12 sierpnia 2019

21. Ale przeszłość nigdy nie znika

Szpital był pogrążony w mroku, bo o tej porze nie dręczono już pacjentów, świecąc im jaskrawożółtym światłem po oczach. Wszyscy, którzy mogli, spali. Ci, którzy nie mogli, udawali, że śpią, delektując się ciszą i ciemnością. Z tym że o ile cisza towarzyszyła im przez cały pobyt w tym przybytku, tak ciemnością rzeczywiście mogli się w tej chwili cieszyć. Kto w szpitalu był choć raz, ten wie, że nieznośnie białe ściany potrafią doprowadzić do jakiejś nerwicy. Słowo daję, że biały nie uspokaja, a wręcz przeciwnie. Chyba że wyzwalanie w pacjentach agresji było sposobem, by odciągnąć ich myśli od nieciekawego końca, który niektórych z nich pewnie czekał. No w takim przypadku, to spoko. Lepiej się wściekać, niż załamywać.
Starsza kobieta siedząca w recepcji wydawała się zszokowana moim widokiem. Kiedy podszedłem do lady, ukłoniła mi się tak głęboko, że zacząłem martwić się o jej kręgosłup. W pewnym wieku to już raczej tak nie wypada.
– Przybył pan osobiście, lordzie Hokage?
Przytaknąłem, chwilowo darując sobie spieranie o tego lorda.
– W głównym laboratorium analitycznym – rzekła, siadając z powrotem na miejsce. – Tam są już wszyscy.
Tak, to bardzo miło, że już wszyscy przybyli i w ogóle, ale jakoś specjalnie mnie to nie ratowało, ponieważ nie miałem pojęcia, gdzie się ono znajduje. A tak swoją drogą, to jacy wszyscy?!
Spojrzałem na metalową tablicę wiszącą na ścianie naprzeciwko, szukając numeru sali, ale jedynym, co znalazłem, był numer piętra, na którym mieściły się jakieś laboratoria. Bo chyba to się kryło za tym tajemniczym Kompleks Badawczy.
– Sala sto trzydzieści sześć – dodała kobieta, bo chyba miała już dość tego, że stoję jak słup przed tą ladą.
– Dziękuję.
Sto, czyli pierwsze piętro. Trzydzieści sześć, czyli… trzydziesty szósty pokój na tym piętrze. Łatwizna. Takie zagadki to jeszcze mogłem rozwiązywać.
Dotarcie na miejsce zajęło mi może minutę. Mało. Zdecydowanie zbyt mało na wymyślenie jakiejś skutecznej strategii i przygotowanie się na to, co mogło się stać. Histeryzuję. Wiedziałem i czułem to, odkąd przekroczyłem próg szpitala, ale nie zrobiłem nic, by nad tym zapanować. Po co? Nic nie działo się bez przyczyny. Gdyby nie te wszystkie kłamstwa, to mijanie się z prawdą lub jej zatajanie, nie znalazłbym się w takiej sytuacji.
W sytuacji, w której umysł powiedział dość. Cokolwiek spotka mnie za drzwiami sali sto trzydzieści cztery, na zawsze położy kres brakom w zaufaniu, który zabija nas, ludzi, od środka.
Zatrzymałem się przed odpowiednimi drzwiami i strzeliłem stawami w palcach dla rozluźnienia. Nie pomogło. Upiorny odgłos rozniósł się po pustym szpitalnym korytarzu i zamiast dodać mi pewności siebie, rozpędził się i pchnął ją z całej siły na bardziej niepewny grunt. Bagna, ruchome piaski, dwa kroki od piekielnie gorącej lawy, która pożarłaby ją w całości, nie zważając na nic.
Darując sobie dalsze cackanie się, chwyciłem za klamkę, a potem z całej siły pchnąłem drzwi.
Błąd. Otwierały się na zewnątrz.
Westchnąłem, maskując rozdrażnienie i w końcu zajrzałem do środka.
Przywitała mnie ciemność. Główne laboratorium okazało się schowkiem na miotły o wymiarach jakiś metr na półtora.
Może w innych okolicznościach uznałbym tę pomyłkę za zabawną i opowiadał znajomym przez następne pół roku jako anegdotę, ale wyjątkowo nie było mi do śmiechu. Co z tym cholernym pokojem było nie tak? Czyżby ta przemiła pani w recepcji zrobiła sobie ze mnie jaja?
– Cholera, miało być sto trzydzieści sześć…
Zamknąłem drzwi i poszedłem do następnych w kolejności. Sto trzydzieści pięć znajdowało się po przeciwnej stronie korytarza, więc tym razem musiałem być w dobrym miejscu. Pierwsze wielkie wejście okazało się klapą, więc tym razem po prostu pociągnąłem za klamkę i wlazłem do środka. Jak człowiek.
W pomieszczeniu panował lekki półmrok. Shikamaru stojący przy biurku podniósł na mnie wzrok.
– Twoja mina mi mówi, że raczej się mnie nie spodziewałeś.
– Raczej – odparł, z zakłopotaniem drapiąc się po szyi. A ponoć to ja byłem znany z nerwowych tików. Najwyraźniej nie tylko mnie one zdradzały. – Co tu robisz?
Zrobiłem kilka kroków, wchodząc w głąb pomieszczenia. Dwa długie stoły laboratoryjne, na nich pełno zlewek i innych takich. Przejechałem po jednym z nich palcem, samemu nie bardzo wiedząc, dlaczego to zrobiłem. Żeby zająć czymś ręce? Bo na Narę już teraz nie mogłem patrzeć.
– Mam… jedno pytanie. Tylko jedno.
– Naruto, posłuchaj – westchnął – to nie czas i miejsce…
– Kiedy Taichi miał pół roku, wybrałem się z nim i Sakurą na spacer. Było lato, bardzo gorące lato. Spotkaliśmy cię przez przypadek w parku i rozmawialiśmy. Wtedy uświadomiłeś mi coś bardzo ważnego, pamiętasz? Co to było?
Shikamaru wyglądał na zrezygnowanego. To znaczy jego buty, bo twarzy nie widziałem. Odłożył trzymany dokument i oparł się o biurko.
– Miałeś dobry humor i byłeś szczęśliwy, bo ludzie uśmiechali się do ciebie przez cały ranek. Powiedziałem ci, że powodem ich zachowania była obecność Sakury z wózkiem. Przez całą ciążę widywali cię w jej towarzystwie, więc po wiosce rozniosła się plotka, że to twoje dziecko. To że zostaniesz przyszłym Hokage, było już wtedy właściwie pewne, a oni cieszyli się, że pomimo trudnego dzieciństwa masz rodzinę i dbasz o nią.
– Powiedziałeś, że dobra głowa rodziny, to dobra głowa wioski – odparłem kwaśno.
– Przywódca wioski. Tak, tak powiedziałem.
– Przywódca…
Podniosłem wzrok. Nie było mowy o pomyłce, to musiał być Shikamaru. Shikamaru, którym zawładnęło poczucie winy, bo miał je doskonale wymalowane na twarzy. Musiałem usiąść. Stołek laboratoryjny nie należał do najwygodniejszych, ale mimo to bił na głowę te plastikowe krzesła, na których Starszyzna lubiła torturować gości.
Westchnąłem.
– A potem okazało się, że nie mam rodziny. Czy to znaczy, że jestem kiepskim Hokage? Gdyby wszyscy wiedzieli, że zadurzyłem się w Sasuke, pewnie w ogóle bym nim nie został, co?
– Naruto, to nie czas i miejsce na użalanie się nad sobą. Wiem, że masz ostatnio trudny okres, ale jeżeli masz ochotę pogadać, może zróbmy to… w jakimś bardziej stosownym do tego miejscu?
– Ja się nie użalam, ja stwierdzam fakty – odburknąłem, marszcząc brwi. – Gdybym był taki świetny, nie byłoby cię tu. Latałbyś po cukierniach i sklepach rybnych, a nie okłamywał Temari. Sam mógłbym się tym zająć… A co my tu właściwie robimy?
Zanim uzyskałem odpowiedź na to pytanie, drzwi kliknęły i w pomieszczeniu pojawiła się młoda kobieta w fartuchu lekarskim.
– O – oznajmiła na mój widok, ale nic więcej nie powiedziała. – Przejrzeliście panowie wyniki? Możemy zacząć?
Shikamaru podszedł i wręczył mi kilka zszytych ze sobą kartek. Tabeleczki, wykresiki, jakieś cyferki i literki. No ogólnie mówiąc, jakieś mało zrozumiałe coś.
– Na trzeciej stronie znajduje się analiza drugiej próbki krwi.
Podniosłem wzrok. Kobieta patrzyła na mnie z wyczekiwaniem i dawała mi znać, bym przewrócił kartkę. No więc to zrobiłem. Kolejne tabelki…
– Pierwsza krew należy do Uchihy Sasuke. W próbce było jej stosunkowo niewiele. Ciężko oszacować, ile, ale na tak dużą kałużę, było to nie więcej niż kilka, kilkanaście kropel – kontynuowała.
Chrzanić to. Wróciłem na pierwszą stronę. Więc to wszystko, to było… no właściwie co? Spojrzałem z wyczekiwaniem na Shikamaru.
– Nie wydała ci się dziwna ilość krwi, którą znaleźliśmy na schodach w świątyni Naka? Żeby dostać się do środka, wystarczy kropla, nie trzeba sobie żył wypruwać. Pomyślałem, że poproszę o wykonanie kilku badań – wyjaśnił, wzruszając ramionami.
Brzmiało przekonująco, tylko czy aby na pewno miał czyste intencje? Kiedy patrzyłem na niego zdecydowanie dłużej, niż powinienem, laborantka odchrząknęła. Ona w porównaniu do starszej pani z recepcji, w ogóle nie czuła respektu, stojąc przed obliczem Hokage. I nie wiedzieć czemu, to również mi się nie spodobało. Ze skrajności w skrajność.
– Możemy już wrócić do tematu? Tej drugiej krwi było zdecydowanie więcej. Zidentyfikowano ją we wszystkich pięciu dostarczonych próbkach.
Shikamaru podszedł do mnie i stanął tuż obok. Pochylił się w moją stronę.
– Próbka pierwsza, to krew ze schodów, druga ze ściany naprzeciwko wejścia, trzecia z tablic, czwarta tworzyła swego rodzaju ścieżkę na podłodze, piąta to kilka kropel znalezionych na krzakach tuż obok wejścia. Pies Kiby je wywąchał – szepnął mi na ucho.
Przytaknąłem, spoglądając na kobietę, która nie kryjąc znudzenia, przeglądała papiery w teczce, którą trzymała.
– Już się panowie nagadali? Świetnie. Zawartość pierwszej fiolki to mieszanina krwi pana Uchihy i nieznanej nam drugiej osoby. Jak już wcześniej wspomniałam, ciekawe jest to, że krew pana Uchihy stanowi zaledwie procent całości. W pozostałych próbkach nie ma jej w ogóle. Wszystko wskazuje na to, że ktoś nam się wykrwawiał.
– To pewne? – spytałem, nie mając większych nadziei. – Że ktoś tam z nim był?
– No chyba że pan Uchiha lubi spryskiwać ściany krwią ofiar, które zabił gdzieś indziej. – Zacmokała z uznaniem dla swojej teorii. Albo z pogardą dla mojego pytania. – W każdym razie nie jest to krew zwierzęca, w chwili pobrania była stosunkowo świeża i nie mamy jej w naszej bazie.
– Czyli to nikt z naszych shinobi… – zauważyłem.
Kobieta skinęła.
– Nie mamy w bazie tylko krwi dzieci. Pobieramy ją i katalogujemy, dopiero kiedy ukończą Akademię.
Przełknąłem ślinę. Wizja Sasuke mordującego jakieś niewinne dziecko spowodowała, że ciarki mi przeszły po plecach, a ramen zatańczył w moim żołądku. Na przykład takiego Kazuo…
Tyle że on był w naszej bazie.
– Coś jeszcze? – dopytał Shikamaru, zauważając, że nie jestem w najlepszym stanie.
– Grupa krwi, poziom hemoglobiny… – Wzruszyła ramionami.
– To nam się raczej nie przyda. – Shikamaru się skrzywił. – Proszę mi z tego przygotować pisemny raport. Najlepiej na jutro.
Mina jej zrzedła. Najwyraźniej i Narze nie podobało się jej poczucie wyższości, bo takie sprawozdania przyjmował najczęściej ustnie. I dobrze, niech pisze. Sam miałem ochotę pokazać jej język, ale nie byłem wcale w najlepszym do tego nastroju. Do tej pory uważałem, że Sasuke podcinał sobie żyły w świątyni Naka. Spoko. No dobra, nie spoko, nawet bardzo nie, ale przynajmniej nie chodziło o inną osobę. Krwi może nie było tyle, by z góry założyć, że ten ktoś skończył jako trup, ale już sam fakt, że była, wyglądał niepokojąco.
Podziękowaliśmy za informację, Shikamaru nakazał jej dać nam znać, gdyby znalazła coś jeszcze, a potem wyszliśmy na pusty korytarz.
– Jest trzecia – stwierdziłem, zerkając na wiszący nad schodami zegarek. – Temari będzie zachwycona, że wzywam cię w środku nocy i trzymam u siebie do rana.
– Naruto, cholera…
Machnąłem ręką, by kontynuował.
– Ta sprawa odbija się na tobie i na twojej pracy.
– I twoim zdaniem to w porządku, że robisz coś za moimi plecami? No bo kim ja jestem… tylko jakimś Hokage, po co mnie o czymś informować! A i jeszcze jedno, nie prosiłem cię o to, byś się tym zajął.
Shikamaru westchnął. Słysząc odgłosy rozmów na parterze, zatrzymaliśmy się na półpiętrze.
– Myślisz, że bym ci nie powiedział? Chciałem najpierw uporządkować wszystko, czego się dowiedziałem. Żebyś widział swoją minę za każdym razem, kiedy wychodzi coś nowego… Wolałem ci tego oszczędzić.
– Chyba sobie, widziałbyś ją tylko raz – zauważyłem.
Uśmiechnął się niemrawo i klepnął mnie w ramię. Zeszliśmy na dół. Kobieta w recepcji rozmawiała podniesionym głosem o czymś ze starszym mężczyzną w białym kitlu. Na nasz widok oboje drgnęli i zgięli się wpół. Nie miałem ochoty się odzywać, więc tylko skinąłem im głową i wyszliśmy na zewnątrz.
Chciałbym powiedzieć, że to przeraźliwie zimne, wilgotne powietrze nieco mnie otrzeźwiło, ale bardziej rozbudzony już być nie mogłem. Zadrżałem, kiedy wiatr dostał się pod moją bluzę i lodowatymi mackami popieścił mój brzuch. Nawet mój kaloryfer przegrywał z wątpliwymi urokami zimy.
– Wciąż chcesz poznać odpowiedź na pytanie, które mi zadałeś?
Spojrzałem z niezrozumieniem na Shikamaru.
– Które?
– Czy gdyby wszyscy wiedzieli o tobie i Sasuke, wciąż byłbyś kandydatem na Hokage.
– I jaka jest odpowiedź? – spytałem bez większych nadziei. Oczywiście, że nie. To było coś, czego ludzie nie potrafiliby zrozumieć i zaakceptować. Dwóch mężczyzn… to nie było powszechnie uznawane za normalne. Zwłaszcza jeśli jeden z nich był zbiegłym przestępcą.
– Nie wiem – odpowiedział, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów i zapaliczkę. Gdyby Temari przyłapała go na paleniu, nie miałby lekkiego życia. – To by nie zależało od ludzi, a od ciebie. Od twojej siły przebicia, determinacji. Odnoszę wrażenie, że ostatnio trochę ci ich brakuje. Nie, żebym się dziwił. Sytuacja jest wyjątkowa.
– Wyjątkowa… Ładne słowo.
– W każdym razie, myślę, że gdyby o was wiedzieli, stanąłbyś na wysokości zadania i zrobił wszystko, by twoje życie uczuciowe nie zaważyło na twojej pozycji. I prędzej czy później, choć fakt – raczej później – zostałbyś Hokage.
Uśmiechnąłem się. Tak, pewnie miał rację. Nie takie przeszkody już napotykałem na swojej drodze. Oczyma wyobraźni widziałem siebie sprzed lat, stojącego pośród tłumu za rękę z Uchihą. Publiczny coming out. Brawa, kolorowe konfetti… Albo obrzucenie błotem i wyzwiskami.
– Masz rację, dałbym sobie radę – parsknąłem z rozbawieniem. Im większe kłopoty, im trudniejsza sytuacja, tym łatwiej przychodziło mi z niej wybrnąć. – Starszyzna mogłaby mi naskoczyć, gdybym za sobą miał przychylność całej Konohy. Co by mi mogli zrobić?
Shikamaru milczał dłuższą chwilę. Powoli zbliżaliśmy się do jego mieszkania. Policzyłem okna i nie zdziwiłem się specjalnie, dostrzegając słabe światło w pomieszczeniu, które chyba było kuchnią. Temari czekała pewnie z wałkiem pod ręką.
– Mogliby zrobić to, co zrobili. Kiedy wyszedłeś, przyszło pismo, że na skutek zbytniego roztwarzania pieniędzy, od przyszłego roku zmniejszą ci fundusze o połowę.
– Co?!
– To – westchnął, wzruszając ramionami. – Ostatnie spotkanie nie wyszło najlepiej.
Milczałem. Doszliśmy do odpowiednich drzwi i przystanęliśmy. Zastanawiałem się, czy powinienem już pójść, gdy wtem Nara wyjął z kieszeni paczkę fajek i zapalił jeszcze jedną. Na lepszy sen. Albo lepszą śmierć, bo Temari pewnie odliczała każdą minutę jego nieobecności.
– Jest coś jeszcze, o co chciałbyś mnie zapytać?
Podrapałem się po karku. Owszem, było.
– Co o tym wszystkim sądzisz? No wiesz… Sasuke i…
Ofierze jego gniewu. Bo raczej dla własnej przyjemności nikt się tam w jego towarzystwie nie ciął.
– Myślę, że doszło do starcia. A skoro nie był to nikt od nas, sytuacja robi się nieciekawa. Albo Uchiha z kimś zadarł podczas ostatniej misji, albo to porachunki sprzed lat.
– To rzuca trochę inne światło na całość, nie?
– Masz na myśli, czy stawia go bardziej w roli ofiary, zamiast sprawcy? Kłamał w sprawie misji, sfałszował raport, potem jeszcze te tajemnicze nagrania… – westchnął cierpiętniczo. Ten temat zdecydowanie mu nie leżał i gdyby mógł, wolałby w ogóle go nie poruszać. Nie, żebym się dziwił. Sam wolałbym o tym nie pamiętać. – I nie zapominajmy o tym, że podpalił połowę drzew w wiosce, a potem zbiegł.
– Ale…
– Ale – przerwał mi – teraz bez wątpienia jest w to wszystko zamieszany ktoś jeszcze. Powiedz mi, Naruto, bo tylko ty jeden słyszałeś te nagrania, jaką masz pewność, że są świeże, a nie pochodzą sprzed lat?
Kiwnąłem głową.
– Mam pewność.
Shikamaru przyglądał mi się bacznie, ale najwyraźniej darował sobie dopytywanie. I dobrze, ponieważ nie miałem specjalnej ochoty opowiadać mu o tym, że przed tą nieszczęsną misją pośladki Sasuke były gładkie i nieskalane bliznami, a po niej… cóż, Z jak zemsta już na zawsze pozostanie wyczuwalne pod palcami.
– A dlaczego pytasz?
– Ponieważ mogło wydarzyć się coś zupełnie innego. Gdyby tak było, nagrania mogłyby zostać wykorzystane w celu odwrócenia uwagi.
Już mi się w głowie mieszało od tego wszystkiego. Czemu miałem takie wrażenie, że obaj niepotrzebnie mieszaliśmy i domyślaliśmy ideologie, które nie miały szansy się sprawdzić? Ja to wiadomo, nie chciałem przyjąć do wiadomości, że Sasuke mnie okłamał, a potem zdradził wioskę, ale Shikamaru?
On prawdopodobnie robił to dla mnie.
– Przejrzałem życiorys Uchihy, wynotowałem kilka rzeczy, które zwróciły moją uwagę. Moglibyśmy omówić je jutro?
Pokręciłem głową.
– Jutro, to ty masz wolne. – Klepnąłem go w ramię. – Jeśli nie zaczniesz więcej czasu poświęcać Temari, to nie doczekasz zostania ojcem.
– Jesteś pewien, że sobie poradzisz?
– Jestem.
Uśmiechnąłem się. Prawda jest zawsze prosta.

***

Wschód słońca oglądany z wyrzeźbionych w skale głów wszystkich Hokage robił wrażenie. Było zimno, a na tej wysokości i wietrznie, ale nawet te drobne niedogodności nie zagnały mnie prosto do domu. Patrząc, jak słońce wychyla się zza horyzontu, a potem wznosi coraz wyżej i wyżej, próbowałem zapanować nad mętlikiem w głowie. Siedziałem na swoim własnym nosie i co jakiś czas odłupywałem kawałek i rzucałem w przepaść.
Jeden drugi, trzeci.
Kocha, nie kocha, kocha…
Może gdyby ktoś mi obiecał, że zabawiając się w ten sposób, poznam prawdę, oskubałbym swoją własną twarz do zera. Zamiast płatków jakiegoś pięknego i delikatnego kwiatu, odłamywałbym kamyczek po kamyczku ze swojej krzywej facjaty. Zabawne, ale to zabrzmiało trochę tak, jakbym musiał poświęcić stanowisko Hokage, by poznać prawdę.
Czy byłbym gotów to zrobić?
Kiedy miałem szesnaście lat, powiedziałem Sasuke, że ktoś, kto nie potrafi ocalić jedynego przyjaciela, nie jest godzien, by rządzić wioską. I przyjaciel został ocalony.
Ale czy ktoś, kto pozwolił odejść swojej jedynej miłości, nie jest jeszcze gorszy?
Starszyzna może mnie potępiać, może obciąć mi fundusze, rzucać kłody pod nogi i publicznie upokorzyć, ale nie może mi zabronić wyjaśnienia sytuacji. Bo cokolwiek Sasuke by nie zrobił, do czegokolwiek by się nie posunął, przez cały ten czas szukał mojego wsparcia. Krzyczał o pomoc, choć bywało, że robił to za pomocą pięści. Próbował uchwycić wyciągniętą w jego stronę rękę, choć może brakowało kilku centymetrów.
Byłem złym kochankiem i złym Hokage, ponieważ nie potrafiłem dokonać wyboru. Nie zawsze można wszystkim dogodzić, nie zawsze próba pozostania bezstronnym jest najlepszym wyjściem z sytuacji. Może gdybym wybrał, sytuacja potoczyłaby się inaczej.
Słońce wzniosło się już na tyle wysoko, że pierwsze promienie musnęły moją skórę.
Gdybym wybrał Sasuke, gdybym to jemu w pełni się poświęcił, może potrafiłbym do niego dotrzeć i zmyć z niego to, o co mnie prosił. Może byłby już czysty, poczułby ulgę i potrafiłby uśmiechnąć się tak, jak kiedyś.
Gdybym wybrał Konohę i zapewnił jej należytą ochronę, może nigdy nie doszłoby do tego pożaru. Bo choć fizycznie nikt w nim nie ucierpiał, psychicznie szkody odniosło wiele osób. W czasach pokoju, ten jeden głupi incydent zaburzył bezpieczeństwo mnóstwa osób i naruszył zaufanie, którym do tej pory mnie darzyli. Bo to ja pozwoliłem Sasuke chodzić wolno, to ja się za nim wstawiłem i o niego walczyłem.
Co powinienem więc zrobić? Co wybrać, skoro wybór jednego dyskwalifikuje drugie?
Kiedy słońce oświetliło już większą część wioski, odpowiedź przyszła sama.

***

Tego samego dnia wysłałem wiadomość do Shikamaru, że daję mu tydzień wolnego. Niech pobędzie z rodziną.

***

W ciągu tygodnia na zawsze zamknąłem kwestię poszukiwania tajemniczej jaskini. Wyśledzenie Sasuke powierzyłem zaufanej grupie ANBU.

***

Minął miesiąc, zanim załatwiłem wszystkie formalności i Taichi mógł się do mnie wprowadzić. Wspólnie wyremontowaliśmy pokój, a Sai namalować na ścianach rozłożyste, zielone drzewa. Było zupełnie jak w lesie. Zupełnie, jakby ojcem Taichiego rzeczywiście był jakiś leśniczy.

***

Minęły trzy miesiące, zanim ucichły głosy w mojej głowie. Wyryte w pamięci kwestie, zaczęły się zacierać. Głos tej szumowiny, która sprawiła Sasuke tyle bólu, był już dla mnie nie do odróżnienia. Mógłbym mijać go co dzień na ulicy, a nawet bym się nie zorientował. Tak samo działo się ze słowami. Ze zdaniami, które jeszcze niedawno potrafiłbym wyrecytować z pamięci, które czasem nawiedzały mnie w snach.

***

Minęło pięć miesięcy, zanim odzyskałem zaufanie Starszyzny (hehe), na tyle, by podnieśli mi budżet do poprzedniej wartości. Z ulgą mogłem w końcu zapłacić zaległe rachunki i wypłacić dawno obiecane premie.

***

I w końcu musiało minąć pół roku, zanim przestałem śnić o Sasuke. O jego ciele, jego głosie i dźwiękach, które wydawał z siebie, kiedy go pieściłem. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, na którym pośladku miał małego pieprzyka ani jak długi i gorący był jego penis. Zapomniałem również, jak całował i smakował.
Ale nigdy nie zapomniałem, co do niego czułem, bo nigdy czuć nie przestałem. Życie toczyło się dalej. Odzyskałem spokój i pogodę ducha, choć czasem wciąż budziłem się w nocy zlany potem, a imię Sasuke, było jedynym, co potrafiłem wówczas powiedzieć.
Życie z dzieckiem pod jednym dachem nie okazało się tak trudne, jak się obawiałem. Taichi okazał się dużo zaradniejszy, niż podejrzewałem, lepiej zorganizowany niż ja sam i mniej wymagający, niż ktokolwiek, z kim do tej pory przyszło mi mieszkać.
Choć zdarzało mi się zapominać, że to tylko dziecko. Choć potrafiliśmy się pokłócić, a mojemu nierozgarnięciu nie było końca. Choć przy dłuższym poznaniu nie okazał się tak cierpliwy, jakim do tej pory go znałem.
Choć miały miejsca pewne potknięcia, dobrze nam się razem żyło.
Ale przeszłość nigdy nie znika. Nastał w końcu taki dzień, kiedy wszystko wróciło.

___________________________________________________________________
I właśnie w tym momencie następuje koniec części pierwszej, a ja zaczynam się pakować i jadę na zasłużony urlop.
Do zobaczenia we wrześniu!

8 komentarzy:

  1. Oja, oja, oja.
    Muszę przyznać, że bardzo mi się podoba, jak zakończyłaś tę część. :D
    Ale teraz jestem tylko badziej nakręcona na dalsze rozdziały. Bo chcę w końcu się dowiedzieć, o co chodzi w tym wszystkim, no! :D
    Fajnie, że Naruto przygarnął do siebie Taichiego, ale smutno mi, że jednocześnie odpuścił temat Uchihy. Chociaż z drugiej strony nie można mu się dziwić. Uchiha sam go od siebie odpychał, więc Naruto ostatecznie wybrał wioskę. Ach, czekam na kolejne rozdziały!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naruto jest w takim położeniu, że nie może już sobie pozwolić na bezgraniczne ufanie i bieganie za Uchihą, kiedy tylko ma na to ochotę. Jest Hokage, na jego barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność i chociaż wciąż jest młotkiem, to już na tyle rozgarniętym, by zdawać sobie z tego sprawę. Sasuke jest jednym wielkim znakiem zapytania, a wioska jest pewna i stała, więc tym razem wygrała bitwę o priorytety. Ale czy Naruto naprawdę odpuścił sobie Sasuke? No nie wiem :-)
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  2. Cieszę się z pojawienia kolejnego rozdziału!
    Rzeczywiście, zapomniałam o tej kwestii - shinobi też człowiek (tyle, że wytrenowany bojowo) - walka jest mu znajoma i łatwiejsza, zaś poważna rozmowa...Naruto też to się tyczy co oprócz tego, że jest wszechpotężnym shinobi jest też człowiekiem, z ludzkimi wadami i słabościami ( i taki powinien być ale czasem to rozśmiesza albo przez to mam ochotę go czymś walnąć za to co robi), że też wcześniej tego nie zauważyłam.
    Podobało mi się to badanie w szpitalu - dokładne sprawdzenie, jak na Shikamaru przystało i te dwie zupełnie odmienne reakcje na osobę Hokage. Niepokojąca zaś była informacja o braku danych dotyczących krwi dzieci(w końcu Sasuke udowodnił już, że jest zdolny do wielu rzeczy) ale to oznacza, że to nie była krew Kaoru(dobrze napisałam imię?), który już jest geninem.
    Naruto przygarnął Taichiego, o Sasuke ani widu ani słychu, sytuacja się unormowała i niepokojące stwierdzenie pod koniec...myślę, że jest to dobre zakończenie jednej części.
    Życzę miłego urlopu i dobrej weny po nim!
    Pozdrawiam, Mei

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak trochę odbiegnę od tematu, ale Twój komentarz skłonił mnie do kolejnych przemyśleń. Raz, że codzienne życie jest dla shinobi trudniejsze niż to, co dobrze zna, a więc stawianie swojego życia na szali, a dwa...
      Jak bardzo trudne musi być dla shinobi posiadanie dzieci? Swoje własne kocha się najbardziej na świecie, bardziej niż kogokolwiek innego, bardziej niż siebie samego. Co czuje taki rodzic, kiedy jego dziecko również wkracza na drogę ninja? Kiedy z doświadczenia wie, jak wiele osób traci życie, zanim dorośnie, ile niebezpieczeństw czeka na każdym kroku i że następnego dnia może już nie zobaczyć swojego dziecka żywego? Tyle śmierci wokół na pewno w jakimś stopniu człowieka znieczula, ale aż tak, by być w stanie znieść codzienne strach o życie własnego dziecka?
      Tak, to nie była krew Kazuo, no chyba, że ktoś podmienił próbkę i wykradł prawidłową. Tylko kto i po co? :)
      Urlop był miły, ale stanowczo za krótki! No ale jestem już z powrotem :)
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  3. Hej,
    bo wielkich bojach z internetem e końcu jestem...
    cóż Naruto bardzo to przeżywa, a może Sasuke jest bardzo blisko wioski, dobrze że zabrał w końcu Taichiego do siebie...  już prawie pogodził się ze wszystkim, ale właśnie po końcówce mam wrażenie że ni stąd ni z owąd zjawia się Sasuke...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś się na pewno będzie musiało wydarzyć, w końcu jeszcze druga część przed nami. Tylko czy to będzie Sasuke? :)
      Muszę poprzeglądać kolejne rozdziały i zacząć przygotowywać do publikacji.
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  4. Chcę tylko dać znać, że w końcu odżyłam! W każdej wolnej chwili znajdę czas, by przeczytać i machnąć swoje zdanie, bo przyznam szczerze, że zatęskniłam za Twoją historią. Do napisania :)!

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka,
    wspaniale, co tutaj można powiedzieć Naruto bardzo to przeżywa, ale własnie po końcówce to mam wrażenie że nagle ni stadą ni z owąd zjawią się Sasuke...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń