Biegnąc ulicami, na których powoli pojawiali się ludzie, zdumiałem się
tym, jak było jasno. Był środek nocy, a ja widziałem dokładnie wszystko wokół i
wcale a wcale nie była to zasługa palących się latarni czy świateł w oknach.
Rozwiązanie miało nieprzyjemny, duszący zapach i paliło w gardle, jeśli
zbliżałem się zbyt mocno. Rozwiązanie miało zbyt wiele wspólnego z czarnym
dymem, który otulał wioskę gigantyczną pierzynką.
Zacisnąłem pięści. Sytuacja nie wyglądała najciekawiej.
Trzy znacznie oddalone od siebie pożary w przerażającym tempie
pochłaniały bujną roślinność Konohy. Jeden z nich znajdował się po mojej lewej
stronie, a mimo to się nie zatrzymałem. Widziałem grupy shinobi, którzy gasili
ogromne płomienie za pomocą technik wody i ziemi. Współpracowali i chociaż
pożar miał nad nimi przewagę, na razie wszystko wskazywało na to, że wygrywali
tę bitwę.
Pocieszające, prawda? No, nie do końca. Zwykły ogień powinien dość
sprawnie dać się pokonać, kiedy w grę wchodziła woda. Ten zaś walczył z niemniejszym
zacięciem niż próbujący ugasić go ludzie. W powietrze wznosiła się para za
każdym razem, kiedy napotykał opór, ale mimo to parł naprzód. Kiedy znajdował
się na straconej pozycji i już, już wydawało się, że ludziom udało się wygrać
tę bitwę, kilka ognistych języków przenosiło się na sąsiednie drzewa i w okamgnieniu zajmowały kolejny fragment lasu.
Kiedy okrążyłem wciąż posuwający się do przodu pożar, zatrzymałem się,
przegryzłem skórę na kciuku i wykonałem szereg pieczęci. W kłębie dymu przede
mną pojawiło się dwanaście żab; każda z nich mierzyła około półtora metra.
– Rozdzielcie się i zgaście ten ogień – rozkazałem, samemu udając
się w dalszą drogę.
Wskoczyłem na pobliskie drzewo i ruszyłem przez niewielki park w stronę
północnej bramy. To tam miał miejsce pierwszy pożar i to ten teren powinienem
sprawdzić w pierwszej kolejności.
Kiedy drzewa przede mną się skończyły (cud, jeśli jakieś zostaną po
dzisiejszej przygodzie), zerknąłem na najbliższą ulicę, na której panował chaos.
Mimo że iskry do tej pory nie sięgnęły dachu żadnego z domów, mieszkańcy
wybiegli wraz z dziećmi na ulice w obawie o życie. I dobrze. Dobrze zrobili,
ale tym samym utrudniali pracę shinobi, którzy biegli w stronę najbliższego
źródła ognia, by pomóc go ugasić. Woda tryskała na wszystkie strony i ciężko
było nad nią zapanować. Owszem, ogień by stokroć groźniejszy, ale nie
chciałbym, żeby ktoś utonął w nieszczęśliwym wypadku.
– Naruto!
Wzdrygnąłem się, spoglądając w stronę, z której usłyszałem głos.
Shikamaru pokonał kilka dzielących nas metrów i wskoczył na to samo
drzewo. Dał mi znak, byśmy ruszyli z miejsca.
– Czy gdzieś trwają walki? Strażnicy na murach coś widzieli?
– Problem w tym, że niczego nie widzieli – odpowiedział, marszcząc brwi.
Przeskoczyliśmy na dachy i skierowaliśmy się w stronę muru, przy którym
wszystko się zaczęło.
– Co masz na myśli?
– Nikt nas nie zaatakował, Naruto. Prócz tego, że pali się pół wioski,
nie ma żadnych oznak, które wskazywałyby na to, że ktoś na nas natarł. –
Spojrzał mi w oczy. – Rozumiesz, co to znaczy?
Nie rozumiałem. I nawet nie próbowałem zrozumieć, bo w mojej głowie
kotłowało się coś innego. Ta myśl; to wrażenie, że rozwiązanie zagadki mam tuż
przed nosem, ale skrzętnie je omijam, bo jest nic nieznaczącym szczegółem lub
zwykłym absurdalnym bzdetem.
Pożar.
Sam sobie umyśliłem, że teraz za każdy pożar będzie obwiniany Uchiha.
Sprawdziło się, cholera jasna.
Ale było coś jeszcze…
– To tutaj – oznajmił Nara, kiedy dotarliśmy na miejsce.
Ogień w tej części jednego z najmocniej wysuniętych pól treningowych
Konohy, doszczętnie spalił już tutejsze drzewa, choć na szczęście dosyć szybko
został ugaszony, nie mając szans rozprzestrzenić się dużo dalej. W powietrzu
wciąż czuć było jednak żar, który nieprzyjemnie palił odsłoniętą skórę i dusił
w gardle. Jakbym brodził przez niewidzialne płomienie, które trawił moje
odsłonięte dłonie i policzki.
I wnętrzności, bo aż skręcało mnie od środka.
– Gorąco, cholera – stwierdził Shikamaru, uważnie rozglądając się
dookoła. – Jeszcze chwila, a uznam, że ciepłą mamy tę zimę.
Nie zwracając uwagi na jego marudzenie, rozejrzałem się dookoła, chociaż
i mnie pot lał się z czoła. Drzewa i ziemia były spopielone w tym miejscu. Dla
żadnego z nich nie widziałem już ratunku.
– Zrobiliśmy, co mogliśmy, Lordzie Hokage.
Odwróciłem się. Tuż obok mnie pojawiło się dwóch mężczyzn. Po opaskach na
ramionach zidentyfikowałem ich jako ninja ze stróżówki.
– Dobrze się spisaliście. Widzieliście tu kogoś?
Obaj mężczyźni skłonili się lekko.
– Nie, Lordzie Hokage. Pożar wybuchł niespodziewanie. W ciągu kilku minut
zajęły się jeszcze dwie inne części wioski, ale nikogo nie widzieliśmy.
– Ten ogień… – zaczął drugi, patrząc na mnie z niepokojem. Kiwnąłem
głową, żeby mówił; nie stać mnie było w tej chwili na uśmiech. – To była robota
utalentowanego shinobi. Ten ogień był gorętszy niż wszystko, z czym miałem do
tej pory do czynienia.
Nie kontrolując, co robię, przygryzłem lekko wargę. Strażnicy wymienili
pospiesznie zaniepokojone spojrzenia i cofnęli się kilka kroków, żebym mógł sam
na sam pomówić z Shikamaru.
Nie mogąc patrzeć mu w oczy, stanąłem tyłem, podziwiając leśne zgliszcza.
Nie byłem jakoś dobrze zaznajomiony z tym miejscem, bo nigdy nie miałem okazji
trenować w tej okolicy, ale i tak było mi szkoda.
– Blisko dzielnicy Uchiha, co?
Nie wzdrygnąłem się, ale z całej siły zacisnąłem powieki. Tak, blisko.
Nawet bardzo blisko. To tutaj, jako mały dzieciak, musiał ćwiczyć Sasuke. Pole
treningowe najbliżej miejsca jego zamieszkania, dobrze wyposażone i raczej
niecieszące się zainteresowaniem reszty mieszkańców. Bo kto by chciał ćwiczyć
wraz z członkami niesławnego klanu? Byłem dzieciakiem, kiedy Uchiha przestali
istnieć, ale nie byłem głupi i potrafiłem szperać w archiwum albo… kogoś o to poprosić.
Tuż przed masakrą klanu atmosfera między Uchiha a wioską była tak napięta, że
gdyby ktoś zahaczył o nią stopą, mógłby się potknąć i powybijać sobie wszystkie
zęby.
– Jesteś pewien, że to nie był żaden atak? Żadnych wrogich shinobi? Nic?
Nikt?
Przełknąłem ślinę, słysząc nadzieję w swoim głosie. Nie odwróciłem się,
ale domyślałem się, że Nara musi być wściekły. Kto by nie był, skoro Hokage,
który powinien kochać swoją wioskę nad życie, wolałby atak na jej mieszkańców
niż zdradę najlepszego przyjaciela? Kochanka. Partnera.
– Tylko jeden wrogi shinobi. Z tego, co pamiętam, zamieszany ostatnio we
wszystko w tej wiosce, zamieszkujący dzielnicę o tam.
Nie widziałem, co wskazywał, ale moje oczy automatycznie pobiegły ku
zaciemnionym obszarom dzielnicy Uchiha. Siedziba diabła. Przystojnego, dobrze
zbudowanego, o inteligentnym spojrzeniu i zniewalającym – jeśli już się pojawił
– uśmiechu. W sumie wszystko się zgadzało, bo czy to przypadkiem nie czarne
charaktery zawsze prezentowały się idealnie?
– Wszystkich, którzy nie mają odpowiednich umiejętności do ugaszania
pożarów, wyślij do patrolowania granic wioski. Nikt nie może się z niej
wydostać, rozumiesz? Ja sprawdzę… sam wiesz, co sprawdzę – oznajmiłem ostrym
tonem.
Odwróciłem się przodem do Shikamaru; jeśli w jego oczach jeszcze chwilę
temu czaiła się złość, to już jej tam nie było. Nie oponował, nic mi też nie
zasugerował, po prostu skinął głową i ruszył przekazać moje polecenia dalej.
Dwaj strażnicy, którzy chwilę wcześniej zdawali relację z tego, co się
wydarzyło, również zniknęli. Na spalonej polanie zostałem sam.
***
Dotarcie do dzielnicy Uchiha zajęło mi mniej, niż sądziłem. Może dlatego,
że bardzo nie chciałem tam docierać, bojąc się tego, co zastanę na miejscu.
Sasuke na pewno już tam nie było, a jednak musiałem sprawdzić. Musiałem się
upewnić, że to jego sprawka i że mogę go spisać na straty jako shinobi Konohy.
Nawet na ciemnych i opuszczonych ulicach klanu było stosunkowo jasno
dzięki płomieniom, które piętrzyły się w okolicy. To było przytłaczające, ponieważ
miałem wrażenie, że ogień trawi również i to miejsce. Wijące światła padały na
ściany pobliskich domów, z których kruszył się tynk. W jednej chwili widziałem
śmierć, która spotkała to miejsce lata temu i tę, która przetaczała się tymi
uliczkami teraz. Żywą, ognistą śmierć, która swoim cieniem paliła to miejsce,
jakby żył tu ktoś jeszcze, kogo mogłaby zabrać na drugą stronę.
Nie było nikogo.
Gdyby ta dzielnica doszczętnie spłonęła, a wszystkim mieszkańcom wioski
zapewne by ulżyło – sam widok tych pustych domów potrafił wprawić w przerażenie
– ja czułbym już tylko smutek. Jedyny ślad po wspaniałym klanie Uchiha
przepadłby na zawsze. Getto, w którym żyli. A o gettach nigdy nie powinno się
zapominać, ponieważ pamięć o nich niosła nie tylko smutek i grozę, ale i
przestrogę. Czasem lepiej było się uczyć na cudzych błędach, nie własnych.
Poszukiwania zacząłem od dawnego domu Sasuke. Od jego pokoju, sypialni
brata, rodziców, od kuchni i pokoju dziennego. Po wyniesieniu wszystkich
rzeczy, które niegdyś należały do jego rodziny, mieszkanie stało się tak
bezosobowe, że nie czułem już tego dyskomfortu, który towarzyszył mi za
pierwszym razem. Nie wchodziłem z buciorami w czyjeś życie, bo tego życia już
zwyczajnie nie było. Meble opustoszały i tylko kurz, który był wyraźnie
mniejszy w niektórych miejscach, świadczył o tym, że jeszcze niedawno coś na
nich stało. A to ramka na zdjęcia, ulubiona figurka, czytana akurat książka, a
to bluzka, czy fartuch, który pani Uchiha miała na sobie jeszcze w ten sam
dzień, w którym zginęła.
Schodząc na parter po mocno skrzypiących stopniach, zastanawiałem się,
czy rzeczy osobiste z tego domu również brały udział w pożarze. Czy Sasuke
podpalił je wraz z lasem? Odprawił jakiś tajemniczy rytuał przejścia i pozwolił
swoim bliskim odejść? Trzy pożary, trzy ważne dla niego osoby. Fugaku, Mikoto
i… Itachi. Wypalił pamięć o najbliższych do gołej ziemi, nie pozwalając nawet
mieszkańcom Konohy zapomnieć o tym, jaką stratę musiał ponieść, by im żyło się
lepiej.
Potrząsnąłem głową. Nie, to absurdalne.
Wyszedłem przed budynek i spojrzałem na ogień dogasający w odległości
jakiegoś kilometra od miejsca, w którym stałem. Mieszkańcy wioski dzielnie się
spisali. Wszyscy jak jeden mąż ruszyli ugaszać płomienie, zawierając niemą
współpracę. Nawet ci, których konflikty trwały przez lata, w jednej chwili
potrafili odrzucić topór wojenny, pomagając sobie i innym. Nagle uzmysławiali
sobie, że idealnie się uzupełniają i choć nie padały żadne słowa, wiedzieli, co
drugiemu w duszy gra. To właśnie takie znajomości zazwyczaj okazywały się
najsilniejsze. A takie sytuacje jak ta – choć przykre – pokazywały, jak
wspaniałych ludzi mieściła nasza wioska.
Pokręciłem gwałtownie głową. Owszem, dostrzeganie dobrych stron nawet w
takiej sytuacji jak ta, było przydatną umiejętnością, ale na pewno nie powinno teraz
odwracać mojej uwagi.
W dogasającym świetle ognia ruszyłem biegiem w stronę domu, który
należał do przyjaciela Itachiego. Frontowe drzwi były otwarte, a z wnętrza nie
dochodziły żadne dźwięki. Ostrożnie przekroczyłem próg i rozejrzałem się wokół.
W korytarzu panował przeciąg, bo wszystkie okna były pootwierane. Pociągnąłem
nosem; w powietrzu unosił się zapach dymu, który doleciał aż tutaj. Czemu
Sasuke wietrzył to miejsce?
Nie zważając na hałas, szybko przetrząsnąłem wszystkie pomieszczenia, z
każdym kolejnym będąc coraz bardziej sfrustrowanym. Chyba byłem głupi, licząc
na to, że coś znajdę. List, w którym poinformowałby, gdzie mam go szukać? A
może mapę z zaznaczonym głupim X w
miejscu, do którego się udał? Na to właśnie liczyłem?
Mieszkanie nie nosiło żadnych śladów użytkowania. Przetrząsnąłem naprawdę
wszystko i zrobiłem to uważnie – jak nie ja – ale żadne z tych pomieszczeń nie
wyglądało, jakby ktokolwiek w nim przebywał od ostatnich kilkunastu lat. Jak to
możliwe? Jak można gdzieś być, z czegoś korzystać, a potem zostawić po sobie
taki kurz, jakby się tam nigdy nie było? Halo! Przecież ja sam przylazłem do
tego miejsca z jedzeniem, przeczołgałem się z Sasuke po podłodze, a potem
pieprzyłem na starym materacu! Moich śladów… też już tu nie było?
Wyszedłem na zewnątrz z poczuciem, że muszę się napić. Wariowałem. Albo
to było jakieś kolejne pieprzone genjutsu, a ja nie byłem już w stanie odróżnić
iluzji od rzeczywistości. Wszystko mi się już mieszało, wszystko.
Na ulicach zrobiło się już ciemno. Niebo nad wioską pokrywał szary dym,
będący wspomnieniem dzisiejszej ognistej przygody, sprawiający, że pomimo nocy,
mrok nie był wcale tak gęsty. Szara mgiełka, która zapewne zniknie do rana,
teraz rozświetlała niebo, zachowując widoczność nawet w miejscu takim jak to.
Wiedziałem, że zapewne powinienem dokładnie sprawdzić wszystkie domy w
dzielnicy Uchiha, ale straciłem motywację. Po co, skoro i tak niczego w nich
nie znajdę? Szansa na to, że Sasuke najpierw podpalił pół wioski, a potem
przeprowadził się do domu obok i teraz w nim ukrywa, była znikoma. Jeżeli
chciał w ten sposób odwrócić naszą uwagę, to zapewne mu się udało i był już
daleko stąd.
Ruszyłem niespieszne drogą przed siebie, odnotowując w głowie, co będę
musiał zrobić, kiedy dotrę do biura, bo na sen, to już nie miałem co liczyć.
Kiedy działo się coś takiego jak to, znikał czas na życie osobiste i drobne
przyjemności, na które w ciągu dnia mogłem sobie pozwolić. Wiedziałem, że do
własnego łóżka zawitam nieprędko i nawet było mi to na rękę. W tym łóżku działy
się w końcu rzeczy, których nie chciałem w tym momencie pamiętać.
Musiałem jak najszybciej przysłać w to miejsce Kibę i kogoś z klanu Hyūga, żeby dokładnie przetrząsnęli każdy
zakamarek i pomogli mi wyciągnąć wnioski. Jeden nasuwał się sam, ale…
Przystanąłem, kiedy przede mną wyrosła z
ciemności jakaś postać. W pierwszym odruchu chciałem sięgnąć do pochwy po
kunai, ale kiedy dotarło do mnie, że osoba idąca z naprzeciwka ma zaledwie
jakiś metr dziesięć wzrostu i dziecięcą sylwetkę, wyprostowałem się.
– Nie powinno cię tu być o tej porze –
zagadałem, siląc się na lekki ton. – Zgubiłeś się? Rozumiem, że ostatnie
wydarzenia spowodowały trochę chaosu, ale myślę, że jestem w stanie ci pomóc.
Gdzie mieszkasz?
Dzieciak nie odpowiedział, co wzbudziło mój niepokój.
Jego sylwetka pozostała w cieniu, a mnie zaczęły nawiedzać coraz czarniejsze
myśli. Co, teraz, u licha? Zombie jakieś? Postanowiłem mieć się na baczności,
przekonany, że dzisiejszej nocy już nic mnie nie zdziwi. Nawet gdyby młody
okazał się pięcioletnim Sasuke, chyba nie wprawiłoby mnie to w taki szok, jak
powinno. Uchiha cofnął się w czasie i teraz nawiedzał mnie jako smark? Spoko,
przynajmniej skończyłyby się z nim problemy. Nie musiałbym świrować, martwić
się i uważać, by nie dać się złapać w jego genjutsu. Tak po namyśle, to
zajebista sprawa.
Kiedy moje myśli szalały, podsuwając mi coraz
dziwniejsze scenariusze, dzieciak zrobił krok w moją stronę, nieśmiało, jakby z
obawą. Moje oczy rozszerzyły się, kiedy dostrzegłem burzę ciemnych włosów, a
potem z mroku wyłoniły się inteligentne oczy, wpatrując we mnie z jakimś
namaszczeniem.
I to nie były oczy Sasuke.
– Wujek Naruto – szepnął Taichi.
Zamarłem. Serce waliło mi w piersi tak głośno,
że ledwo zrozumiałem, co powiedział. Co, do cholery, robił tutaj dzieciak
Sakury? Dom dziecka był na drugim końcu Konohy! Rozejrzałem się nerwowo
dookoła, tak, jakby ciemne uliczki mogły podsunąć mi jakąś odpowiedź. Z żadnej
z nich nie wychynął nawet jeden duch, śmiejąc się wniebogłosy, że porwał
dzieciaka, czy… coś. Nikogo poza nami tu nie było.
– Wujek – powtórzył chłopiec znacznie
pewniejszym głosem, robiąc kolejny krok w moją stronę.
– Taichi… – wychrypiałem. – Co tutaj robisz?
Wyraz jego twarzy się zmienił. Usta się
zacisnęły, a między brwiami pojawiła się drobna zmarszczka.
– Dlaczego?! – wrzasnął.
– Przecież jeśli się kogoś kocha…
Głos ugrzązł mu w gardle. Łzy, które pojawiły
się w jego oczach, zabolały mnie bardziej, niż bliskie spotkanie z chidori,
które nigdy nie należało do najprzyjemniejszych. To koniec. Nie mogłem już
dłużej uciekać. Być może nigdy nie powinienem.
– Przepraszam, bardzo cię przepraszam.
Uklęknąłem przed nim i przygarnąłem do siebie.
Jego drobne ciałko drżało w moich ramionach. Minęła chwila, zanim i on mnie
objął.
– Chodźmy stąd – odburknąłem, kiedy mocniej
powiało i lodowaty wiatr wdarł się pod moją stanowczo zbyt cienką bluzę. Żar,
który unosił się w powietrzu jeszcze chwilę po pożarze, ulotnił się już na
dobre.
Taichi odsunął się ode mnie i przetarł twarz
rękawem. A potem z determinacją skinął głową.
***
Niestety niedane nam było spokojnie
porozmawiać. Kiedy dotarliśmy do biura, poprosiłem o dwa kubki gorącej herbaty
i jakiś koc, a potem usadziłem chłopca na fotelu i… przyjmowałem gości. I nic
nie mogłem na to poradzić, bo było to konieczne. Shikamaru oddelegował kilka
osób do sprawdzenia dzielnicy Uchiha. Jakiś tuzin patrolował wioskę, kolejny
sprawdzał lasy poza murami, choć nie miałem co do tego większych nadziei, ale
najgorsze było to, co działo się w Konoha.
Na moim biurku w ciągu kwadransa wylądował stos
dokumentów zawierający opisy zniszczeń, sprawozdania i kilkanaście skarg. Potem
pojawiła się lista zaginionych, bo świat byłby zbyt piękny, gdyby udało nam się
ugasić pożar i o, fajrant. Głównie były to dzieciaki, które podczas ewakuacji
gdzieś się zawieruszyły i szwendały teraz po okolicy. Jeden z takich dzieciaków
siedział przede mną i wlepiał we mnie ciekawskie spojrzenie.
Korzystając z okazji, że chwilowo zostaliśmy
sami, odsunąłem od siebie papiery i uśmiechnąłem się do niego niemrawo.
– Powiesz mi, jak się tam znalazłeś?
Wzruszył ramionami.
– Dostałem list.
Zamilkł. I co, to tyle? To miało mi wszystko
wyjaśnić? Nagle zapragnąłem zerwać się z miejsca, dopaść do niego i potrząsnąć,
żeby wyrażał się jaśniej bez ciągnięcia za język, ale się powstrzymałem. Nie
miałem jednak wątpliwości, że mój głos zdradzał teraz pewną nerwowość.
– Jaki list? Pokażesz mi go?
Taichi pokręcił głową, obejmując kubek
drobnymi rączkami i podsuwając do ust. Kiedy pił, stukałem nerwowo nogą pod
biurkiem.
– Miałem go zniszczyć, kiedy tylko przeczytam.
Wrzuciłem go do kominka.
– Rozumiem… a co w nim było?
Taichi zapadł się w fotelu.
– Wujku… dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego nigdy
mnie nie odwiedziłeś?
Przełknąłem ślinę. Co ja mu miałem teraz
powiedzieć? Prawdę? Kiedy ona nagle zaczęła brzmieć w mojej głowie tak
nieprawdopodobnie głupio, że sam miałem problem, by w nią uwierzyć. Może moje
intencje od początku były dla mnie tak niejasne, że wmówiłem sobie cokolwiek,
by poczuć się lepiej.
Sakura zginęła przeze mnie, to nie ulegało
żadnym wątpliwościom. Ale jako dorosły, odpowiedzialny człowiek, a przede
wszystkim jako jej przyjaciel, powinienem objąć pieczę nad Taichim i
dopilnować, żeby przeżył to jak najłagodniej.
Czy porzucenie go i pozostawienie w domu
dziecka bez słowa, było tym, co powinienem był wtedy zrobić? Nie.
– Popełniłem błąd, ja… stchórzyłem –
wydukałem, nie odrywając od niego oczu. – Wiem, że tego nie rozumiesz i ja
chyba też nie. To był taki impuls, bo byłem winny i ja… Nie wiem…
Zanim zacząłem się jeszcze bardziej pogrążać w
swoich chaotycznych i pozbawionych sensu wyjaśnieniach, ktoś zapukał w drzwi.
Do środka zajrzał Shikamaru, niosąc nowe naręcze dokumentów.
– Zaraz ktoś po niego przyjdzie. – Kiwnął
głową w stronę chłopca. – Wszystko w porządku?
Kiwnąłem, uśmiechając się niemrawo. Kiedy
Shikamaru postawił przede mną kolejną stertę, pod którą biurko nieprzyjaźnie
zatrzeszczało i wyszedł, odsunąłem papiery nieco na bok, żeby dobrze widzieć
chłopca.
– Taichi, powiesz mi coś o tym liście? Wiesz,
kto go napisał?
Wzruszył ramionami, patrząc na mnie nieco
nieufnie. Nie mogłem mu się dziwić, ukochany wujek, który chętnie spędzał z nim
i jego mamą każdą wolną chwilę, po jej śmierci odsunął się od niego z dnia na
dzień, a teraz wykazywał niezdrową fascynację jego korespondencją.
– Nie powiesz mi? – spytałem, starając się
ukryć rozczarowanie. Otworzyłem szufladę i wygrzebałem z niej plik kartek,
który już dawno powinien znaleźć się w archiwum, a tymczasem ja trzymałem go w
miejscu zdecydowanie do tego nieprzeznaczonym. – Możesz mi przynajmniej
powiedzieć, czy poznajesz ten charakter pisma? Jak myślisz, napisała go ta sama
osoba?
Miałem świadomość, że pytanie o takie rzeczy
dzieciaka było istną głupotą, ale nie miałem żadnego lepszego pomysłu. Skoro
nie chciał mi nic powiedzieć, mogłem liczyć tylko na to, że pomoże mi
zidentyfikować nadawcę listu. Ale że… pięciolatek miałby być na tyle
rozwinięty, by rozpoznać czyjeś pismo? Przecież on sam ledwo co potrafił
napisać… Chyba Sasuke miał rację, ja chyba naprawdę byłem tępym młotem.
Taichi wychylił się do przodu i spojrzał na
raport. Przez chwilę śledził tekst, a ja powoli traciłem nadzieję. Wygrażałem
sobie w myślach i obrażałem się najbardziej wymyślnymi wyzwiskami, jakie tylko
przyszły mi do głowy, kiedy niespodziewanie Taichi przysunął palec do kartki.
– Ten znak – powiedział – nie potrafiłem go
zrozumieć, bo jest tak dziwnie napisany.
Z nadzieją spojrzałem na to, co pokazał mi
Taichi. Tak! Geny Sakury kontra geny tego no… leśniczego, jeden do zera!
Sasuke zawsze miał schludne i staranne pismo.
Wszystkie znaki pisał podręcznikowo z wyjątkiem jednego… Chodziło o ru
pisany katakaną. Niby prosty znak, a jemu zawsze wychodził jakoś krzywo i
niezgrabnie. Kiedyś go o to zapytałem, odrzekł, że to dlatego, że za pomocą ru
pisane jest moje imię. Czy to był dobry powód, by ten znak ledwo przypominał
sam siebie? Miałem trzynaście lat, kiedy mi to powiedział. Oczywiście obraziłem
się śmiertelnie i gdyby nie Kakashi, jeszcze byśmy się o to potłukli. Dobry
powód nie jest zły, nie?
– Dobrze się spisałeś – odpowiedziałem,
odbierając od niego dokumenty.
W tej samej chwili drzwi do mojego gabinetu
się otworzyły i stanęła w nich wyraźnie skrępowana pani Mikoto. Ukłoniła mi się
niżej, niż wymagała tego etykieta i nie patrząc mi w oczy, podeszła do fotela;
położyła Taichiemu dłonie na ramionach.
Chłopiec podniósł się niespiesznie i wziął
kobietę za rękę.
– Przyjdę po ciebie – wypaliłem, zanim
zdążyłem się zastanowić. – Słyszysz, Taichi? Przyjdę. Od teraz wszystko się
zmieni. Obiecuję. Przyrzekam.
Taichi patrzył mi głęboko w oczy, a potem na jego ustach pojawił się
delikatny uśmiech. Uśmiech w stylu Uchihy. Niby jest, ale tak naprawdę, to jeśli
nie jesteś uważnym obserwatorem zaznajomionym z takimi drobnymi zmianami, to
nawet go nie zauważysz; Sasuke też uśmiechał się w taki sposób.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, opadłem z jękiem na fotel i odwróciłem
się w stronę okna.
Sasuke, gdzie jesteś?
___________________________________________________________________
Niespodzianka!
Dwóch rozdziałów jednego dnia jeszcze nigdy nie dodawałam, ale zawsze musi być ten pierwszy raz! Niech będzie to nagrodą i moim skromnym podziękowaniem dla wszystkich komentujących, których nie ma wielu.
Ten rozdział jest dla Was!
Życzcie mi udanego urlopu i dobrej pogody. Jadę połazić po górach :-)
Pozdrawiam!
Bardzo cieszę się z takiej niespodzianki(podwójny rozdział - więcej wieści, mniej znaków zapytania)!
OdpowiedzUsuńO Kazuo ani widu ani słychu - już myślałam, że będzie coś więcej a tu to, że nic nie wiadomo - pewnie więc albo dobrze się ukrył lub jego ciało jest dobrze schowane lub też uciekł z wioski(w końcu za ucieczkę z wioski grozi tylko śmierć a jego dopadnie ANBU a nie ojczym - biorąc pod uwagę co działo się w jego domu śmierć może nie być czymś tak strasznym i mógł sie tym pokierować skoro nie mógł radzić sobie z życiem jak dotychczas).
Sasuke próbował tak rozwiązać swoje problemy - gdyby Naruto dał mu pozwolenie to by może częściowo dla niego podziałało ale to jasne, że Naruto nie może mu na to pozwolić biorąc pod uwagę jego osobowość oraz umiejętności(w Konoha jest choć częściowo kontrolowany i pod nadzorem ) i bieżącą sytuację. I teraz po tym odrzuceniu ten pożar - próba ataku na dumę wioski(Konoha - wioska ukryta w liściach - roślinność jako symbol a atak na nią jako atak skierowany wobec całej wiosce a nie komuś wybranemu). Wygląda to trochę na winę Sasuke (zemsta lub wyładowanie złości na odmowę, Uchiha posiada też niezbędne umiejętności do tego) ale przecież wie, że o coś takiego zostałby oskarżony w pierwszej kolejności a przecież nie chce spędzić reszty życia w więzieniu i oznaczałoby to, że by sie sam podłożył a coś takiego jest zdecydowanie nie w jego stylu (bo jest za inteligentny na to) chyba, że nie widzi niczego do stracenia...jestem bardzo ciekawa jak sie to wyjaśni.
I co najlepsze - wreszcie Taichi się dowiedział. Wiem, że to przekraczało jego możliwości ale taka sytuacja jest winą Naruto i teraz musi ponieść tego konsekwencję(zdobyć się na szczerość i wyjaśnić Taichiemu dlaczego...kiedy tylko będzie miał czas na coś poza sprawami Hokage, rzecz jasna). I bardzo podobają mi się takie szczegóły jak z tym ru.
Dobrej pogody i udanych wakacji życzę!
Pozdrawiam, Mei
Taki długi i piękny komentarz, a ja nawet za bardzo nie mogę się do niego odnieść, żeby niczego nie zdradzać! No to jest czasem ból :-)
UsuńO Kazuo na razie niewiele będzie, jego sprawa musi niestety trochę poczekać. Podoba mi się Twój tok myślenia w kwestii Sasuke, ale nie zdradzę, czy masz rację, czy wręcz przeciwnie. Za to żeby Cię nie trzymać zbyt długo w niepewności postaram się w miarę szybko ogarnąć kolejny rozdział :-)
Pogoda była średnia (burza, kiedy jest się na Giewoncie, to nie do końca to, o czym marzyłam), ale wyjazd i tak udany! Całe dnie łażenia po górach i te widoki <3
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
No rety, Sasuke ty patafianie! Co ty odwalasz? Jaki znowu list do Taichiego?! Strasznie dużo listów w tej historii. xD Czekaj, onmu wysłał list wyjaśniający wszystko? Czy co? XD Wybacz, ja dziś słabo ogarniam. Ale fajnie, że Taichi chociaż porozmawiał w końcu z Naruto. Może faktycznie coś się zmieni? Oby, bo życzę temu chłopcu jak najlepiej. ;)
OdpowiedzUsuńAle zachowania Sasuke serio już nie ogarniam. xD
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńjaki list? co w nim było? czy Sssuke wyjawił wszystko Itaichiemu? Naruto mógł przemienić się w Norakiego to by pokazał że bywał chociaż u niego... czy Sasuke naprawdę stoi za tymi podpaleniami? bo mówiąc szczerze to on jest jako pierwszy podejrzewany...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza