15 czerwca 2019

16. Wujek Naruto

Biegnąc ulicami, na których powoli pojawiali się ludzie, zdumiałem się tym, jak było jasno. Był środek nocy, a ja widziałem dokładnie wszystko wokół i wcale a wcale nie była to zasługa palących się latarni czy świateł w oknach. Rozwiązanie miało nieprzyjemny, duszący zapach i paliło w gardle, jeśli zbliżałem się zbyt mocno. Rozwiązanie miało zbyt wiele wspólnego z czarnym dymem, który otulał wioskę gigantyczną pierzynką.
Zacisnąłem pięści. Sytuacja nie wyglądała najciekawiej.
Trzy znacznie oddalone od siebie pożary w przerażającym tempie pochłaniały bujną roślinność Konohy. Jeden z nich znajdował się po mojej lewej stronie, a mimo to się nie zatrzymałem. Widziałem grupy shinobi, którzy gasili ogromne płomienie za pomocą technik wody i ziemi. Współpracowali i chociaż pożar miał nad nimi przewagę, na razie wszystko wskazywało na to, że wygrywali tę bitwę.
Pocieszające, prawda? No, nie do końca. Zwykły ogień powinien dość sprawnie dać się pokonać, kiedy w grę wchodziła woda. Ten zaś walczył z niemniejszym zacięciem niż próbujący ugasić go ludzie. W powietrze wznosiła się para za każdym razem, kiedy napotykał opór, ale mimo to parł naprzód. Kiedy znajdował się na straconej pozycji i już, już wydawało się, że ludziom udało się wygrać tę bitwę, kilka ognistych języków przenosiło się na sąsiednie drzewa i w okamgnieniu zajmowały kolejny fragment lasu.
Kiedy okrążyłem wciąż posuwający się do przodu pożar, zatrzymałem się, przegryzłem skórę na kciuku i wykonałem szereg pieczęci. W kłębie dymu przede mną pojawiło się dwanaście żab; każda z nich mierzyła około półtora metra.

– Rozdzielcie się i zgaście ten ogień – rozkazałem, samemu udając się w dalszą drogę.
Wskoczyłem na pobliskie drzewo i ruszyłem przez niewielki park w stronę północnej bramy. To tam miał miejsce pierwszy pożar i to ten teren powinienem sprawdzić w pierwszej kolejności.
Kiedy drzewa przede mną się skończyły (cud, jeśli jakieś zostaną po dzisiejszej przygodzie), zerknąłem na najbliższą ulicę, na której panował chaos. Mimo że iskry do tej pory nie sięgnęły dachu żadnego z domów, mieszkańcy wybiegli wraz z dziećmi na ulice w obawie o życie. I dobrze. Dobrze zrobili, ale tym samym utrudniali pracę shinobi, którzy biegli w stronę najbliższego źródła ognia, by pomóc go ugasić. Woda tryskała na wszystkie strony i ciężko było nad nią zapanować. Owszem, ogień by stokroć groźniejszy, ale nie chciałbym, żeby ktoś utonął w nieszczęśliwym wypadku.
– Naruto!
Wzdrygnąłem się, spoglądając w stronę, z której usłyszałem głos.
Shikamaru pokonał kilka dzielących nas metrów i wskoczył na to samo drzewo. Dał mi znak, byśmy ruszyli z miejsca.
– Czy gdzieś trwają walki? Strażnicy na murach coś widzieli?
– Problem w tym, że niczego nie widzieli – odpowiedział, marszcząc brwi.
Przeskoczyliśmy na dachy i skierowaliśmy się w stronę muru, przy którym wszystko się zaczęło.
– Co masz na myśli?
– Nikt nas nie zaatakował, Naruto. Prócz tego, że pali się pół wioski, nie ma żadnych oznak, które wskazywałyby na to, że ktoś na nas natarł. – Spojrzał mi w oczy. – Rozumiesz, co to znaczy?
Nie rozumiałem. I nawet nie próbowałem zrozumieć, bo w mojej głowie kotłowało się coś innego. Ta myśl; to wrażenie, że rozwiązanie zagadki mam tuż przed nosem, ale skrzętnie je omijam, bo jest nic nieznaczącym szczegółem lub zwykłym absurdalnym bzdetem.
Pożar.
Sam sobie umyśliłem, że teraz za każdy pożar będzie obwiniany Uchiha. Sprawdziło się, cholera jasna.
Ale było coś jeszcze…
– To tutaj – oznajmił Nara, kiedy dotarliśmy na miejsce.
Ogień w tej części jednego z najmocniej wysuniętych pól treningowych Konohy, doszczętnie spalił już tutejsze drzewa, choć na szczęście dosyć szybko został ugaszony, nie mając szans rozprzestrzenić się dużo dalej. W powietrzu wciąż czuć było jednak żar, który nieprzyjemnie palił odsłoniętą skórę i dusił w gardle. Jakbym brodził przez niewidzialne płomienie, które trawił moje odsłonięte dłonie i policzki.
I wnętrzności, bo aż skręcało mnie od środka.
– Gorąco, cholera – stwierdził Shikamaru, uważnie rozglądając się dookoła. – Jeszcze chwila, a uznam, że ciepłą mamy tę zimę.
Nie zwracając uwagi na jego marudzenie, rozejrzałem się dookoła, chociaż i mnie pot lał się z czoła. Drzewa i ziemia były spopielone w tym miejscu. Dla żadnego z nich nie widziałem już ratunku.
– Zrobiliśmy, co mogliśmy, Lordzie Hokage.
Odwróciłem się. Tuż obok mnie pojawiło się dwóch mężczyzn. Po opaskach na ramionach zidentyfikowałem ich jako ninja ze stróżówki.
– Dobrze się spisaliście. Widzieliście tu kogoś?
Obaj mężczyźni skłonili się lekko.
– Nie, Lordzie Hokage. Pożar wybuchł niespodziewanie. W ciągu kilku minut zajęły się jeszcze dwie inne części wioski, ale nikogo nie widzieliśmy.
– Ten ogień… – zaczął drugi, patrząc na mnie z niepokojem. Kiwnąłem głową, żeby mówił; nie stać mnie było w tej chwili na uśmiech. – To była robota utalentowanego shinobi. Ten ogień był gorętszy niż wszystko, z czym miałem do tej pory do czynienia.
Nie kontrolując, co robię, przygryzłem lekko wargę. Strażnicy wymienili pospiesznie zaniepokojone spojrzenia i cofnęli się kilka kroków, żebym mógł sam na sam pomówić z Shikamaru.
Nie mogąc patrzeć mu w oczy, stanąłem tyłem, podziwiając leśne zgliszcza. Nie byłem jakoś dobrze zaznajomiony z tym miejscem, bo nigdy nie miałem okazji trenować w tej okolicy, ale i tak było mi szkoda.
– Blisko dzielnicy Uchiha, co?
Nie wzdrygnąłem się, ale z całej siły zacisnąłem powieki. Tak, blisko. Nawet bardzo blisko. To tutaj, jako mały dzieciak, musiał ćwiczyć Sasuke. Pole treningowe najbliżej miejsca jego zamieszkania, dobrze wyposażone i raczej niecieszące się zainteresowaniem reszty mieszkańców. Bo kto by chciał ćwiczyć wraz z członkami niesławnego klanu? Byłem dzieciakiem, kiedy Uchiha przestali istnieć, ale nie byłem głupi i potrafiłem szperać w archiwum albo… kogoś o to poprosić. Tuż przed masakrą klanu atmosfera między Uchiha a wioską była tak napięta, że gdyby ktoś zahaczył o nią stopą, mógłby się potknąć i powybijać sobie wszystkie zęby.
– Jesteś pewien, że to nie był żaden atak? Żadnych wrogich shinobi? Nic? Nikt?
Przełknąłem ślinę, słysząc nadzieję w swoim głosie. Nie odwróciłem się, ale domyślałem się, że Nara musi być wściekły. Kto by nie był, skoro Hokage, który powinien kochać swoją wioskę nad życie, wolałby atak na jej mieszkańców niż zdradę najlepszego przyjaciela? Kochanka. Partnera.
– Tylko jeden wrogi shinobi. Z tego, co pamiętam, zamieszany ostatnio we wszystko w tej wiosce, zamieszkujący dzielnicę o tam.
Nie widziałem, co wskazywał, ale moje oczy automatycznie pobiegły ku zaciemnionym obszarom dzielnicy Uchiha. Siedziba diabła. Przystojnego, dobrze zbudowanego, o inteligentnym spojrzeniu i zniewalającym – jeśli już się pojawił – uśmiechu. W sumie wszystko się zgadzało, bo czy to przypadkiem nie czarne charaktery zawsze prezentowały się idealnie?
– Wszystkich, którzy nie mają odpowiednich umiejętności do ugaszania pożarów, wyślij do patrolowania granic wioski. Nikt nie może się z niej wydostać, rozumiesz? Ja sprawdzę… sam wiesz, co sprawdzę – oznajmiłem ostrym tonem.
Odwróciłem się przodem do Shikamaru; jeśli w jego oczach jeszcze chwilę temu czaiła się złość, to już jej tam nie było. Nie oponował, nic mi też nie zasugerował, po prostu skinął głową i ruszył przekazać moje polecenia dalej. Dwaj strażnicy, którzy chwilę wcześniej zdawali relację z tego, co się wydarzyło, również zniknęli. Na spalonej polanie zostałem sam.

***

Dotarcie do dzielnicy Uchiha zajęło mi mniej, niż sądziłem. Może dlatego, że bardzo nie chciałem tam docierać, bojąc się tego, co zastanę na miejscu. Sasuke na pewno już tam nie było, a jednak musiałem sprawdzić. Musiałem się upewnić, że to jego sprawka i że mogę go spisać na straty jako shinobi Konohy.
Nawet na ciemnych i opuszczonych ulicach klanu było stosunkowo jasno dzięki płomieniom, które piętrzyły się w okolicy. To było przytłaczające, ponieważ miałem wrażenie, że ogień trawi również i to miejsce. Wijące światła padały na ściany pobliskich domów, z których kruszył się tynk. W jednej chwili widziałem śmierć, która spotkała to miejsce lata temu i tę, która przetaczała się tymi uliczkami teraz. Żywą, ognistą śmierć, która swoim cieniem paliła to miejsce, jakby żył tu ktoś jeszcze, kogo mogłaby zabrać na drugą stronę.
Nie było nikogo.
Gdyby ta dzielnica doszczętnie spłonęła, a wszystkim mieszkańcom wioski zapewne by ulżyło – sam widok tych pustych domów potrafił wprawić w przerażenie – ja czułbym już tylko smutek. Jedyny ślad po wspaniałym klanie Uchiha przepadłby na zawsze. Getto, w którym żyli. A o gettach nigdy nie powinno się zapominać, ponieważ pamięć o nich niosła nie tylko smutek i grozę, ale i przestrogę. Czasem lepiej było się uczyć na cudzych błędach, nie własnych.
Poszukiwania zacząłem od dawnego domu Sasuke. Od jego pokoju, sypialni brata, rodziców, od kuchni i pokoju dziennego. Po wyniesieniu wszystkich rzeczy, które niegdyś należały do jego rodziny, mieszkanie stało się tak bezosobowe, że nie czułem już tego dyskomfortu, który towarzyszył mi za pierwszym razem. Nie wchodziłem z buciorami w czyjeś życie, bo tego życia już zwyczajnie nie było. Meble opustoszały i tylko kurz, który był wyraźnie mniejszy w niektórych miejscach, świadczył o tym, że jeszcze niedawno coś na nich stało. A to ramka na zdjęcia, ulubiona figurka, czytana akurat książka, a to bluzka, czy fartuch, który pani Uchiha miała na sobie jeszcze w ten sam dzień, w którym zginęła.
Schodząc na parter po mocno skrzypiących stopniach, zastanawiałem się, czy rzeczy osobiste z tego domu również brały udział w pożarze. Czy Sasuke podpalił je wraz z lasem? Odprawił jakiś tajemniczy rytuał przejścia i pozwolił swoim bliskim odejść? Trzy pożary, trzy ważne dla niego osoby. Fugaku, Mikoto i… Itachi. Wypalił pamięć o najbliższych do gołej ziemi, nie pozwalając nawet mieszkańcom Konohy zapomnieć o tym, jaką stratę musiał ponieść, by im żyło się lepiej.
Potrząsnąłem głową. Nie, to absurdalne.
Wyszedłem przed budynek i spojrzałem na ogień dogasający w odległości jakiegoś kilometra od miejsca, w którym stałem. Mieszkańcy wioski dzielnie się spisali. Wszyscy jak jeden mąż ruszyli ugaszać płomienie, zawierając niemą współpracę. Nawet ci, których konflikty trwały przez lata, w jednej chwili potrafili odrzucić topór wojenny, pomagając sobie i innym. Nagle uzmysławiali sobie, że idealnie się uzupełniają i choć nie padały żadne słowa, wiedzieli, co drugiemu w duszy gra. To właśnie takie znajomości zazwyczaj okazywały się najsilniejsze. A takie sytuacje jak ta – choć przykre – pokazywały, jak wspaniałych ludzi mieściła nasza wioska.
Pokręciłem gwałtownie głową. Owszem, dostrzeganie dobrych stron nawet w takiej sytuacji jak ta, było przydatną umiejętnością, ale na pewno nie powinno teraz odwracać mojej uwagi.
W dogasającym świetle ognia ruszyłem biegiem w stronę domu, który należał do przyjaciela Itachiego. Frontowe drzwi były otwarte, a z wnętrza nie dochodziły żadne dźwięki. Ostrożnie przekroczyłem próg i rozejrzałem się wokół. W korytarzu panował przeciąg, bo wszystkie okna były pootwierane. Pociągnąłem nosem; w powietrzu unosił się zapach dymu, który doleciał aż tutaj. Czemu Sasuke wietrzył to miejsce?
Nie zważając na hałas, szybko przetrząsnąłem wszystkie pomieszczenia, z każdym kolejnym będąc coraz bardziej sfrustrowanym. Chyba byłem głupi, licząc na to, że coś znajdę. List, w którym poinformowałby, gdzie mam go szukać? A może mapę z zaznaczonym głupim X w miejscu, do którego się udał? Na to właśnie liczyłem?
Mieszkanie nie nosiło żadnych śladów użytkowania. Przetrząsnąłem naprawdę wszystko i zrobiłem to uważnie – jak nie ja – ale żadne z tych pomieszczeń nie wyglądało, jakby ktokolwiek w nim przebywał od ostatnich kilkunastu lat. Jak to możliwe? Jak można gdzieś być, z czegoś korzystać, a potem zostawić po sobie taki kurz, jakby się tam nigdy nie było? Halo! Przecież ja sam przylazłem do tego miejsca z jedzeniem, przeczołgałem się z Sasuke po podłodze, a potem pieprzyłem na starym materacu! Moich śladów… też już tu nie było?
Wyszedłem na zewnątrz z poczuciem, że muszę się napić. Wariowałem. Albo to było jakieś kolejne pieprzone genjutsu, a ja nie byłem już w stanie odróżnić iluzji od rzeczywistości. Wszystko mi się już mieszało, wszystko.
Na ulicach zrobiło się już ciemno. Niebo nad wioską pokrywał szary dym, będący wspomnieniem dzisiejszej ognistej przygody, sprawiający, że pomimo nocy, mrok nie był wcale tak gęsty. Szara mgiełka, która zapewne zniknie do rana, teraz rozświetlała niebo, zachowując widoczność nawet w miejscu takim jak to.
Wiedziałem, że zapewne powinienem dokładnie sprawdzić wszystkie domy w dzielnicy Uchiha, ale straciłem motywację. Po co, skoro i tak niczego w nich nie znajdę? Szansa na to, że Sasuke najpierw podpalił pół wioski, a potem przeprowadził się do domu obok i teraz w nim ukrywa, była znikoma. Jeżeli chciał w ten sposób odwrócić naszą uwagę, to zapewne mu się udało i był już daleko stąd.
Ruszyłem niespieszne drogą przed siebie, odnotowując w głowie, co będę musiał zrobić, kiedy dotrę do biura, bo na sen, to już nie miałem co liczyć. Kiedy działo się coś takiego jak to, znikał czas na życie osobiste i drobne przyjemności, na które w ciągu dnia mogłem sobie pozwolić. Wiedziałem, że do własnego łóżka zawitam nieprędko i nawet było mi to na rękę. W tym łóżku działy się w końcu rzeczy, których nie chciałem w tym momencie pamiętać.
Musiałem jak najszybciej przysłać w to miejsce Kibę i kogoś z klanu Hyūga, żeby dokładnie przetrząsnęli każdy zakamarek i pomogli mi wyciągnąć wnioski. Jeden nasuwał się sam, ale…
Przystanąłem, kiedy przede mną wyrosła z ciemności jakaś postać. W pierwszym odruchu chciałem sięgnąć do pochwy po kunai, ale kiedy dotarło do mnie, że osoba idąca z naprzeciwka ma zaledwie jakiś metr dziesięć wzrostu i dziecięcą sylwetkę, wyprostowałem się.
– Nie powinno cię tu być o tej porze – zagadałem, siląc się na lekki ton. – Zgubiłeś się? Rozumiem, że ostatnie wydarzenia spowodowały trochę chaosu, ale myślę, że jestem w stanie ci pomóc. Gdzie mieszkasz?
Dzieciak nie odpowiedział, co wzbudziło mój niepokój. Jego sylwetka pozostała w cieniu, a mnie zaczęły nawiedzać coraz czarniejsze myśli. Co, teraz, u licha? Zombie jakieś? Postanowiłem mieć się na baczności, przekonany, że dzisiejszej nocy już nic mnie nie zdziwi. Nawet gdyby młody okazał się pięcioletnim Sasuke, chyba nie wprawiłoby mnie to w taki szok, jak powinno. Uchiha cofnął się w czasie i teraz nawiedzał mnie jako smark? Spoko, przynajmniej skończyłyby się z nim problemy. Nie musiałbym świrować, martwić się i uważać, by nie dać się złapać w jego genjutsu. Tak po namyśle, to zajebista sprawa.
Kiedy moje myśli szalały, podsuwając mi coraz dziwniejsze scenariusze, dzieciak zrobił krok w moją stronę, nieśmiało, jakby z obawą. Moje oczy rozszerzyły się, kiedy dostrzegłem burzę ciemnych włosów, a potem z mroku wyłoniły się inteligentne oczy, wpatrując we mnie z jakimś namaszczeniem.
I to nie były oczy Sasuke.
– Wujek Naruto – szepnął Taichi.
Zamarłem. Serce waliło mi w piersi tak głośno, że ledwo zrozumiałem, co powiedział. Co, do cholery, robił tutaj dzieciak Sakury? Dom dziecka był na drugim końcu Konohy! Rozejrzałem się nerwowo dookoła, tak, jakby ciemne uliczki mogły podsunąć mi jakąś odpowiedź. Z żadnej z nich nie wychynął nawet jeden duch, śmiejąc się wniebogłosy, że porwał dzieciaka, czy… coś. Nikogo poza nami tu nie było.
– Wujek – powtórzył chłopiec znacznie pewniejszym głosem, robiąc kolejny krok w moją stronę.
– Taichi… – wychrypiałem. – Co tutaj robisz?
Wyraz jego twarzy się zmienił. Usta się zacisnęły, a między brwiami pojawiła się drobna zmarszczka.
– Dlaczego?! – wrzasnął. – Przecież jeśli się kogoś kocha…
Głos ugrzązł mu w gardle. Łzy, które pojawiły się w jego oczach, zabolały mnie bardziej, niż bliskie spotkanie z chidori, które nigdy nie należało do najprzyjemniejszych. To koniec. Nie mogłem już dłużej uciekać. Być może nigdy nie powinienem.
– Przepraszam, bardzo cię przepraszam.
Uklęknąłem przed nim i przygarnąłem do siebie. Jego drobne ciałko drżało w moich ramionach. Minęła chwila, zanim i on mnie objął.
– Chodźmy stąd – odburknąłem, kiedy mocniej powiało i lodowaty wiatr wdarł się pod moją stanowczo zbyt cienką bluzę. Żar, który unosił się w powietrzu jeszcze chwilę po pożarze, ulotnił się już na dobre.
Taichi odsunął się ode mnie i przetarł twarz rękawem. A potem z determinacją skinął głową.

***

Niestety niedane nam było spokojnie porozmawiać. Kiedy dotarliśmy do biura, poprosiłem o dwa kubki gorącej herbaty i jakiś koc, a potem usadziłem chłopca na fotelu i… przyjmowałem gości. I nic nie mogłem na to poradzić, bo było to konieczne. Shikamaru oddelegował kilka osób do sprawdzenia dzielnicy Uchiha. Jakiś tuzin patrolował wioskę, kolejny sprawdzał lasy poza murami, choć nie miałem co do tego większych nadziei, ale najgorsze było to, co działo się w Konoha.
Na moim biurku w ciągu kwadransa wylądował stos dokumentów zawierający opisy zniszczeń, sprawozdania i kilkanaście skarg. Potem pojawiła się lista zaginionych, bo świat byłby zbyt piękny, gdyby udało nam się ugasić pożar i o, fajrant. Głównie były to dzieciaki, które podczas ewakuacji gdzieś się zawieruszyły i szwendały teraz po okolicy. Jeden z takich dzieciaków siedział przede mną i wlepiał we mnie ciekawskie spojrzenie.
Korzystając z okazji, że chwilowo zostaliśmy sami, odsunąłem od siebie papiery i uśmiechnąłem się do niego niemrawo.
– Powiesz mi, jak się tam znalazłeś?
Wzruszył ramionami.
– Dostałem list.
Zamilkł. I co, to tyle? To miało mi wszystko wyjaśnić? Nagle zapragnąłem zerwać się z miejsca, dopaść do niego i potrząsnąć, żeby wyrażał się jaśniej bez ciągnięcia za język, ale się powstrzymałem. Nie miałem jednak wątpliwości, że mój głos zdradzał teraz pewną nerwowość.
– Jaki list? Pokażesz mi go?
Taichi pokręcił głową, obejmując kubek drobnymi rączkami i podsuwając do ust. Kiedy pił, stukałem nerwowo nogą pod biurkiem.
– Miałem go zniszczyć, kiedy tylko przeczytam. Wrzuciłem go do kominka.
– Rozumiem… a co w nim było?
Taichi zapadł się w fotelu.
– Wujku… dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego nigdy mnie nie odwiedziłeś?
Przełknąłem ślinę. Co ja mu miałem teraz powiedzieć? Prawdę? Kiedy ona nagle zaczęła brzmieć w mojej głowie tak nieprawdopodobnie głupio, że sam miałem problem, by w nią uwierzyć. Może moje intencje od początku były dla mnie tak niejasne, że wmówiłem sobie cokolwiek, by poczuć się lepiej.
Sakura zginęła przeze mnie, to nie ulegało żadnym wątpliwościom. Ale jako dorosły, odpowiedzialny człowiek, a przede wszystkim jako jej przyjaciel, powinienem objąć pieczę nad Taichim i dopilnować, żeby przeżył to jak najłagodniej.
Czy porzucenie go i pozostawienie w domu dziecka bez słowa, było tym, co powinienem był wtedy zrobić? Nie.
– Popełniłem błąd, ja… stchórzyłem – wydukałem, nie odrywając od niego oczu. – Wiem, że tego nie rozumiesz i ja chyba też nie. To był taki impuls, bo byłem winny i ja… Nie wiem…
Zanim zacząłem się jeszcze bardziej pogrążać w swoich chaotycznych i pozbawionych sensu wyjaśnieniach, ktoś zapukał w drzwi. Do środka zajrzał Shikamaru, niosąc nowe naręcze dokumentów.
– Zaraz ktoś po niego przyjdzie. – Kiwnął głową w stronę chłopca. – Wszystko w porządku?
Kiwnąłem, uśmiechając się niemrawo. Kiedy Shikamaru postawił przede mną kolejną stertę, pod którą biurko nieprzyjaźnie zatrzeszczało i wyszedł, odsunąłem papiery nieco na bok, żeby dobrze widzieć chłopca.
– Taichi, powiesz mi coś o tym liście? Wiesz, kto go napisał?
Wzruszył ramionami, patrząc na mnie nieco nieufnie. Nie mogłem mu się dziwić, ukochany wujek, który chętnie spędzał z nim i jego mamą każdą wolną chwilę, po jej śmierci odsunął się od niego z dnia na dzień, a teraz wykazywał niezdrową fascynację jego korespondencją.
– Nie powiesz mi? – spytałem, starając się ukryć rozczarowanie. Otworzyłem szufladę i wygrzebałem z niej plik kartek, który już dawno powinien znaleźć się w archiwum, a tymczasem ja trzymałem go w miejscu zdecydowanie do tego nieprzeznaczonym. – Możesz mi przynajmniej powiedzieć, czy poznajesz ten charakter pisma? Jak myślisz, napisała go ta sama osoba?
Miałem świadomość, że pytanie o takie rzeczy dzieciaka było istną głupotą, ale nie miałem żadnego lepszego pomysłu. Skoro nie chciał mi nic powiedzieć, mogłem liczyć tylko na to, że pomoże mi zidentyfikować nadawcę listu. Ale że… pięciolatek miałby być na tyle rozwinięty, by rozpoznać czyjeś pismo? Przecież on sam ledwo co potrafił napisać… Chyba Sasuke miał rację, ja chyba naprawdę byłem tępym młotem.
Taichi wychylił się do przodu i spojrzał na raport. Przez chwilę śledził tekst, a ja powoli traciłem nadzieję. Wygrażałem sobie w myślach i obrażałem się najbardziej wymyślnymi wyzwiskami, jakie tylko przyszły mi do głowy, kiedy niespodziewanie Taichi przysunął palec do kartki.
– Ten znak – powiedział – nie potrafiłem go zrozumieć, bo jest tak dziwnie napisany.
Z nadzieją spojrzałem na to, co pokazał mi Taichi. Tak! Geny Sakury kontra geny tego no… leśniczego, jeden do zera!
Sasuke zawsze miał schludne i staranne pismo. Wszystkie znaki pisał podręcznikowo z wyjątkiem jednego… Chodziło o ru pisany katakaną. Niby prosty znak, a jemu zawsze wychodził jakoś krzywo i niezgrabnie. Kiedyś go o to zapytałem, odrzekł, że to dlatego, że za pomocą ru pisane jest moje imię. Czy to był dobry powód, by ten znak ledwo przypominał sam siebie? Miałem trzynaście lat, kiedy mi to powiedział. Oczywiście obraziłem się śmiertelnie i gdyby nie Kakashi, jeszcze byśmy się o to potłukli. Dobry powód nie jest zły, nie?
– Dobrze się spisałeś – odpowiedziałem, odbierając od niego dokumenty.
W tej samej chwili drzwi do mojego gabinetu się otworzyły i stanęła w nich wyraźnie skrępowana pani Mikoto. Ukłoniła mi się niżej, niż wymagała tego etykieta i nie patrząc mi w oczy, podeszła do fotela; położyła Taichiemu dłonie na ramionach.
Chłopiec podniósł się niespiesznie i wziął kobietę za rękę.
– Przyjdę po ciebie – wypaliłem, zanim zdążyłem się zastanowić. – Słyszysz, Taichi? Przyjdę. Od teraz wszystko się zmieni. Obiecuję. Przyrzekam.
Taichi patrzył mi głęboko w oczy, a potem na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Uśmiech w stylu Uchihy. Niby jest, ale tak naprawdę, to jeśli nie jesteś uważnym obserwatorem zaznajomionym z takimi drobnymi zmianami, to nawet go nie zauważysz; Sasuke też uśmiechał się w taki sposób.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, opadłem z jękiem na fotel i odwróciłem się w stronę okna.
Sasuke, gdzie jesteś?


___________________________________________________________________
Niespodzianka!
Dwóch rozdziałów jednego dnia jeszcze nigdy nie dodawałam, ale zawsze musi być ten pierwszy raz! Niech będzie to nagrodą i moim skromnym podziękowaniem dla wszystkich komentujących, których nie ma wielu.
Ten rozdział jest dla Was!
Życzcie mi udanego urlopu i dobrej pogody. Jadę połazić po górach :-)
Pozdrawiam!

4 komentarze:

  1. Bardzo cieszę się z takiej niespodzianki(podwójny rozdział - więcej wieści, mniej znaków zapytania)!
    O Kazuo ani widu ani słychu - już myślałam, że będzie coś więcej a tu to, że nic nie wiadomo - pewnie więc albo dobrze się ukrył lub jego ciało jest dobrze schowane lub też uciekł z wioski(w końcu za ucieczkę z wioski grozi tylko śmierć a jego dopadnie ANBU a nie ojczym - biorąc pod uwagę co działo się w jego domu śmierć może nie być czymś tak strasznym i mógł sie tym pokierować skoro nie mógł radzić sobie z życiem jak dotychczas).
    Sasuke próbował tak rozwiązać swoje problemy - gdyby Naruto dał mu pozwolenie to by może częściowo dla niego podziałało ale to jasne, że Naruto nie może mu na to pozwolić biorąc pod uwagę jego osobowość oraz umiejętności(w Konoha jest choć częściowo kontrolowany i pod nadzorem ) i bieżącą sytuację. I teraz po tym odrzuceniu ten pożar - próba ataku na dumę wioski(Konoha - wioska ukryta w liściach - roślinność jako symbol a atak na nią jako atak skierowany wobec całej wiosce a nie komuś wybranemu). Wygląda to trochę na winę Sasuke (zemsta lub wyładowanie złości na odmowę, Uchiha posiada też niezbędne umiejętności do tego) ale przecież wie, że o coś takiego zostałby oskarżony w pierwszej kolejności a przecież nie chce spędzić reszty życia w więzieniu i oznaczałoby to, że by sie sam podłożył a coś takiego jest zdecydowanie nie w jego stylu (bo jest za inteligentny na to) chyba, że nie widzi niczego do stracenia...jestem bardzo ciekawa jak sie to wyjaśni.
    I co najlepsze - wreszcie Taichi się dowiedział. Wiem, że to przekraczało jego możliwości ale taka sytuacja jest winą Naruto i teraz musi ponieść tego konsekwencję(zdobyć się na szczerość i wyjaśnić Taichiemu dlaczego...kiedy tylko będzie miał czas na coś poza sprawami Hokage, rzecz jasna). I bardzo podobają mi się takie szczegóły jak z tym ru.
    Dobrej pogody i udanych wakacji życzę!
    Pozdrawiam, Mei

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki długi i piękny komentarz, a ja nawet za bardzo nie mogę się do niego odnieść, żeby niczego nie zdradzać! No to jest czasem ból :-)
      O Kazuo na razie niewiele będzie, jego sprawa musi niestety trochę poczekać. Podoba mi się Twój tok myślenia w kwestii Sasuke, ale nie zdradzę, czy masz rację, czy wręcz przeciwnie. Za to żeby Cię nie trzymać zbyt długo w niepewności postaram się w miarę szybko ogarnąć kolejny rozdział :-)
      Pogoda była średnia (burza, kiedy jest się na Giewoncie, to nie do końca to, o czym marzyłam), ale wyjazd i tak udany! Całe dnie łażenia po górach i te widoki <3
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. No rety, Sasuke ty patafianie! Co ty odwalasz? Jaki znowu list do Taichiego?! Strasznie dużo listów w tej historii. xD Czekaj, onmu wysłał list wyjaśniający wszystko? Czy co? XD Wybacz, ja dziś słabo ogarniam. Ale fajnie, że Taichi chociaż porozmawiał w końcu z Naruto. Może faktycznie coś się zmieni? Oby, bo życzę temu chłopcu jak najlepiej. ;)
    Ale zachowania Sasuke serio już nie ogarniam. xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    jaki list? co w nim było? czy Sssuke wyjawił wszystko Itaichiemu? Naruto mógł przemienić się w Norakiego to by pokazał że bywał chociaż u niego... czy Sasuke naprawdę stoi za tymi podpaleniami? bo mówiąc szczerze to on jest jako pierwszy podejrzewany...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń