15 września 2019

22. Czarna trumna

O tym, że ten dzień będzie wyjątkowy, wiedziałem już w chwili otwarcia oczu. Tylko że na początku, nie potrafiłem jeszcze zrozumieć, co konkretnie czyniło go tak różnym od poprzednich.
Dzień był upalny jak to w lipcu. Żar lał się z nieba, słońce obrało sobie nas wszystkich za cel i postanowiło porządnie przysmażyć. Lata w Konoha bywały upalne, ale nigdy aż tak. Całą drogę do siedziby wachlowałem się ulotką znalezioną rano w skrzynce pocztowej i marzyłem o kąpieli w jakimś prawdziwie zimnym jeziorze. Później ległbym na trawce w cieniu i delektował się odgłosami przyrody.
Tyle że w wiosce nie było już cienia, z wyjątkiem tego rzucanego, przez co poniektóre budynki. Z parków nic nie pozostało. Tamtej nocy ogień był tak silny, że ziemia do dziś nie doszła do siebie i odmówiła z nami dalszej współpracy. Sucha, popękana skorupa nie dawała za wygraną, nie pozwalając żadnej roślinności na nowo się w niej zakorzenić. Im goręcej było, tym większą uwagę mieszkańcy poświęcali tamtej pamiętnej nocy.
Sam też nie potrafiłem o niej zapomnieć. Dopóki trwała zima, a drzewa przypominały martwe kołki, potrafiłem udawać, że nie widzę, ale wraz z nadejściem wiosny, kiedy wszystko powinno budzić się do życia, pewne fakty były nie do przeoczenia.
Parki, które mijałem, idąc do pracy, już parków nie przypominały. Kiedy życie wokół wioski rozkwitało w najlepsze, sama Konoha pozostała tylko cieniem swojej dawnej świetności. Centrum Kraju Ognia wyglądało na przegniłe. A jak wiadomo, wielkie mocarstwa zazwyczaj upadały od środka.
Skrzywiłem się do swoich myśli. Nieznośny upał nie sprzyjał optymizmowi.
– Pewnie wyjechał na wakacje – burknąłem, wchodząc do siebie.
Od progu powitały mnie dokumenty, które pod wpływem przeciągu zatańczyły na biurku. Większość z nich wróciła na miejsce, kiedy zamknąłem za sobą drzwi.
Wyzbierałem wszystkich uciekinierów, poukładałem na odpowiednie kupki i kiedy już chciałem zająć miejsce przy biurku i wziąć się do roboty, drzwi się otworzyły, a papiery ponownie wzleciały w górę, tym razem ciągnąc za sobą przyjaciół.
Podskoczyłem, łapiąc część z nich w locie.
– Tylko ich nie pomieszaj. Wszystko ci posegregowałem odpowiednimi działami.
– Mnie też miło cię widzieć.
Shikamaru uśmiechnął się i zajął miejsce po drugiej stronie biurka. Miał dziś wolne, więc nie palił się specjalnie do tego, by mi pomóc. Rozsiadł się wygodnie i patrzył, jak wycieram kolanami podłogę, zbierając porozrzucane dokumenty. Syknął, kiedy przez przypadek zagiąłem róg jednej z kartek.
– Wyluzuj. Czy one mają, no wiesz… jakąś ważność?
– Pytasz, czy musisz je podpisać przed końcem roku? Tak, wypadałoby, choć wszyscy byśmy woleli, byś wyrobił się do końca miesiąca.
– Bardzo śmieszne – powiedziałem, siadając na swoim miejscu. – Pytałem, czy te mniej ważne są na spodzie?
– Naruto… ja cię proszę, i co jeszcze? Alfabetycznie też tego nie poskładałem, więc jeśli szukasz czegoś konkretnego, to bardzo mi przykro.
Prawdę mówiąc, to szukałem. Gdzieś w tym stosie znajdowała się petycja od mieszkańców, dotycząca rozbiórki dzielnicy Uchiha, która zajmowała dość spory teren i nie była w żaden sposób zagospodarowana. Zapuszczone mury przyozdobione emblematem klanu, nie tylko we mnie wywoływały gęsią skórkę. Cała posiadłość należała w tym momencie do Sasuke, ale o nim wioska chciała jak najszybciej zapomnieć i wymazać jego istnienie z pamięci.
A ja jako dobry Hokage nie mogłem pozwolić sobie na bycie sentymentalnym.
Jeszcze raz spojrzałem na siedem kolosalnych stert papieru, które zdobiły obecnie moje biurko. Cud, że byłem jeszcze w stanie ujrzeć coś ponad nimi.
– Czemu właściwie tu dziś jesteś? Przecież dałem ci wolne do końca miesiąca.
Shikamaru westchnął i nie odpowiedział; wzruszył ramionami.
– Co, Temari nie daje ci żyć?
Parsknąłem śmiechem, widząc jego minę. Wszystko wskazywało na to, że posyłając go na urlop, wcale nie wyświadczyłem mu przysługi, a wręcz przeciwnie. Dałem lwu pretekst do tego, by mógł go z czystym sumieniem pożreć. Temari zawsze miała charakterek, a odkąd spodziewała się dziecka, przypominała tajfun, pożar i lawinę w jednym. Czasem miałem wrażenie, że bóle porodowe były niczym w porównaniu z tym, co fundowała Narze na co dzień.
– Ale przyznałeś się, że masz wolne? – spytałem jeszcze dla pewności. – Po ostatnim nie chcę mieć z nią do czynienia.
Shikamaru przewrócił oczami.
– To było jeszcze nic. Ona jest nie do wytrzymania, kobiety są nie do wytrzymania.
Uśmiechnąłem się. Może i tak. Kto wie.
– Sam zaproponowałeś jej małżeństwo. Żałujesz?
Dłuższą chwilę nie odpowiadał. Patrzył w jakiś tylko sobie znany punkt, wspominał. Na jego ustach zabłąkał się uśmiech. I to taki, na który spoglądało się z przyjemnością.
– Niczego nie żałuję. I ty akurat powinieneś to rozumieć.
Zmarszczyłem brwi.
– Dlaczego?
Nara przez chwilę wyglądał, jakby nie rozumiał, o co pytam. Jakbym to nie z nim rozmawiał, jakby nie on mi odpowiadał. To wszystko musiało się dziać gdzieś poza jego świadomością i dopiero teraz doszło do niego, o czym rozmawiamy.
– Nieważne. – Machnął ręką. – Tak właściwie… przyszedłem spytać, jak sobie radzisz? Nie miałem zbyt wiele czasu, żeby cię przygotować na mój urlop. Sam rozumiesz, dałeś mi go wczoraj. – Znaczące spojrzenie. – W zeszłym miesiącu zdążyłem ci przynajmniej wszystko uporządkować. Więc jakby coś było nie w porządku, to wiesz…
No właśnie… nie. No właśnie nie wiedziałem, bo cała ta sprawa była mocno naciągana.
– Gówno prawda. W zeszłym miesiącu Temari miała niezły humor, więc rzuciłeś wszystko, jak leci i poszedłeś do domu, zostawiając mnie z tym chaosem. Nie ściemniaj. O co tak naprawdę chodzi?
Znowu ta mina. Słowo daję, Nara to ponoć taki geniusz i wybitny strateg, a do niektórych spraw zabierał się wyjątkowo nieudolnie. Ten pretekst się nie kleił, nawet chodzący tajfun Temari nie był wystarczającym powodem do przyjścia do pracy w wolny dzień. Bo, cholera, on ubóstwiał jej towarzystwo! Mógł się do tego nie przyznawać, mógł udawać, że go męczy i urządza piekło na każdym kroku, ale w gruncie rzeczy bardzo ją kochał. A w miłości nawet kłótnie i nieporozumienia smakowały inaczej, niż kiedy chodziło o kogokolwiek innego.
Dlatego ta sugestia… to pytanie sprzed chwili. Cholera, aż tak głupi nie byłem, by nie załapać, o co mu chodziło. Tak, ja też kochałem każdą kłótnię z Uchihą. Ubóstwiałem jego wykrzywioną w złości gębę, czerwone ślepia i te wąskie usta, które zaciskał za każdym razem, kiedy miał chęć mi przywalić. Uwielbiałem nasze bójki, godzenie w łóżku i wszystkie jego wyskoki. Nawet te, które sprawiały mi przykrość. Po prostu… ubóstwiałem jego. Takiego, jakim był.
I być może gdzieś jeszcze jest.
Uśmiechnąłem się. Podejrzewam, że smutno. Wciąż darzyłem sentymentem te myśli, choć były daleko, daleko i nieczęsto wychodziły na zewnątrz. No może ostatnio. Ostatni tydzień był jakiś taki, że wiele rzeczy mi o nim przypominało, a ja zupełnie nie rozumiałem dlaczego. Przecież do tej pory radziłem sobie nieźle, a nawet dobrze. Dobrze, bardzo dobrze.
– Martwię się. Nic więcej.
Zamrugałem. Nagle znów znalazłem się w gabinecie, a naprzeciwko mnie siedział Shikamaru i lustrował mnie uważnie.
– Odpłynąłeś. Gdzie byłeś? – zapytał.
– W wielkiej sali. Właściwie, to bardziej korytarzu. Takim naprawdę, naprawdę długim, a okna znajdowały się tylko z jednej strony, od wejścia. Im dalej, tym ciemniej. A na samym jego końcu, stał kufer, właściwie trumna.
Pochylił się nad biurkiem, uważając, by nie strącić którejś kupki papierzysk.
– I zajrzałeś do środka?
– Chciałem, ale wiedziałem, że to nie ma sensu. Nic bym tam nie znalazł.
– Może i byś znalazł, ale… – Pokręcił głową. – Często się tam ostatnio udajesz?
– Nieczęsto. Dopiero dziś zapuściłem się tak daleko. Dawno tam nie byłem, wiesz? Minęło… pół roku, odkąd ostatni raz przejechałem palcem po… tym kawałku drewna. Ostatnio…
– Trumny składają się z więcej niż jednej części – przerwał mi.
– Co?
– To. Trumna to nie drzewo wydrążone w środku, a zbitek różnych, pasujących do siebie elementów. Nie nazwałbym jej kawałkiem drewna.
Nie odpowiedziałem. Kompletnie wybił mnie tym wtrąceniem z mojej poetyckiej wizji. Coś, co chwilę wcześniej w pełnej okrasie widniało przed moimi oczami, teraz spowił dym. Albo mgła.
– Minęło sporo czasu, od kiedy dotykałem ostatnio tego… zbitka różnych części, zwanych trumną. Czarną trumną. W czerwone, mieniące się pasy.
– Stop.
– Ale dziś tam byłem – kontynuowałem. – I jej nie otworzyłem. I nie zamierzam. Chwila słabości, rozumiesz? Po tej jasnej stronie czeka mnie dużo, dużo więcej. Ale wiesz, co? Odnoszę wrażenie, że czegoś nie dostrzegam. No bo dlaczego teraz? I dlaczego ty o tym wiesz i obchodzisz się ze mną jak z jajkiem? Aż tak łatwy do przejrzenia jestem? Cholera, naprawdę mam wrażenie, że mam to wszystko wypisane na twarzy!
Shikamaru odchrząknął. Czyli coś jednak było na rzeczy.
Po raz kolejny spojrzałem nieufnie na te pieprzone dokumenty. Może chodziło o jakiś raport od szukającej Uchihy drużyny ANBU? Tylko o tym powiadomiłby mnie od razu. Wiedział, że chcąc nie chcąc, była to dla mnie sprawa priorytetowa.
Mimo wszystko zanotowałem sobie, by po jego wyjściu dokładnie przejrzeć wszystkie sprawozdania z ostatnich misji. Od tego zacznę dzień.
– Przecież sam dobrze wiesz, że zaczęło się od tych ostatnich demonstracji. Ludzie nie pamiętali o Sasuke i nie interesowali się nim specjalnie, dopóki nie zaczęli odczuwać skutków jego ostatniego wybryku. Chcą zadośćuczynienia. Chcą dzielnicy Uchiha. – Wzruszył ramionami. – Swoją drogą, zamierzasz im ją dać?
Skrzywiłem się.
– A mam jakiś wybór?
– Nie masz. I nie idź tam.
Spojrzałem na niego z niezrozumieniem. Co się, do chuja jasnego i ciemnego, dziś działo? Skąd pomysł, że zamierzałem się tam wybrać? Wszystkie rzeczy Sasuke, pozwoliłem sobie stamtąd zabrać już dawno temu. Shikamaru mógł o tym nie wiedzieć, ale obecnie bezpiecznie kurzyły się w mojej piwnicy. W kartonie. Czarnym jak ta trumna, którą sobie wymyśliłem, a w której pogrzebałem swoją miłość. Tylko tych czerwonych pasów mu brakowało.
Wszystkie zdjęcia, również te zniszczone, ubrania… nawet ochraniacz na czoło udało mi się znaleźć. A, nieważne…
– Co przede mną ukrywasz?
– Nic – odparł z niebywałą lekkością. – Ty za to nigdy nie wyszedłeś z roli detektywa.
Wzruszyłem ramionami.
– Nie pójdę. I podpiszę. Nawet zaraz, o.
Dopóki się nie rozmyślę…
Myślałem, że mi odpuści i sobie pójdzie, ale tak się nie stało. Wspólnie znaleźliśmy tę niecodzienną petycję, a kiedy zaciął mi się długopis, Shikamaru w okamgnieniu skołował mi drugi. W końcu koślawymi literami złożyłem na tym cholernym dokumencie swój autograf i stało się, dzielnica Uchiha poszła z dymem.
A raczej pójdzie. Choć nie tak od razu.
– Wyznacz od razu termin – poprosił Shikamaru.
– Rozbiórki?
– A czego?
Nie odpowiedziałem. Chciałem spojrzeć w kalendarz, ale gdzieś mi się zawieruszył. Co ja z nim, do licha, zrobiłem? Powinien gdzieś tutaj być…
– Jest czwartek, wpisz na poniedziałek. – rzucił pospiesznie Nara. – Ekipa jest wolna, sprawdzałem. To będzie dwudziesty siódmy.
Postanowiłem tego nie komentować. Zamiast tego posłusznie wpisałem datę do odpowiedniej rubryczki, wypełniłem resztę, złożyłem kolejny stosowny podpisik i klamka zapadła. Teraz, jeśli chciałem ratować dzielnicę Uchiha, pozostawało mi się przywiązać do któregoś z domów.
A przecież nie zamierzałem tego robić.
– Czyli tak naprawdę przyszedłeś dopilnować, że to podpiszę?
Skinął głową.
– I teraz wrócisz do żony i opowiesz jej, jakim to jestem wspaniałym szefem, bo dałem ci wolne?
Ponownie przytaknął, kiwnięciem. Najwyraźniej odzywanie się było dla frajerów. Nagadał się tyle, co musiał i przeszedł na tryb wiecznego lenia.
– I nazwiecie dziecko moim imieniem?
– Bez przesady – parsknął. – Dobra, będę się zbierał.
Posłusznie wstał z miejsca. Ale zrobił to leniwie i z ociąganiem. Jak na Shikamaru przystało.
– Tak cię zmęczyła rozmowa ze mną? – zapytałem, starając się brzmieć zaczepnie.
– Tak, wykończyła mnie wizja tego korytarza z oknami po jednej stronie i trumną po drugiej. Co jak co, Naruto, ale wyobraźni, to ty nie masz.
– Zbyt oklepane?
Wzruszył ramionami.
– Przykro mi.
Parsknąłem. Nara również się uśmiechnął, a potem wyszedł. Ponownie przeszukałem biurko, ale mojego kalendarza nigdzie nie było. Spojrzałem na ten wiszący przy drzwiach; on, w przeciwieństwie do Shikamaru, twierdził, że jest piątek. Dziwne.

***

Półtorej godziny później i tysiąc osiemset trzydzieści dwie kartki później miałem nadzieję, że to właśnie kalendarz miał rację. Nieważne. Nie chciało mi się nawet tego weryfikować. Musiał być piątek, po prostu musiał. Bo jeśli właśnie był piątek, to następna w kolejności była sobota. A sobota to kilka godzin pracy mniej, relaks, wypoczynek.
Obiecałem Taichiemu, że wybierzemy się na spacer poza granice wioski. Zaszyjemy się w lesie, on się powsłuchuje w odgłosy natury, a ja będę delektować się świeżym powietrzem i wspominać, ile lat minęło, od kiedy ostatni raz wykonywałem jakąś misję poza Konohą.
I nie, tamten jeden incydent się nie liczy.
Tak, musiał być piątek.
– Lordzie Hokage, ktoś do pana.
Podniosłem wzrok. Jedna z asystentek Shikamaru wystawiła głowę przez drzwi, a potem otworzyła je szeroko i wprowadziła do środka trzyosobową grupę. Ktoś do pana? Naprawdę ktoś mówił w ten sposób? Kiedy Tsunade była Hokage, wchodziło się do niej jak do warzywniaka. Nikt się nie kłopotał, by zapowiedzieć shinobi, którzy wracali z misji i mieli przed sobą ten wątpliwej przyjemności zaszczyt, składania ustnego raportu. Shikamaru też wpuszczał do mnie ludzi jak do obory. Ale teraz poczułem się jak Lord Feudalny. Co najmniej.
Brakowałoby jeszcze, żeby przyniosła mi herbatę w takiej kosztowej filiżaneczce. Im większa szycha, tym bardziej zdobiona. Porcelana przyprószona złotem.
– Czołem! – Kiba puścił mi oczko. – Chyba coś mamy.
Jego dwaj towarzysze skłonili mi się lekko i stanęli nieco z tyłu. No tak, to Inuzukę mianowałem kapitanem tej na szybko sklejanej drużyny. Ranga B, ale wymagająca specjalistycznych umiejętności. Wnikliwości i spostrzegawczości.
Niech ktoś mi przypomni, co mnie skłoniło, by przydzielić Kibę do tego zadania?
– Coś? – zapytałem. – Ale coś więcej niż ostatnio?
– Owszem, dowód.
I pierdyknął mi na blat jakąś wymiętoloną i brudną koszulkę, strącając przy okazji jedną z wież dokumentów. Więżę bólu i cierpienia. Tak ją nazwałem, bo dotyczyła spraw najmniej istotnych i kompletnie nieciekawych.
– Wybacz – odburknął i rzucił się na kolana, żeby pozbierać szczątki pierwszej linii obrony. – Naprawdę nie chciałem.
Machnąłem dłonią. Chętnie wytłumaczyłbym mu, że to tylko kretyńskie listy od Homury i Koharu, ale przy obcych nie wypadało. Oni swoich szpiegów mieli wszędzie. A ja problemów z nimi wystarczająco wiele.
Kiba zerknął na treść jednego z listów i chyba się połapał, że zwalił na ziemię jakieś bzdury, bo skrzywił się, jakby patrzył na coś wyjątkowo obrzydliwego. Zwłoki jakieś czy coś. W każdym razie ja zazwyczaj się tak czułem, kiedy musiałem na to patrzeć. I Kiba jakoś też od razu zbierał je z dużo mniejszym zapałem.
Ja tymczasem przeniosłem wzrok na koszulkę, którą dokonał zamachu na Starszyznę.
– To należy do Kazuo?
Inuzuka wyłonił się spod biurka. Ustawił mi te wszystkie kartki nieco krzywo, ale nie miałem mu tego za złe. Chętnie wrzuciłbym je wszystkie do gorącego jak tegoroczne lato pieca.
– Bez wątpienia.
– Czyli natrafiliście na trop? To świetnie! Dlaczego jeszcze tu jesteście? Powinniście go szukać!
– Problem w tym… – zaczął Inuzuka, pocierając nos – że w tym miejscu trop się urywa. Znaleźliśmy to nad wodą tuż przy granicy z Krajem Rzek. Dzieciak zapadł się pod ziemię. Albo utonął.
Westchnąłem. Do tej pory nie miałem pojęcia, co takiego Sasuke powiedział Kazuo, że skłoniło go to do opuszczenia Konohy, ale na pewno nie coś zachęcającego również do popełnienia samobójstwa. Uchiha i rady dotyczące odbierania sobie życia, dobre sobie!
A poza tym, gdyby Kazuo zależało właśnie na tym, zrobiłby to już dawno, nie szukałby odpowiednio dużego jeziorka.
– Lordzie Hokage… – odezwał się jeden z mężczyzn, stojących z tyłu. – Jeśli wolno mi zasugerować, uważam, że on po prostu się zorientował, że jest tropiony i postanowił zgubić ślad. Woda idealnie nadaje się do takich celów.
Spojrzałem ponownie na Inuzukę. Teraz wyglądał, jakby połknął coś bardzo kwaśnego.
– Kiba?
– No… może. Ale uważam, że nie stanowi on zagrożenia dla wioski i powinniśmy zająć się sprawami znacznie bardziej naglącymi.
– Kiba! – wrzasnąłem. – Dopóki ja jestem Hokage, to ja będę decydował o tym, co jest ważniejsze i bardziej naglące, a co nie!
– Szukamy go już pół roku! Nie uważasz, że to przesada?
– Nie.
Otworzył usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale szybko je zamknął. Atmosfera zrobiła się dziwna. Żeby nie powiedzieć, że nieprzyjemna.
– Wyjść. – Machnąłem w stronę towarzyszy Inuzuki, którzy pośpiesznie opuścili pomieszczenie. Odczekałem jeszcze chwilę, by upewnić się, że nie stoją pod samymi drzwiami i kontynuowałem: – O co ci chodzi, co? Czujesz, że marnujesz czas, bo przydzielam ci najbardziej beznadziejne misje? Świetnie, chętnie zwolniłbym cię z tego obowiązku i dał coś bardziej widowiskowego, ale muszę przydzielać misje pod kątem umiejętności, a nie widzimisię!
– Kretyn jesteś! Wszyscy inni już dawno by odpuścili… Dzieciak dał nogę, jego sprawa. Nie wiem, czemu jeszcze się z nim cackasz. Jeśli stanowi jakieś zagrożenie dla wioski, wpisz go do księgi Bingo i po sprawie.
Zacisnąłem dłonie. Miałem ochotę mu przywalić, ale babcia Tsunade nauczyła mnie, że kiedy nerwy biorą górę nad rozumiem, workiem treningowym może stać się wyłącznie stół.
Trzasnąłem w blat, ale ani się nie połamał, ani nie spadło z niego zbyt wiele. Jeśli liczyłem na widowiskowe fruwanie papierków, to się przeliczyłem. Mój wzrok też nie zrobił na Kibie oczekiwanego wrażenia.
Inuzuka parsknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
– Jeśli próbujesz odgrywać Piątą, to ci nie wychodzi.
– Bab… Tsunade by mnie poparła i nie odpuściła!
– Jasneee…
– Co? No co jest takie jasne?!
Kiba spiorunował mnie wzrokiem.
– Kiedy Uchiha dał w długą, to jakoś nie szukała go zbyt długo! Poszedł sobie do Orochimaru? No jego sprawa! Nie marnowała ludzi, bo i tak nic by z tego nie wyszło. Poza tym czas pokazał, do czego doprowadziło to poświęcanie mu uwagi! Zdradził nas, chciał nas wszystkich zabić! Sprawa od samego początku była skazana na porażkę…
– Kiba, do cholery!
Miałem ochotę go ukatrupić. Wrzasnąć, potraktować rasenganem i przy okazji zdemolować własne biuro. Gdybym mógł, wykrzyczałbym głośno i wyraźnie, jak było naprawdę i jak faktycznie wyglądała tamta pamiętna noc, której demony do dziś prześladowały Sasuke. Ale nie mogłem tego zrobić. I obawiałem się, że i tak by mnie nie zrozumiał. Ból straty był mu całkiem obcy.
– Do cholery! – powtórzyłem. – Nie porównuj dwóch, zupełnie niepodobnych do siebie przypadków!
– Naruto, przejrzyj na oczy! Dzieciak z powodu kaprysu opuszcza wioskę! Nie, to nie, nikogo nie można tu trzymać siłą.
– No właśnie… – Spoważniałem. – Nikogo nie zamierzam do niczego zmuszać. Nie chcesz się tym dłużej zajmować? W porządku, nie musisz. Jesteś wolny.
Cisza. Inuzuka spojrzał na mnie nieco zdezorientowany. Do czego dążył, jeśli właśnie nie do tego?
Poszukałem w szufladzie teczki z tą sprawą. Kiedy ją znalazłem, wyjąłem cały plik kartek i znalazłem odpowiednią. Zamarłem z długopisem nad odpowiednią rubryczką. To… jaka była w końcu data?
– Masz dla mnie jakieś inne zadanie?
– Nie.
– No to co ja mam teraz robić?
– Nie wiem, nic?
– Cholera, Naruto, to wcale nie jest śmieszne!
Podniosłem wzrok.
– A wyglądam na rozbawionego? Możesz się z czystym sumieniem nawalić w ten piękny, piątkowy wieczór…
– Jest czwartek – poprawił mnie.
Dupa. Jednak nie piątek. Choć w tej chwili było mi to całkowicie obojętne. Byłem zdenerwowany i jedynym czego pragnąłem, było to, żeby Kiba w końcu stąd wyszedł. Bo czy ja naprawdę przesadzałem? Naprawdę powinienem odpuścić i zostawić Kazuo samemu sobie?
Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że może to wszystko to była podświadoma próba uciszenia sumienia, które wyło za każdym razem, słysząc imię Sasuke. Mogłem być zakochany, mogłem wciąż ciepło o nim myśleć, ale moja obsesja nie posunęła się raczej do tego stopnia, bym pomagał innym, kiedy ich przypadki kojarzyły mi się z Uchihą. Aż tak niesprawiedliwy nie byłem.
– Mhm… A który dokładnie?
– Dwudziesty trzeci. Dziś czwartek dwudziestego trzeciego lipca.
Długopis wypadł mi z ręki.

___________________________________________________________________
Mamy to!
Ostatnio zaczęłam przeglądać rozdziały drugiej serii i trochę przytłoczyła mnie ilość poprawek, które będę musiała nanieść. Myślałam, że początki były trudne, ale wygląda na to, że powroty będą jeszcze trudniejsze. Niemniej będę celować w jeden rozdział na dwa tygodnie. Jeśli czas pomiędzy publikacjami się przedłuży, to wiedzcie, że walczę z tekstem. Pisanie na NaNo było wyzwaniem, a poprawianie i nadawanie sensu jest kolejnym.
Zachęcam do pozostawiania po sobie śladu i zapraszam za (mam nadzieję) dwa tygodnie!

5 komentarzy:

  1. Cieszę się z pojawienia się nowego rozdziału!
    Po tym tytule to myślałam, że będzie jakiś pogrzeb a tu trumna na uczucia...myślę, że pasuje to do Naruto, nie może o Sasuke zapomnieć ani przestać czuć więc schował to do czarnej trumny w głowie. A mieszkańcy Konohy nie mogą zapomnieć o dzielnicy klanu Uchiha, która stoi i się kurzy.
    Ta kłótnia...rozumiem czemu Naruto się wkurzył. Kozuo to nie Sasuke. Ale t trochę przypomina pogoń za nim więc Kiba mógł tak powiedzieć sfustrowany bezowocną pogonią, w końcu nie wie czemu Naruto chce mu pomóc(a on nigdy nie zapomina o potrzebujących).
    Weny i wolnego czasu życzę!
    Pozdrawiam, Mei

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, Naruto schował do trumny wszystkie swoje myśli i uczucia, ale nie potrafi jej zakopać, ponieważ zamieszanie, które kręci się wokół dzielnicy Uchiha, skutecznie mu to utrudnia. Swoją drogą trudna to jest sytuacja - z jednej strony mieszkańcy Konohy mają rację, z drugiej... już nawet nie przez wgląd na Sasuke, a na pamięć i prawdę o Uchiha, podjęcie takiej decyzji musiało być naprawdę trudne.
      Przypadek Kazuo jest inny, a jednocześnie tak podobny do tego, co działo się z Sasuke. Oj Naruto nie ma z nimi lekko :)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej,
    wspaniale, zastanawiam się nad kwestią tej daty czy to znów był Sasuke podszywający się pod Shikamaru, i nie chciał aby Naruto zwrócił uwagę na dzień jaki jest... i co w ogóle z Kazuo gdzie się podział...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Kazuo będziesz musiała jeszcze trochę poczekać :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, zastanawiam się nad kwestią tej daty... czy to znów był Sasuke podszywajacy się pod Shikamaru, i nie chciał aby Naruto zwrócił uwage na dzień jaki jest i w ogólne to co z Kazuo? gdzie się podział...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń