O tym, że ten dzień będzie wyjątkowy, wiedziałem już w chwili otwarcia
oczu. Tylko że na początku, nie potrafiłem jeszcze zrozumieć, co konkretnie
czyniło go tak różnym od poprzednich.
Dzień był upalny jak to w lipcu. Żar lał się z nieba, słońce obrało
sobie nas wszystkich za cel i postanowiło porządnie przysmażyć. Lata w Konoha
bywały upalne, ale nigdy aż tak. Całą drogę do siedziby wachlowałem się ulotką
znalezioną rano w skrzynce pocztowej i marzyłem o kąpieli w jakimś prawdziwie
zimnym jeziorze. Później ległbym na trawce w cieniu i delektował się odgłosami
przyrody.
Tyle że w wiosce nie było już cienia, z wyjątkiem tego rzucanego, przez co
poniektóre budynki. Z parków nic nie pozostało. Tamtej nocy ogień był tak
silny, że ziemia do dziś nie doszła do siebie i odmówiła z nami dalszej
współpracy. Sucha, popękana skorupa nie dawała za wygraną, nie pozwalając
żadnej roślinności na nowo się w niej zakorzenić. Im goręcej było, tym większą
uwagę mieszkańcy poświęcali tamtej pamiętnej nocy.
Sam też nie potrafiłem o niej zapomnieć. Dopóki trwała zima, a drzewa
przypominały martwe kołki, potrafiłem udawać, że nie widzę, ale wraz z
nadejściem wiosny, kiedy wszystko powinno budzić się do życia, pewne fakty były
nie do przeoczenia.
Parki, które mijałem, idąc do pracy, już parków nie przypominały. Kiedy
życie wokół wioski rozkwitało w najlepsze, sama Konoha pozostała tylko cieniem
swojej dawnej świetności. Centrum Kraju Ognia wyglądało na przegniłe. A jak
wiadomo, wielkie mocarstwa zazwyczaj upadały od środka.
Skrzywiłem się do swoich myśli. Nieznośny upał nie sprzyjał optymizmowi.
– Pewnie wyjechał na wakacje – burknąłem, wchodząc do siebie.
Od progu powitały mnie dokumenty, które pod wpływem przeciągu zatańczyły
na biurku. Większość z nich wróciła na miejsce, kiedy zamknąłem za sobą drzwi.
Wyzbierałem wszystkich uciekinierów, poukładałem na odpowiednie kupki i
kiedy już chciałem zająć miejsce przy biurku i wziąć się do roboty, drzwi się
otworzyły, a papiery ponownie wzleciały w górę, tym razem ciągnąc za sobą
przyjaciół.
Podskoczyłem, łapiąc część z nich w locie.
– Tylko ich nie pomieszaj. Wszystko ci posegregowałem odpowiednimi
działami.
– Mnie też miło cię widzieć.
Shikamaru uśmiechnął się i zajął miejsce po drugiej stronie biurka. Miał
dziś wolne, więc nie palił się specjalnie do tego, by mi pomóc. Rozsiadł się
wygodnie i patrzył, jak wycieram kolanami podłogę, zbierając porozrzucane
dokumenty. Syknął, kiedy przez przypadek zagiąłem róg jednej z kartek.
– Wyluzuj. Czy one mają, no wiesz… jakąś ważność?
– Pytasz, czy musisz je podpisać przed końcem roku? Tak, wypadałoby, choć
wszyscy byśmy woleli, byś wyrobił się do końca miesiąca.
– Bardzo śmieszne – powiedziałem, siadając na swoim miejscu. – Pytałem, czy
te mniej ważne są na spodzie?
– Naruto… ja cię proszę, i co jeszcze? Alfabetycznie też tego nie
poskładałem, więc jeśli szukasz czegoś konkretnego, to bardzo mi przykro.
Prawdę mówiąc, to szukałem. Gdzieś w tym stosie znajdowała się petycja od
mieszkańców, dotycząca rozbiórki dzielnicy Uchiha, która zajmowała dość spory
teren i nie była w żaden sposób zagospodarowana. Zapuszczone mury przyozdobione
emblematem klanu, nie tylko we mnie wywoływały gęsią skórkę. Cała posiadłość
należała w tym momencie do Sasuke, ale o nim wioska chciała jak najszybciej
zapomnieć i wymazać jego istnienie z pamięci.
A ja jako dobry Hokage nie mogłem pozwolić sobie na bycie sentymentalnym.
Jeszcze raz spojrzałem na siedem kolosalnych stert papieru, które zdobiły
obecnie moje biurko. Cud, że byłem jeszcze w stanie ujrzeć coś ponad nimi.
– Czemu właściwie tu dziś jesteś? Przecież dałem ci wolne do końca
miesiąca.
Shikamaru westchnął i nie odpowiedział; wzruszył ramionami.
– Co, Temari nie daje ci żyć?
Parsknąłem śmiechem, widząc jego minę. Wszystko wskazywało na to, że
posyłając go na urlop, wcale nie wyświadczyłem mu przysługi, a wręcz
przeciwnie. Dałem lwu pretekst do tego, by mógł go z czystym sumieniem pożreć.
Temari zawsze miała charakterek, a odkąd spodziewała się dziecka, przypominała
tajfun, pożar i lawinę w jednym. Czasem miałem wrażenie, że bóle porodowe były
niczym w porównaniu z tym, co fundowała Narze na co dzień.
– Ale przyznałeś się, że masz wolne? – spytałem jeszcze dla pewności. –
Po ostatnim nie chcę mieć z nią do czynienia.
Shikamaru przewrócił oczami.
– To było jeszcze nic. Ona jest nie do wytrzymania, kobiety są nie do
wytrzymania.
Uśmiechnąłem się. Może i tak. Kto wie.
– Sam zaproponowałeś jej małżeństwo. Żałujesz?
Dłuższą chwilę nie odpowiadał. Patrzył w jakiś tylko sobie znany punkt,
wspominał. Na jego ustach zabłąkał się uśmiech. I to taki, na który spoglądało
się z przyjemnością.
– Niczego nie żałuję. I ty akurat powinieneś to rozumieć.
Zmarszczyłem brwi.
– Dlaczego?
Nara przez chwilę wyglądał, jakby nie rozumiał, o co pytam. Jakbym to nie
z nim rozmawiał, jakby nie on mi odpowiadał. To wszystko musiało się dziać
gdzieś poza jego świadomością i dopiero teraz doszło do niego, o czym
rozmawiamy.
– Nieważne. – Machnął ręką. – Tak właściwie… przyszedłem spytać, jak
sobie radzisz? Nie miałem zbyt wiele czasu, żeby cię przygotować na mój urlop.
Sam rozumiesz, dałeś mi go wczoraj. – Znaczące spojrzenie. – W zeszłym miesiącu
zdążyłem ci przynajmniej wszystko uporządkować. Więc jakby coś było nie w
porządku, to wiesz…
No właśnie… nie. No właśnie nie wiedziałem, bo cała ta sprawa była mocno
naciągana.
– Gówno prawda. W zeszłym miesiącu Temari miała niezły humor, więc
rzuciłeś wszystko, jak leci i poszedłeś do domu, zostawiając mnie z tym chaosem.
Nie ściemniaj. O co tak naprawdę chodzi?
Znowu ta mina. Słowo daję, Nara to ponoć taki geniusz i wybitny strateg,
a do niektórych spraw zabierał się wyjątkowo nieudolnie. Ten pretekst się nie
kleił, nawet chodzący tajfun Temari nie był wystarczającym powodem do przyjścia
do pracy w wolny dzień. Bo, cholera, on ubóstwiał jej towarzystwo! Mógł się do
tego nie przyznawać, mógł udawać, że go męczy i urządza piekło na każdym kroku,
ale w gruncie rzeczy bardzo ją kochał. A w miłości nawet kłótnie i
nieporozumienia smakowały inaczej, niż kiedy chodziło o kogokolwiek innego.
Dlatego ta sugestia… to pytanie sprzed chwili. Cholera, aż tak głupi nie
byłem, by nie załapać, o co mu chodziło. Tak, ja też kochałem każdą kłótnię z
Uchihą. Ubóstwiałem jego wykrzywioną w złości gębę, czerwone ślepia i te wąskie
usta, które zaciskał za każdym razem, kiedy miał chęć mi przywalić. Uwielbiałem
nasze bójki, godzenie w łóżku i wszystkie jego wyskoki. Nawet te, które
sprawiały mi przykrość. Po prostu… ubóstwiałem jego. Takiego, jakim był.
I być może gdzieś jeszcze jest.
Uśmiechnąłem się. Podejrzewam, że smutno. Wciąż darzyłem sentymentem te
myśli, choć były daleko, daleko i nieczęsto wychodziły na zewnątrz. No może
ostatnio. Ostatni tydzień był jakiś taki, że wiele rzeczy mi o nim
przypominało, a ja zupełnie nie rozumiałem dlaczego. Przecież do tej pory
radziłem sobie nieźle, a nawet dobrze. Dobrze, bardzo dobrze.
– Martwię się. Nic więcej.
Zamrugałem. Nagle znów znalazłem się w gabinecie, a naprzeciwko mnie
siedział Shikamaru i lustrował mnie uważnie.
– Odpłynąłeś. Gdzie byłeś? – zapytał.
– W wielkiej sali. Właściwie, to bardziej korytarzu. Takim naprawdę,
naprawdę długim, a okna znajdowały się tylko z jednej strony, od wejścia. Im
dalej, tym ciemniej. A na samym jego końcu, stał kufer, właściwie trumna.
Pochylił się nad biurkiem, uważając, by nie strącić którejś kupki
papierzysk.
– I zajrzałeś do środka?
– Chciałem, ale wiedziałem, że to nie ma sensu. Nic bym tam nie znalazł.
– Może i byś znalazł, ale… – Pokręcił głową. – Często się tam ostatnio
udajesz?
– Nieczęsto. Dopiero dziś zapuściłem się tak daleko. Dawno tam nie byłem,
wiesz? Minęło… pół roku, odkąd ostatni raz przejechałem palcem po… tym kawałku
drewna. Ostatnio…
– Trumny składają się z więcej niż jednej części – przerwał mi.
– Co?
– To. Trumna to nie drzewo wydrążone w środku, a zbitek różnych,
pasujących do siebie elementów. Nie nazwałbym jej kawałkiem drewna.
Nie odpowiedziałem. Kompletnie wybił mnie tym wtrąceniem z mojej
poetyckiej wizji. Coś, co chwilę wcześniej w pełnej okrasie widniało przed moimi
oczami, teraz spowił dym. Albo mgła.
– Minęło sporo czasu, od kiedy dotykałem ostatnio tego… zbitka różnych
części, zwanych trumną. Czarną trumną. W czerwone, mieniące się pasy.
– Stop.
– Ale dziś tam byłem – kontynuowałem. – I jej nie otworzyłem. I nie
zamierzam. Chwila słabości, rozumiesz? Po tej jasnej stronie czeka mnie dużo,
dużo więcej. Ale wiesz, co? Odnoszę wrażenie, że czegoś nie dostrzegam. No bo
dlaczego teraz? I dlaczego ty o tym wiesz i obchodzisz się ze mną jak z
jajkiem? Aż tak łatwy do przejrzenia jestem? Cholera, naprawdę mam wrażenie, że
mam to wszystko wypisane na twarzy!
Shikamaru odchrząknął. Czyli coś jednak było na rzeczy.
Po raz kolejny spojrzałem nieufnie na te pieprzone dokumenty. Może
chodziło o jakiś raport od szukającej Uchihy drużyny ANBU? Tylko o tym
powiadomiłby mnie od razu. Wiedział, że chcąc nie chcąc, była to dla mnie
sprawa priorytetowa.
Mimo wszystko zanotowałem sobie, by po jego wyjściu dokładnie przejrzeć
wszystkie sprawozdania z ostatnich misji. Od tego zacznę dzień.
– Przecież sam dobrze wiesz, że zaczęło się od tych ostatnich
demonstracji. Ludzie nie pamiętali o Sasuke i nie interesowali się nim
specjalnie, dopóki nie zaczęli odczuwać skutków jego ostatniego wybryku. Chcą
zadośćuczynienia. Chcą dzielnicy Uchiha. – Wzruszył ramionami. – Swoją drogą,
zamierzasz im ją dać?
Skrzywiłem się.
– A mam jakiś wybór?
– Nie masz. I nie idź tam.
Spojrzałem na niego z niezrozumieniem. Co się, do chuja jasnego i
ciemnego, dziś działo? Skąd pomysł, że zamierzałem się tam wybrać? Wszystkie
rzeczy Sasuke, pozwoliłem sobie stamtąd zabrać już dawno temu. Shikamaru mógł o
tym nie wiedzieć, ale obecnie bezpiecznie kurzyły się w mojej piwnicy. W
kartonie. Czarnym jak ta trumna, którą sobie wymyśliłem, a w której pogrzebałem
swoją miłość. Tylko tych czerwonych pasów mu brakowało.
Wszystkie zdjęcia, również te zniszczone, ubrania… nawet ochraniacz na
czoło udało mi się znaleźć. A, nieważne…
– Co przede mną ukrywasz?
– Nic – odparł z niebywałą lekkością. – Ty za to nigdy nie wyszedłeś z
roli detektywa.
Wzruszyłem ramionami.
– Nie pójdę. I podpiszę. Nawet zaraz, o.
Dopóki się nie rozmyślę…
Myślałem, że mi odpuści i sobie pójdzie, ale tak się nie stało. Wspólnie
znaleźliśmy tę niecodzienną petycję, a kiedy zaciął mi się długopis, Shikamaru
w okamgnieniu skołował mi drugi. W końcu koślawymi literami złożyłem na tym
cholernym dokumencie swój autograf i stało się, dzielnica Uchiha poszła z
dymem.
A raczej pójdzie. Choć nie tak od razu.
– Wyznacz od razu termin – poprosił Shikamaru.
– Rozbiórki?
– A czego?
Nie odpowiedziałem. Chciałem spojrzeć w kalendarz, ale gdzieś mi się
zawieruszył. Co ja z nim, do licha, zrobiłem? Powinien gdzieś tutaj być…
– Jest czwartek, wpisz na poniedziałek. – rzucił pospiesznie Nara. – Ekipa
jest wolna, sprawdzałem. To będzie dwudziesty siódmy.
Postanowiłem tego nie komentować. Zamiast tego posłusznie wpisałem datę
do odpowiedniej rubryczki, wypełniłem resztę, złożyłem kolejny stosowny
podpisik i klamka zapadła. Teraz, jeśli chciałem ratować dzielnicę Uchiha,
pozostawało mi się przywiązać do któregoś z domów.
A przecież nie zamierzałem tego robić.
– Czyli tak naprawdę przyszedłeś dopilnować, że to podpiszę?
Skinął głową.
– I teraz wrócisz do żony i opowiesz jej, jakim to jestem wspaniałym
szefem, bo dałem ci wolne?
Ponownie przytaknął, kiwnięciem. Najwyraźniej odzywanie się było dla
frajerów. Nagadał się tyle, co musiał i przeszedł na tryb wiecznego lenia.
– I nazwiecie dziecko moim imieniem?
– Bez przesady – parsknął. – Dobra, będę się zbierał.
Posłusznie wstał z miejsca. Ale zrobił to leniwie i z ociąganiem. Jak na
Shikamaru przystało.
– Tak cię zmęczyła rozmowa ze mną? – zapytałem, starając się brzmieć
zaczepnie.
– Tak, wykończyła mnie wizja tego korytarza z oknami po jednej stronie i
trumną po drugiej. Co jak co, Naruto, ale wyobraźni, to ty nie masz.
– Zbyt oklepane?
Wzruszył ramionami.
– Przykro mi.
Parsknąłem. Nara również się uśmiechnął, a potem wyszedł. Ponownie
przeszukałem biurko, ale mojego kalendarza nigdzie nie było. Spojrzałem na ten
wiszący przy drzwiach; on, w przeciwieństwie do Shikamaru, twierdził, że jest
piątek. Dziwne.
***
Półtorej godziny później i tysiąc osiemset trzydzieści dwie kartki
później miałem nadzieję, że to właśnie kalendarz miał rację. Nieważne. Nie
chciało mi się nawet tego weryfikować. Musiał być piątek, po prostu musiał. Bo
jeśli właśnie był piątek, to następna w kolejności była sobota. A sobota to
kilka godzin pracy mniej, relaks, wypoczynek.
Obiecałem Taichiemu, że wybierzemy się na spacer poza granice wioski.
Zaszyjemy się w lesie, on się powsłuchuje w odgłosy natury, a ja będę
delektować się świeżym powietrzem i wspominać, ile lat minęło, od kiedy ostatni
raz wykonywałem jakąś misję poza Konohą.
I nie, tamten jeden incydent się nie liczy.
Tak, musiał być piątek.
– Lordzie Hokage, ktoś do pana.
Podniosłem wzrok. Jedna z asystentek Shikamaru wystawiła głowę przez
drzwi, a potem otworzyła je szeroko i wprowadziła do środka trzyosobową grupę. Ktoś do pana? Naprawdę ktoś mówił w ten
sposób? Kiedy Tsunade była Hokage, wchodziło się do niej jak do warzywniaka.
Nikt się nie kłopotał, by zapowiedzieć shinobi, którzy wracali z misji i mieli
przed sobą ten wątpliwej przyjemności zaszczyt, składania ustnego raportu.
Shikamaru też wpuszczał do mnie ludzi jak do obory. Ale teraz poczułem się jak
Lord Feudalny. Co najmniej.
Brakowałoby jeszcze, żeby przyniosła mi herbatę w takiej kosztowej filiżaneczce.
Im większa szycha, tym bardziej zdobiona. Porcelana przyprószona złotem.
– Czołem! – Kiba puścił mi oczko. – Chyba coś mamy.
Jego dwaj towarzysze skłonili mi się lekko i stanęli nieco z tyłu. No
tak, to Inuzukę mianowałem kapitanem tej na szybko sklejanej drużyny. Ranga B,
ale wymagająca specjalistycznych umiejętności. Wnikliwości i spostrzegawczości.
Niech ktoś mi przypomni, co mnie skłoniło, by przydzielić Kibę do tego
zadania?
– Coś? – zapytałem. – Ale coś więcej niż ostatnio?
– Owszem, dowód.
I pierdyknął mi na blat jakąś wymiętoloną i brudną koszulkę, strącając
przy okazji jedną z wież dokumentów. Więżę bólu i cierpienia. Tak ją nazwałem,
bo dotyczyła spraw najmniej istotnych i kompletnie nieciekawych.
– Wybacz – odburknął i rzucił się na kolana, żeby pozbierać szczątki
pierwszej linii obrony. – Naprawdę nie chciałem.
Machnąłem dłonią. Chętnie wytłumaczyłbym mu, że to tylko kretyńskie listy
od Homury i Koharu, ale przy obcych nie wypadało. Oni swoich szpiegów mieli
wszędzie. A ja problemów z nimi wystarczająco wiele.
Kiba zerknął na treść jednego z listów i chyba się połapał, że zwalił na
ziemię jakieś bzdury, bo skrzywił się, jakby patrzył na coś wyjątkowo
obrzydliwego. Zwłoki jakieś czy coś. W każdym razie ja zazwyczaj się tak
czułem, kiedy musiałem na to patrzeć. I Kiba jakoś też od razu zbierał je z
dużo mniejszym zapałem.
Ja tymczasem przeniosłem wzrok na koszulkę, którą dokonał zamachu na
Starszyznę.
– To należy do Kazuo?
Inuzuka wyłonił się spod biurka. Ustawił mi te wszystkie kartki nieco
krzywo, ale nie miałem mu tego za złe. Chętnie wrzuciłbym je wszystkie do gorącego
jak tegoroczne lato pieca.
– Bez wątpienia.
– Czyli natrafiliście na trop? To świetnie! Dlaczego jeszcze tu
jesteście? Powinniście go szukać!
– Problem w tym… – zaczął Inuzuka, pocierając nos – że w tym miejscu trop
się urywa. Znaleźliśmy to nad wodą tuż przy granicy z Krajem Rzek. Dzieciak
zapadł się pod ziemię. Albo utonął.
Westchnąłem. Do tej pory nie miałem pojęcia, co takiego Sasuke powiedział
Kazuo, że skłoniło go to do opuszczenia Konohy, ale na pewno nie coś
zachęcającego również do popełnienia samobójstwa. Uchiha i rady dotyczące
odbierania sobie życia, dobre sobie!
A poza tym, gdyby Kazuo zależało właśnie na tym, zrobiłby to już dawno,
nie szukałby odpowiednio dużego jeziorka.
– Lordzie Hokage… – odezwał się jeden z mężczyzn, stojących z tyłu. –
Jeśli wolno mi zasugerować, uważam, że on po prostu się zorientował, że jest
tropiony i postanowił zgubić ślad. Woda idealnie nadaje się do takich celów.
Spojrzałem ponownie na Inuzukę. Teraz wyglądał, jakby połknął coś bardzo
kwaśnego.
– Kiba?
– No… może. Ale uważam, że nie stanowi on zagrożenia dla wioski i
powinniśmy zająć się sprawami znacznie bardziej naglącymi.
– Kiba! – wrzasnąłem. – Dopóki ja jestem Hokage, to ja będę decydował o
tym, co jest ważniejsze i bardziej naglące, a co nie!
– Szukamy go już pół roku! Nie uważasz, że to przesada?
– Nie.
Otworzył usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale szybko je zamknął.
Atmosfera zrobiła się dziwna. Żeby nie powiedzieć, że nieprzyjemna.
– Wyjść. – Machnąłem w stronę towarzyszy Inuzuki, którzy pośpiesznie
opuścili pomieszczenie. Odczekałem jeszcze chwilę, by upewnić się, że nie stoją
pod samymi drzwiami i kontynuowałem: – O co ci chodzi, co? Czujesz, że
marnujesz czas, bo przydzielam ci najbardziej beznadziejne misje? Świetnie,
chętnie zwolniłbym cię z tego obowiązku i dał coś bardziej widowiskowego, ale
muszę przydzielać misje pod kątem umiejętności, a nie widzimisię!
– Kretyn jesteś! Wszyscy inni już dawno by odpuścili… Dzieciak dał nogę,
jego sprawa. Nie wiem, czemu jeszcze się z nim cackasz. Jeśli stanowi jakieś
zagrożenie dla wioski, wpisz go do księgi Bingo i po sprawie.
Zacisnąłem dłonie. Miałem ochotę mu przywalić, ale babcia Tsunade
nauczyła mnie, że kiedy nerwy biorą górę nad rozumiem, workiem treningowym może
stać się wyłącznie stół.
Trzasnąłem w blat, ale ani się nie połamał, ani nie spadło z niego zbyt
wiele. Jeśli liczyłem na widowiskowe fruwanie papierków, to się przeliczyłem.
Mój wzrok też nie zrobił na Kibie oczekiwanego wrażenia.
Inuzuka parsknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
– Jeśli próbujesz odgrywać Piątą, to ci nie wychodzi.
– Bab… Tsunade by mnie poparła i nie odpuściła!
– Jasneee…
– Co? No co jest takie jasne?!
Kiba spiorunował mnie wzrokiem.
– Kiedy Uchiha dał w długą, to jakoś nie szukała go zbyt długo! Poszedł
sobie do Orochimaru? No jego sprawa! Nie marnowała ludzi, bo i tak nic by z
tego nie wyszło. Poza tym czas pokazał, do czego doprowadziło to poświęcanie mu
uwagi! Zdradził nas, chciał nas wszystkich zabić! Sprawa od samego początku
była skazana na porażkę…
– Kiba, do cholery!
Miałem ochotę go ukatrupić. Wrzasnąć, potraktować rasenganem i przy
okazji zdemolować własne biuro. Gdybym mógł, wykrzyczałbym głośno i wyraźnie,
jak było naprawdę i jak faktycznie wyglądała tamta pamiętna noc, której demony
do dziś prześladowały Sasuke. Ale nie mogłem tego zrobić. I obawiałem się, że i
tak by mnie nie zrozumiał. Ból straty był mu całkiem obcy.
– Do cholery! – powtórzyłem. – Nie porównuj dwóch, zupełnie niepodobnych
do siebie przypadków!
– Naruto, przejrzyj na oczy! Dzieciak z powodu kaprysu opuszcza wioskę!
Nie, to nie, nikogo nie można tu trzymać siłą.
– No właśnie… – Spoważniałem. – Nikogo nie zamierzam do niczego zmuszać.
Nie chcesz się tym dłużej zajmować? W porządku, nie musisz. Jesteś wolny.
Cisza. Inuzuka spojrzał na mnie nieco zdezorientowany. Do czego dążył,
jeśli właśnie nie do tego?
Poszukałem w szufladzie teczki z tą sprawą. Kiedy ją znalazłem, wyjąłem
cały plik kartek i znalazłem odpowiednią. Zamarłem z długopisem nad odpowiednią
rubryczką. To… jaka była w końcu data?
– Masz dla mnie jakieś inne zadanie?
– Nie.
– No to co ja mam teraz robić?
– Nie wiem, nic?
– Cholera, Naruto, to wcale nie jest śmieszne!
Podniosłem wzrok.
– A wyglądam na rozbawionego? Możesz się z czystym sumieniem nawalić w
ten piękny, piątkowy wieczór…
– Jest czwartek – poprawił mnie.
Dupa. Jednak nie piątek. Choć w tej chwili było mi to całkowicie
obojętne. Byłem zdenerwowany i jedynym czego pragnąłem, było to, żeby Kiba w
końcu stąd wyszedł. Bo czy ja naprawdę przesadzałem? Naprawdę powinienem
odpuścić i zostawić Kazuo samemu sobie?
Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że może to wszystko to była
podświadoma próba uciszenia sumienia, które wyło za każdym razem, słysząc imię
Sasuke. Mogłem być zakochany, mogłem wciąż ciepło o nim myśleć, ale moja
obsesja nie posunęła się raczej do tego stopnia, bym pomagał innym, kiedy ich
przypadki kojarzyły mi się z Uchihą. Aż tak niesprawiedliwy nie byłem.
– Mhm… A który dokładnie?
– Dwudziesty trzeci. Dziś czwartek dwudziestego trzeciego lipca.
Długopis wypadł mi z ręki.
___________________________________________________________________
Mamy to!
Ostatnio zaczęłam przeglądać rozdziały drugiej serii i trochę przytłoczyła mnie ilość poprawek, które będę musiała nanieść. Myślałam, że początki były trudne, ale wygląda na to, że powroty będą jeszcze trudniejsze. Niemniej będę celować w jeden rozdział na dwa tygodnie. Jeśli czas pomiędzy publikacjami się przedłuży, to wiedzcie, że walczę z tekstem. Pisanie na NaNo było wyzwaniem, a poprawianie i nadawanie sensu jest kolejnym.
Zachęcam do pozostawiania po sobie śladu i zapraszam za (mam nadzieję) dwa tygodnie!
Cieszę się z pojawienia się nowego rozdziału!
OdpowiedzUsuńPo tym tytule to myślałam, że będzie jakiś pogrzeb a tu trumna na uczucia...myślę, że pasuje to do Naruto, nie może o Sasuke zapomnieć ani przestać czuć więc schował to do czarnej trumny w głowie. A mieszkańcy Konohy nie mogą zapomnieć o dzielnicy klanu Uchiha, która stoi i się kurzy.
Ta kłótnia...rozumiem czemu Naruto się wkurzył. Kozuo to nie Sasuke. Ale t trochę przypomina pogoń za nim więc Kiba mógł tak powiedzieć sfustrowany bezowocną pogonią, w końcu nie wie czemu Naruto chce mu pomóc(a on nigdy nie zapomina o potrzebujących).
Weny i wolnego czasu życzę!
Pozdrawiam, Mei
To fakt, Naruto schował do trumny wszystkie swoje myśli i uczucia, ale nie potrafi jej zakopać, ponieważ zamieszanie, które kręci się wokół dzielnicy Uchiha, skutecznie mu to utrudnia. Swoją drogą trudna to jest sytuacja - z jednej strony mieszkańcy Konohy mają rację, z drugiej... już nawet nie przez wgląd na Sasuke, a na pamięć i prawdę o Uchiha, podjęcie takiej decyzji musiało być naprawdę trudne.
UsuńPrzypadek Kazuo jest inny, a jednocześnie tak podobny do tego, co działo się z Sasuke. Oj Naruto nie ma z nimi lekko :)
Dzięki za komentarz i pozdrawiam!
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, zastanawiam się nad kwestią tej daty czy to znów był Sasuke podszywający się pod Shikamaru, i nie chciał aby Naruto zwrócił uwagę na dzień jaki jest... i co w ogóle z Kazuo gdzie się podział...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Na Kazuo będziesz musiała jeszcze trochę poczekać :)
UsuńPozdrawiam!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, zastanawiam się nad kwestią tej daty... czy to znów był Sasuke podszywajacy się pod Shikamaru, i nie chciał aby Naruto zwrócił uwage na dzień jaki jest i w ogólne to co z Kazuo? gdzie się podział...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza