Od samego początku przeczuwałem – choć pewności nie miałem – że to sen.
Siedziałem sobie na kamiennej podobiźnie mojego ojca – Czwartego Hokage i
patrzyłem w dal. Gdzieś między snem a jawą zawiązała się cienka nić, po której
przepływały do mnie pojedyncze informacje.
Wiedziałem na przykład, że faktycznie przyszedłem w to miejsce, zanim
zasnąłem i pamiętałem nawet, że postanowiłem poczytać sobie tutaj raport.
Wyśmienity pomysł, biorąc pod uwagę, że wciąż była zima i w dodatku środek
nocy. Na pewno genialnie widziałem litery, a ten mroźny wiatr, który dosłownie
szalał na tej wysokości, w ogóle mi nie przeszkadzał.
Teraz też trzymałem raport w dłoniach. Przerzuciłem kilka kartek i
upewniłem się, że we śnie oczywiście musiał być zapisany w taki sposób, bym nie
był w stanie go rozszyfrować. Norma. Kiedy bardzo, bardzo chcesz coś skończyć i
zasypiasz, myśląc o tym, że powinieneś właśnie to robić, podświadomość podsuwa
ci to pod sam nos, zapewnia nieograniczony czas, ale… uniemożliwia ci pracę. To
jakiś żart? To tak jakbym sam sobie robił na złość.
Tak czy inaczej, strony raportu zapisane były jakimiś szlaczkami, a ja
dość szybko uzmysłowiłem sobie, że już je gdzieś widziałem. Oczywiście,
przecież to te bazgroły z tablic w świątyni Naka! Szkoda, że dla odmiany umysł
nie podsunął mi ich w czytelnej wersji. Z drugiej strony, co by mi z tego
przyszło, skoro tekst zostałby podyktowany przeze mnie samego. Jeszcze sam bym
sobie wmówił, że na tej tablicy faktycznie widnieją takie rzeczy i drążył
temat, marnując czas na głupoty. A przecież…
Drgnąłem, choć nie od zimna, i rozejrzałem się dookoła. Nie, Sasuke
nigdzie nie było. Nie siedział tuż obok mnie na nosie mego ojca, nie stał na
twarzy Tsunade ani nawet na mojej własnej.
Spojrzałem w drugą stronę i przeraziłem się tym, co zobaczyłem.
Tam, gdzie powinna znajdować się podobizna Trzeciego, w skale ziała
ogromna dziura. To samo spotkało zresztą Pierwszego Hokage Hashiramę i jego
brata – Tobiramę. Co, u licha?
– Zawiedli – odezwał się głos Sasuke, ale jego właściciel wciąż się nie
pokazał.
– Czym zawiedli?
– Nie mają prawa już tu być.
– Może porozmawiamy twarzą w twarz? – zapytałem, wstając z kolan.
Lodowaty wiatr rozwiał moje włosy, dodając temu snu nieco realizmu. I już
prawie uwierzyłem, że to działo się naprawdę… Prawie, ponieważ wokół mnie
panowała nieprzenikniona ciemność, na niebie nie świecił księżyc, a ja i tak
widziałem wszystko doskonale i bardzo wyraźnie. No nie powiem, fajna
umiejętność.
– Sasuke? Opowiesz mi, co ci się przytrafiło?
Powietrze drgnęło niespokojnie, a po chwili wyłoniła się z niego ciemna
postać. Czy to był on? Postać stanęła w powietrzu kilka kroków przede mną, ale
pomimo wyraźniej sylwetki, nie byłem w stanie jej rozpoznać. A Sasuke poznałbym
wszędzie.
– Powiesz mi? Będzie ci lepiej.
– Dlaczego chcesz się tego ode mnie dowiedzieć? Przecież wiesz, że nim
nie jestem.
– Tak, jesteś moją podświadomością i jestem ciekaw, co masz do
powiedzenia. Podzielisz się tym ze mną?
Sasuke-nie-Sasuke zamilkł. Wiatr się wzmógł, rozwiewając jego włosy,
które były zarówno jego, jak i nie jego. Czyje więc? Kto krył się za postacią
Uchihy?
– Shikamaru? – szepnąłem, zaciskając pięści.
– Czemu tak sądzisz? – zapytał głos Sasuke. Pozornie bezbarwny, ale ja
doszukałem się tłumionego zaciekawienia. Cóż, dobrze wiedzieć, że moja
podświadomość zachowywała się jak Uchiha i równie łatwo przychodziło jej
ukrywanie emocji. Ciekawe, czy podświadomość Sasuke była mną? Już to widzę!
Drań sobie śni, a tu nagle ja – nierozgarnięty
młotek – dopadam go i nawijam, psując mu dzień. Właściwie, to sen. A
zresztą… – Marnujesz czas.
Faktycznie. Myśli galopowały, podsuwając mi przed oczami coraz to nowsze
i dziwniejsze obrazy. Kiedy stwierdziłem, że trochę ich za dużo jak na moją
pustą głowę, wyszły uszami i w postaci jasnej smugi światła, krążyły wokół
mnie.
Zajebiście, jednak wyobraźnie to miałem na wysokim poziomie.
– Czemu tak sądzę? – Przypomniałem sobie jego ostatnie pytanie, starając
się nie zwracać uwagi na te światełka, które teraz zaczęły mi przypominać
duchy. Zimno się zrobiło. Nawet bardziej niż wcześniej. Czy to na pewno były
moje myśli, wirowały tak wokół? A może to faktycznie duchy, może… – Czemu tak sądzę?
– powtórzyłem, kiedy znowu zacząłem odpływać do świata niekończących się
wewnętrznych monologów. – Sądzę tak, ponieważ Sasuke dopuścił się… to znaczy ty
się dopuściłeś… Chodzi o to, że oszukałeś mnie, podszywając się pod Shikamaru.
Najpierw zmanipulowałeś mnie i zmusiłeś do wyznania, co do ciebie czuję, a
teraz ukradłeś nagrania, sam wiesz, które… To były dowody, wiesz? Powinny się
znaleźć w archiwum.
– Sam mi je dałeś – odpowiedział – i nie masz pewności, czy podszyłem się
pod Shikamaru tylko dwa razy.
– A wcale, że nie! Dałem je Shikamaru i… CO?! Zrobiłeś to więcej razy?
– Istnieje taka możliwość. – Wzruszył ramionami. – Nigdy nie wiesz. I ja
też tego nie wiem.
– A jak sądzisz?
Moja podświadomość, mój Sasuke, zamyślił się na moment. Skąd wiedziałem,
że myśli? Był w końcu mną. Wiedziałem, co zaprząta jego głowę, co znaczą gesty,
których… no ich akurat nie widziałem.
– Sądzę, że to mogło się stać więcej razy.
– Na przykład kiedy? – spytałem, chociaż nie byłem pewien, czy chcę znać
odpowiedź. Liczyłem, że powie mi Nie,
nie, oczywiście, że przez resztę czasu byłem grzeczny!, a nie coś takiego…
Jaka była prawda, tego żaden z nas nie wiedział, ale poczułbym się pewniej,
gdybym przynajmniej zgadzał się z własną podświadomością.
Nieważne. Miałem zamiar jej – tej podświadomości – wysłuchać i wziąć taką
ewentualność pod lupę. Nie byłem tylko pewien, jak mocno powinienem jej ufać.
Niby moja, ale… to był Sasuke, więc drań, no ale to jednak byłem ja, więc
spoko, ale znowu skoro to ja, to mogło być coś absolutnie nielogicznego i
niewartego czasu, ale z drugiej strony… mówił to Sasuke, a on był przecież
inteligentny. Nie, tak, nie, tak. Remis. A jak policzyć dwa razy, że moja, to
nawet wygrywał… kto właściwie?
– Kiedy? – powtórzyłem pytanie, bo mój rozmówca zbyt długo milczał.
Wyobraziłem sobie samego siebie śpiącego na tym nieszczęsnym nosie
Czwartego Hokage i gorączkowo myślącego przez sen. No przecież jak już się
obudzę, to będzie bolała mnie głowa!
– Od początku – odpowiedział Sasuke niespodziewanie.
– Co? Ale że… jak? Kiedy?
– Kiedy poprosiłem o misję. Kiedy zniknąłem na dłużej, niż powinienem.
Może nie zniknąłem? Może tej misji nigdy nie było? Nie było też płyt, wątpliwego
gwałtu, zniknięcia Kazuo i ciemności, która poczęła pochłaniać dzieciaka
Sakury.
– C-co? Jaka ciemność?
– Prawda. Czasem czarna jak noc, czasem zimna jak stal.
Zamilkłem, chociaż na usta cisnęło mi się jeszcze wiele pytań. Najpierw
musiałem sobie przetrawić to, co już wiedziałem. Czas mnie gonił, ale… tak jakby
już mi się to wszystko pomieszało.
Taichiego pochłaniała jakaś ciemność?!
Nie. Wróć. Przecież tego miało nie być, to się miało nie zdarzyć.
– Już sam nie wiem, co gorsze – westchnąłem, opadając z powrotem na
kamień. Był twardy, a nos niedostosowany do tego, by ktoś na nim siedział i
stanowczo nie tak wyprofilowany, ale w gruncie rzeczy było całkiem spoko. – Ale
wiem jedno… nie wierzę ci.
Sasuke nie odpowiedział.
– Myślę, że to tak naprawdę jesteś jednak ty i się zakradłeś na te głowy
Hokage, kiedy czytałem i teraz robisz mi wodę z mózgu, próbując mi wmówić, że
to wszystko się nie wydarzyło, bo chcesz, bym dał spokój i pozwolił ci robić,
na co masz ochotę. Zniknąłeś, ja nagle zacznę udawać, że to się wszystko nie
stało i wezmą mnie za niepoczytalnego i zdegradują. Nikt nie widział tych płyt,
nikt nie potwierdzi, że to się zdarzyło naprawdę. Ale zdjęcie zostawiłeś,
wiesz? Shikamaru je widział. Ha!
Sasuke wychynął z cienia albo po prostu przestał nim być. Rozpoznałem
jego oczy. Ciemne i głębokie, pozornie nawet zupełnie czarne, choć jeśli
przyjrzało się dokładniej, widziało się różnicę między tęczówką a źrenicą.
Zawsze dziwiło mnie, że ludzie jej nie dostrzegali. Sakura jej nie widziała, a
akurat ona spędziła dużo czasu, wpatrując się w jego oczy.
Minęła dłuższa chwila, zanim się odezwał. A to, co powiedział, niczego
nie wniosło.
– To sen. – Właśnie tak rzekł.
– Sny powinny być przyjemne, a tu wieje jak w jakimś… – urwałem. W jakimś
czym? Gdzie mogło mocno i intensywnie wiać? – Jak w środku burzy piaskowej, o.
– Burzy – powtórzył Uchiha.
– I zimno mi.
– Zimno.
– I ubrany jesteś.
Tego ostatniego nie musiałem akurat mówić. Sasuke drgnął i zaczął ściągać
z siebie ciuchy. Robił to ruchami tak pozbawionymi jakiegokolwiek erotyzmu, że
kiedy już stanął przede mną nagi, musiało minąć trochę czasu, zanim zaczęło to
na mnie działać.
Ciało miał takie jak zawsze – doskonałe. Idealnie wyrzeźbione mięśnie
ramion i nóg, kaloryfer na klacie i włosy w strategicznych miejscach. Ciemne i
bujne, wyglądały tak zachęcająco, że miałem ochotę przeczesać je ręką.
Sen nagle zboczył na niebezpieczne tory. Na szczęście Sasuke wciąż stał
niewzruszony w miejscu, bo gdyby tak, na przykład, zaczął tańczyć, mogłoby to
skończyć się typowym erotykiem.
– Gdzie mogę cię znaleźć? – zapytałem, bo nagle coś przyszło mi do głowy.
– Stoję przed tobą, młotku.
– Nie, nie ty. – Machnąłem ręką. – Ten prawdziwy, poza snem. Gdzie jest?
– Ukrywa się.
– Tyle, to i ja wiem. Gdzie?
– Tam, gdzie nie zagląda słońce – odparł ze spokojem.
Uniosłem brwi. Że niby… w dupie? Nie. Czy naprawdę ten Sasuke, stojący
przede mną w całkowitym negliżu, zasugerował mi, że… Nie.
– W dzielnicy Uchiha? – spytałem z niedowierzaniem. Tam w końcu było
ciemno jak w… No właśnie. Albo… – W jaskini? – Tej nieśmiertelnej jaskini,
która nie dawała mi spokoju od kilku tygodni. Tam się dupek zaszył?
– Nie bądź naiwny, młotku. Znajdziesz mnie, gdy nadejdzie czas.
– Czyli jeszcze się spotkamy, tak? Obiecaj mi to, Sasuke!
Kąciki ust widmowego Sasuke drgnęły ku górze. Nabijał się ze mnie, czy
nie, chciałem poznać odpowiedź. Musiałem ją znać, nawet jeśli był to tylko sen,
który nie mógł mieć wpływu na rzeczywistość.
Doskoczyłem do niego. Zrobiłem to, chociaż wisiał powietrzu, a ja do tej pory bezpiecznie
tkwiłem na wykutej w kamieniu głowie własnego ojca. Grawitacja nie zechciała
się ze mną spierać, więc odpuściła, pozwalając mi zacisnąć mocno dłonie na
ramionach Sasuke. Nagich i miękkich, choć pokrytych drobnymi bliznami.
Teraz z bliska widziałem jeszcze słabe ślady po tych nacięciach, które mu
zrobili. Goiły się bardzo dobrze, ale wciąż pozostawały widoczne na skórze.
Powstrzymałem się, by nie przejechać po nich palcem; nie chciałem, by poczuł
się nieswojo.
– Jestem twoją podświadomością – odparł, jakby czytając w moich myślach.
– Nie – odpowiedziałem, przenosząc dłoń na jego policzek i muskając
opuszkami palców niewidoczny, choć drapiący skórę zarost. – Jesteś Sasuke.
Zanim zdołał coś na to odpowiedzieć, przywarłem mocno ustami do jego ust
i wycisnąłem na nich zachłanny pocałunek. Jego wargi były suche i zimne w
dodatku. Nie uchylił ich nawet na milimetr i nie pozwolił mojemu językowi wedrzeć
się do ich gorącego środka. To był chyba najzimniejszy pocałunek ze wszystkich
dotychczasowych. Przez moment miałem nawet wrażenie, że dotykam trupa.
Zjechałem dłonią na jego klatkę piersiową, żeby przekonać się, czy mam do
czynienia z żywym człowiekiem. Jego serce biło równomiernie, mocno i
zachłannie, o ile można tak powiedzieć o rytmie czyjegoś serca. Uczepiło się
życia i nie zamierzając odpuszczać, głośno obwieszczało, że nie ustąpi,
cokolwiek by się nie działo.
Zjechałem ustami z zimnych warg, na równie chłodną szyję. Wdychałem
zapach jego skóry, zostawiając na niej mokre ślady. Wilgotne pocałunki, które
miały rozgrzać jego ciało, ale zamiast tego na każdym kroku napotykały
niewzruszoną bryłę lodu. Zastanawiałem się, co by było, gdyby moje usta na dobre
przywarły do jego skóry. Przykleiły się jak palce zimą po dotknięciu
przymarzniętego kawałka metalu. Bolałoby, gdybym próbował je oderwać? Nigdy nie
chciałbym tego robić.
– Sasuke… – szepnąłem w okolicy jego obojczyka, zaciągając się zapachem
mojego idealnego drania. Przynajmniej ta ulotna woń była taka, jak trzeba.
Delikatna, z lekką nutką potu. Mógłbym wdychać ją całą wieczność. Mógłbym
wdychać drania, zestarzeć się z nim i umrzeć.
– Mam w dupie, czy to sen – oznajmiłem, niespodziewanie odrywając się od
niego i odciągając na długość ramion. – Czy mój mózg robi sobie ze mnie jaja,
czy to ty sam znowu wtargnąłeś do mojego umysłu i siejesz w nim spustoszenie.
Naprawdę mnie to nie obchodzi. Chcę, żebyś tylko wiedział, że ja…
– Nie składaj mi obietnic, których nie zdołasz dotrzymać, młotku.
– Posłuchaj mnie – warknąłem, wciskając palce w jego skórę – bo mam ci do
zaoferowania coś więcej niż puste słowa, którymi nigdy nie zamierzałem cię
karmić. To nie będą obietnice bez pokrycia. Chcę, naprawdę bardzo chcę, a
nawet przysięgam, że zrobię wszystko, by
cię uszczęśliwić, ale nie uczynię tego kosztem czyjegoś życia, kosztem Konohy.
Nie możesz i nigdy nie będziesz mnie mógł mieć na wyłączność, bo jako Hokagę
należę do ludzi, ale… jako Naruto zawsze będę cały twój. I tylko twój. –
Zacisnąłem mocniej dłonie na jego ramionach i spojrzałem mu w oczy z całą
determinacją, na jaką było mnie stać. – Więc jeśli dasz mi szansę, będę dążył
do tego nowego celu, którym jest twoje szczęście, tak samo mocno, jak pragnąłem
zostać Hokage. Aż w końcu mi się uda i zostaniesz cholernie szczęśliwym
człowiekiem, najszczęśliwszym na świecie. Będziesz mógł się szczerzyć jak nie
ty, straszyć staruszki i dzieci swoją rozradowaną gębą i wzbudzać niepokój
wśród naszych starych znajomych, którzy doskonale wiedzą, że to do ciebie
niepodobne. Zrobię z ciebie taki postrach Konohy, tylko pomyśl, ostatni Uchiha
z wyszczerzem na ryju!
Zaśmiałem się, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Nie po tym, jak
dostrzegłem spojrzenie, którym uraczył mnie Sasuke. Było zimne i bez wyrazu.
Wolałabym już nawet dostrzec w tych oczach pogardę czy litość, a one
powiedziały mi tylko tyle, że moje słowa zwyczajnie po nim spłynęły.
A mimo to ogarnął mnie jakiś spokój. W jednej chwili Sasuke patrzył na
mnie, a ja patrzyłem na niego, a w następnej obraz zaczął mi się rozmazywać. W
pierwszej chwili pomyślałem, że spadam – w końcu stałem w powietrzu, a pode mną
ziała ciemna pustka – ale to nie było to. Ja po prostu się budziłem. Sen zaczął
się rozmazywać, a przez twarz Uchihy przebiegł cień. W tej ciemnej plamie
rozpoznałem zaś sufit w moim pokoju i za każde skarby nie byłem w stanie
stwierdzić, dlaczego tak uważałem. Czemu to był mój sufit?
W każdym razie, przed moimi oczami zagrała ciemność. Dotyk zimnej skóry
Sasuke zniknął tak samo, jak jego oddech. W końcu runąłem w dół, zgodnie z
prawem grawitacji, które do tej pory było dla mnie łaskawe.
Taryfa ulgowa się skończyła, Uzumaki.
***
Kiedy otworzyłem oczy, pierwszą rzeczą, którą ujrzałem, był ten
nieszczęsny sufit. Ot zwykły taki, niegdyś zapewne mniej przyszarzały a
bardziej biały, choć to wciąż nie wpływało znacząco na jego odbiór i nie
czyniło go wyjątkowym.
– Przydałoby się to odmalować – szepnąłem sam do siebie, spoglądając na
zegarek.
Zbliżała się czwarta, co oznaczało, że…
Podrapałem się po karku. Właściwie, to nic nie oznaczało. Nie pamiętałem,
kiedy wróciłem do domu i jak w ogóle do tego doszło. Kiedy ostatni raz byłem
świadomy tego, co robię, siedziałem na wykutych w skale głowach Hokage i w
słabym świetle latarki czytałem raport. Czemu tam? Bo tak mnie nagle naszło.
Miałem dość tego mrocznego gabinetu i dokumentów, które łypały na mnie groźnie
z piętrzących się wokół stosów. Miałem też po dziurki w nosie swojego
mieszkania i łóżka, w którym gościł niegdyś pewien ostatni członek klanu
Uchiha, salonu, w którym po raz ostatni widziałem Kazuo, przedpokoju, w którym
niemal błagałem Sasuke, by nie odchodził i kuchni, w której rozmyślałem o
deszczu, zanim przegrałem pojedynek. Tak. I łazienki, w której go po raz ostatni
pieprzyłem, też miałem serdecznie dość.
Nie miałem pojęcia, jak dotarłem do domu i czy mój sen faktycznie był
snem. Ale… czy było jeszcze cokolwiek, czego byłbym pewien? Choć serce nie
waliło mi w piersi jak oszalałe, a robiło zwyczajowe stuk, stuk, czułem narastającą panikę. Wsunąłem kolana pod brodę,
objąłem je mocno i próbowałem oddychać spokojnie.
Raz, dwa, trzy, wydech.
Wariowałem, naprawdę było ze mną coraz gorzej. Spojrzałem na swoją dłoń.
Drżała. O boże, ręką mi drżała!
Chwyciłem pościel za poły i rzuciłem się z powrotem na poduszki,
przykrywając aż po czubek głowy.
A potem przypomniałem sobie, że czekało mnie dziś jeszcze jakże przyjemne
spotkanie ze Starszyzną. Czekała mnie walka na śmierć i życie, do której
musiałem się przygotować. Chwilę leżałem w duszącej pościeli, zanim
postanowiłem odłożyć atak histerii na później i przy gorącej, i bardzo mocnej
kawie, ustalić z samym sobą jakąś strategię.
Tak.
Taki był plan, ale kiedy tylko wstałem z łóżka, przy okazji przypadkiem
zrzucając teczkę z raportem, ten plan się zmienił.
Sięgnąłem po nią i zajrzałem do środka. Na czym właściwie skończyłem?
Wszystkie postępy zaznaczałem czerwoną karteczką samoprzylepną, ale tym razem
nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Wydawało mi się, że gładko przebrnąłem przez
wojnę, bo w końcu byłem na niej obecny, i zacząłem czytać o tym, co zrobił
Sasuke po pokonaniu Madary, ale…
Na tym etapie moja pamięć zaczynała szwankować. Przekartkowałem raport do
tego momentu, ale ani nie znalazłem mojej czerwonej zakładki, ani tym bardziej
nie kojarzyłem czytanego tekstu. Wszystko to było takie nowe, świeże, a nie
powinno przecież takim być.
Przewalałem kolejne strony jak oszalały, aż w końcu dotarłem do końca i
jakież było moje zdziwienie, kiedy odnalazłem zaginioną zakładkę przyczepioną
do tylnej okładki.
– O – wyrwało mi się. Jak to było w ogóle możliwe? – Skończyłem?
Zabrałem raport do kuchni i robiąc kawę, spoglądałem na niego z pewną
dozą nieufności. Kiedy na blacie wylądował kubek z parującym – i koniecznie
słodkim – napojem, wróciłem do miejsca, w którym kończyła się wojna, a Sasuke
dawał w długą.
Na początku podczas czytania nie towarzyszyło mi zupełnie nic. Więcej
czasu poświęcałem niedowierzaniu i zastanawianiu się, co się właściwie wczoraj
stało, a mniej samemu raportowi. I znowu zaczynałem panikować. Przestałem
prowadzić w głowie monologi dopiero w chwili, kiedy nagle coś mnie tknęło.
Najpierw jedno zdanie zaczęło wyglądać znajomo, a potem kolejne. Wrażenie było
ulotne, ale jednak było. Coś zaczynało mi świtać i zupełnie nagle nabrałem
jednak pewności, że wczoraj dobrnąłem z tym raportem do końca.
Mój mózg jednak skutecznie wszystko wyparł. Czyżby na ostatnich stronach
życiorysu drania pojawiło się coś tak traumatycznego, że wolałem o tym nie
pamiętać? Nie, to niemożliwe.
Rozmasowałem powieki, a potem ukryłem twarz w dłoniach. Chociaż na
chwilę, choć na krótką chwilę.
– Ja… jestem przemęczony – przyznałem przed samym sobą, a wstyd, który
poczułem, był nie do opisania. Dlaczego?
Porzuciłem kawę na blacie w kuchni i zrzucając z siebie przepocone po
nocy ubrania, wszedłem do łazienki. Gorący prysznic, tego było mi trzeba.
Wrzątku na ciele, wrzątku na głowie.
Byłem przemęczony.
I to dużo bardziej, niż mi się wydawało.
___________________________________________________________________
Witam!
Nie mam zbyt wiele czasu, więc bez zbędnego gadania – jest rozdział! A nawet dwa, bo zaraz dodam kolejny. Niestety czeka mnie teraz 12 dni pracy ciągiem, więc następny raczej szybko się nie ukaże.
Informacyjnie dodam jeszcze, że zbliżamy się do końca pierwszej części tej historii. Podzieliłam sobie tak wstępnie drugą na rozdziały i… szok, jesteśmy właśnie w połowie! Tak, całość wyszła mi na mniej więcej 36 rozdziałów. Nie ukrywam, myślałam, że więcej tego będzie. Z drugiej strony – pierwszy rozdział wrzuciłam przecież rok temu! Tyle czasu minęło, a ja dobrnęłam dopiero do połowy, choć prawie wszystko mam już napisane. Może jednak nie powinnam się dziwić?
No nic. Życzę miłego czytania (kolejnego rozdziału :-)) i zachęcam do komentowania!
Udanej reszty weekendu ;-)
Hejeczka, hejeczka,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, trochę mnie wkurza że Naruto jest taki młotkowaty... no właśnie czy wciąż Sasuke ingeruje, to wszystko się nie wydarzyło...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza