– Jesteeeeem! –
wrzasnąłem, wpadając zdyszany do biura. Uderzyłem we framugę, jak prawdziwa
niezdara i niemal upuściłem trzymane w rękach pogniecione ulotki. Shikamaru
podniósł na mnie spojrzenie znad czytanych dokumentów. – Niespodzianka, co?
– Bardzo. Założyłem,
że kiedy już wrócisz do pracy, zrobisz to punktualnie, a nie w połowie dnia.
– Oj tam. – Machnąłem
ręką, podchodząc do biurka, które prawie połamało się pod ciężarem zalegających
na nim papierów. Wyobraziłem sobie, że jest lato, otwieram okno, do
pomieszczenia wpada delikatny letni wietrzyk i… Pewnie utonąłbym, zabity przez
papierową burzę. – Ty wiesz, że to nieekologiczne
jest? Ile drzew jest wycinanych tylko po to, żebym mógł postawić na nich swój
podpis?
– Masz na myśli ten
nieczytelny szlaczek? – Shikamaru podszedł do biurka, za którym zdążyłem się
już usadowić i podał mi pojedynczą kartkę papieru. – To tak na początek.
Uważam, że powinno cię zainteresować.
Odłożyłem kartkę,
nawet na nią nie spoglądając.
– To jakaś dobra
wiadomość? Wiesz, miałem ciężką noc i wolałbym zacząć od tych dobrych. Są
jakieś, prawda?
– Dobra, zła, zależy,
jak na to spojrzeć. – Wzruszył ramionami. – Dostałeś moją wiadomość? Kazuo
dosłownie zapadł się pod ziemię. Szansa na to, że uciekł z Konohy, jest znikoma. Mamy ustawione wszędzie wokół patrole, a to jeszcze dzieciak, wątpię, by udało
mu się wymknąć.
– Cóż, czyli…
– Czyli jest gdzieś w
Konoha.
– I to jest ta dobra
wiadomość?
– Łatwiej będzie nam
go znaleźć. I najprawdopodobniej żyje. Obstawiam, że miał dość i postanowił
uciec z domu, a teraz się ukrywa.
To miało sens i
faktycznie było nieco uspokajające, ale mnie chodził po głowie też nieco inny
scenariusz.
– A jeżeli ojczym go…
no wiesz, sprzątnął?
Shikamatu przyglądał
mi się przez chwilę z miną bez wyrazu, a potem opadł na fotel naprzeciwko.
Wyraźnie męczyło go moje towarzystwo, uściślając – moje głupie pomysły – bo
kiedy tylko wparowałem do gabinetu, wydawał się znacznie bardziej ożywiony i
skory do pracy, niż po tej minucie rozmowy. Zdecydowanie należał mu się urlop.
– Dzieciak poinformował
matkę, że dostał misję. Raczej nie planował dać się zabić.
– No dobra, a Henge?
Pokręcił głową.
– Facet nie jest
głupi. Miałby świadomość, że sprawa zaginięcia szybko wyjdzie i znajdzie się w
kręgu podejrzanych. Ale myślałem o tym i kazałem kilku zaufanym ludziom mieć na
niego oko.
Rozwaliłem się na
oparciu.
– Dobra, to
faktycznie nie jest taka zła wiadomość, ale nie masz żadnych lepszych? –
jęknąłem. – Serio, Shika, pół nocy spędziłem nad raportem drania i jeśli
kiedykolwiek można mi było zarzucić depresyjny nastrój, to właśnie teraz.
Frustruje mnie liczba ofiar, to, że nic z tym nie zrobiliśmy i że… Sasuke też
nic nie zrobił. Normalnie doprowadza mnie to do szału! – Uderzyłem pięścią w
stół. Kilka papierowych wież zachwiało się niebezpiecznie, ale żadna nie
runęła. – Daj mi coś, na czym będę mógł się oprzeć, żeby jakoś przeżyć ten
dzień.
– Raikage zgodził się
na naszą propozycję zabezpieczenia terenów, które leżą pomiędzy Krajem Ognia a
Krajem Błyskawic. Pomogą nam zapanować nad szajkami bandytów, które grasują na
tych terenach. Wysłaliśmy również informacje do Lordów Feudalnych i nie
zgłosili obiekcji. Mamy zielone światło.
Odetchnąłem głęboko.
To naprawdę duży postęp, bo chociaż pozostaliśmy w przyjaznych stosunkach my –
wszystkie Pięć Wielkich Nacji – sojusz ten może łatwo podupaść, jeśli nie zawiążemy długotrwałej współpracy. To przedsięwzięcie powinno dodatkowo ocieplić nasze
stosunki i przy okazji przynieść wiele dobrego dla mniejszych krajów.
–
Jeśli wszystko pójdzie gładko…
– Otworzymy nowe
szlaki handlowe. – Shikamaru skinął głową. – Tak, wiem. Poczułeś się już
lepiej?
Czy się poczułem?
Chyba tak. Posłałem mu szeroki uśmiech i oderwałem się plecami od fotela,
wracając do biurka.
– Prawie zachciało mi
się pracować. No dalej, zdemotywuj mnie teraz.
– Tsunade prosiła,
żebyś wpadł do niej w wolnej chwili, a więc nieprędko, bo – jak wspomniała –
nie masz prawa mieć gorączki, więc chce cię dokładnie przebadać.
Skrzywiłem się. Nie
było chyba nic gorszego od zimnych stetoskopów i strzykawek.
– A to? – Kiwnąłem w
stronę kartki, którą podał mi na wejściu.
– Lepiej sam zobacz.
Oho, nie brzmiało to
zachęcająco! Spojrzałem na dokument z dozą nieufności, a potem podniosłem i
zacząłem czytać.
Uchiha Sasuke wnosił
o natychmiastowe skreślenie go z listy shinobi podlegających wiosce i wnosił o
pozwolenie na jej opuszczenie. I nie, nie w określonym celu, czy na jakiś czas.
Na zawsze.
Spojrzałem odruchowo
na datę złożenia tego kretyńskiego papierku. Dzisiejszy ranek.
– Mogę to podrzeć?
Shikamaru łypnął na
mnie groźnie.
– Nie, trafi do
dokumentacji niezależnie od tego, czy to podpiszesz, czy nie.
– Oczywiście, że nie
podpiszę! Nie wywiązał się z umowy!
Uderzyłem pięścią w
blat i dopiero to do mnie dotarło. Wytrzeszczyłem oczy na Shikamaru, który już
zaczynał coś podejrzewać i miałem świadomość, że lada moment wszystkiego się
domyśli. Jego bystre oczy prześwietlały mnie na wylot, a kiedy błysnęło w nich
zrozumienie, zerwał się z miejsca.
– Jasna cholera,
Naruto, co mu obiecałeś?! To ma coś wspólnego z Kazuo, nie mylę się?
– Wezwij go tu. –
Urwałem kolejne pretensje. – Ma się tu stawić za pół godziny, bez dyskusji.
– Sprowadzić go siłą,
jeśli się nie zgodzi?
Miałem ochotę
krzyknąć, że tak. Draniowi przydałaby się lekcja szacunku, byłem w końcu
Hokage. Chciałem go trochę poniżyć, zmusić do posłuszeństwa i przy okazji
opierdolić za to, co zrobił, a raczej czego nie zrobił, przebywając u
Orochimaru, ale… niczego bym w ten sposób nie uzyskał. Sasuke nie dałby się
złapać, prędzej wdałby się w walkę i pozabijał posłańców, niż pozwolił się
skuty przeprowadzić przez pół Konohy. Straciłbym bezpowrotnie resztki jego
zaufania.
– Nie – westchnąłem.
Shikamaru skinął
głową i zaczął wycofywać się z mojego gabinetu, ale zatrzymał się jeszcze przy
drzwiach i spojrzał na mnie z niezadowoloną miną.
– Wiesz, że możesz
mieć życie tego dzieciaka na sumieniu?
– On go nie zabił –
warknąłem. – Nie zrobiłby mu krzywdy.
Shikamaru nie
wyglądał na przekonanego. Nie mogłem mieć mu tego za złe, biorąc pod uwagę, że
sam nie byłem pewien, czy na pewno w to wierzę.
***
Ku mojemu zdziwieniu,
Sasuke zgodził się stawić przed obliczem swojego Hokage. Jako wieczny optymista
powinienem przyjąć to jako dobrą monetę i zaliczyć do udanych rzeczy tego dnia,
ale mój optymizm znacznie osłabł, od kiedy tak wiele spraw wymykało mi się spod
kontroli. Szybko się zresztą przekonałem, że przyszedł do mnie tylko dlatego,
że uznał naszą umowę za wypełnioną i miał nadzieje odebrać podpisany przeze
mnie dokument. A figa z makiem.
– Jak to odrzucone? – warknął.
– Tak to. Twoje
podanie zostało odrzucone. Kropka.
– Mieliśmy umowę,
młocie.
– Z której się nie
wywiązałeś! – Podniosłem głos. – Rozmawiałeś z nim? Nie! Miałem być przy tym
obecny, miałeś złożyć mi z tego raport!
Sasuke skrzyżował
dłonie na piersi i spojrzał na mnie z irytacją.
– Rozmawiałem. A o
tym nie było mowy.
– Halo, bo to było
oczywiste!
Prychnął. Matko, jak
ja czasem nienawidziłem, gdy to robił. Włożył w to prychnięcie tyle
lekceważenia, ile udało mu się w nim zmieścić i rzucił mi nim w twarz. Miałem
ochotę wstać i w ramach wdzięczności mu przyłożyć, ale zapanowałem jakoś nad
sobą. Ledwo.
– Co mu powiedziałeś?
Wiesz, gdzie on jest?
Dupek, jak gdyby
nigdy nic, wzruszył sobie ramionami.
– To jest poważna
sprawa! – wrzasnąłem, czując, że nerwy wymykają mi się spod kontroli. – On
zniknął, rozumiesz?! Tego ci nie odpuszczę, o nie!
– Powiedziałem mu
tylko to, co powinienem – odezwał się po chwili niespodziewanie spokojnym
głosem.
– Czyli co?
– Czyli nie twoja
sprawa, młocie – warknął. – Podpiszesz to?
– Nie.
Zmrużył oczy,
przyglądając mi się groźnie. O nie, na mnie to już wrażenia nie robiło. Nawet
nie mrugnąłem, kiedy oparł się rękoma o biurko i nachylił w moją stronę.
– Masz świadomość, że
brak twojej zgody mnie nie powstrzyma? – wyszeptał.
– Skoro tak, to na co
ci ona? Dlaczego w ogóle chcesz to zrobić, co?
– Bo muszę! Ty…
niczego nie rozumiesz!
Zacisnąłem szczękę.
Tyle lat poświęciłem na zdobycie szacunku i zaufania mieszkańców Konohy.
Wystartowałem od pogardy i nienawiści, a jednak udało mi się osiągnąć swój cel.
Ludzie mnie lubili, wierzyli we mnie i czuli się bezpiecznie, kiedy byłem obok.
Wszyscy z wyjątkiem Sasuke. To przykre, że to właśnie on, właśnie ta osoba,
która powinna mnie rozumieć najbardziej, nie miała do mnie ani krzty szacunku
czy zaufania. Całe życie wierzyłem w naszą przyjaźń, wierzyłem w niego i byłem
gotów oddać się w jego ręce, bo czułem, że tak naprawdę nigdy nie chciał zrobić
mi krzywdy.
Teraz się okazało, że
to przez cały czas było jednostronne.
– Czy ty masz
świadomość, że chcę dla ciebie jak najlepiej?
– To nie ma
znaczenia, młotku – odpowiedział bardziej miękko, niż się spodziewałem. – To
naprawdę nie ma już znaczenia…
– Dla mnie tak.
Przynajmniej dopóki wciąż dostaję takie rzeczy.
Spojrzał na mnie z
niezrozumieniem, a ja sięgnąłem do szuflady i wyjąłem zdjęcie, które otrzymałem
wraz z ostatnią płytą. Obserwowałem, jak jego oczy się rozszerzają, a usta
uchylają. Błysnęło w nich zdumienie. Zanim zdążyłem w jakiś sposób zareagować,
chwycił zdjęcie i podarł na kilka większych kawałków. Wyglądał, jakby postradał
zmysły. Jak dzikie zwierze, które jest nastawione tylko na to, by zabijać.
Wydarłem mu pomniejszy fragment fotografii, zanim zdołał rozszarpać go na
strzępy.
– Kurwa!
– Uspokój się, do
cholery – powiedziałem, kiedy zrobił się czerwony na twarzy i zaczął dyszeć. –
Może porozmawiamy wieczorem, co? Na spokojnie.
Sasuke odwrócił się
do mnie tyłem. Już myślałem, że po prostu wyjdzie, ale on zastygł bez ruchu na
jakieś pół minuty. Stał tuż obok, a jednak miałem wrażenie, że odgrodził się
ode mnie potężnym murem, którego nie potrafiłem sforsować. Mogłem tylko
siedzieć i patrzeć.
– Sasuke?
– Dziś czwartek –
odburknął niewyraźnie.
Spojrzałem na
kalendarz. No i?
– A jutro piątek –
odpowiedziałem, siląc się na dowcipny ton. – Później sobota i tak dalej.
Sasuke w końcu
odwrócił się przodem do mnie. Po jego wcześniejszej histerii nie został żaden
ślad.
– W czwartki
spotykasz się z dzieciakiem Sakury.
Zawahałem się,
prawda. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, o której godzinie zazwyczaj się
rozstawaliśmy, żeby po prostu poprosić Uchihę o późniejsze spotkanie, kiedy…
coś sobie uzmysłowiłem.
Taichi świetnie znał
się na ludziach.
– No to może…
poszedłbyś ze mną?
– Nie.
– Ale…
– Powiedziałem: nie!
Czy ja ci wyglądam na niańkę dla jakiegoś bachora?
– Przeciwnie,
wyglądasz na bachora, który potrzebuje niańki – odparłem, zaciskając
nieświadomie dłonie. – Spotkałeś go już, wiesz, że nie wymaga opieki,
potrzebuje tylko towarzystwa i kogoś, kto by go czasem gdzieś zabrał. Sam
mówiłeś, że jest… inteligentniejszy ode mnie.
Sasuke parsknął z
rozbawieniem, krzyżując ręce na piersi.
– To akurat nie jest
żaden wyczyn.
Nie odpowiedziałem.
Już dawno minęły lata, kiedy tego typu uwagi wyprowadzały mnie z równowagi.
Kiedyś zacząłbym krzyczeć i rzucił się na niego z pięściami. Ciekawe, jakby
zareagował, gdybym zrobił to teraz? Rozczuliłoby go to?
Przyjrzałem się
dokładnie jego kamiennej twarzy. Nie. Może miesiąc temu uznałby to za zabawne i
uśmiechnął się kącikiem ust, nazywając mnie młotkiem, ale teraz… wszystko się
zmieniło. Teraz wpadłby w panikę i zrobił mi wodę z mózgu swoim sharinganem.
Nigdy nie traktowałem serio tych jego czerwonych ślepi, ale chyba ostatnio
zaczynałem się ich na swój sposób bać.
Chociaż może nie
samych oczu, a ich użytkownika.
Czemu nie mogło być
tak, jak dawniej?
– Sasuke… ja naprawdę
bym chciał…
Urwałem. Nostalgia
mogła zaatakować moje serce, zmiękczyć je i pozwolić mu o wszystkim zapomnieć i
wybaczyć, ale był jeszcze rozum. Rozum, który należał do Hokage i który
nakazywał mi teraz zachować rozsądek niezależnie od sytuacji i osobistych
pobudek. Westchnąłem.
Przede mną stał
morderca.
– Zapomnij o tym. Tej
całej propozycji z wyjściem nie było.
– Ma się rozumieć –
odparł.
– Ale… chciałbym
porozmawiać z tobą później. Potraktuj to, jak chcesz, przyjacielską prośbę, czy
rozkaz, to nie ma znaczenia. Po tym, co się stało, po prostu musimy porozmawiać –
oznajmiłem poważnym tonem, mając cichą nadzieję, że weźmie to jednak za
przyjacielską pogawędkę. Założyłem ręce na piersi. – Jaka jest twoja decyzja?
Starałem się coś
wyczytać z jego twarzy, ale było to zupełnie niemożliwe. Był nieobecny, tylko
zmarszczone brwi wskazywały na to, że nie był zupełnie pozbawiony emocji i o
czymś intensywnie myślał. Niegdyś umiałem czytać z jego twarzy, ale teraz ta
umiejętność na nic mi się nie przydawała; Sasuke ewoluował. Miał zdecydowanie
większe trudności z zachowaniem kontroli, ale kiedy już mu się to udawało, był
nie do przejrzenia. Coś zyskał, coś stracił…
Po jego oczach
domyśliłem się, że coś kombinuje. Miał ten wyraz, kiedy zastanawiał się nad
czymś gorączkowo. Planował. Kalkulował.
– To jak będzie,
draniu? – dopytałem, bo jego milczenie trwało już zbyt długo, próbując przy
okazji odgadnąć, co zrobi.
A on wyszedł. Po
prostu odwrócił się plecami do mnie i wymaszerował z gabinetu, zamykając za
sobą drzwi. Nie trzasnął nimi, zrobił to cicho i tak no… jak człowiek, który po
prostu wychodzi i zamyka drzwi.
Mimowolnie zacząłem
się zastanawiać, co wiem o tym człowieku. W pospiesznie przygotowanym w głowie
rankingu ostatnich zachowań Sasuke; spokój i opanowanie klasyfikowało się na
szarym końcu stawki. Może kiedyś, ale nie teraz. Nie po takim wybuchu jak
przed chwilą. Jasna cholera, jeżeli chciał, żebym zaczął się jeszcze bardziej o
niego martwić, to mu wyszło.
– Jesteś cały? –
zagadał Shikamaru, zaglądając przez uchylone drzwi.
– Tak, dlaczego
pytasz?
– Bo Uchiha wyglądał
jak chmura gradowa.
No… nie. Wyglądał,
jakby… Prawdę mówiąc, nie byłem w stanie się zdecydować, jak moim zdaniem
wyglądał.
– Jesteś pewien?
Shikamaru wzruszył
ramionami i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
– Jaką masz pewność,
że pomimo braku twojej zgody Uchiha nie opuści Konohy? Ja bym go aresztował.
– Shikamaru… –
westchnąłem.
– Mówię poważnie.
Jest zamieszany chyba w całe zło, które dzieje się ostatnio w tej wiosce. I
nawet, jeżeli jest niewinny, nie możemy sobie pozwolić na to, żeby zniknął nam
z oczu.
– I co, może mam go
zamknąć i torturami zmusić do mówienia? Bo może coś wie – warknąłem, podnosząc
się z miejsca. To miał być miły dzień, a zapowiadało się na to, że będę mógł go
zaliczyć raczej do bardzo nieudanych. Wszyscy po kolei mnie zawodzili. Sasuke…
no, nie byłem zdziwiony, ale że Shikamaru? – Czasy, kiedy shinobi byli siłą
zmuszani do posłuszeństwa, dawno minęły. Teraz wszystko opiera się na wzajemnym
szacunku i zaufaniu, nie zapominaj o tym.
– Nie dramatyzuj,
błagam cię.
– Nie, to ty nie
przesadzaj! Oczywiście, że Sasuke nie może opuścić teraz Konohy! Musimy zrobić
wszystko, żeby do tego nie dopuścić, ale nie zamknę go w celi tylko z tego
powodu. I nie, nie robię dla niego wyjątków! Gdyby chodziło o kogokolwiek
innego, postąpiłbym dokładnie tak samo. Nie ma dowodów, nie ma uwięzienia.
Możesz co najwyżej wysłać za nim jakiś oddział ANBU, żeby go pilnowali. –
Machnąłem ręką, starając się ukryć swoje własne niezadowolenie z tego pomysłu.
Może i po śmierci Danzō ANBU
odpowiadało bezpośrednio przed każdym kolejnym Hokage, ale to wcale nie
znaczyło, że miałem ochotę, by przyglądali się naszym spotkaniom. – Tak, wyślij
oddział, kogoś dyskretnego, niech ma na niego oko, ale nic poza tym.
Wyraz twarzy Shikamaru był nieodgadniony. Zmrużyłem oczy, bo wydał mi się
jakiś nieswój.
– Czym go tak rozzłościłeś? – spytał po chwili.
Wzruszyłem ramionami. Co miałem odpowiedzieć? Że Sasuke był
niezadowolony, widząc zdjęcie… własnego tyłka?
– Pokazałeś mu… – zaczął Shikamaru.
– Nie. – Otworzyłem szufladę i wyjąłem z niej obie płyty. Czułem do nich
tak wielką odrazę, że położyłem je na biurku z dala od siebie, żeby tylko nie
musieć trzymać ich w dłoni. Już samo przebywanie z nimi w tym samym
pomieszczeniu było obrzydliwe. – Obiecałem, że pokażę ci, co na nich jest,
więc… no, bierz.
– Hn. – Shikamaru podszedł do biurka i wziął je bez wahania. – Zapoznam
się z tym.
– Tak – westchnąłem. – Tak chyba będzie najlepiej, bo ja już naprawdę nie
wiem, co mam z tym zrobić.
Zamiast mnie jakoś pocieszyć, Shikamaru wzruszył ramionami i po prostu
wyszedł.
Opadłem na siedzenie, oddychając głośno. Okręciłem się na fotelu w stronę
okna i spojrzałem na Konohę. Wydawało mi się, że tyle udało mi się przez te
lata zbudować. Wioska nigdy nie była tak stabilna, jak dzisiaj, mieszkańcy tak
szczęśliwi i bezpieczni, a jednak… Czułem, że gdzieś po drodze wszystkich zawiodłem.
Angażując się w ten toksyczny związek z Uchihą? Westchnąłem. Może. Może Hokage
powinien być wolnym człowiekiem? Nie było na świecie niczego piękniejszego niż
więzi z innymi ludźmi, ale stanowiły one również największe zagrożenie.
Podajesz komuś palec, a on chce od razu całą rękę. Umacniasz między wami nić
zaufania i porozumienia, żeby nic i nikt nie był w stanie jej zerwać, a on…
wykorzystuje ją do tego, by cię zniewolić.
I nie, wcale nie miałem na myśli tego, że Sasuke miał wobec mnie złe
intencje. Znałem go całe życie, dorastaliśmy razem, obserwowaliśmy się od
dziecka i znaliśmy niemal na wylot. W życiu Sasuke bardzo wiele się wydarzyło,
zmieniało go na każdym kroku i były takie momenty, kiedy nie mogłem mu ufać,
ale on nigdy mojej wiary w siebie nie wykorzystał. Robił wiele rzeczy, w tym
niemoralnych i zwyczajnie złych, ale nigdy nie zrobił czegoś, by mi zaszkodzić.
To wszystko wychodziło… przypadkiem. Sasuke radził sobie z problemami, jak tylko
mógł.
– Usprawiedliwiasz psychopatę – wyszeptałem. – Brawo, sięgnąłeś dna.
Do końca dnia starałem się pracować najwydajniej, jak mogłem. Niby nie
samą pracą człowiek żyje, ale problemami tym bardziej nie powinien. Zwłaszcza jeśli jest Hokage i w jego rękach spoczywa los wielu ludzi.
– Albo podpiszesz jeszcze sto dokumentów przed siedemnastą, albo
odejdziesz na emeryturę – szepnąłem do siebie.
– O nie, nie – odpowiedziałem nieco zmienionym głosem. – Podbijam stawkę,
sto pięćdziesiąt.
– Dwieście.
– Trzysta.
– Umowa stoi. – Zgodziłem się z samym sobą i wróciłem do pracy.
Nie zdążyłem przed siedemnastą, ale chwilę przed dwudziestą już tak.
Lepiej późno niż wcale, jak zwykł mawiać Kakashi.
Przeciągnąłem się, wstając z fotela i zgasiłem światło. Przysiadłem na
biurku, przyglądając się wiosce spowitej mrokiem. Ciemność na zewnątrz
symbolizowała mój aktualny humor, a światła w domach i latarnie na ulicach były
ludźmi, którymi się otoczyłem. Przyjaciele stanowili te jasne punkciki, które
przebijały każdą ciemność. I był jeszcze…
Mój wzrok mimowolnie powędrował w kierunku opuszczonej dzielnicy Uchiha.
Tam nie było jasno. Ani żaróweczki, ani świeczki. Jedna wielka czarna dziura,
która wprowadzała chaos i zamęt. Zaraz… Czy dziury wprowadzały zamęt? Jeśli się
do nich wpadło, to na pewno. A te czarne dodatkowo skrywały w sobie coś
takiego, że człowiek się bał. Nigdy nie wiesz, co czeka cię w środku.
Nigdy nie wiesz, kiedy dostrzeżesz parę czerwonych ślepi, wpatrujących
się w ciebie w całkowitej ciemności. Albo utoniesz w wszechobecnej czerni, albo
poleje się krew…
Wzdrygnąłem się. Za dużo tych pokrętnych metafor jak na jeden dzień.
***
Zanim zaszedłem do domu dziecka, wstąpiłem jeszcze do niewielkiej
księgarni i wybrałem ilustrowaną książeczkę o ptakach z działu przyrodniczego.
Długo się nad nią zastanawiałem, bo jej konkurentem był album o gatunkach drzew
Kraju Ognia, ale ostatecznie uznałem, że ptaszki są ciekawsze.
Taichiego zastałem w jego pokoju przy biurku. Był tak pochłonięty
pisaniem, że nawet nie zauważył mojej obecności. W skupieniu pochylał się nad
kartką papieru i ze zmarszczką między brwiami, wpatrywał się w długopis. Siłą
woli chciał go zmusić do pisania? Naprawdę tak to wyglądało, jakby to nie on o
tym decydował, a ten kawałek plastiku, który trzymał w dłoni.
I nagle zdałem sobie sprawę, że już kiedyś widziałem ten wyraz. Sakura?
Sakura oznajmiła mi pewnego dnia, że nie może już dłużej czekać na powrót
Sasuke i musi napisać do niego list. To nic, że go nie wyśle, bo nie
wiedziałaby gdzie, po prostu musi to zrobić. Poprosiła mi, bym jej towarzyszył,
posadziła mnie przy stole w kuchni, a sama przy otwartych drzwiach usadowiła
się w salonie, tak, bym miał ją na oku. Pochylona nad stolikiem do kawy
wpatrywała się w długopis, a włosy przysłaniały niemal połowę jej twarzy. To
była… dziwna sytuacja. Kazała mi się obserwować, tak, jakby miała sama sobie
zrobić krzywdę. Długopis rzadko szedł w ruch, a przez większość czasu trwała po
prostu pochylona nad kartką. Zastygała jak figura woskowa. Kiedy wreszcie
skończyła, przywitała mnie uśmiechem, a ja poczułem, że przez cały ten czas
byłem spięty do granic możliwości.
Cholera, to naprawdę był jej syn.
Nie wiedziałem, czy powinienem się odezwać, czy raczej wycofać. Stałem
więc jak kołek i gapiłem się zapewne z tępym wyrazem twarzy, dopóki za moimi
plecami nie pojawiła się pani Mikoto i nie położyła mi dłoni na ramieniu.
Wrzasnąłem. Tak po prostu.
Taichi podskoczył na krześle, a potem spojrzał na mnie z niepokojem.
– Wujek?
– Ta-tak, przepraszam – zwróciłem się do pani Mikoto, której napędziłem
większego stracha niż ona mi. Nawet nie zarejestrowałem, że z zakłopotania
drapię się po karku. – Jest czwartek, pomyślałem, że moglibyśmy porobić coś
ciekawego.
– Hm… pewnie tak, ale… – Taichi unikał mojego wzroku. – Chciałbym zostać
dziś sam.
– Taichi! – Mikoto zrobiła kilka kroków w jego stronę i oparła dłonie na
biodrach. – Nie traktuje się gości w ten sposób. Pan Noriaki przyszedł tu
specjalnie dla ciebie.
– Tak, przepraszam, ale… – Wzruszył ramionami. Ale… ale co? Dlaczego nie
potrafił wyartykułować, o co mogło chodzić? Sakura nigdy nie miała z tym
problemu. Najgorsza, najboleśniejsza prawda przechodziła jej przez gardło bez
chwili wahania. – Po prostu… nie chcę.
– Nie ma problemu. – Machnąłem ręką, starając się ukryć rozczarowanie. –
Każdy czasem jest nie w humorze i chciałby zostać sam, nie ma w tym nic
nadzwyczajnego.
– No niby tak – odparła nieprzekonana pani Mikoto. – Ale to i tak nie w
porządku.
– Moim zdaniem tak. Nie należy nikogo zmuszać, żeby się męczył. Spotkamy
się następnym razem, prawda, Taichi? – Puściłem do niego oczko, ale on nawet
nie drgnął. Spuścił wzrok na swoje kolana, a mnie ogarnął niepokój. – Mam coś
dla ciebie, proszę.
Podszedłem do chłopca i wyciągnąłem przed siebie książkę. Przyjął ją z
wahaniem, nawet nie patrząc mi w oczy.
– Co się mówi, Taichi?
– Dziękuję – odburknął.
Odłożył książkę na biurko i nawet na mnie nie patrząc, pochylił się z
powrotem nad swoją kartką.
– Hm, to… do zobaczenia za tydzień!
Ten sztuczny wesoły ton nie przekonał nawet mnie. Pani Mikoto patrzyła na
mnie ze współczuciem, jakbym miał się zaraz co najmniej rozpłakać. Nie, aż tak
źle nie było, chociaż dzisiejszego dnia była to już druga osoba, którą – miałem
wrażenie – tracę. W dodatku dwie najważniejsze.
Na zewnątrz było znacznie ciemniej, niż zapamiętałem. W domach zapanowały
ciemności, latarnie sączyły przygaszone światło.
A dzielnica Uchiha zdawała się jeszcze bardziej pogrążona w mroku.
***
Noc zaczęła się od szalonych myśli i czytania raportu. Na przemian
analizowałem wszystko, co mi się przydarzyło i katowałem się opisami tortur,
którym Orochimaru poddawał swoich podopiecznych w imię nauki.
Najpierw powróciły myśli, które towarzyszyły mi, kiedy Uchiha zbyt długo
nie wracał z misji. Pięć, czy ile tam ich było, punktów. W jednym z nich
napisałem, że Sasuke chce mnie zabić. Kiedy tak teraz o tym pomyślałem, to no… wydawało
mi się to skrajnie nieprawdopodobne. Tyle się od tamtego czasu zmieniło. Tyle
wyjaśniło, a jeszcze więcej skomplikowało. Jedno tylko było dla mnie jasne –
Sasuke mi nie ufał. Bo gdyby tak nie było, to dlaczego przez cały ten czas by
kłamał?
Sasuke ani razu w swoim raporcie nie wspomniał, że eksperymenty, które
wykonywał Orochimaru były dla niego obrzydliwe. Czy on choć przez chwilę
współczuł tym wszystkim ludziom? Dlaczego nic nie zrobił? Odpowiedź przyszła
szybciej, niż się spodziewałem: bo sam mógł zginąć.
Ale to nie był tylko brak zaufania, to było coś więcej. Kilka godzin temu
byłem przekonany, że nigdy nie zrobiłby niczego przeciwko mnie, a teraz
doszukiwałem się w jego czynach zemsty. Za co? Zawsze byłem po jego stronie i
wciąż mógł liczyć na moją pomocną dłoń. Jeżeli powiedział coś Taichiemu, to
mógł to być… przypadek.
Ludzki odruch zbudził się w nim, kiedy Orochimaru został pokonany. Sasuke
nie zostawił całej tej zgrai na śmierć, wypuścił ich, co do jednego i pozwolił
ograbić ze wszystkiego laboratorium i kryjówkę Sannina. Chcecie? Bierzcie,
chociaż tak wam wynagrodzę to, co ten bydlak wam zrobił.
To miało sens… chyba. Nie kiwnąłem palcem w sprawie Taichiego pomimo
tego, że Sasuke przekazał mi jego list. Widząc moją bezradność i kręcąc głową
nad moją głupotą, mógł pójść do chłopaka i powiedzieć mu prawdę.
Teraz zaczynał się równie smutny okres w jego życiu. Zabił brata i
dowiedział się o planach swojej rodziny. Dla mnie było to w pewnym sensie
niepojęte. Itachiego kochał przecież jeszcze zanim poznał prawdę, a mimo to go
zabił, dlaczego? Bo zemsta? Nawet gdyby Itachi był takim skurwielem, na jakiego
całe życie się kreował, to Sasuke w ten sposób zemściłby się przede wszystkim
na samym sobie. Zabić coś, co się kocha. Zabić kogoś. To musiało naprawdę
boleć.
Nie. Sasuke nie był człowiekiem, który mówił prosto z mostu. Nie mógł
więc podejść do Taichiego i walnąć: Słuchaj,
młody. Pan Noriaki to tak naprawdę ten młot, Uzumaki Naruto, tylko tak udaje,
bo boi się twojego bólu i rozczarowania. Zrób z tym coś. Prędzej wyjaśnił
mu w pokrętny sposób, że nie jestem tym, za kogo się podaję, a Taichi wziął
mnie za pedofila albo kogoś jeszcze gorszego. Ewentualnie uznał, że Uchiha to
psychopatą i ja w takim razie też muszę nim być, więc nie chce mieć z żadnym z
nas nic wspólnego.
Tak jak mnie bolała prawda. Itachi nie był moim bratem, nigdy nie byliśmy
nawet blisko, bo spotkaliśmy się zaledwie kilka razy, ale było mi przykro jak
cholera. Serce ścisnęło mi się naprawdę mocno, kiedy po tym wszystkim spotkałem
drania. W jego oczach był ból i obłęd. Zabił kogoś, kogo kochał najmocniej, bo
został wprowadzony w błąd. Niby nie powinno się żyć przeszłością, ale… tę ranę
będzie czuł zapewne do końca swoich dni.
Wszystko fajnie, ale czy w takim razie Taichi nie rzuciłby się na mnie,
żądając wyjaśnień? Nie był głupim dzieciakiem, gdyby poczuł się zagrożony,
powiedziałby pani Mikoto albo którejś z opiekunek. Jego dziwne zachowanie
musiało wiązać się z czymś innym. Niepotrzebnie chyba mieszałem we wszystko
Sasuke.
Kiedy już myślałem, że smutne i emocjonalne chwile bezpowrotnie minęły,
Itachi został wskrzeszony przez Kabuto. Pamiętałem, że rozmawialiśmy, ale nie
miałem pojęcia, że spotkał później Sasuke i wraz z nim dezaktywował Edo Tensei.
Wiedziałem, że tak będzie, wiedziałem, że to najlepsze, co Itachi mógł dla nas
zrobić, a jednak znowu było mi przykro. Bracia Uchiha stracili tak wiele lat.
Mieli tylko siebie, a jednak przez cały ten czas żyli osobno, udając, że im na
sobie nie zależy. Tylu lat nie dało się nadrobić przez głupie pięć minut.
Cholernie frustrujące. Z jednej strony cieszysz się, że było ci dane jeszcze
raz spotkać ukochaną osobę, z drugiej ból z powodu jej śmierci tylko się
nasila. Coś już o tym wiem. Wtedy też po raz pierwszy tak naprawdę spotkałem
swojego tatę.
Prawda była jednak taka, że ten cholerny Uchiha był wszędzie tam, gdzie
działo się coś złego. Wysyłają mi anonimy? Sasuke na nich jest. Znika zgwałcony
dzieciak? Sasuke miał z nim porozmawiać. Inny, dzieciak, sierotka, nagle
przestaje ze mną rozmawiać i traktuje z dystansem? Sasuke wcześniej maczał
palce w jego korespondencji z martwą matką. Jeżeli wkrótce wybuchnie jakiś
pożar, też posądzę jego ognisty temperament…
Przetarłem zmęczone powieki i odkładając papiery na szafkę nocną,
sięgnąłem do lampki. Kiedy w pokoju zapanowała ciemność, zakopałem się w
pościeli.
Sen nie nadszedł.
Pojawiło się za to poczucie, że coś przegapiłem. Prychnąłem, chowając
głowę pod kołdrą. Typowe dla bohaterów wszystkich tych tanich kryminałów na
jedno kopyto. Rozwiązanie zagadki jest blisko? Główny ziomek zyskuje pewność,
że coś przeoczył. A potem nagle okazuje się, że wcale tak nie było. Gość nie
zwrócił na to uwagi, ponieważ nie było to w tamtej chwili istotne. Szczegół,
który okazał się kluczowy, nie mógł go po prostu wcześniej zainteresować, bo
gdyby to zrobił, bohater zostałby posądzony o bezmyślność i chwytanie się
wszystkiego, co popadnie. Mnie nie umykało nic albo wręcz umykało wszystko, a
miałem pewność, że kiedy przyjdzie rozwiązanie zagadki, najistotniejsze okażą
się błahostki, na które nie było czasu.
Przekręciłem się na drugi bok, potem z powrotem na ten poprzedni i już
zabrakło mi boków do okręcania. Dlaczego ludzie mieli tylko dwa? Od przewalania
się na prawo i lewo mogło jeszcze zakręcić mi się w głowie.
– Najbzdurniejsza myśl okaże się strzałem w dziesiątkę – burknąłem,
zrywając się z miejsca i przekładając poduszkę na drugi koniec łóżka. Gdzie
głowa, tam nogi i odwrotnie. – Najbzdurniejsza – powtórzyłem.
Shikamaru powiedziałby, że najbzdurniejsza była ta koncepcja z magicznymi
artefaktami, jak on to nazywał, ale mnie do głowy przychodziło coś innego.
Technologia szła do przodu, kto wie, co powstanie za kilka lat, ale…
Kiedy już czułem, że rozwiązanie w wyniku jakiegoś tajemniczego losowania
znajduje się na odpowiednim szczeblu i zostaje wyłowione z tuzina absurdalnych
myśli, które zaprzątały moją głowę, usłyszałem huk. Jeden, a potem następny.
Ponownie zerwałem się z łóżka, ale tym razem nie po to, żeby zmienić pozycję. Podbiegłem do okna i rozsunąłem roletę.
Konoha stała w ogniu.
___________________________________________________________________
Znowu nawaliłam z terminem. Miało być szybciej i częściej, więc wyszedł mi miesiąc. Mogę Was już tylko za to przeprosić.
Co do rozdziału – akcja przyspiesza, czujecie to? Mam nadzieję, że tak.
Kłaniam się nisko i do zobaczenia!
Uch! Tu nie ma żadnego komentarza?!
OdpowiedzUsuńJa też się bardzo nie wysilę. xD Napiszę tylko, że ta historia jest strasznie tajemnicza. Jaknie Sasuke, to Kazuo, a teraz jeszcze Taichi się dziwnie zachowuje! I przepraszam, jak to Konoha płonie?! Lecę dalej xD
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, jak to Konoha płonie... Naruto miał porozmawiać z Sasuke myślałam, że po wyjściu z sierocinca uda się do Uchihy... Taichi i to dziwne jego zachowanie... Sasuke nic nie wiedział o tych płytach, a ta reakcja na zdjęcie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza