Sasuke został na noc.
I nawet nie musiałem go specjalnie prosić, bo brak czystych skarpetek i
pomarańczowa garderoba same go do tego przekonały. Zawiesiliśmy jego ubrania
przy grzejniku, bo uznał, że w niczym innym nie wyjdzie.
A kiedy zasnął, tchnięty
jakimś dziwnym przeczuciem, zakręciłem ogrzewanie, żeby nie miały szansy
wyschnąć.
Rano, na pierwszy
rzut oka, nie wydawał się tym faktem zachwycony. A przynajmniej tak zrozumiałem
bezceremonialne rzucenie mokrych ciuchów na stół w kuchni, kiedy piłem kawę.
– Młocie – warknął –
w co ty pogrywasz?
Spojrzałem na
wilgotne łachy, a potem powachlowałem się wolną ręką.
– No bo… gorąco mi
jakoś było w nocy. Rozumiesz mnie chyba, sam w końcu lubisz, jak jest chłodniej.
Spojrzał na mnie z
mordem w oczach i podniósł ciuchy ze stołu.
– Ty słyszysz, jak to
brzmi?
– Tak, jak powinno? –
Podrapałem się z zakłopotaniem po karku, bo właśnie teraz miał przyjść ten
moment. Ta chwila, która stresowała mnie już od czasu, kiedy na to wpadłem. I sam
nie wiedziałem dlaczego. – A tak poza tym, to sypiasz u mnie czasem, czasem ja
u ciebie, więc w sumie czemu nie…
– Proponujesz mi,
żebyśmy razem zamieszkali? – parsknął śmiechem.
Zmrużyłem oczy, bo
tak, proponowałem. I mimo wszystko zabolało. Mimo tego, że Sasuke był jak dziki
kot, którego nie sposób było do niczego przekonać, jeśli sam tego nie chciał.
Koty podążały zawsze własnymi ścieżkami. Jeśli chciały – łasiły się,
dopraszając o pieszczoty, jeśli nie – znikały. Dzikie czy udomowione, nieważne.
– Oj tam od razu
zamieszkali. – Machnąłem lekceważąco ręką, jakby w życiu mi ten pomysł nie
przyszedł do głowy. – Mógłbyś mieć u mnie parę rzeczy na jakiś… wypadek.
– Na przykład na
taki, kiedy taki ciepłolubny typ jak ty, stwierdza nagle, w samym środku nocy,
że dziesięć stopni w mieszkaniu, to dla niego idealna temperatura do życia,
tak?
Brzmiało… źle. No ale
teraz nie miałem już innego wyjścia, jak w to brnąć. Jakkolwiek głupie by to
nie było. Tak, nie miałem wyboru. Albo nie chciałem go mieć.
– No… na przykład?
– A ja znam
skuteczniejszy sposób, by temu zapobiec – odparł zimnym tonem, wkładając
wilgotny golf przez głowę.
– Sasu…
– Milcz!
Wzdrygnąłem się, ale
posłuchałem. Nie odpuściłem mu jednak i kiedy wciągnął na tyłek spodnie i
podszedł do drzwi, ruszyłem za nim. Buty to już w ogóle miał kompletnie
przemoczone, ale nie dał po sobie poznać, że sprawia mu to jakiś dyskomfort. No
przynajmniej na początku nie. Kiedy wkładał kurtkę, zadrżał mimowolnie, a mnie
zrobiło się już kompletnie głupio.
Odwrócił się tyłem i
chwycił za klamkę.
– Ale zmyłem to
chociaż? – spytałem.
– Co?
– No… wiesz.
– Czemu teraz o to
pytasz?
– Mam takie wrażenie,
że jeśli do tej pory mi się to nie udało, to już nie wrócisz. Intuicja mi
podpowiada, że być może widzimy się po raz ostatni.
Kiedy wypaliłem to na
głos, a on długo nie odpowiadał, poczułem, jak żołądek pochodzi mi do gardła.
Zwymiotuję. Jak nic zwymiotuję, kiedy on tylko stąd wyjdzie!
– I jak się z tym
czujesz?
– A jak myślisz? –
burknąłem. – Źle. Koszmarnie. Gdybym tak nie czuł, pewnie nie włożyłbym jeszcze
rano twoich ciuchów do wiadra z wodą, żeby mieć pewność, że są mokre, nie?
– Pewnie nie –
szepnął. – A twoja prośba?
– Co?
– Ta, którą miałbyś
do mnie, gdybyś wczoraj wygrał.
Przełknąłem ślinę, bo
nagle poczułem się bardzo źle. Spojrzałem na plecy Sasuke, mając ochotę mocno
go przytulić, ale chcąc nie chcąc czułem, że jest już poza moim zasięgiem. I to
nie ze względu na to, że obraził się o wilgotne łachy. Gdybym nie majstrował
wczoraj przy ogrzewaniu… Ale to zrobiłem. Zrobiłem, bo czułem, że to moje
jedyne wyjście i już nic więcej nie pozostało do zrobienia.
– Jest już nieważna.
Czy to… pożegnanie? – Głos mi zadrżał.
Nie odpowiedział.
Wciąż stał tyłem do mnie, jedną dłoń trzymając na klamce. Boże, po co mi
klamki! Nigdy więcej żadnych klamek w domu! To wyglądało tak przerażająco.
– Poproś, może ją
jeszcze spełnię.
– A gdybym poprosił,
żebyś został? – zaryzykowałem.
– Nie tak brzmiała.
Poproś o to, o co chciałeś.
Westchnąłem,
opierając się o ścianę i zakładając ręce na piersi, żeby mnie nie kusiło, by go
dotknąć.
– Pamiętasz… tego
chłopaka, który u mnie był, dzień przed twoją misją?
– Tego, którego
próbowałeś zdemoralizować?
– Tak, tego – wycedziłem
przez zęby, ale szybko się opamiętałem. – Ale on już jest zdemoralizowany.
Ojczym go molestuje.
Zauważyłem, jak
drgnął. Ledwo zauważalnie, ale jednak. A potem zacisnął mocniej dłoń na klamce,
myśląc zapewne, że tego nie widzę. Widziałem doskonale.
– Ty nie potrafisz
prosić nigdy o nic dla siebie, prawda? – westchnął. – Zawsze chodzi o innych.
– Mylisz się.
Poprosiłem przecież o ciebie. Tylko dla siebie i dla nikogo innego.
–
Naruto…
– Chciałem po prostu,
żebyś z nim porozmawiał. Nie jakaś drętwa psycholożka, która wykuła na pamięć
podręcznik, jak się zachować w trudnej sytuacji, tylko ktoś, kto… rozumie.
Zapadło milczenie.
Uchiha namyślał się chwilę, zanim zapytał:
– I naprawdę uważasz,
że jestem właściwą osobą do przeprowadzania rozmów na ten temat z jakimś
zgwałconym dzieciakiem?
– Tak, tak właśnie
uważam – odpowiedziałem z pewnością, odrywając się od ściany i stając za nim. –
Bo nigdy nie przestałem ci ufać, wiesz? I mógłbyś się odwrócić, kiedy ze mną
rozmawiasz.
Chciałem, żeby to
zrobił. Jeśli miałem patrzeć w to jego beznamiętne oblicze, to trudno.
Najważniejsze, że wciąż mógłbym patrzeć. I być może udałoby mi się coś jednak
wyczytać z jego twarzy. Z pleców miałem bardzo ograniczone możliwości.
Ale Sasuke się nie
odwrócił.
– Shikamaru miał
rację. Masz o mnie stanowczo zbyt wysokie mniemanie.
Zacisnąłem dłonie w
pięści.
– Ty tak sądzisz i
jesteś w błędzie, wiesz? Bo okłamujesz sam siebie! Wcale nie…
– Zrobię to –
przerwał mi.
Zamknąłem usta i
spojrzałem na niego zaskoczony. A raczej na jego wyprostowane plecy.
– Skoro tego właśnie
chcesz, to porozmawiam z nim.
– Dobrze wiesz, że
bardziej chcę czegoś innego – szepnąłem.
– Nie, Naruto. Obaj
doskonale wiemy, że na tym polu, to ty siebie okłamujesz.
Chciałem coś jeszcze
powiedzieć, jakoś zaprzeczyć, albo złapać go za ramiona i przyciągnąć do siebie
raz jeszcze, ale nacisnął klamkę. I słowo daję, nie powinno mnie to zamurować,
ale tak właśnie się stało. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Oczy bezmyślnie
wpatrywały się w bladą dłoń, która z wolna pchnęła drzwi.
A potem do środka wdarł
się zimny wiatr, wkradając się pod moje ubranie i wywołując gęsią skórkę.
A Sasuke tak stał.
Stał w tych swoich mokrych ciuchach i nawet nie dał po sobie poznać, jak
cholernie musiało mu być w tym momencie zimno.
– Sasuke… – Na
szczęście zamknąć mi gębę było zdecydowanie trudniej niż mnie unieruchomić. –
Mam ciepłą wodę pod prysznicem, wiesz?
– Będę u siebie. Daj
mi znać, co z tym chłopakiem. – I wyszedł. A potem zatrzasnął drzwi.
***
Następnego dnia,
wybierając się na spotkanie z Taichim, ubrałem się zdecydowanie bardziej jak
Naruto, niż Noriaki. Nie na pomarańczowo i jaskrawo, ale tak bardziej… luźno. W
szare dresy, zamiast eleganckich spodni, które nosiłem zazwyczaj i które
uwierały mnie jak cholera.
To dziwne, ale
dopiero teraz, krok po kroku postanawiając stać się sobą, zdałem sobie sprawę z
tego, jak niewygodnie było mi w tamtym wcieleniu. Coś, co nie przeszkadzało
facetowi, którego udawałem, przeszkadzało Naruto. A przecież zawsze byłem
Naruto, prawda?
Chyba że… nie byłem.
Chyba że Sasuke miał rację i faktycznie potrafiłem okłamywać siebie samego
lepiej, niż kogokolwiek innego.
– O, pan Noriaki, jak
miło – przywitała się ze mną pani Mikoto, kiedy wszedłem do obskurnego budynku,
po raz kolejny udając, że wcale nie widzę, jaki jest obskurny. – Taichi się
ucieszy, że pan przyszedł.
– Mogłaby mu pani
powiedzieć, że poczekam na zewnątrz? Chciałbym go zabrać na spacer.
– Przykro mi, Taichi
jest chory.
– O. – Tylko tyle
zdołałem z siebie wydusić.
Chciałem zabrać
chłopaka na ramen. Powiedzieć mu, że to też i moja ulubiona potrawa, a nie
tylko Hokage i tym samym zbliżyć się do niego. Albo do siebie w sumie. Do
Naruto. Stopniowo, krok po kroczku…
– Rozumie pan,
dzieciaki łatwo coś łapią. A ostatnio pogoda nie była zbyt przyjemna. Pochodził
trochę w deszczu i przeziębienie gotowe.
– W takim razie…
niech mu pani nie mówi, że byłem, dobrze? Zaraz wrócę.
Zanim dotarłem do
Ichiraku, skręciłem w jakąś ślepą uliczkę i zmieniłem się na powrót w siebie.
Porozmawiałem chwilę z panem Teuchim, zapewniłem, że nie mam dziewczyny i nie
dlatego biorę ostatnio dwie porcje na wynos, zapłaciłem i odszedłem. A potem
znowu odwiedziłem tę ciemną uliczkę, co poprzednio, znowu stałem się kimś
innym. I znowu poczułem się nieswojo w tej skórze.
Taichi leżał po uszy
zakryty kołdrą, ale nie spał. Spoglądał przez okno na samotnego ptaszka, który
siedział na gałęzi i mimo później pory ochoczo sobie ćwierkał. Kolejny pomyleniec.
Dochodziła siedemnasta, a był grudzień.
– Jak się trzymasz?
Głodny?
Taichi spojrzał w
stronę drzwi i wytrzeszczył oczy na mój widok. Przez chwilę nawet wpadłem w
panikę, niepewny, czy na pewno nie pozostałem w ciele Naruto po wycieczce po
ramen, ale to nie mogło chodzić o to. Sprawdziłem chyba z pięć razy po drodze,
przeglądając się w sklepowych szybach. Ktoś postronny wziąłby mnie za jakiegoś
narcyza, a ja zwyczajnie byłem ostrożny. Tak, czasem mi się zdarzało.
– Wujek! – Malec
uśmiechnął się, podnosząc do siadu. – Już wróciłeś z misji?
A, no tak. Zupełnie
zapomniałem, że kiedy Uchiha wczoraj wyszedł, posłałem krótki list do domu
dziecka, informując, że Hokage posłał mnie na co najmniej dwutygodniową misję.
Dwie godziny później uznałem, że nie mogę się tak łatwo poddać i zmieniłem zdanie,
ale list był już w drodze.
– Szybko poszło. –
Podrapałem się z zakłopotania po karku. – Mam ramen dla uczczenia mojego
szybkiego zwycięstwa.
Podałem dzieciakowi
jego porcję i usiadłem przy łóżku. Jedliśmy w ciszy, przerywanej wyłącznie moim
głośnym siorbaniem. Jakoś siedząc w Ichiraku, nigdy nie zwróciłem uwagi na to,
że robię to tak głośno. Nawet kiedy jadałem sam w domu, hałas ten nie był tak
dotkliwy. Teraz wydawało mi się, że słychać mnie w każdym pomieszczeniu w tym budynku.
A nie, było coś
jeszcze. Ten głupi ptak, który ćwierkał za szybą, swoją pieśń kierując
najwyraźniej w pustą przestrzeń, bo żadna żywa istota z wyjątkiem nas dwóch nie
miała okazji go teraz usłyszeć. Przerwałem na moment jedzenie, wsłuchując się w
dźwięki, które wydawało ptaszysko.
– Wujku, a czy to
prawda, że to samce śpiewają i robią to po to, by przekonać do siebie samice?
Coś mi się kiedyś
obiło na ten temat o uszy…
– Być może. Chyba
tak.
– To… piękne –
przyznał Taichi, a ja nie mogłem zrozumieć, co miał na myśli. – A gdyby ludzie
też tak robili?
Wyobraziłem sobie
siebie, stojącego na ciemnej, opuszczonej ulicy w dzielnicy Uchiha, otoczonego
przez czerwonookie duchy i śpiewającego pod oknem sypialni Sasuke. I mimowolnie
zacząłem się zastanawiać, czy prędzej by do mnie wyszedł, żebym tylko zamknął
już mordę, czy zabił. Mój śpiew z całą pewnością wzbudziłby w nim agresję, bo
często już na sam dźwięk mojego głosu reagował nerwowo.
I kiedy tak
zaśmiewałem się w myślach z tego, zdałem sobie sprawę, że chyba byłbym do tego
zdolny. Gdyby ktoś zapewnił mnie, że Uchiha się opamięta, jeśli przez tydzień
będę stał pod jego oknem, to bez wahania bym to zrobił. Słońce, czy deszcz,
mróz czy… no, coś innego, stałbym.
Stałbym… gdyby nie
to, że teraz moje życie nie należało już tylko ode mnie. Miałem obowiązki i
zobowiązania. Dawny Naruto rzuciłby wszystko i stał. Nowy Naruto, Hokage
Konohy, żył przede wszystkim dla mieszkańców.
I może dlatego Sasuke
chciał odejść. Kto w końcu znał mnie lepiej niż on? Czy stąd wzięły się te
wszystkie pytania o to, co jest dla mnie najważniejsze?
Sasuke oczekiwał ode
mnie pełnego zaangażowania, którego nie mogłem mu dać. Pragnął całej mojej
uwagi i liczył na to, że nie będzie musiał dzielić się mną z nikim więcej.
Tymczasem ja byłem na wyciągnięcie ręki każdego mieszkańca Konohy i nie
zamierzałem tego zmieniać. A skoro ja nie potrafiłem w pełni mu się oddać,
Sasuke nie potrafił porzucić myśli o tym, co się stało. Nie potrafił zapomnieć,
przestać myśleć o zemście.
– Ludzie nigdy nie
będą postępować jak ptaki.
– Dlaczego? – Maluch
zdawał się wstrząśnięty moją odpowiedzią. – Czy w tym wszystkim nie chodzi o
zaangażowanie? I o miłość? Ludzie też potrafią kochać.
Uśmiechnąłem się
smutno i pokręciłem głową. Taichi przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami,
oczekując, że rozwinę jakoś temat. Przełknąłem ślinę, próbując zebrać myśli.
– Bezwzględne oddanie
to nie miłość. Miłość to… zrozumienie i akceptacja. A to, o czym mówisz, to platoniczne
uczucie. Bo chyba tak to się nazywa.
Taichi spojrzał na
mnie takim wzrokiem, jakbym to ja bym chory, a nie on. Tylko czekałem, aż
przyłoży mi drobną dłoń do czoła, chcąc się przekonać, czy na pewno nie mam
gorączki. I poniekąd właśnie ją miałem. Czułem, jakby mózg miał mi się lada
moment przegrzać od nadmiaru myśli.
Uświadomienie sobie,
czego tak naprawdę oczekiwał ode mnie Sasuke, sprawiło, że straciłem cały
zapał. Teraz byłem już pewien, że odejdzie i że nigdy nie miałem żadnych szans,
by zatrzymać go blisko siebie.
Musiałem wyglądać
bardzo krucho i blado, bo Taichi spoglądał na mnie z przejęciem.
– Mam kogoś zawołać,
wujku? Panią Mikoto?
Mikoto.
– Nie!
Taichi skulił się w
pościeli, przestraszony moim nagłym wybuchem.
– Pani Mikoto może
mogłaby mi pomóc, gdyby… żyła. Tak, tak… Może wtedy… nie byłby taki…
– Ale… Pani Mikoto…
– Muszę iść. –
Zerwałem się z miejsca, wrzucając niezjedzoną do końca porcję ramen do kosza. –
Muszę…
Nie widziałem miny
chłopaka, kiedy opuszczałem pokój. Mogłem się tylko domyślać, że po
przedstawieniu, które odstawiłem, wyrażała co najmniej przerażenie.
***
Cały następny poranek
spędziłem w łóżku. Pierwszy raz w życiu miałem gorączkę i musiałem przyznać, że
było to wyjątkowo nieprzyjemne uczucie. Miałem halucynacje i mówiłem od rzeczy.
Świat mi się rozmazywał przed oczami, czucie w palcach miałem dziwnie
zaburzone. Czułem się tak, dopóki Temari nie oznajmiła mi, że nie mam nawet
trzydziestu ośmiu stopni.
– No i co z tego? –
spytałem, szczelniej opatulając się kołdrą, kiedy zabrała ode mnie termometr.
– Nic, cierpisz na
męską grypę.
– Czyli… co?
Temari zmierzyła mnie
z zacięciem, wsuwając ręce w rękawy kurtki.
– Czyli cierpisz na
wyolbrzymianie.
–
Jakie wyolbrzymianie?! – Zerwałem się do siadu. – Ja po prostu…
– Masz gorączkę. –
Przerwała mi.
– No… tak.
– To nie jest
śmiertelne. Każdemu czasem się zdarza.
Temari owinęła się
pstrokatym szalikiem i sięgnęła do torebki w poszukiwaniu rękawiczek. Skąd
wiedziałem, że akurat ich szukała? Bo burknęła Przeklęte rękawiczki!, niemal wyrzucając zawartość torebki na moją
pościel.
– Mnie się nie
zdarza. Nigdy nie byłem chory – oznajmiłem, patrząc, jak wyjmuje pierwszą do pary.
– Teraz jesteś.
Zawsze musi być ten pierwszy raz.
Uśmiechnęła się do
mnie z sympatią, ale gdzieś w głębi jej oczu dostrzegłem groźbę, że jeśli nie
odpuszczę, to przestanie być miła. Shikamaru ostrzegał mnie przed jej ciążowymi
humorkami, ale zdecydowanie nie czegoś takiego się spodziewałem.
Przełknąłem ślinę,
zastanawiając się, jak powinienem to teraz rozegrać.
– Nie powinno cię tu
być. Shikamaru chyba nie pomyślał, że mogłabyś się ode mnie zarazić.
– On w ogóle niewiele
myśli. – Prychnęła. – Przynajmniej nie wtedy, kiedy wraca do domu.
Poczułem lekkie
ukłucie w klatce piersiowej. Czy to możliwe, że za wiele od niego wymagałem?
Zawsze musiał mieć na mnie oko, ale ostatnio było tylko gorzej. Wymagałem
ciągłego pilnowania, zrzucałem mu na głowę dodatkową robotę, a sam bawiłem się
w detektywa, próbując rozwikłać zagadkę Sasuke. Ani przez chwilę nie pomyślałem,
że może nie tylko ja sam przez to wszystko cierpię.
– Dam mu trochę
wolnego, kiedy już… dojdę do siebie. – Pokonam chorobę, lęki i poskromię
ciekawość, która nieustannie pchała mnie w nieodpowiednim kierunku. –
Wytrzymasz?
Temari uśmiechnęła
się cieplej, nieco udobruchana. Poprawiła mi nawet poduszki z wdzięczności.
– Chcesz, żebym po
kogoś zadzwoniła? Żeby miał na ciebie oko?
Pokręciłem głową i
opadłem z powrotem na pościel. Nie byłem zmęczony, ale czułem, że szybko zasnę,
jeśli tylko zamknę oczy.
– Daj znać, gdybyś
czegoś potrzebował.
– Myślę, że już
wszystko mam – mruknąłem.
– To dobrze.
Machnęła mi jeszcze
raz ręką i wyszła z mieszkania.
Skupiłem się na tym
dziwnym uczuciu, zwanym gorączką. Całe ciało zdawało się znacznie cięższe.
Skóra paliła, a jednak było mi zimno pomimo porządnego przykrycia. No i jeszcze
ten oddech. Nie, że nieświeży, a jednak nie odważyłbym się z bliska na nikogo
chuchnąć, bo wydawało mi się, że niemal czuję i widzę zarazki, które wydobywają
się z moich ust. Ślina smakowała inaczej, w nosie bobry zbudowały jakąś tamę,
przez którą ledwo przedostawało się powietrze. I było coś jeszcze, takie dziwne
uczucie w głowie, którego nie potrafiłem w żaden sposób opisać.
Zacisnąłem dłoń na
kołdrze od środka, czując zarazem przyjemne ciepło i dreszcze. Wyobraziłem
sobie, że zapadam się w materac, że moje ciało idealnie do niego przywiera i
łącząc się, ja i łóżko stajemy się jednością.
Zamiast tego poczułem
nieprzyjemnie wbijające mi się w plecy sprężyny starego materaca. Zupełnie,
jakbym zamiast w łóżku, leżał teraz gdzieś w jakimś lesie. Trochę mi było
wygodnie, jakbym spoczywał na mięciutkim mchu, a trochę nie, bo dookoła walały
się połamane gałęzie i jakieś szyszki, i kamulce. Poruszyłem się niespokojnie i
zamarłem, kiedy usłyszałem szelest miażdżonych liści.
I nagle zdałem sobie
sprawę z tego, że oczy mam zamknięte. Czyżbym śnił? Poruszyłem dłonią, po
omacku szukając czegoś znajomego, ale to, z czym miały styczność moje palce z
całą pewnością nie było moją błękitną pościelą. Tak, jakbym dotykał czyichś
wilgotnych, szorstkich kosmyków. Czarnych.
Zaraz, czemu
czarnych? Zanim zdążyłem się zastanowić nad tą kwestią, usłyszałem krzyk.
Przeraźliwy wrzask, od którego zabębniło mi w uszach, a w ustach poczułem
nieprzyjemny metaliczny smak.
Ugryzłem się? Nie,
czułem, że to nie była moja własna krew. Nieśmiało przejechałem koniuszkiem
języka po wardze, wyczuwając smak drania. Z początku gorzki, później przerodził
się w ostry, by na samym końcu smakować już tylko czystą rozpaczą.
Zacisnąłem dłoń na jego
włosach, chcąc go w jakiś sposób zatrzymać, a on wrzasnął po raz kolejny.
Czułem, jak jego ciałem wstrząsnął dreszcz i usłyszałem lodowaty, obco brzmiący
śmiech gdzieś z tamtej strony.
Boże, Uzumaki, otwórz
oczy, do cholery! Zrób coś! Nie pozwól, żeby znowu zrobili mu krzywdę!
– Naruto… – zapłakał
Sasuke, łkając z głową wciśniętą w wilgotną ziemię. – Naruto, proszę…
Serce waliło mi w
piersi tak szybko, że niemal czułem, jak łamie wszystkie żebra i wydostaje się
na zewnątrz. Chciałem puścić jego włosy i poszukać twarzy, dłoni, czegokolwiek,
za co mógłbym go złapać i już nigdy nie wypuszczać, ale strach, że opuści mnie,
kiedy tylko to zrobię, był silniejszy.
Chciałem otworzyć
usta. Szepnąć, że jestem tu z nim, że rozszarpię na kawałki każdego, kto odważy
się go tknąć, ale z mojego gardła nie wydobyła się ani sylaba. Usta miałem
jakby zszyte, powieki sklejone, a ciało przykute strachem
do leśnego poszycia.
Chłodny wiatr rozwiał
mi włosy, a wraz z nim przyszedł kolejny krzyk. Sasuke zdzierał sobie gardło, a
ja nie byłem w stanie nic na to poradzić. Uchiha szlochał głośno, wierzgał,
rozkopując liście i gałęzie, które leżały wokół nas i walczył. Na początku
zażarcie, potem coraz słabiej. Aż w końcu przestał, zamarł na dobre i jedyne,
co byłem w stanie dosłyszeć, to jego płytki oddech. Kiedy i on
się urwał, ogarnęła mnie głucha cisza. Tak głucha, że sam miałem ochotę
wrzasnąć, żeby ją przerwać. Cisza, która rozsadzała mi bębenki i doprowadzała
do szaleństwa.
Sasuke
nie walczył. Sasuke nie żył. Sasuke został zgwał…
– NIE! – krzyknąłem,
podrywając się do siadu.
I jeśli czegoś byłem
w stu procentach pewien, to że wciąż mam gorączkę. I to na pewno nie było już
marne trzydzieści osiem stopni. I tylko tego jednego, bo czy wciąż jestem w
swoim domu, czy faktycznie w jakimś lesie, pozostawało dla mnie tajemnicą.
Drżącymi rękoma
sięgnąłem do oczu, wytarłem łzy i zamrugałem.
To nie była mroczna
puszcza ze spróchniałymi konarami i wilgotnym mchem. To było moje łóżko, moje
ściany, moja niemal pusta szafa na ubrania w tle. Wszystko było moje i
doskonale mi znane, a mimo to czułem się tu teraz obco.
Bo nie było tu
Sasuke? Czy to właściwa odpowiedź? Żenująca, to z całą pewnością i nigdy bym
się do tego na głos nie przyznał. Dupek miał czelność się mnie czepiać, że
obchodziłem się z nim, jak z jajkiem, traktowałem jak jakąś pizdę, a z nas
dwóch, to chyba ja nią właśnie byłem.
Z trudem dotarłem do
łazienki, taka to właśnie męska grypa mnie złapała. Miałem dreszcze i intuicja
podpowiadała mi, że powinienem zbić temperaturę, a mimo to puściłem na siebie
wrzątek i stałem tak, dopóki nie zrobiło mi się słabo, a ciało nie przestało
dygotać. Miałem mroczki przed oczami, kiedy doczłapałem do kanapy i rzuciłem
się na nią jak długi.
Czułem, że znowu
przysypiam. Powieki miałem ciężkie, oddech jakiś taki… no taki jak ktoś, kto
właśnie zasypia. Senny oddech? Sennie, to biło moje serce, dopóki się nie
zorientowało, że znowu jest w niebezpieczeństwie. Sny nim były. Podświadomość,
która zdecydowanie zbyt często fundowała mi koszmary i zabierała w takie
miejsca, z których nie było drogi ucieczki. A potem budziłem się bardziej
zmęczony niż przed zaśnięciem.
– Obiecaj, że będzie
dobrze – mruknąłem, mając nadzieję, że mój mózg mnie słyszy. – Obiecaj…
Zamknąłem oczy i
wtuliłem twarz w szorstką poduszkę. Przy każdym poruszeniu drapała mnie w
twarz, ale nawet trochę mi to nie przeszkadzało. To tak jakbym… spał blisko
Sasuke. On był szorstki nie tylko w obyciu, ale też dosłownie. Bo chociaż nigdy
nie miałem okazji widzieć go nieogolonego, to drapał przy każdym pocałunku.
–
Obiecaj mi, mózgu…
Kiedy zaczynałem
odpływać, poczułem dłoń we włosach. Mruknąłem, próbując ją zachęcić do jakichś
pieszczot, ale ani drgnęła.
– Obiecuję, młocie –
odpowiedział mój mózg głosem Uchihy.
***
Kiedy zbudziłem się
następnym razem, za oknem było już całkiem ciemno. Ziewnąłem głośno i
przeciągnąłem się porządnie, rozluźniając mięśnie. Wstać, czy nie wstać?
Mógłbym już w sumie wstać i zjeść coś, bo od poprzedniego dnia nie miałem niczego
w ustach, ale kiedy tylko o tym pomyślałem, mój żołądek zaprotestował.
Powiedział: Nie. i jakby na
potwierdzenie tych słów, zrobiło mi się niedobrze. Dobra, spoko, po co od razu
te nerwy?
Ale skoro nie jeść,
to co takiego mógłbym robić? Podniosłem się do siadu i rozejrzałem po ciemnym
pomieszczeniu, szukając sobie zajęcia. Co ja takiego robiłem w wolnym czasie,
zanim zostałem Hokage?
Jadłem ramen, nawet
dosyć często. Ale mój żołądek dość wyraźnie dał mi już do zrozumienia, żebym na
nic dziś nie liczył i chwilowo się wypchał.
Spotykałem się ze
znajomymi też… dosyć często. Ale znajomi mieli teraz własne rodziny i nieczęsto
nadarzały się okazje do powspominania starych dobrych czasów.
No i jeszcze…
trenowałem. Żeby być silniejszym, żeby… sprowadzić Sasuke z powrotem. A potem,
żeby udowodnić dupkowi, że jestem lepszy, no i żeby miał z kim trenować, jak
równy z równym, kiedy już wróci. No a potem… a teraz… teraz nie tego typu siły
było mi trzeba, żeby go zatrzymać. Teraz trzeba mi było czegoś, co jeszcze nie
wiedziałem, czym dokładnie jest i nie byłem pewien, czy w ogóle mógłbym to
zdobyć. Bo nagle wszystkie umiejętności, które opanowałem przez cały życie, okazały
się niewystarczające. Jakbym znowu miał dwanaście lat i musiał od zera zdobywać
świat. A tym światem był Sasuke.
Z dzikich rozmyślań
wyrwało mnie pukanie do drzwi. I dobrze, bo jak sama nazwa wskazuje – były
dzikie. Siedzenie samemu w całkowitej ciemności sprzyjało wynurzeniom, o które
człowiek nigdy wcześniej by się nie podejrzewał. I chociaż jeszcze nie zdążyłem
się tak zapędzić, by odkryć zupełnie nowy ląd, czułem, że jestem blisko.
– Jak samopoczucie? –
zagaił Shikamaru, kiedy uchyliłem drzwi. – Przeżyjesz?
– No, teraz na pewno
– odburknąłem.
Gdyby nie przyszedł,
kto wie, dokąd zabrałyby mnie ostatnie szare komórki. W ciągu ostatnich kilku
tygodni już wystarczająco wiele razy sam sobie udowodniłem, że myślenie potrafi
być śmiertelne.
Shikamaru zapalił
światło, zupełnie nie przejmując się tym, że nagła jasność nie zrobi mi dobrze.
Kiedy krzywiłem się i zasłaniałem oczy, opadł na fotel i wyjął z kieszeni na
piersi dwie koperty.
– Mam dwie sprawy.
Pierwsza z nich to raport pewnej drużyny, która wracała z misji. Ich zadaniem
było… – Poniósł list pod nos i zmarszczył brwi. – Mniejsza z tym. Wracali z
Suna i w Kraju Rzeki natknęli się na ciekawe zjawisko. Dla ciebie ciekawe –
dodał, spoglądając na mnie znacząco. – Natknęli się przy rzece na porzuconą
broń i połamane skrzynie.
– I to ma mnie
zainteresować, bo…?
– Bo ta sama rzeka ma
źródło w Kraju Ognia. Konkretniej, to przy granicy z Krajem Deszczu.
– Ame… – szepnąłem. –
I wodospad!
Okej, faktycznie
ciekawe. Zacząłem nerwowo chodzić po pokoju, kręcić się i nagle jakoś przestała
męczyć mnie ta gorączka. Osłabienie minęło i nawet żołądek zamruczał z
aprobatą. Najwyraźniej męska grypa wcale nie była śmiertelna, a mnie dość
szybko udało się znaleźć na nią lekarstwo.
– Nie wiem, czy
wodospad – Shikamaru przewrócił oczami – ale istnieje taka możliwość, że
znaleziona przez nich broń należy do trzech martwych przemytników. Ja bym się
na twoim miejscu zaczął zastanawiać, jak się tam znalazła.
– No… przypłynęła,
nie?
– Przypłynęła. –
Powtórzył po mnie. Jeśli w ten sposób lepiej mu się myślało, to spoko, ale
takie papugowanie zaczynało mnie trochę wkurzać. Uchiha też często łapał mnie
za słówka i męczył nimi do końca świata albo dzień dłużej. – A twoja broń,
Naruto? Twoja broń potrafi pływać? Jak wrzucisz kunaia do wody, to uniesie się
na jej tafli, czy utonie?
– No dobra, utonie
przecież, ale jak jest silny prąd, to… – Machnąłem ręką. – No wiesz.
– Silny prąd? To
dosyć płytka i wąska rzeka, tam nie ma tsunami.
Zacisnąłem szczękę.
Shikamaru może nigdy nie przyjmował moich głupich pomysłów ze spokojem i lubił
w dosadny sposób uświadamiać mi, że są no… głupie, ale dziś musiał być
wyjątkowo nie w humorze, skoro nawet nie wzdychał i nie załamywał rąk. A jakaś
taryfa ulgowa z powodu choroby chyba mi się należała, nie?
A w ogóle, to co to
znaczy wąska i płytka rzeka, co? Bo mi to się widzi od razu taki strumyczek, co
to można nad nim spokojnie przeskoczyć, a na obu brzegach pasą się sarenki i
inne leśne zwierzątka. A potem pochylają swoje małe główki, żeby zaczerpnąć
trochę wody. I jeśli miałoby się okazać, że właśnie w czymś takim Sasuke utopił
trzech zbirów (jednego zabił kamień), to słowo daję, że rzucę wszystko i
osobiście wybiorę się na miejsce zbrodni. No oczywiście, że to nie był jakiś
pieprzony strumyczek! Rzeka to rzeka, nurt się czasem wzmaga, ja pierdolę.
I kiedy już się
zagotowałem, kiedy już miałem krzyknąć, że, do licha, ja tu jestem Hokage,
przyszło olśnienie!
– O boże, no
przecież!
Złapałem się za głowę
i pobiegłem do sypialni. Dwie sekundy zajęło mi zrzucenie wyświechtanej piżamy,
ubranie pierwszego lepszego dresu (a właściwie jedynego, jaki mi został, bo
reszta leżała brudna w koszu na pranie) i powrót do salonu.
Przypuściłem okupację
na szafkę z butami.
– Oni tego dotykali,
prawda? Wzięli to ze sobą, czy tam dalej leży? A może już przynieśli? Nie
interesuje mnie, że jest noc, ściągnij specjalistów! – Paplałem, wiążąc
sznurówki.
A kiedy się
podniosłem, zauważyłem, że Shikamaru spogląda na mnie z niezrozumieniem. No,
nic nowego, przynajmniej nie krzyczał. Mierzył mnie z taką uwagą, jakby
szukając czegoś w moich oczach, a potem…
– Nie – jęknął.
– Tak!
Nie wiedziałem
wprawdzie, co miał na myśli, bo nie siedziałem w jego głowie, ale przecież, tak
czy owak, wypadało zaprzeczyć. Albo potwierdzić.
– Powtórzę to po raz
kolejny, Naruto: magiczne artefakty nie istnieją!
– Dobra, dobra –
odburknąłem, machnąwszy ręką. – Sprawdzić nie zaszkodzi.
– Co ja z tobą mam… –
westchnął.
A skoro westchnął, to
i się uspokoił. Bo zapewne domyślał się, że do tego dojdzie i przez cały ten
czas miał nadzieję, że jednak uda mu się odwieść mnie od tego tropu. No ale jak
się jest światowej klasy strategiem, to się powinno wiedzieć, że nie można
wszystkiemu zapobiec.
Zanim otworzyłem
drzwi, złapał mnie za łokieć.
– Poczekaj, jeszcze
druga sprawa.
– A nie możemy tego
omówić w drodze?
Nadzieja matką
głupich, oczywiście pokręcił głową. A ja jako posłuszny Hokage, który zawsze z
jęzorem na wierzchu wykonuje polecenia swojej prawej ręki, usłuchałem.
Shikamaru z grobową
miną podał mi drugą kopertę. Była sztywna i już to niemal doprowadziło mnie do
histerii. Sztywne koperty były złe. A kiedy jeszcze wyjąłem ze środka płytkę
DVD, to już w ogóle chciało mi się płakać.
Nie, nie, nie, nie,
nie!
– Tak myślałem – szepnął
Nara, marszcząc czoło.
– Co?
– Twoja mina –
oznajmił.
Jaka mina? No
przecież byłem spokojny. Cały czas… wpatrywałem się z rozpaczą w tę rzecz i
skoro już wcześniej był w stanie tak otwarcie ze mnie czytać, to teraz tym
bardziej.
Spuściłem głowę,
zaciskając pięść na płytce. Nie mogłem jej zgnieść, chociaż bardzo miałem na to
ochotę. Musiałem to zobaczyć, inaczej nie zaznałbym spokoju do końca swoich
dni. Czy jak to się tam mówi. Musiałem. Ale kopertę już zgnieść mogłem.
– Poczekaj. W środku
jest coś jeszcze.
Drgnąłem. Czy to
możliwe, by oprawcy Sasuke napisali do mnie list? Drogi Hokage, wyruchaliśmy twojego kochanka!.
Nie. W środku było
zdjęcie. Wyjąłem je tak, żeby Shikamaru go nie widział, choć skoro o nim
wiedział, musiał wcześniej zaglądać do koperty. Nieważne. Czułem, że to intymna
chwila i tylko ja powinienem mieć wgląd na to, co zostało na nim uwiecznione. A
był to…
– Pośladek –
wypaliłem, zanim ugryzłem się w język.
– Co?
No właśnie, Uzumaki,
co? Co ty robisz ze swoim życiem? Czemu zawsze najpierw paplasz, a dopiero
później myślisz? Medal za niedorzeczność był już mój. Muszę wymyślić takie
ordery i wlepiać sobie jeden przynajmniej raz w tygodniu. Może da mi to do
myślenia.
Zdjęcie nie
przedstawiało pośladka. Ono przedstawiało wielkie złowrogie Z, które Sasuke miał wyryte na tyłku. I
zostało zrobione tak sprytnie, że jeśli ktoś nie wiedział, o co chodzi, nie miał
szansy się domyślić. To była tylko… skóra. No i symbol.
– Pośladek, Naruto? –
Zaakcentował moje imię, chcąc zwrócić moją uwagę. – Skąd to wiesz?
– Bo ja… no w sumie,
to tak mi się powiedziało.
I gdyby nie to, że
miałem aktualnie zajęte ręce, to pewnie podrapałbym się po karku. Chyba
powinienem zadbać o to, żeby zawsze coś w nich trzymać. I usta najlepiej też
mieć wypchane. Albo zaklejone taśmą. Jestem w stanie się założyć, że gdybym
miesiąc temu zaproponował taką zabawę Sasuke, byłby wniebowzięty…
No właśnie, Sasuke.
Spojrzałem na
fotografię, starając się przy okazji nie zrobić w niej dziury. Coś w niej nie
dawało mi spokoju. To całe Z… Mój
palec aż się prosił, żeby przejść na wylot przez sam jego środek, ale się
powstrzymałem. Shikamaru nabrałby podejrzeń jak nic. A właśnie! Wracając do
niego, to…
– Tak ci się powiedziało?
– To znowu to robił. Znowu powtarzał po mnie, mrużąc oczy i udając, że potrafi
czytać w myślach.
Cisza. Nie taka
głucha, jak w moim śnie, ale blisko.
– Naruto? – Shikamaru
wskazał palcem na płytę. – Wiesz, co na niej jest. Doskonale to wiesz.
Serce podeszło mi do
gardła. Albo żołądek, mniejsza z tym. Coś, jakaś wielka gula, nagle
uniemożliwiła mi mówienie. No bo Shikamaru to widział! O boże, on naprawdę
oglądał ten film! Ten… ten… co na nim było właściwie?
– Ja muszę… –
jęknąłem, ściskając dłoń na płytce. – Muszę to zobaczyć, rozumiesz? Jeśli
naprawdę musimy o tym rozmawiać, to później, okej?
– W porządku.
Puścił mój łokieć i
odsunął się od drzwi. Większej zachęty nie potrzebowałem, by wybiec prosto w
ciemność.
Cieszę się z pojawienia się nowego rozdziału.
OdpowiedzUsuńTa próba zatrzymania Sasuke to była z jednej strony sprytna a z drugiej niesamowicie naiwna, wydawało mi się, że Naruto umie robić lepsze podstępy ale może to też to, że chodzi tu o Sasuke.
A jednak mimo przegrania zakładu to poprosił Sasuke o to i on się zgodził - jakiś efekt to da na pewno tylko nie wiem czy pomoże(wiem, że tu chodzi o zrozumienie ale wiadomo jaki jest Uchiha w kontaktach z innymi ludźmi).
Odrobinę luźniejsze ubranie...czyżby metoda małych kroczków w przypadku Taichiego? Szkoda tylko, że rozmowa im nie wyszła.
I zaraz potem choroba...coś mi się widzi, że jak tak dalej pójdzie z jego kontaktami z innymi( i jego kontaktami z Sasuke)to Naruto zostanie samotnym, bezdzietnym kawalerem.
Kolejny, złowrogi list..już się nie mogę doczekać jak będzie dalej.
Pozdrawiam, Mei
Jeśli chodzi o Naruto, to zawsze uważałam, że ma swoje momenty - raz błyskotliwy i zadziwiająco szybko pojmujący pewne sprawy, a raz kierujący się instynktem, który często popychał go do czynów całkowicie pozbawionych sensu. Naruto nigdy nie był głupi, ale zawsze robił wiele głupich rzeczy, a to wiele o nim mówi.
UsuńCo do Kazuo, zdradzę tylko, że Sasuke odegra szczególną rolę w jego życiu i pchnie fabułę w stronę, z której nie będzie już odwrotu.
Czemu od razu bezdzietnym (chociaż akurat co do tego, to są podstawy by tak sądzić) kawalerem? Naruto jest mocno przytłoczony tym, co się dzieje. Chce pomóc Sasuke, nie udaje mu się, nie wie, co ma dalej robić, a wie, że siłą go nie zatrzyma. To już nie te czasy, kiedy wierzył, że jak będzie za nim latał i wrzeszczał, że sprowadzi go do wioski, to mu się to uda. Po tylu latach Naruto ma świadomość, że gdyby w tamtym czasie siłą ściągnął z powrotem Uchihę do Konohy, to nic by nie zyskał. Sasuke musiał przejść przez to, przez co przeszedł, by uspokoić się, ochłonąć i móc tak naprawdę wrócić. Naruto miał w tym swój udział, ale nie oszukujmy się, nie on jeden.
Liścik już w przyszłym rozdziale. A wraz z nim moim zdaniem spory przełom w tej historii ;-)
Dzięki za komentarz i pozdrawiam!
Przyznam szczerze, że wcześniej przeczytałam rozdziały, ale kompletnie nie miałam weny na komentarze. Ba nawet na odpowiedzi ludzi na swoim blogu XD. Ten również nie będzie za pewne długi, ale postaram się w nim zawrzeć to co najważniejsze.
OdpowiedzUsuńList od Taichiego mnie wzruszył. Naprawdę. Biedny chłopczyk strasznie pragnął zobaczyć ponownie matkę, która zginęła na oczach Naruto ;(. on mimo wszystko nie powinien się obwiniać o jej śmierć. Świat Uchiha jest podły, na każdego w końcu czeka pora, aby odejść. Naprawdę kochanym okazał się fakt, gdy malec wyjawił, że najbardziej tęskni za wujkiem Naruto. Serio chciało mi się ryczeć.
Potem pojawia się Kazuo... kolejny nieszczęśliwy chłopak, molestowany przez ojca, jeżeli dobrze pamiętam. Ale bym temu gościowi urwała jaja. Brzydzę się jakąkolwiek pedofilią, tacy ludzie powinni iść na ścięcie. Najgorsze, że nie wiedzą jeszcze jak można mu pomóc...
Erotyczne sceny jak zwykle na PLUS. Kocham!!!!!!! W końcu Naruto go zaliczył! TAK!
Motyw, że Sasuke powinien porozmawiać z chłopakiem jest bardzo oryginalny. Lodowaty Uchiha może naprawdę szczerze dogadać dzieciakowi. Nie będzie udawał żadnej pseudo pani psycholog, tylko powie od rzeczy. Chociaż z jednej strony się obawiam XD To Sasuke i nie zdziwię się, jak młody się bardziej załamie.
Głupota Naruto jak zwykle zwaliła mnie z nóg. On jest największym kozakiem w całej tej historii😂. Motyw z pośladkiem powinnam zapisać do najzabawniejszych rzeczy, jakie przeczytałam na blogspocie, poważnie.
Mam nadzieję, że za niedługo pokaże się nowy rozdział i obym szybciej skomentowała :)
Do kolejnego <3.
Rozumiem, każdy ma czasem kryzys :-)
UsuńNaruto wie, w jakim świecie żyje, ale pomimo tego, że masa ludzi ginęła i wciąż ginie na jego oczach, śmierć Sakury była dla niego ciosem. W końcu była ona dla niego najbliższą osobą, kiedy Sasuke nie było w pobliżu. Myślę, że obwiniałby się o jej śmierć nawet gdyby go tam wtedy nie było, nawet, gdyby nie widział tego na własne oczy.
W końcu? Zaliczył go już drugi raz :D. Przyznam szczerze, że sceny erotyczne pomiędzy dwoma mężczyznami pisze mi się swobodniej i dużo łatwiej niż pomiędzy mieszaną parą. Nie wiem, z czego to wynika :D
Ha, cieszę się bardzo, że udało mi się Cię rozbawić! Samo opowiadanie jest raczej smutne i mroczne, więc staram się wepchnąć nawet w najgorszą scenę trochę humoru i bardzo się cieszę, kiedy ktoś to zauważa i docenia <3
Kolejne mam nadzieję, że już wkrótce ;-)
Dzięki za komentarz!
No to teraz się porobiło.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, czy Sasuke poradzi sobie z rozmową z Kazuo. No i mm nadzieję, że ojczym chłopaka dostanie tyo na co zasłużył.
Ale końcówka rozdziału z jednej strony taka niepokojąca, a z drugiej ten... pośladek. O rety, Naruto. XD
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ta próba zatrzymania Sasuke z jednej strony sprytna, a z drugiej naiwna... jestem w szoku Sasuke się zgodził spełnić prośbę Naruto - choć jakie to da efeky... och luźniejsze ubranie... czyli przechodzimy do metody małych kroczków w przypadku Taichiego? i jeszcze ta choroba... mam wrażenie, że Naruto mógł być pod wpływem genjutsu, i mamy kolejny, złowrogi list... już się nie mogę doczekać jak będzie dalej...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza