Zaznajomienie się z tymi wszystkimi papierzyskami zajęło mi resztę nocy.
Kiedy na wschodzie zaczęło wstawać słońce, zrobiłem sobie chwilę przerwy i
otworzyłem okno. Rześkie poranne powietrze nie pachniało już spalonymi
drzewami, a wilgocią. Padała lekka mżawka, która przyjemnie studziła ziemię
wypaloną do cna. Słońce powoli wychodziło zza horyzontu, a świat budził się do
życia. Wkrótce pierwsi mieszkańcy wychyną na ulicę, by kupić świeże pieczywo i
udać się do pracy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że większość z nich już nie
myślała o niedawnym pożarze, a ci, którzy mieszkali gdzieś w centrum wioski, pewnie nawet o nim nie pamiętali.
Tylko mnie wydarzenia minionej nocy zajmowały myśli. No, może nie tylko
mi.
– Udało nam się znaleźć ostatniego zaginionego dzieciaka – oznajmiła
Nara, tłumiąc ziewnięcie. – Tym samym możemy uznać akcję za sukces, nie ma
żadnych ofiar śmiertelnych.
Odetchnąłem głęboko; ciężar spadł mi z serca. Gdyby Sasuke był jeszcze
odpowiedzialny za śmierć niewinnego dziecka… nie, jakiegokolwiek mieszkańca
Konohy, wybuchłaby istna chryja. Za wzniecenie pożaru też nie dostanie
prawdopodobnie medalu, ale przynajmniej… no.
– Przejrzałeś raporty?
Skinąłem głową.
– Ewidentnie było to podpalenie.
Shikamaru uniósł brew i spojrzał na mnie z politowaniem.
– A czego się spodziewałeś? – zapytał. – Cztery rodziny mieszkające
najbliżej straciły dach nad głową. Przy okazji, Starszyzna chce się z tobą
niezwłocznie zobaczyć.
No to koniec. Te stare pryki urządzą mi piekło, kiedy się dowiedzą, że z Uchihą
są problemy, a ja sobie z nim ewidentnie nie radzę. Chcieli go zamknąć w celi,
kiedy tylko wrócił do wioski. Bez wysłuchania, bez wyroku, bez mojej zgody.
Dożywocie, bo tak. Albo od razu kara śmierci, stryczek, rozstrzelanie,
cokolwiek. Bo, kurwa, tylko oni mieli prawo do popełniania błędów!
A jak im szczęki opadły, kiedy wyjawiłem, że znam całą prawdę o masakrze
klanu Uchiha. Na początku myślałem, że te tępe miny są zasługą wyrzutów
sumienia i że zwyczajnie jest im głupio, bo doprowadzili do czegoś takiego, ale
nie. Im wcale nie było wstyd, byli wręcz dumni z tego, że tylu ludzi zginęło na
ich życzenie… I słowo daję, nie pamiętam, kiedy po raz ostatni tak na kogoś
wrzeszczałem. Próbowali mi wmówić, że robią mi przysługę, nie wyjawiając prawdy,
bo inaczej klan Uchiha już na zawsze dostałby łatkę zdrajców żądnych władzy.
Co ja mówię… żadnego klanu już nie było. Gdyby ludzie poznali prawdę, Sasuke
przeżyłby piekło. I nie liczyłoby się to, że nie brał udziału w planach ojca,
że był niewinnym dzieckiem, kiedy to wszystko się stało. Że stracił rodzinę.
Ale nie o to tu przecież chodziło, prawda? Jak można była postąpić tak
bestialsko… Najpierw zepchnąć ich na same obrzeża wioski, później zlecić pracę,
która nie przyniesie im chluby ani wdzięczności mieszkańców, a na koniec…
pozabijać. Na pewno istniało inne wyjście z tej sytuacji. Mogli go nie
dostrzegać, mogło im umknąć, ale to nie zmieniało faktu, że to, czego się
dopuścili, nie powinno powodować w nich dumy. Oni nie stracili na tym nic. Cały
ciężar tej zbrodni poniósł Sasuke.
A ja nie dałem się szantażować, nie dałem się przekrzyczeć i ostatecznie
postawiłem na swoim, pozostawiając Sasuke na wolności. I w tamtym momencie nic
mnie nie obchodziło, że robię sobie wrogów w tych ludziach. Nie zależało mi na
przyjaźni osób, które nie potrafiły przyznać się do błędu i dążyły po trupach
do celu.
– Zdegradują mnie – odparłem, krzywiąc się. – Bo to Uchiha, prawda?
Shikamaru przytaknął.
– To jego chakra.
– Znaleźliście go?
– A jak myślisz? Zawracałbym ci wtedy głowę raportami dotyczącymi stanu
zadrzewienia Konohy?
No… nie. Westchnąłem.
– Kiba i Hanabi dokładnie sprawdzili dzielnicę Uchiha. Jego ślady
znaleziono jedynie w rodzinnym domu i tym na rogu ulicy, który nam wskazałeś.
Nawiasem, Kiba wywęszył w nim również ciebie.
I co w tym dziwnego? Nie rozumiałem toku myślowego Shikamaru.
– Przecież byłem tam kilka godzin temu, szukałem go.
– Nie o to chodzi. – Machnął ręką. – Kiba sprawdził cały teren za pomocą
jednej z bardziej zaawansowanych technik klanu Inuzuka, polegającej na
poszukiwaniu śladów zapachu sprzed kilku, kilkunastu dni. Duże stężenie was obu
znaleziono w sypialni. – Uniósł brew. – Kiba podejrzewa, że się biliście.
Odchrząknąłem z zawstydzeniem. Och… cóż. W pewnym
sensie…
– I niech tak pozostanie – podsumował Shikamaru. – W pozostałych domach
nie znalazł ani śladu. Zapach Sasuke prowadził jeszcze do świątyni Naka, w
której Hanabi odkryła ukryty pokój.
– Pod siódmą matą z prawej? – spytałem, kiwając głową. – Tak, wiem o tym
miejscu. Sasuke kiedyś się z tym zdradził, choć nie sądzę, by pamiętał, że mi o
nim mówił. Coś jeszcze?
– To nie koniec – oznajmił Shikamaru, podchodząc bliżej mojego biurka. –
Uważam, że powinieneś tam pójść i coś zobaczyć.
Zmarszczyłem brwi. Na kilometr zalatywało mi to czymś, czego wolałbym
wcale nie oglądać. Co Sasuke robił w tej świątyni? Palił koty ku czci Madary?
Ostatnio mieliśmy kilka zgłoszeń o zaginięciach ukochanych pupili…
– Co tam jest? – spytałem, wyobrażając sobie te kocie szczątki. Jak
właściwie wyglądał taki koci szkielet? I czaszka? – To coś… niegdyś żywego?
Nara westchnął i pokręcił głową. Nawet nie wiedział, o czym myślałem, a
już załamywał ręce nad moją głupotą. Co ja poradzę, że mam bujną wyobraźnię?
– Zejdź na ziemię, Naruto. To coś innego.
– Możesz przestać być taki tajemniczy? Co tam, do cholery, jest?
– Zdjęcia.
***
Nigdy nie lubiłem świątyń. Same budynki może i były ładne, kolorowe,
czasem wymyślne i zawsze wykończone z dbałością o szczegóły, ale wiało od nich
taką… surowością. Te miejsca, choć przyjemne dla oka, były jednocześnie zimne i
odstręczające. Wydawało mi się, że świątynie nie mają dla nas – ludzi – żadnej
litości. I gdyby tylko nie były budynkami i mogły nas skrzywdzić, to… no.
Wyjąłem latarkę z kieszeni i kiwnąłem głową do Kiby, który właśnie
opuszczał to siedlisko ludzkiej tragedii. Bo po co ktoś wymyślał takie rzeczy,
jeśli nie po to, by uprzykrzyć innym życie?
– Stary, koszmarnie wyglądasz! – zauważył stanowczo zbyt głośno i
uśmiechnął się wyraźnie zadowolony z siebie.
No tak, bo moje kiepskie samopoczucie było świetnym powodem do radości.
Kiba i komplementy… Jeśli to mi miało poprawić jakoś humor, to no, nie wyszło.
Doskonale wiedziałem, jak strasznie wyglądam, bo przed wyjściem Shikamaru
zasugerował mi, żebym przemył chociaż twarz, bo jestem umorusany popiołem, więc
skoczyłem do łazienki, a tam… koszmar. Prawie wrzasnąłem, dostrzegając swoje
odbicie w lustrze. To naprawdę byłem ja? Ten chudy człowiek z worami pod oczami
i zapadniętymi policzkami? I gdzie się podziała moja piękna opalenizna? Skóra,
która jeszcze niedawno tryskała blaskiem, teraz przypominała papier toaletowy.
Taki szary i ze wszystkich możliwych rodzajów najbardziej do dupy.
– Ale rozumiem twoje rozgoryczenie – kontynuował, zupełnie niezrażony
brakiem reakcji z mojej strony. – Gdyby na moje życie ktoś czyhał, to pewnie
też byłbym nieswój. Ale wygląda na to, że problem masz z głowy. Nie udało mu
się, więc spierdolił. Nie powiem, nie przemyślał tego, taktycznie to była
porażka.
Że… kurwa, co? Nie miałem pojęcia, o czym mówił i nawet nie miałem siły
się zastanawiać. Chciałem już zobaczyć te zdjęcia, tym bardziej że Shikamaru
nie chciał mi zdradzić, co na nich było. Dlaczego właściwie to jemu Kiba i
Hanabi złożyli raport z tego zadania? Czy nie powinni stawić się przed obliczem
Hokage? A, tak, sam go prosiłem, żeby się tym zajął, bo chciałem na spokojnie
pomówić z Taichim…
Ale zdjęcia! Czy było na nich coś, co wskazywało na to, że miałem stać
się ofiarą jakiegoś ataku? No niby jak? Kurwa, a może to były zdjęcia z naszych
upojnych nocy?!
– No Uchiha, nie? – Kiba zrobił dziwną minę, dostrzegając, że nie
ogarniam, a w dodatku w ogóle się nie odzywam. – Rozmawialiśmy o tym. Mówiłeś,
że chce cię zabić. No i mu się nie udało. Nie wiem właściwie, co miało na celu
podpalenie dwóch pól treningowych i parku, ale tobie nawet włos z głowy nie
spadł. Chciał, żebyś się tam stawił, czy jak?
– Nie, Kiba, to… – zamilkłem.
To było absurdalne. Jego pomysł, tamten pomysł, bo chociaż wciąż nie
wiedziałem, o co w tym wszystkim chodziło, to nie to było celem Sasuke, nie
moje życie. A co było?
Uparcie milczałem, nie mając ochoty tego wszystkiego wyjaśniać Kibie.
Lubiłem go i chociaż nasze drogi trochę się rozeszły, wciąż uważałem go za
przyjaciela. Głupio było tak okłamywać bliskich znajomych, ale skoro do tej
pory nie miałem problemów, by w wielu kwestiach okłamywać samego siebie, to co
za różnica. Zresztą Kiba by nie zrozumiał, nie on.
Właściwie… czy ktokolwiek by zrozumiał?
– Dobra, stary, senny jesteś, to dam ci spokój, pewnie wyro cię wzywa. –
Poklepał mnie po ramieniu. – Zgadamy się na jakieś piwko, co? Trzeba to oblać.
Co oblać? Moje złamane serce i utratę Sasuke, czy to, że Starszyzna
poruszy niebo i ziemię, by zwalić mnie ze stołka Hokage, kiedy dowie się, co
się stało? No naprawdę, po wczorajszym dniu i takiej nocy nie stać mnie było na
zbyt wiele optymizmu.
Kiba chyba to zauważył, bo skończył nadawać i odszedł w kierunku swojego
domu. Zostałem sam. Znowu spojrzałem na tę jebaną świątynie, która wyzwalała we
mnie wszystko to, co najgorsze.
Nie dotarłem do tego w raporcie Uchihy, ale doskonale pamiętałem słowa
Zetsu – napisy na tablicach w świątynie Naka zostały zmienione. Gdyby nie to…
gdyby nie ten cholerny budynek, może tej całej wojny nigdy by nie było. To ta
świątynia skrywała wszystko to, co złe. Nie ludzie, nimi można było stanowczo
zbyt łatwo kierować.
Odetchnąłem raz jeszcze i postanowiłem w końcu tam wejść. Obyło się bez
zachwytów malowniczymi zdobieniami i innymi takimi bzdetami, które miały
przyciągać uwagę w tego typu miejscach. Budynek to budynek. Jedyne, na co
patrzyłem, to ta nieszczęsna siódma mata po prawej stronie, odsłaniająca wąskie
zejście teraz skąpane w całkowitej ciemności.
Zszedłem po niewielkich stopniach i o mało się przy tym nie wyjebałem.
Schody były bardzo wąskie i wilgotne, przez co również odrobinę zbyt śliskie
jak na mój gust. Czy to była woda? Podniosłem stopę do góry i skierowałem na
nią latarkę. Krew. Oczywiście.
Wzdrygnąłem się i starając się nie myśleć o tym, że deptałem właśnie po
czyichś płynach ustrojowych, które nieprzyjemnie lepiły mi się do butów,
zszedłem na dół. Trochę krwi zdobiło również jedną ze ścian; trochę jej było w rogu pomieszczenia.
I nie, wcale się w tej chwili nie zastanawiałem, czy ta krew należała do
Sasuke. W ogóle. Nawet przez ułamek sekundy nie przeszło mi to przez głowę.
Nie, nie, nie. A może kogoś tutaj zarzynał? O zgrozo. Czyżby Kazuo?
Shikamaru nie powinien mnie tu wysyłać samego…
Poświeciłem latarką wokół siebie. Pomieszczenie było stosunkowo
niewielkie, więc szybko odnalazłem wzrokiem tablicę z tymi bredniami, w które
zaczytywali się wszyscy Uchiha, a potem im odbijało. Naturalnie dla mnie tekst
był całkowicie nieczytelny, ale i tak postanowiłem poświęcić chwilę na
przyjrzeniu się mu. Przynajmniej dopóki nie podszedłem bliżej i nie zobaczyłem
zdjęć porozrzucanych po podłodze tuż przed tablicą.
Uklęknąłem, chwytając pierwsze z nich.
Spoglądał na mnie młody mężczyzna o zaciętej minie i surowym wzroku.
Czyżby ojciec Sasuke? Nie byłem pewien, ale wydawało mi się, że tak. Sasuke nie
był specjalnie do niego podobny, ale to dlatego, że wdał się w matkę. Mieli
jednak identycznie wykrojone usta. Wąskie i… równie blade. I jeszcze takie same
brwi, a nawet identyczną zmarszczkę powstałą na skutek ciągłego marszczenia
się. Tak, to musiał być jego ojciec.
Zanim zdałem sobie sprawę z tego, co robię, dotknąłem warg mężczyzny ze
zdjęcia i oblizałem własne. Zganiłem się w myślach za molestowanie fotografii i
czym prędzej odrzuciłem ją na bok, żeby przyjrzeć się kolejnym. Sasuke nigdy mi
nie opowiadał o swoim dzieciństwie, więc to wszystko było dla mnie zupełnie
nowe. Na pierwszy rzut oka, jego rodzina wyglądała na surową. Czy była w niej
miłość? Uśmiech jego matki utwierdził mnie w przekonaniu, że tak. Jego rodzice
byli stanowczy i wymagający, ale nie odmówiliby swoim dzieciom pomocy.
Zdjęcia przedstawiały różne chwile z życia rodziny. Sasuke to rósł, to
znowu malał, a na niektórych go nawet nie było, za to miałem okazję podziwiać
Mikoto w zaawansowanej ciąży.
Czułem się trochę nie na miejscu, przeglądając te wszystkie zdjęcia i
naruszając prywatność tych ludzi. Naruszając prywatność Sasuke, który z
jakiegoś powodu porozrzucał tu to wszystko i zniknął. Czyżby uznał to miejsce
za bezpieczne do pozostawienia rodzinnych pamiątek? Zapomniał najwyraźniej, że
po powrocie do wioski poddaliśmy go gruntownemu przesłuchaniu i wiedzieliśmy o
każdej, nawet najmniejszej kryjówce, którą mieli Uchiha. Wiedzieliśmy, jak
dostać się do środka, chociaż nie zawsze było to takie łatwe.
Rozejrzałem się wokół, na moment odrywając wzrok od fotografii. Czy
przypadkiem ta świątynia nie była zablokowana sharinganem? Moje spojrzenie
utkwiło we krwi, która spoczywała na wąskich stopniach. Podszedłem do nich i
nabrałem trochę na palce.
Musiałbym być idiotą, żeby dotykając i wąchając czyjąś krew, wiedzieć, do
kogo należała, ale tym razem byłem pewien, że to krew Sasuke. Było jej jednak
znacznie więcej, niżbym się spodziewał po wielkości próbek, które przechowywano
w szpitalu. A to oznaczało, że…
…że powinienem przestać się cackać z tym cholernym raportem i w końcu
dobrnąć do ostatniej strony. Kilka cholernych dni trzymano Sasuke w zamknięciu
i wyciągano z niego informacje, nie pozwalając mi się z nim zobaczyć, a ja
nawet nie byłem w stanie za jednym zamachem przeczytać owoców tego
przesłuchania. Może dlatego mnie do niego nie dopuszczono, pomimo tego, że jako
Hokage miałem do tego prawo? Shikamaru musiał od początku zdawać sobie sprawę z
tego, jak wielką słabością był dla mnie Uchiha i że mógłbym zrobić coś
niespodziewanego i gównianego, gdybym widział, że ktoś próbuje zrobić mu
krzywdę. Zapewnił mnie, że całość odbywała się w humanitarnych warunkach i
czasy tortur dawno minęły, ale teraz… nie byłem już taki pewny tego, czy
powinienem ufać w te zapewnienia.
Wróciłem do zdjęć. To one powinny zajmować moją uwagę, to na nich
powinienem się skupić, to w nich Shikamaru dostrzegł coś podejrzanego. Co takiego?
Wszystkie z pozoru wyglądały niegroźnie. Sasuke z ojcem, Sasuke z matką, Sasuke
z rodzicami i… i gdzie, do jasnej cholery, był Itachi?
Uklęknąłem i zacząłem przerzucać fotografie, szukając choć jednej, na
której dostrzegłbym starszego Uchihę. Przecież musiała istnieć przynajmniej
jedna. Co ja mówię, powinna być ich cała masa! A nie było żadnej… żadnej…
Zacząłem przerzucać zdjęcia od początku i dopiero teraz zwróciłem uwagę
na to, że część z nich była znacznie mocniej zniszczona niż inne. Na początku
zrzuciłem to na karb starości i kiepskich warunków przechowywania, ale kiedy
tak teraz im się przyjrzałem… Te zdjęcia były przypalone. Nie stanęły w ogniu
piekielnym, ale ktoś umiejętnie spalił te części, które z jakichś powodów mu
się nie podobały. Kto za tym stał, nie podlegało wątpliwościom, ale… dlaczego?
Sasuke bardzo kochał brata. Kochał go jako dzieciak i jako nastolatek,
pomimo tego, że postanowił go zabić i pomścić rodzinę. Próbował zabić w sobie
tę miłość, próbował przekonać samego siebie, że postępuje właściwie i że
Itachiemu po tym wszystkim należy się
śmierć, ale wydaje mi się, że gdzieś w głębi czuł, że to nie była cała
historia. Nie dopuszczał do siebie wątpliwości, zamknął głęboko w sercu tę
miłość i zrobił to, co czuł, że zrobić musiał.
Potem oczywiście żałował tego po tysiąckroć. Przepłakał jego śmierć, choć
nie dało mu to ukojenia i pogrążył się w ciemności tak gęstej i mrocznej, że
nie dało się wewnątrz niej oddychać. Jak mu się, do licha, udało tam egzystować
tak długi czas?
Przejechałem palcem po jednym z bardziej zniszczonych zdjęć. Tu w rogu,
to musiał być Itachi. Bardzo umiejętnie usunięty, co znaczyło, że musiał zrobić
to ktoś, kto miał już spore doświadczenie i swobodę w technikach bazujących na
ogniu. Sasuke za młodu nie mógłby tego zrobić. Tego musiał dopuścić się ten
teraźniejszy Sasuke. Tylko dlaczego?
Czemu to zrobił skoro między nim, a jego bratem wszystko było już
wyjaśnione? Wybaczył mu i byłem pewien, że zrobiłby wszystko, by nigdy o nim
nie zapomnieć. Tymczasem usunięcie go ze wszystkich rodzinnych pamiątek mówiło
raczej coś zupełnie innego.
Jeżeli do tej pory wydawało mi się, że się o niego martwię, to nie wiem,
co miałbym powiedzieć teraz. Im więcej wiedziałem, tym bardziej robiło mi się
słabo. Krok po kroku wchodziłem do tego cienia, w którym się skrył, próbując
coś dostrzec, a przy okazji się nie udusić, bo powietrze było tak ciężkie, że
odbierało mi dech.
Co się, do licha, tak naprawdę wydarzyło na tamtej misji?
***
Zanim wróciłem do gabinetu, zaczęło się ściemniać. Chłodne powietrze wraz
ze mną spacerowało uliczkami Konohy, odstraszając innych spacerowiczów.
Niektórzy ludzie drżeli, zapominając najwyraźniej o pożarze, który trawił
drzewa tuż obok ich domów zaledwie kilkanaście godzin temu. Szczelnie
opatuleniu znikali w swoich domach albo szybkimi krokami zmierzali do sklepów
po ostatnie zakupy. Kolacja dla rodziny, jakieś przekąski na wieczór, zapasy na
wczesne śniadanie.
Szedłem, nie czując chłodu. Wiatr był mi nawet na rękę, bo wmawiałem
sobie, że przewietrzam głowę i kiedy dotrę już za biurko, wszystko stanie się
dla mnie jasne. Głupie pomysły odlecą w dal, a do głowy zawitają odpowiedzi. I
wszystko będzie po staremu, tak, tak.
Zdążyłem tylko zapalić światło i nie doszedłem nawet do fotela, kiedy
przez drzwi za moimi plecami wleciał Shikamaru.
– I jakie wnioski?
Oparłem się o biurko i wzruszyłem ramionami.
– Żadne – odburknąłem. – Nie mam pojęcia, dlaczego miałby próbować
zatrzeć pamięć po swoim bracie.
– Nic nie przychodzi ci do głowy? – zapytał, podchodząc bliżej.
– A co ma mi przyjść do głowy?! – Odwróciłem się przodem do niego, tracąc
resztki cierpliwości. – To wszystko nic mi nie mówi, nie ma sensu!
Westchnąłem ciężko i usiadłem za biurkiem. Nara już nie drążył.
Przespacerował się po moim gabinecie w pełnym skupieniu. Kątem oka widziałem,
że jego dłonie mają ochotę wykonać ten charakterystyczny znak, w który je
składał za każdym razem, kiedy intensywnie o czymś myślał, ale teraz
powstrzymywał się przed tym z całych sił. Bardzo dawno już nie widziałem tego
gestu.
W pewnym momencie zatrzymał się i usiadł na jednym z foteli pod ścianą.
Czekałem aż coś powie, ale to nie nastąpiło. W gabinecie panowała zupełna
cisza.
– Sasuke wysłał do Taichiego list – powiedziałem po dłuższej chwili,
uświadamiając sobie, że tego nie mieliśmy jeszcze okazji w spokoju omówić.
– List?
– Nie wiem, co w nim było. – Wzruszyłem ramionami. – W każdym razie,
Taichi zjawił się w dzielnicy Uchiha w chwili pożaru. Sasuke musiał mieć to wszystko
zaplanowane co do minuty.
– Ale… dlaczego Taichi?
Po chwili wahania opowiedziałem mu wszystko. Shikamaru oczywiście
doskonale znał okoliczności śmierci Sakury, ale nie miał pojęcia, że
odwiedzałem chłopca pod postacią obcego mężczyzny i że jako ja sam nie
odważyłem się z nim spotkać od tego czasu.
Spodziewałem się, że Nara westchnie, załamie ręce albo chociaż pokręci w
zrezygnowaniu głową, ale nic takiego się nie stało. W spokoju wysłuchał całej
mojej relacji i nie dał mi odczuć, że znowu zachowałem się głupio i
zasługiwałem na karę. I tak wiedziałem, że mnie ona nie ominie. Niech tylko
Starszyzna dostanie mnie w swoje ręce…
– Jak idzie z płytami? – zapytałem od niechcenia, nie spodziewając się
żadnego przełomu.
– Jakimi płytami?
– No… wiesz.
Jego mina powiedziała mi jednak, że nie do końca; wyrażała raczej niezrozumienie.
– Zaraz… stop! – Zerwałem się z miejsca i gwałtownym ruchem otworzyłem
szufladę. Panował w niej straszny bałagan, walało się pełno kartek, pisaków,
długopisów, ulotek i papierków po cukierkach, ale od razu wiedziałem, po jednym
rzucie oka, że nie było w niej tego, czego szukałem. – Jasna cholera…
– Naruto?
– Nie!
Zacząłem wyrzucać wszystko z szuflady. Część poleciała na podłogę i
potoczyła się pod biurko, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. Garściami
wyrzucałem z niej wszystkie przedmioty, licząc na to, że płyty w jakiś magiczny
sposób się w niej zmaterializują.
Kiedy w meblu zostało tylko podarte zdjęcie z literą Z, opadłem na fotel.
– To nie byłeś ty – oznajmiłem, wcelowując oskarżycielki palec w
skołowanego moim zachowaniem Shikamaru. – Kurwa!
Wiedziałem, że sposób, w jaki wyartykułowałem problem, pozostawał wiele do
życzenia, ale Nara chyba zaczynał powoli łapać. Jego oczy zwęziły się
niebezpiecznie, usta zacisnęły. Przypominał mi Sasuke i to przerażało mnie w
tym momencie najbardziej.
Nie odezwałem się już więcej; czułem, że kolejne słowa były zbędne.
Shikamaru miał chyba na ten temat zgoła odmienne zdanie.
– Uchiha je ma? Jak to się stało, Naruto?
Jak to się stało? Tak, jak dzieje się to za każdym razem. Sasuke po raz
kolejny użył swojego cholernego sharingana i złapał mnie pewnie w jakieś
genjutsu, a potem zdobył, co chciał i się ulotnił. Nie było o czym mówić… I nie
było nikogo, kto chciałby o tym opowiadać, bo ja nie zamierzałem.
– I tak ich nie obejrzy – odparłem, wzruszając ramionami. Jakby to
cokolwiek zmieniało! Miałem w dupie, że nie odsłucha tych nagrań. Komputery
były rzeczą nową w Konoha i jedyny istniejący na razie egzemplarz znajdował się
w moim burze. Jeśli miał ochotę przypomnieć sobie tamte wspaniałe dni i
rozkoszować się towarzystwem tych trzech przemiłych mężczyzn, to w porządku,
mógł tylko ładnie poprosić. Gdyby chciał… a chuj z tym, wiadomo przecież, że
wcale nie o to mu chodziło. Chciał po prostu zniszczyć dowody i dać w długą.
Dlaczego?
– Naruto, nie na tym polega nasz problem, przecież zdajesz sobie z tego
sprawę!
Shikamaru nie musiał wcale podnosić głosu, bo doskonale o tym wiedziałem.
Jednak moje myśli zaprzątało obecnie coś całkiem innego i zdecydowanie nie
napawało mnie optymizmem.
Nara wyglądał na rozzłoszczonego i zrezygnowanego jednocześnie.
– Kiedy to było? – zapytał, kiedy w dalszym ciągu się nie odzywałem.
– Kiedy przyszedł po decyzję.
– I…?
– I nie powiem nic więcej.
– Naruto?
– Mam dużo pracy – odburknąłem, uruchamiając komputer. Nie miałem na nim
nic do roboty, ale kiedy tylko się włączył, zacząłem na chybił trafił klikać w
klawisze. Dla odmiany padło na wiele r
i j.
Shikamaru nie ruszył się z miejsca i miał sobie chyba za nic to, że nie
chciałem z nim rozmawiać. A dlaczego właściwie nie miałem na to ochoty? Może
dlatego, że przestałem mu ufać? Nie, właściwie, to przestałem ufać sobie. Skąd
miałem wiedzieć, że o, ta osoba, która stała naprzeciw mnie, to naprawdę on?
Uchiha podszył się pod niego już tak wiele razy, że nie mogłem niczego być
pewnym.
– Musimy porozmawiać – rzekł, kładąc nacisk na to pierwsze słowo. Niczego
nie musieliśmy, ewentualnie mogliśmy.
Nawet na moment nie oderwałem wzroku od ekranu, klikając sobie w
najlepsze.
W końcu Nara odpuścił i wyszedł z cichym westchnieniem. Powiedziałem Nara, ale tak naprawdę nie miałem już
pewności. Kurwa, niczego już nie wiedziałem i miałem wrażenie, że od tej
niewiedzy zaraz rozsadzi mi łeb. Można tak w ogóle?
Przypomniała mi się ta kretyńska
myśl, która naszła mnie zeszłej nocy. A może to było jeszcze wcześniej?
Nieważne, w każdym razie… co jeśli już od dawna nie miałem do czynienia z
Shikamaru?
Ta hipoteza była dołująca. Normalnie powiedziałbym też, że mocno
nielogiczna, ale po tym wszystkim, co się ostatnio działo, nie mogłem sobie ot
tak parsknąć śmiechem i zaliczyć jej do kolejnych idiotyzmów, które często
zaprzątały mi głowę.
A mimo to roześmiałem się. Nieco histerycznie i wariacko, ale wciąż był
to śmiech. A oprócz tego, że histeryczny powinien jeszcze dodać, że
rozpaczliwy, trochę zrezygnowany i przerażony. Czyli najeżony cechami, których
nikt postronny raczej na co dzień mi nie przypisywał. Może Sasuke by potrafił?
Może on usłyszałby ten niemy krzyk mojego zagubionego serca?
Kiedy spotka się dwóch takich, którzy stracili wszystko, każdy gest,
każdy uśmiech ma znaczenie. Bo każdy z nich skrywa jakąś tajemnicę, a ta druga
osoba może mieć klucz do ich poznania.
– Wymień zamki – szepnąłem, zamykając klapę komputera i chowając twarz w
dłoniach. – Wymień zamki i rób, co do ciebie należy.
Cieszę się z pojawienia nowego rozdziału!
OdpowiedzUsuńWięc to Sasuke był podpalaczem - od początku to było prawdopodobne ale i tak to jest dziwne dla mnie. Ale biorąc pod uwagę to, że płyty z tymi nagraniami trafiły w jego ręce - Naruto się dowiedział z niej o tym co mu się stało (lub część tego co mu zrobiono) i że może je przekazać komu zechce i ta osoba się dowiedzieć(tylko jak - jedynym posiadaczem komputera w wiosce jest Naruto i ma go w gabinecie Hokage - czyżby wkradł się po cichu i tam sprawdził) - wpadł w wściekłość i zaczął się wyładowywać na drzewach(a to, że inne rzeczy zaczęły od nich płonąć to już go nie obchodzi)? To jest dziwne i mam nadzieję, że w przyszłych rozdziałach się choć trochę wyjaśni(bo naprawdę nie przychodzi mi do głowy powód dlaczego miałby palić zdjęcia z Itachim i czemu Naruto uważa, że Sasuke miałby składać ofiary Madarze - pomógł mu ale potem zaczął go wykorzystywać a podczas Czwartej Wielkiej Wojny Shinobi prawie udało mu się go zabić - za co miałby być mu tak wdzięczny by go tak czcił (według opinii Naruto)).
I jeszcze ta Starszyzna...wiem, że Naruto jest bardzo zajęty na stanowisku Hokage ale powinien się wcześniej postarać by zasiadły tam osoby mądre i godne zaufania(takie jak Tsunade i Kakashi) to nie powinien wywalić Koharu i Homury stamtąd lub choćby nie postarać się by dołączyła do Starszyzny odpowiednia osoba? Przynajmniej nie daje im sobą dyrygować.
Jestem bardzo ciekawa jak sie to rozwinie.
Pozdrawiam, Mei
Hmm... zastanawiam się, co mogę Ci na to odpowiedzieć, żeby zbyt wiele nie zdradzać. Dobra, wiem! Musisz wiedzieć, że zgadzam się w zupełności z tym, co napisałaś - to naprawdę jest dziwne. A skoro jest dziwne, to... ;-)
UsuńZ tym Madarą, to był taki nieśmieszny żart. Naruto wolał po prostu takie rozwiązanie, niż gdyby się okazało, że Sasuke zarżnął w świątyni Naka biednego Kazuo lub kogoś innego. Na szczęście jednak żadnego ciała nie było.
Naruto nie przekazałby tych płyt nikomu poza Shikamaru, a on ma dostęp do jego komputera, więc obejrzałby je sobie pod jego nieobecność. Niestety, już nie będzie miał okazji, więc od teraz wszystko zależy od pamięci Naruto. Na nieszczęście słuchanie tego było dla niego na tyle bolesne, że nie odtworzył sobie nagrań wystarczającą ilość razy, by dokładnie spamiętać, co na nich było. Wiadomo, pamięć z czasem się zniekształca i zaciera.
Naruto jest naiwny. Kiedy zaczynał piastować urząd Hokage nawet do głowy mu nie przyszło, ile z tymi dziadami będzie miał problemów. Kiedy męczyła się z nimi Tsunade, nie brał udziału w ich spotkaniach i nie wiedział, jak źle to wygląda. Cóż, każdy się uczy na błędach.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Ech, naprawdę, co Sasuke odwala? Nie no, rozumiem - spotkało go coś strasznego, ma traumę i najwyraźniej nie chciał, żeby te płyty trafiły w cyjeś ręce. Ale co sę wydarzyło, że Sasuke tak się zmienił? Z silnego człowieka stał się ofiarą i jego zachowanie kojarzy mi się z rannym wilkiem, próbującym za wszelką cenę przetrwać. Wilkiem, który gryzie i rani tych, co chcą mu pomóc.
OdpowiedzUsuńNaruto tak mu zaufał, że teraz za to zaufanie może srogo zapłacić. Starszyzna na pewno nie będzie się cackać! Jeśli skażą Sasuke na śmierć, to ja nie chcę nawet myśleć do czego posunie się Naruto, by go ratować. Czekam na kolejne rozdziały! Cieszę się, że przełamałam moje opory, bo historia jest serio wciągająca i człowiek chce więcej. ;)
Pozdrawiam cię cieplutko!
Czytasz i komentujesz tak szybko, że nie nadążam odpisywać! Niemniej cieszę się i to bardzo, że historia Ci się podoba. Dawno tylu maili z informacją o nowym komentarzu nie miałam :-)
UsuńJak to napisała wyżej jedna z nielicznych czytelniczek bloga - zachowanie Sasuke jest dziwne. I zacieram z radości rączki, bo ja wiem coś, czego nikt inny jeszcze nie wie! A co to takiego? No trzeba czytać dalej, żeby się dowiedzieć :D
Dzięki Tobie się zmobilizowałam i zaczęłam sprawdzać kolejny rozdział. Jeśli nic mi nie wypadnie, to wrzucę go jeszcze w ten weekend ;-)
Dzięki za komentarz i pozdrawiam!
Komentarze potrafią motywować, dlatego pod każdym rozdziałem chciałam zostawić chociaż mały ślad. :D (wiem, że jednego rozdziału nie skomentowałam, ale mi się spieszyło xD). To ja zacieram rączki na kolejny rozdział! ^^
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, zastanawiam się co tak naprawdę odwala Sasuke, bardzo podobają mi się te myśli Naruto te teorie... a Sasuke to przypomina mi ranne zwierzę, które walczy i rani tych którzy chcą mu pomóc... no i tak Sasuke podszył się pod Shikamaru i zabrał te dwie plytki jakie Naruto zostały przysłane... dziwi mnie że Naruto przejmując stołek Hokage to nie wymienił starszyzny (ile jeszcze te stare dziady będą się wtrącać)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza