach.
– To jest… ładne – wypaliłem, zanim na dobre zacisnęło mi się gardło.
Taichi przyglądał mi się chwilę, zanim się nie uśmiechnął. Ukucnąłem przy
krześle i objąłem go mocno, nie zważając na jego nagłe zesztywnienie. Zaskoczony?
Niemniej niż ja. Taką namiastką czułości nie mogłem jednak zagłuszyć rosnących
wciąż wyrzutów sumienia. Jak mogłem o nim zapomnieć? Pewnie siedział przez cały
dzień z pustym żołądkiem, a ja nawet nie raczyłem kupić niczego na obiad.
Odsunąłem go od siebie równie gwałtownie, co przyciągnąłem chwilę
wcześniej.
– Głodny? Dawno nigdzie nie byliśmy, wyskoczymy gdzieś? Wybieraj, Konoha
stoi otworem.
– To może… – Przyjrzał mi się uważnie. – Może ramen?
– Nie – odparłem niemal natychmiast. Nie ramen. To nie miał być hołd dla
mojego żołądka, tylko uczta dla jego. – Jest tyle innych fantastycznych potraw.
Pamiętasz, co gotowała mama? Może taka… domowa kuchnia, coś przygotowywanego z
miłością, coś…
– U cioci Temari?
Zamarłem. Zamierzałem go tam później podrzucić owszem, ale najpierw
mieliśmy spędzić trochę czasu razem, tylko we dwóch jak za starych dobrych
czasów. Czyżby… czyżby jednak moja podświadomość mówiła nie?
– Myślę, że znajdziemy jakieś inne miejsce z domowym jedzeniem, może…
Może co? Może miałem na myśli tę knajpę na rogu ulicy, gdzie lały się
hektolitry alkoholu, a do jedzenia serwowali głównie pikantne półsurowe mięso?
A może ten bar niedaleko dawnej dzielnicy Uchiha, gdzie przesiadywali sami
podejrzani mężczyźni i często dochodziło tam do bójek? Z tego, co pamiętam,
mieli w ofercie gulasz gotowany na wywarze z sake.
– Faktycznie ciocia dosyć dobrze gotuje…
Taichi, gdyby był innym dzieckiem – na przykład mną z dzieciństwa –
krzyknąłby w tej sytuacji hura! i
podskoczył aż po sufit, ale że był tylko Uchi…. Że był tylko sobą, a więc
grzecznym, ułożonym chłopcem po przejściach, bardzo dojrzałym jak na swój wiek,
uśmiechnął się z radością i pozbierał kredki.
Oparłem się o framugę i patrzyłem, jak panoszy się po pokoju, by
doprowadzić go do stanu idealnego.
Szkoda, że nie istniała na świecie osoba, która potrafiłaby mnie tak
wysprzątać i sprawić, bym znów lśnił.
Witam, Uzumaki Naruto, dawno porzucone, zapyziałe i zaniedbane mieszkanie
z coraz mniejszymi perspektywami na przyszłość. Miło poznać.
***
Temari uśmiechnęła się serdecznie na widok Taichiego i skrzywiła z
niesmakiem na mój. Czasem miałem wrażenie, że najchętniej odebrałaby mi chłopca
i wzięła pod swoje skrzydła.
I kiedy miałem gorszy dzień – taki jak ten – często przyznawałem jej
niemą rację.
Taichi nie był już w tak świetnym humorze, kiedy poprosiłem go, by
spakował przy okazji trochę ubrań na najbliższych kilka dni. Nie spytał,
dlaczego, nie spytał, bo wiedział i choć z całej siły starał się nie okazać, że
znowu poczuł się odrzucony i zepchnięty na dalszy plan, było to po nim widać.
– No, to częstujcie się!
Temari postawiła na stole ostatni półmisek i usiadła obok Nary, który nie
odważył się chwycić za pałeczki, dopóki ona sama tego nie zrobiła i nie
spróbowała pierwszej potrawy. Ja również czekałem, bo nerwowa postawa Shikamaru
była zaraźliwa, ale Taichi wcinał już od jakiegoś czasu, jakby dziwne prawa
panujące w tym domu jego nie obowiązywały.
Kolacja była naprawdę wyborna. Tak naprawdę, to trochę kłamałem z tą fantastyczną
kuchnią Sakury, bo ona tak jak ja, była zbyt zaangażowana w życie shinobi, by marnować
czas na kształtowanie swoich umiejętności kulinarnych. Wciąż była lepsza ode
mnie, ale takiemu Sasuke, to już do pięt nie dorastała. On gotował od małego i
wychodziło mu to zaskakująco nieźle. On…
Upuściłem pałeczki. Przy stole toczyła się niezobowiązująca rozmowa o
ostatnich planach Lorda Feudalnego i decyzji, za kogo zamierza wydać swoją
najstarszą córkę, a ja… Ja myślałem o Sasuke. Cały czas o nim myślałem. I
pewnie nie przestanę, dopóki go znów nie zobaczę.
I nie dotknę.
Każdy krok, który zbliżał mnie do celu, powodował szybsze bicie serca.
Siedziałem przy stole, dłubałem w jedzeniu i zbliżałem się do Sasuke. Każdy mentalnie
wykonany krok, jeden po drugim, sprawiał, że coraz wyraźniej słyszałem jego
oddech, czułem bicie serca.
Sasuke.
***
Noc była zaskakująco chłodna. Letnia, lecz ożywcza.
Z niewielkim plecakiem zjawiłem się na miejscu spotkania niemal czterdzieści minut
przed czasem. Przed czasem… ja. Pokręciłem głową z lekkim przerażeniem dla
swojego zachowania. Pół roku Sasuke był dla mnie tylko tłem, a teraz, gdy
ponownie wyszedł na pierwszy plan, zdominował moje życie i wypchnął z niego
wszystko, co poza nim się dla mnie liczyło.
– Tym bardziej muszę tam pójść – przekonywałem samego siebie. – Muszę, bo
nigdy nie odzyskam spokoju.
I kropka. Właśnie tak.
Kiedy do godziny spotkania pozostało już tylko dziesięć minut, zacząłem
nerwowo kręcić się po okolicy. Bo moglibyśmy już ruszyć, prawda? Zawsze to…
bylibyśmy trochę wcześniej na miejscu, a to trochę,
mimo że zaledwie kilka minut, mogłoby diametralnie odmienić sytuację.
Sam nie wiem, dlaczego w to wierzyłem. Dlaczego przekonywałem samego
siebie, że nie zastaniemy tylko dawno porzuconej kryjówki. To byłoby
najprawdopodobniejsze, prawda?
– Gotowy, Hokage?
Odwróciłem się w stronę trójki zamaskowanych ANBU, którzy spoglądali na
mnie z pobliskiego drzewa. Hanabi była sporo niższa od swoich towarzyszy, ale
to właśnie od niej biła aura urodzonego przywódcy.
– Nigdy nie byłem bardziej.
Roztarłem dłonie. Nasza misja… właśnie miała się zacząć.
– Dobrze – odparła Hyūga, zeskakując z gałęzi i lądując tuż przede mną. –
Jest taki jeden rytuał, który wykonuję przed każdą misją. Prawdziwa gotowość to nie tylko zaciśnięcie mocno zębów i zrobienie pierwszego kroku, ale również odpowiedni dobór słów i szczera rozmowa. Pożegnanie z rodziną. Należy umieć powiedzieć: do widzenia. To prawdziwa gotowość do
misji. I na śmierć.
Zmrużyłem oczy. Serce zaczęło szybciej walić mi w piersi. Czy pożegnałem
się z Taichim?
– Gotowy – powtórzyłem zachrypniętym od emocji głosem. Nie umrę, dopóki
nie odnajdę Sasuke i nie zaznam spokoju, dopóki on również go nie zazna. Przyrzekam
to ja, Uzumaki Naruto. – Jestem gotowy.
___________________________________________________________________
Witam!
Przepraszam za tak długą nieobecność, ale za późno zorientowałam się, że rozdział 24 nie istnieje. Cały plik w Wordzie składał się z kilku zdań i ambitnego planu, żeby brakującą resztę dopisać. Szybko i bez trudu. Czyli w sposób, w jaki nie umiałam tego zrobić. I pomyśleć, że zaledwie dwa lata temu brałam udział w NaNo i bez problemu zaliczałam kolejne dni… Teraz napisanie 3 tys. słów zajęło mi kilka tygodni. Starość.
Przepraszam również, że tak długo nie odpisywałam na komentarze. Wrzucam rozdział i lecę to nadrobić.
Czołem!
Cieszę się z pojawienia się nowego rozdziału!
OdpowiedzUsuńNaruto oprócz zmartwień odzyskał nadzieję na powrót Sasuke i teraz się szykuje do tej misji - niby takie małe coś pomiędzy akcją ale cieszy, pewnie to przez te dwie genialne rozmowy. O tak, Temari mogła sobie męża wytresować i nie dziwie się jej, że chciałaby mieć Taichiego u siebie - zabierze dziecko od tego roztrzepańca Hokage(co całe dnie w pracy potrafi przesiadywać) a jej będzie ktoś słuchał bez konieczności straszenia czy gróźb. I jeszcze ta myśl Naruto gdzie niemal nazwał chłopca Uchihą bo jest taki spokojny i poukładany...naprawdę jestem ciekawa kto jest ojcem Taichiego i czekam na to(mam nadzieję, że się to pojawi...bo nie chcę wymyślać teorii spiskowych ale Madara a potem Obito żyli przez tyle lat w tajemnicy przed światem i mogli zrobić naprawdę wiele rzeczy...ale to tylko moje spiskowe myśli). Podoba mi się też postać Hanabi - żywi do Uzumakiego widoczną urazę ale przy tym trzeźwo myśli i jest profesjonalnym shinobi. Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej.
Weny i wolnego czasu życzę!
Pozdrawiam, Mei
A ja cieszę się z Twojego komentarza ;)
UsuńTemari ma sporo racji, bo Naruto jakby nie patrzeć pomimo swojego wielkiego serca zaniedbuje Taichiego. Praca Hokage pochłania bardzo wiele czasu, a teraz gdy wrócił temat Sasuke, wszystko się posypało. Uchiha znowu stał się numerem jeden i wszystko inne tak naprawdę przestało się liczyć.
Ojciec Taichiego... no coś tam będzie, o to się nie martw :D
Z regularnym publikowaniem rozdziałów może być trudno, bo im dalej, tym więcej tematów mam w nich do dogrania. Pierwsza część rodziła wiele pytań, a ta musi przynieść odpowiedzi, a nie wszystkie kwestie mam niestety dopracowane. Skrupulatnie robiłam notatki i teraz mam co poprawiać i dopisywać :)
Dzięki za komentarz.
Pozdrawiam!
Wróciłam do czytania opowiadań po kilkuletniej przerwie. Nie wiem co się stało w tym czasie, ale poziom Twojego pisania wzrósł niesamowicie!
OdpowiedzUsuńW tej kwestii dość trudno mnie zadowolić, kiedyś Twoje opowiadania czytało mi się przyjemne, ale trochę czuć było amatorstwo. A teraz...! Jak trafiłam na to opowiadanie, to pierwszą część przeczytałam jednym tchem (i się rozemocjonowałam przy okazji). Od tamtej pory niecierpliwie wyczekuję kolejnych rozdziałów!
TL;DR jestem pod wrażeniem postępu w zdolnościach pisarskich, uwielbiam to opowiadanie i nie mogę się doczekać kontynuacji.
Pozdrawiam, O.
PS Dziękuję za tworzenie i udostępnianie czegoś takiego :)
Ooo, miło mi bardzo! Dziękować nie masz za co, póki pisanie sprawia mi frajdę, pisać będę. A udostępniać, udostępniam, bo i dlaczego nie? :)
UsuńZ gorszych wiadomości... kontynuacja nie wiem kiedy. Poprawia się, ale mozolnie. Nadgodziny w pracy trochę pokrzyżowały mi plany. Ale będzie! Jak nie teraz, to może za tydzień. Oby.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam również :)
Hej,
OdpowiedzUsuńprzepraszam, że dopiero po tak długim czasie, ale życie jednym słowem...
zastanawiam się czy jeszcze Sasuke będzie tam czekał czy zawinął się... bo miał już dość czekania aż Uzumaki sie ogarnie... i kwestia Hinaty mnie zastanawia, o co chodzi?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńkochana ja tak no z zapytaniem o opowiadanie bo tutaj już tak długa przerwa, ale przede wszystkim co u Ciebie, czy jest wszystko w porządku i tak dalej...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
UsuńWszystko u mnie w porządku. Nie mam niestety czasu na pisanie, bo bardzo dużo się u mnie dzieje od kilku miesięcy. Za jakiś czas, choć nie potrafię sprecyzować jak długi, wrócę z kontynuacją tej historii.
Dzięki za pamięć, trzymaj się!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńhaloooo! Jest tu ktoś? od jakiegoś czasu sprawdzam czy coś zostało dodane... mam nadzieję, że zmotywuje cię do pisania kolejnych rozdziałów ;) czekam na kolejne części i liczę że nie porzuciłaś pisania...
weny, czasu i chęci życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńkochan, kochana odezwij się chociaż proszę, już tak długa cisza tutaj jest...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Witaj,
OdpowiedzUsuńproszę Cię, znajdź trochę weny i dokończ to opowiadanie. Moje serce się zatrzymało i nie ruszy dalej póki nie pozna końca.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńkochana co u Ciebie słychać, mam nadzieję że nic złego się nie dzieje bo jednak martwi mnie ta długa cisza... choć malutka informacja by się przydała...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ciekawe czy bedzie jeszcze tam Sasuke czy już zniknął bo miał dość czekania aż Uzumaki się ogarnie... ale zastanawia mnie kwestia Hinaty o co tutaj chodzi...
kochana liczę bardzo na Twój powrót...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńkochana autorko mam nadzieję, że mimo tylu lat jednak powrócisz tutaj...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńtęsknię i to bardzo za tu opowiadaniem, liczę że jednak powrócisz do tego... wciąż tutaj zaglądam co jakiś czas w ogromnej nadzieji na to...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńkochana opowiadania są świetne, mam nadzieję, że powrócisz tutaj...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńpowrócisz tutaj do nas? tęsknię bardzo za tą historią...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwszystkiego dobrego w Nowym Roku, niech ten rok będzie pomyślny, dużo zdrowia, radości, niech wszystkie plany się spełnią... no i weny, bo ja wciąż czekam na kontynuację Twoich tekstów...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwszystkiego dobrego w Nowym Roku życzę Tobie i Twoim bliskim, niech ten rok będzie pomyślny, dużo zdrowia, radości, niech wszystkie plany się spełnią... a i jeszcze weny życzę i pomysłów, bo ja wciąż czekam na kontynuację...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwszystkiego dobrego w Nowym Roku, niech ten rok będzie pomyślny dla Ciebie, dużo zdrowia (bo to najważniejsze), radości, niech wszystkie plany się spełnią i marzenia... i weny oraz pomysłówi chęci, bo ja wciąż czekam na kontynuację...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńopowiadanie jest niesamowite, proszę powróć do niego... bardzo tęsknię...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńautorko, tęsknię za opowiadaniami, wróć proszę... już tak wiele czasu minęło...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńbardzo mi jest smutno, że nie ma kontynuacji tego świetnego opowiadania, czytam po raz kolejny i chce się po prostu więcej... powróć tutaj proszę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Kaśka