4 maja 2019

13. A tym światem był Sasuke

Sasuke został na noc. I nawet nie musiałem go specjalnie prosić, bo brak czystych skarpetek i pomarańczowa garderoba same go do tego przekonały. Zawiesiliśmy jego ubrania przy grzejniku, bo uznał, że w niczym innym nie wyjdzie.
A kiedy zasnął, tchnięty jakimś dziwnym przeczuciem, zakręciłem ogrzewanie, żeby nie miały szansy wyschnąć.
Rano, na pierwszy rzut oka, nie wydawał się tym faktem zachwycony. A przynajmniej tak zrozumiałem bezceremonialne rzucenie mokrych ciuchów na stół w kuchni, kiedy piłem kawę.
– Młocie – warknął – w co ty pogrywasz?
Spojrzałem na wilgotne łachy, a potem powachlowałem się wolną ręką.
– No bo… gorąco mi jakoś było w nocy. Rozumiesz mnie chyba, sam w końcu lubisz, jak jest chłodniej.
Spojrzał na mnie z mordem w oczach i podniósł ciuchy ze stołu.
– Ty słyszysz, jak to brzmi?
– Tak, jak powinno? – Podrapałem się z zakłopotaniem po karku, bo właśnie teraz miał przyjść ten moment. Ta chwila, która stresowała mnie już od czasu, kiedy na to wpadłem. I sam nie wiedziałem dlaczego. – A tak poza tym, to sypiasz u mnie czasem, czasem ja u ciebie, więc w sumie czemu nie…
– Proponujesz mi, żebyśmy razem zamieszkali? – parsknął śmiechem.
Zmrużyłem oczy, bo tak, proponowałem. I mimo wszystko zabolało. Mimo tego, że Sasuke był jak dziki kot, którego nie sposób było do niczego przekonać, jeśli sam tego nie chciał. Koty podążały zawsze własnymi ścieżkami. Jeśli chciały – łasiły się, dopraszając o pieszczoty, jeśli nie – znikały. Dzikie czy udomowione, nieważne.
– Oj tam od razu zamieszkali. – Machnąłem lekceważąco ręką, jakby w życiu mi ten pomysł nie przyszedł do głowy. – Mógłbyś mieć u mnie parę rzeczy na jakiś… wypadek.
– Na przykład na taki, kiedy taki ciepłolubny typ jak ty, stwierdza nagle, w samym środku nocy, że dziesięć stopni w mieszkaniu, to dla niego idealna temperatura do życia, tak?
Brzmiało… źle. No ale teraz nie miałem już innego wyjścia, jak w to brnąć. Jakkolwiek głupie by to nie było. Tak, nie miałem wyboru. Albo nie chciałem go mieć.
– No… na przykład?
– A ja znam skuteczniejszy sposób, by temu zapobiec – odparł zimnym tonem, wkładając wilgotny golf przez głowę.
– Sasu…
– Milcz!
Wzdrygnąłem się, ale posłuchałem. Nie odpuściłem mu jednak i kiedy wciągnął na tyłek spodnie i podszedł do drzwi, ruszyłem za nim. Buty to już w ogóle miał kompletnie przemoczone, ale nie dał po sobie poznać, że sprawia mu to jakiś dyskomfort. No przynajmniej na początku nie. Kiedy wkładał kurtkę, zadrżał mimowolnie, a mnie zrobiło się już kompletnie głupio.
Odwrócił się tyłem i chwycił za klamkę.
– Ale zmyłem to chociaż? – spytałem.
– Co?
– No… wiesz.
– Czemu teraz o to pytasz?
– Mam takie wrażenie, że jeśli do tej pory mi się to nie udało, to już nie wrócisz. Intuicja mi podpowiada, że być może widzimy się po raz ostatni.
Kiedy wypaliłem to na głos, a on długo nie odpowiadał, poczułem, jak żołądek pochodzi mi do gardła. Zwymiotuję. Jak nic zwymiotuję, kiedy on tylko stąd wyjdzie!
– I jak się z tym czujesz?
– A jak myślisz? – burknąłem. – Źle. Koszmarnie. Gdybym tak nie czuł, pewnie nie włożyłbym jeszcze rano twoich ciuchów do wiadra z wodą, żeby mieć pewność, że są mokre, nie?
– Pewnie nie – szepnął. – A twoja prośba?
– Co?
– Ta, którą miałbyś do mnie, gdybyś wczoraj wygrał.
Przełknąłem ślinę, bo nagle poczułem się bardzo źle. Spojrzałem na plecy Sasuke, mając ochotę mocno go przytulić, ale chcąc nie chcąc czułem, że jest już poza moim zasięgiem. I to nie ze względu na to, że obraził się o wilgotne łachy. Gdybym nie majstrował wczoraj przy ogrzewaniu… Ale to zrobiłem. Zrobiłem, bo czułem, że to moje jedyne wyjście i już nic więcej nie pozostało do zrobienia.
– Jest już nieważna. Czy to… pożegnanie? – Głos mi zadrżał.
Nie odpowiedział. Wciąż stał tyłem do mnie, jedną dłoń trzymając na klamce. Boże, po co mi klamki! Nigdy więcej żadnych klamek w domu! To wyglądało tak przerażająco.
– Poproś, może ją jeszcze spełnię.
– A gdybym poprosił, żebyś został? – zaryzykowałem.
– Nie tak brzmiała. Poproś o to, o co chciałeś.
Westchnąłem, opierając się o ścianę i zakładając ręce na piersi, żeby mnie nie kusiło, by go dotknąć.
– Pamiętasz… tego chłopaka, który u mnie był, dzień przed twoją misją?
– Tego, którego próbowałeś zdemoralizować?
– Tak, tego – wycedziłem przez zęby, ale szybko się opamiętałem. – Ale on już jest zdemoralizowany. Ojczym go molestuje.
Zauważyłem, jak drgnął. Ledwo zauważalnie, ale jednak. A potem zacisnął mocniej dłoń na klamce, myśląc zapewne, że tego nie widzę. Widziałem doskonale.
– Ty nie potrafisz prosić nigdy o nic dla siebie, prawda? – westchnął. – Zawsze chodzi o innych.
– Mylisz się. Poprosiłem przecież o ciebie. Tylko dla siebie i dla nikogo innego.
– Naruto…
– Chciałem po prostu, żebyś z nim porozmawiał. Nie jakaś drętwa psycholożka, która wykuła na pamięć podręcznik, jak się zachować w trudnej sytuacji, tylko ktoś, kto… rozumie.
Zapadło milczenie. Uchiha namyślał się chwilę, zanim zapytał:
– I naprawdę uważasz, że jestem właściwą osobą do przeprowadzania rozmów na ten temat z jakimś zgwałconym dzieciakiem?
– Tak, tak właśnie uważam – odpowiedziałem z pewnością, odrywając się od ściany i stając za nim. – Bo nigdy nie przestałem ci ufać, wiesz? I mógłbyś się odwrócić, kiedy ze mną rozmawiasz.
Chciałem, żeby to zrobił. Jeśli miałem patrzeć w to jego beznamiętne oblicze, to trudno. Najważniejsze, że wciąż mógłbym patrzeć. I być może udałoby mi się coś jednak wyczytać z jego twarzy. Z pleców miałem bardzo ograniczone możliwości.
Ale Sasuke się nie odwrócił.
– Shikamaru miał rację. Masz o mnie stanowczo zbyt wysokie mniemanie.
Zacisnąłem dłonie w pięści.
– Ty tak sądzisz i jesteś w błędzie, wiesz? Bo okłamujesz sam siebie! Wcale nie…
– Zrobię to – przerwał mi.
Zamknąłem usta i spojrzałem na niego zaskoczony. A raczej na jego wyprostowane plecy.
– Skoro tego właśnie chcesz, to porozmawiam z nim.
– Dobrze wiesz, że bardziej chcę czegoś innego – szepnąłem.
– Nie, Naruto. Obaj doskonale wiemy, że na tym polu, to ty siebie okłamujesz.
Chciałem coś jeszcze powiedzieć, jakoś zaprzeczyć, albo złapać go za ramiona i przyciągnąć do siebie raz jeszcze, ale nacisnął klamkę. I słowo daję, nie powinno mnie to zamurować, ale tak właśnie się stało. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Oczy bezmyślnie wpatrywały się w bladą dłoń, która z wolna pchnęła drzwi.
A potem do środka wdarł się zimny wiatr, wkradając się pod moje ubranie i wywołując gęsią skórkę.
A Sasuke tak stał. Stał w tych swoich mokrych ciuchach i nawet nie dał po sobie poznać, jak cholernie musiało mu być w tym momencie zimno.
– Sasuke… – Na szczęście zamknąć mi gębę było zdecydowanie trudniej niż mnie unieruchomić. – Mam ciepłą wodę pod prysznicem, wiesz?
– Będę u siebie. Daj mi znać, co z tym chłopakiem. – I wyszedł. A potem zatrzasnął drzwi.

***

Następnego dnia, wybierając się na spotkanie z Taichim, ubrałem się zdecydowanie bardziej jak Naruto, niż Noriaki. Nie na pomarańczowo i jaskrawo, ale tak bardziej… luźno. W szare dresy, zamiast eleganckich spodni, które nosiłem zazwyczaj i które uwierały mnie jak cholera.
To dziwne, ale dopiero teraz, krok po kroku postanawiając stać się sobą, zdałem sobie sprawę z tego, jak niewygodnie było mi w tamtym wcieleniu. Coś, co nie przeszkadzało facetowi, którego udawałem, przeszkadzało Naruto. A przecież zawsze byłem Naruto, prawda?
Chyba że… nie byłem. Chyba że Sasuke miał rację i faktycznie potrafiłem okłamywać siebie samego lepiej, niż kogokolwiek innego.
– O, pan Noriaki, jak miło – przywitała się ze mną pani Mikoto, kiedy wszedłem do obskurnego budynku, po raz kolejny udając, że wcale nie widzę, jaki jest obskurny. – Taichi się ucieszy, że pan przyszedł.
– Mogłaby mu pani powiedzieć, że poczekam na zewnątrz? Chciałbym go zabrać na spacer.
– Przykro mi, Taichi jest chory.
– O. – Tylko tyle zdołałem z siebie wydusić.
Chciałem zabrać chłopaka na ramen. Powiedzieć mu, że to też i moja ulubiona potrawa, a nie tylko Hokage i tym samym zbliżyć się do niego. Albo do siebie w sumie. Do Naruto. Stopniowo, krok po kroczku…
– Rozumie pan, dzieciaki łatwo coś łapią. A ostatnio pogoda nie była zbyt przyjemna. Pochodził trochę w deszczu i przeziębienie gotowe.
– W takim razie… niech mu pani nie mówi, że byłem, dobrze? Zaraz wrócę.
Zanim dotarłem do Ichiraku, skręciłem w jakąś ślepą uliczkę i zmieniłem się na powrót w siebie. Porozmawiałem chwilę z panem Teuchim, zapewniłem, że nie mam dziewczyny i nie dlatego biorę ostatnio dwie porcje na wynos, zapłaciłem i odszedłem. A potem znowu odwiedziłem tę ciemną uliczkę, co poprzednio, znowu stałem się kimś innym. I znowu poczułem się nieswojo w tej skórze.
Taichi leżał po uszy zakryty kołdrą, ale nie spał. Spoglądał przez okno na samotnego ptaszka, który siedział na gałęzi i mimo później pory ochoczo sobie ćwierkał. Kolejny pomyleniec. Dochodziła siedemnasta, a był grudzień.
– Jak się trzymasz? Głodny?
Taichi spojrzał w stronę drzwi i wytrzeszczył oczy na mój widok. Przez chwilę nawet wpadłem w panikę, niepewny, czy na pewno nie pozostałem w ciele Naruto po wycieczce po ramen, ale to nie mogło chodzić o to. Sprawdziłem chyba z pięć razy po drodze, przeglądając się w sklepowych szybach. Ktoś postronny wziąłby mnie za jakiegoś narcyza, a ja zwyczajnie byłem ostrożny. Tak, czasem mi się zdarzało.
– Wujek! – Malec uśmiechnął się, podnosząc do siadu. – Już wróciłeś z misji?
A, no tak. Zupełnie zapomniałem, że kiedy Uchiha wczoraj wyszedł, posłałem krótki list do domu dziecka, informując, że Hokage posłał mnie na co najmniej dwutygodniową misję. Dwie godziny później uznałem, że nie mogę się tak łatwo poddać i zmieniłem zdanie, ale list był już w drodze.
– Szybko poszło. – Podrapałem się z zakłopotania po karku. – Mam ramen dla uczczenia mojego szybkiego zwycięstwa.
Podałem dzieciakowi jego porcję i usiadłem przy łóżku. Jedliśmy w ciszy, przerywanej wyłącznie moim głośnym siorbaniem. Jakoś siedząc w Ichiraku, nigdy nie zwróciłem uwagi na to, że robię to tak głośno. Nawet kiedy jadałem sam w domu, hałas ten nie był tak dotkliwy. Teraz wydawało mi się, że słychać mnie w każdym pomieszczeniu w tym budynku.
A nie, było coś jeszcze. Ten głupi ptak, który ćwierkał za szybą, swoją pieśń kierując najwyraźniej w pustą przestrzeń, bo żadna żywa istota z wyjątkiem nas dwóch nie miała okazji go teraz usłyszeć. Przerwałem na moment jedzenie, wsłuchując się w dźwięki, które wydawało ptaszysko.
– Wujku, a czy to prawda, że to samce śpiewają i robią to po to, by przekonać do siebie samice?
Coś mi się kiedyś obiło na ten temat o uszy…
– Być może. Chyba tak.
– To… piękne ­– przyznał Taichi, a ja nie mogłem zrozumieć, co miał na myśli. – A gdyby ludzie też tak robili?
Wyobraziłem sobie siebie, stojącego na ciemnej, opuszczonej ulicy w dzielnicy Uchiha, otoczonego przez czerwonookie duchy i śpiewającego pod oknem sypialni Sasuke. I mimowolnie zacząłem się zastanawiać, czy prędzej by do mnie wyszedł, żebym tylko zamknął już mordę, czy zabił. Mój śpiew z całą pewnością wzbudziłby w nim agresję, bo często już na sam dźwięk mojego głosu reagował nerwowo.
I kiedy tak zaśmiewałem się w myślach z tego, zdałem sobie sprawę, że chyba byłbym do tego zdolny. Gdyby ktoś zapewnił mnie, że Uchiha się opamięta, jeśli przez tydzień będę stał pod jego oknem, to bez wahania bym to zrobił. Słońce, czy deszcz, mróz czy… no, coś innego, stałbym.
Stałbym… gdyby nie to, że teraz moje życie nie należało już tylko ode mnie. Miałem obowiązki i zobowiązania. Dawny Naruto rzuciłby wszystko i stał. Nowy Naruto, Hokage Konohy, żył przede wszystkim dla mieszkańców.
I może dlatego Sasuke chciał odejść. Kto w końcu znał mnie lepiej niż on? Czy stąd wzięły się te wszystkie pytania o to, co jest dla mnie najważniejsze?
Sasuke oczekiwał ode mnie pełnego zaangażowania, którego nie mogłem mu dać. Pragnął całej mojej uwagi i liczył na to, że nie będzie musiał dzielić się mną z nikim więcej. Tymczasem ja byłem na wyciągnięcie ręki każdego mieszkańca Konohy i nie zamierzałem tego zmieniać. A skoro ja nie potrafiłem w pełni mu się oddać, Sasuke nie potrafił porzucić myśli o tym, co się stało. Nie potrafił zapomnieć, przestać myśleć o zemście.
– Ludzie nigdy nie będą postępować jak ptaki.
– Dlaczego? – Maluch zdawał się wstrząśnięty moją odpowiedzią. – Czy w tym wszystkim nie chodzi o zaangażowanie? I o miłość? Ludzie też potrafią kochać.
Uśmiechnąłem się smutno i pokręciłem głową. Taichi przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami, oczekując, że rozwinę jakoś temat. Przełknąłem ślinę, próbując zebrać myśli.
– Bezwzględne oddanie to nie miłość. Miłość to… zrozumienie i akceptacja. A to, o czym mówisz, to platoniczne uczucie. Bo chyba tak to się nazywa.
Taichi spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym to ja bym chory, a nie on. Tylko czekałem, aż przyłoży mi drobną dłoń do czoła, chcąc się przekonać, czy na pewno nie mam gorączki. I poniekąd właśnie ją miałem. Czułem, jakby mózg miał mi się lada moment przegrzać od nadmiaru myśli.
Uświadomienie sobie, czego tak naprawdę oczekiwał ode mnie Sasuke, sprawiło, że straciłem cały zapał. Teraz byłem już pewien, że odejdzie i że nigdy nie miałem żadnych szans, by zatrzymać go blisko siebie.
Musiałem wyglądać bardzo krucho i blado, bo Taichi spoglądał na mnie z przejęciem.
– Mam kogoś zawołać, wujku? Panią Mikoto?
Mikoto.
– Nie!
Taichi skulił się w pościeli, przestraszony moim nagłym wybuchem.
– Pani Mikoto może mogłaby mi pomóc, gdyby… żyła. Tak, tak… Może wtedy… nie byłby taki…
– Ale… Pani Mikoto…
– Muszę iść. – Zerwałem się z miejsca, wrzucając niezjedzoną do końca porcję ramen do kosza. – Muszę…
Nie widziałem miny chłopaka, kiedy opuszczałem pokój. Mogłem się tylko domyślać, że po przedstawieniu, które odstawiłem, wyrażała co najmniej przerażenie.

***

Cały następny poranek spędziłem w łóżku. Pierwszy raz w życiu miałem gorączkę i musiałem przyznać, że było to wyjątkowo nieprzyjemne uczucie. Miałem halucynacje i mówiłem od rzeczy. Świat mi się rozmazywał przed oczami, czucie w palcach miałem dziwnie zaburzone. Czułem się tak, dopóki Temari nie oznajmiła mi, że nie mam nawet trzydziestu ośmiu stopni.
– No i co z tego? – spytałem, szczelniej opatulając się kołdrą, kiedy zabrała ode mnie termometr.
– Nic, cierpisz na męską grypę.
– Czyli… co?
Temari zmierzyła mnie z zacięciem, wsuwając ręce w rękawy kurtki.
– Czyli cierpisz na wyolbrzymianie.
– Jakie wyolbrzymianie?! – Zerwałem się do siadu. – Ja po prostu…
– Masz gorączkę. – Przerwała mi.
– No… tak.
– To nie jest śmiertelne. Każdemu czasem się zdarza.
Temari owinęła się pstrokatym szalikiem i sięgnęła do torebki w poszukiwaniu rękawiczek. Skąd wiedziałem, że akurat ich szukała? Bo burknęła Przeklęte rękawiczki!, niemal wyrzucając zawartość torebki na moją pościel.
– Mnie się nie zdarza. Nigdy nie byłem chory – oznajmiłem, patrząc, jak wyjmuje pierwszą do pary.
– Teraz jesteś. Zawsze musi być ten pierwszy raz.
Uśmiechnęła się do mnie z sympatią, ale gdzieś w głębi jej oczu dostrzegłem groźbę, że jeśli nie odpuszczę, to przestanie być miła. Shikamaru ostrzegał mnie przed jej ciążowymi humorkami, ale zdecydowanie nie czegoś takiego się spodziewałem.
Przełknąłem ślinę, zastanawiając się, jak powinienem to teraz rozegrać.
– Nie powinno cię tu być. Shikamaru chyba nie pomyślał, że mogłabyś się ode mnie zarazić.
– On w ogóle niewiele myśli. – Prychnęła. – Przynajmniej nie wtedy, kiedy wraca do domu.
Poczułem lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Czy to możliwe, że za wiele od niego wymagałem? Zawsze musiał mieć na mnie oko, ale ostatnio było tylko gorzej. Wymagałem ciągłego pilnowania, zrzucałem mu na głowę dodatkową robotę, a sam bawiłem się w detektywa, próbując rozwikłać zagadkę Sasuke. Ani przez chwilę nie pomyślałem, że może nie tylko ja sam przez to wszystko cierpię.
– Dam mu trochę wolnego, kiedy już… dojdę do siebie. – Pokonam chorobę, lęki i poskromię ciekawość, która nieustannie pchała mnie w nieodpowiednim kierunku. – Wytrzymasz?
Temari uśmiechnęła się cieplej, nieco udobruchana. Poprawiła mi nawet poduszki z wdzięczności.
– Chcesz, żebym po kogoś zadzwoniła? Żeby miał na ciebie oko?
Pokręciłem głową i opadłem z powrotem na pościel. Nie byłem zmęczony, ale czułem, że szybko zasnę, jeśli tylko zamknę oczy.
– Daj znać, gdybyś czegoś potrzebował.
– Myślę, że już wszystko mam – mruknąłem.
– To dobrze.
Machnęła mi jeszcze raz ręką i wyszła z mieszkania.
Skupiłem się na tym dziwnym uczuciu, zwanym gorączką. Całe ciało zdawało się znacznie cięższe. Skóra paliła, a jednak było mi zimno pomimo porządnego przykrycia. No i jeszcze ten oddech. Nie, że nieświeży, a jednak nie odważyłbym się z bliska na nikogo chuchnąć, bo wydawało mi się, że niemal czuję i widzę zarazki, które wydobywają się z moich ust. Ślina smakowała inaczej, w nosie bobry zbudowały jakąś tamę, przez którą ledwo przedostawało się powietrze. I było coś jeszcze, takie dziwne uczucie w głowie, którego nie potrafiłem w żaden sposób opisać.
Zacisnąłem dłoń na kołdrze od środka, czując zarazem przyjemne ciepło i dreszcze. Wyobraziłem sobie, że zapadam się w materac, że moje ciało idealnie do niego przywiera i łącząc się, ja i łóżko stajemy się jednością.
Zamiast tego poczułem nieprzyjemnie wbijające mi się w plecy sprężyny starego materaca. Zupełnie, jakbym zamiast w łóżku, leżał teraz gdzieś w jakimś lesie. Trochę mi było wygodnie, jakbym spoczywał na mięciutkim mchu, a trochę nie, bo dookoła walały się połamane gałęzie i jakieś szyszki, i kamulce. Poruszyłem się niespokojnie i zamarłem, kiedy usłyszałem szelest miażdżonych liści.
I nagle zdałem sobie sprawę z tego, że oczy mam zamknięte. Czyżbym śnił? Poruszyłem dłonią, po omacku szukając czegoś znajomego, ale to, z czym miały styczność moje palce z całą pewnością nie było moją błękitną pościelą. Tak, jakbym dotykał czyichś wilgotnych, szorstkich kosmyków. Czarnych.
Zaraz, czemu czarnych? Zanim zdążyłem się zastanowić nad tą kwestią, usłyszałem krzyk. Przeraźliwy wrzask, od którego zabębniło mi w uszach, a w ustach poczułem nieprzyjemny metaliczny smak.
Ugryzłem się? Nie, czułem, że to nie była moja własna krew. Nieśmiało przejechałem koniuszkiem języka po wardze, wyczuwając smak drania. Z początku gorzki, później przerodził się w ostry, by na samym końcu smakować już tylko czystą rozpaczą.
Zacisnąłem dłoń na jego włosach, chcąc go w jakiś sposób zatrzymać, a on wrzasnął po raz kolejny. Czułem, jak jego ciałem wstrząsnął dreszcz i usłyszałem lodowaty, obco brzmiący śmiech gdzieś z tamtej strony.
Boże, Uzumaki, otwórz oczy, do cholery! Zrób coś! Nie pozwól, żeby znowu zrobili mu krzywdę!
– Naruto… – zapłakał Sasuke, łkając z głową wciśniętą w wilgotną ziemię. – Naruto, proszę…
Serce waliło mi w piersi tak szybko, że niemal czułem, jak łamie wszystkie żebra i wydostaje się na zewnątrz. Chciałem puścić jego włosy i poszukać twarzy, dłoni, czegokolwiek, za co mógłbym go złapać i już nigdy nie wypuszczać, ale strach, że opuści mnie, kiedy tylko to zrobię, był silniejszy.
Chciałem otworzyć usta. Szepnąć, że jestem tu z nim, że rozszarpię na kawałki każdego, kto odważy się go tknąć, ale z mojego gardła nie wydobyła się ani sylaba. Usta miałem jakby zszyte, powieki sklejone, a ciało przykute strachem do leśnego poszycia.
Chłodny wiatr rozwiał mi włosy, a wraz z nim przyszedł kolejny krzyk. Sasuke zdzierał sobie gardło, a ja nie byłem w stanie nic na to poradzić. Uchiha szlochał głośno, wierzgał, rozkopując liście i gałęzie, które leżały wokół nas i walczył. Na początku zażarcie, potem coraz słabiej. Aż w końcu przestał, zamarł na dobre i jedyne, co byłem w stanie dosłyszeć, to jego płytki oddech. Kiedy i on się urwał, ogarnęła mnie głucha cisza. Tak głucha, że sam miałem ochotę wrzasnąć, żeby ją przerwać. Cisza, która rozsadzała mi bębenki i doprowadzała do szaleństwa.
Sasuke nie walczył. Sasuke nie żył. Sasuke został zgwał…
– NIE! – krzyknąłem, podrywając się do siadu.
I jeśli czegoś byłem w stu procentach pewien, to że wciąż mam gorączkę. I to na pewno nie było już marne trzydzieści osiem stopni. I tylko tego jednego, bo czy wciąż jestem w swoim domu, czy faktycznie w jakimś lesie, pozostawało dla mnie tajemnicą.
Drżącymi rękoma sięgnąłem do oczu, wytarłem łzy i zamrugałem.
To nie była mroczna puszcza ze spróchniałymi konarami i wilgotnym mchem. To było moje łóżko, moje ściany, moja niemal pusta szafa na ubrania w tle. Wszystko było moje i doskonale mi znane, a mimo to czułem się tu teraz obco.
Bo nie było tu Sasuke? Czy to właściwa odpowiedź? Żenująca, to z całą pewnością i nigdy bym się do tego na głos nie przyznał. Dupek miał czelność się mnie czepiać, że obchodziłem się z nim, jak z jajkiem, traktowałem jak jakąś pizdę, a z nas dwóch, to chyba ja nią właśnie byłem.
Z trudem dotarłem do łazienki, taka to właśnie męska grypa mnie złapała. Miałem dreszcze i intuicja podpowiadała mi, że powinienem zbić temperaturę, a mimo to puściłem na siebie wrzątek i stałem tak, dopóki nie zrobiło mi się słabo, a ciało nie przestało dygotać. Miałem mroczki przed oczami, kiedy doczłapałem do kanapy i rzuciłem się na nią jak długi.
Czułem, że znowu przysypiam. Powieki miałem ciężkie, oddech jakiś taki… no taki jak ktoś, kto właśnie zasypia. Senny oddech? Sennie, to biło moje serce, dopóki się nie zorientowało, że znowu jest w niebezpieczeństwie. Sny nim były. Podświadomość, która zdecydowanie zbyt często fundowała mi koszmary i zabierała w takie miejsca, z których nie było drogi ucieczki. A potem budziłem się bardziej zmęczony niż przed zaśnięciem.
– Obiecaj, że będzie dobrze – mruknąłem, mając nadzieję, że mój mózg mnie słyszy. – Obiecaj…
Zamknąłem oczy i wtuliłem twarz w szorstką poduszkę. Przy każdym poruszeniu drapała mnie w twarz, ale nawet trochę mi to nie przeszkadzało. To tak jakbym… spał blisko Sasuke. On był szorstki nie tylko w obyciu, ale też dosłownie. Bo chociaż nigdy nie miałem okazji widzieć go nieogolonego, to drapał przy każdym pocałunku.
– Obiecaj mi, mózgu…
Kiedy zaczynałem odpływać, poczułem dłoń we włosach. Mruknąłem, próbując ją zachęcić do jakichś pieszczot, ale ani drgnęła.
– Obiecuję, młocie – odpowiedział mój mózg głosem Uchihy.

***

Kiedy zbudziłem się następnym razem, za oknem było już całkiem ciemno. Ziewnąłem głośno i przeciągnąłem się porządnie, rozluźniając mięśnie. Wstać, czy nie wstać? Mógłbym już w sumie wstać i zjeść coś, bo od poprzedniego dnia nie miałem niczego w ustach, ale kiedy tylko o tym pomyślałem, mój żołądek zaprotestował. Powiedział: Nie. i jakby na potwierdzenie tych słów, zrobiło mi się niedobrze. Dobra, spoko, po co od razu te nerwy?
Ale skoro nie jeść, to co takiego mógłbym robić? Podniosłem się do siadu i rozejrzałem po ciemnym pomieszczeniu, szukając sobie zajęcia. Co ja takiego robiłem w wolnym czasie, zanim zostałem Hokage?
Jadłem ramen, nawet dosyć często. Ale mój żołądek dość wyraźnie dał mi już do zrozumienia, żebym na nic dziś nie liczył i chwilowo się wypchał.
Spotykałem się ze znajomymi też… dosyć często. Ale znajomi mieli teraz własne rodziny i nieczęsto nadarzały się okazje do powspominania starych dobrych czasów.
No i jeszcze… trenowałem. Żeby być silniejszym, żeby… sprowadzić Sasuke z powrotem. A potem, żeby udowodnić dupkowi, że jestem lepszy, no i żeby miał z kim trenować, jak równy z równym, kiedy już wróci. No a potem… a teraz… teraz nie tego typu siły było mi trzeba, żeby go zatrzymać. Teraz trzeba mi było czegoś, co jeszcze nie wiedziałem, czym dokładnie jest i nie byłem pewien, czy w ogóle mógłbym to zdobyć. Bo nagle wszystkie umiejętności, które opanowałem przez cały życie, okazały się niewystarczające. Jakbym znowu miał dwanaście lat i musiał od zera zdobywać świat. A tym światem był Sasuke.
Z dzikich rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. I dobrze, bo jak sama nazwa wskazuje   były dzikie. Siedzenie samemu w całkowitej ciemności sprzyjało wynurzeniom, o które człowiek nigdy wcześniej by się nie podejrzewał. I chociaż jeszcze nie zdążyłem się tak zapędzić, by odkryć zupełnie nowy ląd, czułem, że jestem blisko.
– Jak samopoczucie? – zagaił Shikamaru, kiedy uchyliłem drzwi. – Przeżyjesz?
– No, teraz na pewno – odburknąłem.
Gdyby nie przyszedł, kto wie, dokąd zabrałyby mnie ostatnie szare komórki. W ciągu ostatnich kilku tygodni już wystarczająco wiele razy sam sobie udowodniłem, że myślenie potrafi być śmiertelne.
Shikamaru zapalił światło, zupełnie nie przejmując się tym, że nagła jasność nie zrobi mi dobrze. Kiedy krzywiłem się i zasłaniałem oczy, opadł na fotel i wyjął z kieszeni na piersi dwie koperty.
– Mam dwie sprawy. Pierwsza z nich to raport pewnej drużyny, która wracała z misji. Ich zadaniem było… – Poniósł list pod nos i zmarszczył brwi. – Mniejsza z tym. Wracali z Suna i w Kraju Rzeki natknęli się na ciekawe zjawisko. Dla ciebie ciekawe – dodał, spoglądając na mnie znacząco. – Natknęli się przy rzece na porzuconą broń i połamane skrzynie.
– I to ma mnie zainteresować, bo…?
– Bo ta sama rzeka ma źródło w Kraju Ognia. Konkretniej, to przy granicy z Krajem Deszczu.
– Ame… – szepnąłem. – I wodospad!
Okej, faktycznie ciekawe. Zacząłem nerwowo chodzić po pokoju, kręcić się i nagle jakoś przestała męczyć mnie ta gorączka. Osłabienie minęło i nawet żołądek zamruczał z aprobatą. Najwyraźniej męska grypa wcale nie była śmiertelna, a mnie dość szybko udało się znaleźć na nią lekarstwo.
– Nie wiem, czy wodospad – Shikamaru przewrócił oczami – ale istnieje taka możliwość, że znaleziona przez nich broń należy do trzech martwych przemytników. Ja bym się na twoim miejscu zaczął zastanawiać, jak się tam znalazła.
– No… przypłynęła, nie?
– Przypłynęła. – Powtórzył po mnie. Jeśli w ten sposób lepiej mu się myślało, to spoko, ale takie papugowanie zaczynało mnie trochę wkurzać. Uchiha też często łapał mnie za słówka i męczył nimi do końca świata albo dzień dłużej. – A twoja broń, Naruto? Twoja broń potrafi pływać? Jak wrzucisz kunaia do wody, to uniesie się na jej tafli, czy utonie?
– No dobra, utonie przecież, ale jak jest silny prąd, to… – Machnąłem ręką. – No wiesz.
– Silny prąd? To dosyć płytka i wąska rzeka, tam nie ma tsunami.
Zacisnąłem szczękę. Shikamaru może nigdy nie przyjmował moich głupich pomysłów ze spokojem i lubił w dosadny sposób uświadamiać mi, że są no… głupie, ale dziś musiał być wyjątkowo nie w humorze, skoro nawet nie wzdychał i nie załamywał rąk. A jakaś taryfa ulgowa z powodu choroby chyba mi się należała, nie?
A w ogóle, to co to znaczy wąska i płytka rzeka, co? Bo mi to się widzi od razu taki strumyczek, co to można nad nim spokojnie przeskoczyć, a na obu brzegach pasą się sarenki i inne leśne zwierzątka. A potem pochylają swoje małe główki, żeby zaczerpnąć trochę wody. I jeśli miałoby się okazać, że właśnie w czymś takim Sasuke utopił trzech zbirów (jednego zabił kamień), to słowo daję, że rzucę wszystko i osobiście wybiorę się na miejsce zbrodni. No oczywiście, że to nie był jakiś pieprzony strumyczek! Rzeka to rzeka, nurt się czasem wzmaga, ja pierdolę.
I kiedy już się zagotowałem, kiedy już miałem krzyknąć, że, do licha, ja tu jestem Hokage, przyszło olśnienie!
– O boże, no przecież!
Złapałem się za głowę i pobiegłem do sypialni. Dwie sekundy zajęło mi zrzucenie wyświechtanej piżamy, ubranie pierwszego lepszego dresu (a właściwie jedynego, jaki mi został, bo reszta leżała brudna w koszu na pranie) i powrót do salonu.
Przypuściłem okupację na szafkę z butami.
– Oni tego dotykali, prawda? Wzięli to ze sobą, czy tam dalej leży? A może już przynieśli? Nie interesuje mnie, że jest noc, ściągnij specjalistów! – Paplałem, wiążąc sznurówki.
A kiedy się podniosłem, zauważyłem, że Shikamaru spogląda na mnie z niezrozumieniem. No, nic nowego, przynajmniej nie krzyczał. Mierzył mnie z taką uwagą, jakby szukając czegoś w moich oczach, a potem…
– Nie – jęknął.
– Tak!
Nie wiedziałem wprawdzie, co miał na myśli, bo nie siedziałem w jego głowie, ale przecież, tak czy owak, wypadało zaprzeczyć. Albo potwierdzić.
– Powtórzę to po raz kolejny, Naruto: magiczne artefakty nie istnieją!
– Dobra, dobra – odburknąłem, machnąwszy ręką. – Sprawdzić nie zaszkodzi.
– Co ja z tobą mam… – westchnął.
A skoro westchnął, to i się uspokoił. Bo zapewne domyślał się, że do tego dojdzie i przez cały ten czas miał nadzieję, że jednak uda mu się odwieść mnie od tego tropu. No ale jak się jest światowej klasy strategiem, to się powinno wiedzieć, że nie można wszystkiemu zapobiec.
Zanim otworzyłem drzwi, złapał mnie za łokieć.
– Poczekaj, jeszcze druga sprawa.
– A nie możemy tego omówić w drodze?
Nadzieja matką głupich, oczywiście pokręcił głową. A ja jako posłuszny Hokage, który zawsze z jęzorem na wierzchu wykonuje polecenia swojej prawej ręki, usłuchałem.
Shikamaru z grobową miną podał mi drugą kopertę. Była sztywna i już to niemal doprowadziło mnie do histerii. Sztywne koperty były złe. A kiedy jeszcze wyjąłem ze środka płytkę DVD, to już w ogóle chciało mi się płakać.
Nie, nie, nie, nie, nie!
– Tak myślałem – szepnął Nara, marszcząc czoło.
– Co?
– Twoja mina – oznajmił.
Jaka mina? No przecież byłem spokojny. Cały czas… wpatrywałem się z rozpaczą w tę rzecz i skoro już wcześniej był w stanie tak otwarcie ze mnie czytać, to teraz tym bardziej.
Spuściłem głowę, zaciskając pięść na płytce. Nie mogłem jej zgnieść, chociaż bardzo miałem na to ochotę. Musiałem to zobaczyć, inaczej nie zaznałbym spokoju do końca swoich dni. Czy jak to się tam mówi. Musiałem. Ale kopertę już zgnieść mogłem.
– Poczekaj. W środku jest coś jeszcze.
Drgnąłem. Czy to możliwe, by oprawcy Sasuke napisali do mnie list? Drogi Hokage, wyruchaliśmy twojego kochanka!.
Nie. W środku było zdjęcie. Wyjąłem je tak, żeby Shikamaru go nie widział, choć skoro o nim wiedział, musiał wcześniej zaglądać do koperty. Nieważne. Czułem, że to intymna chwila i tylko ja powinienem mieć wgląd na to, co zostało na nim uwiecznione. A był to…
– Pośladek – wypaliłem, zanim ugryzłem się w język.
– Co?
No właśnie, Uzumaki, co? Co ty robisz ze swoim życiem? Czemu zawsze najpierw paplasz, a dopiero później myślisz? Medal za niedorzeczność był już mój. Muszę wymyślić takie ordery i wlepiać sobie jeden przynajmniej raz w tygodniu. Może da mi to do myślenia.
Zdjęcie nie przedstawiało pośladka. Ono przedstawiało wielkie złowrogie Z, które Sasuke miał wyryte na tyłku. I zostało zrobione tak sprytnie, że jeśli ktoś nie wiedział, o co chodzi, nie miał szansy się domyślić. To była tylko… skóra. No i symbol.
– Pośladek, Naruto? – Zaakcentował moje imię, chcąc zwrócić moją uwagę. – Skąd to wiesz?
– Bo ja… no w sumie, to tak mi się powiedziało.
I gdyby nie to, że miałem aktualnie zajęte ręce, to pewnie podrapałbym się po karku. Chyba powinienem zadbać o to, żeby zawsze coś w nich trzymać. I usta najlepiej też mieć wypchane. Albo zaklejone taśmą. Jestem w stanie się założyć, że gdybym miesiąc temu zaproponował taką zabawę Sasuke, byłby wniebowzięty…
No właśnie, Sasuke.
Spojrzałem na fotografię, starając się przy okazji nie zrobić w niej dziury. Coś w niej nie dawało mi spokoju. To całe Z… Mój palec aż się prosił, żeby przejść na wylot przez sam jego środek, ale się powstrzymałem. Shikamaru nabrałby podejrzeń jak nic. A właśnie! Wracając do niego, to…
– Tak ci się powiedziało? – To znowu to robił. Znowu powtarzał po mnie, mrużąc oczy i udając, że potrafi czytać w myślach.
Cisza. Nie taka głucha, jak w moim śnie, ale blisko.
– Naruto? – Shikamaru wskazał palcem na płytę. – Wiesz, co na niej jest. Doskonale to wiesz.
Serce podeszło mi do gardła. Albo żołądek, mniejsza z tym. Coś, jakaś wielka gula, nagle uniemożliwiła mi mówienie. No bo Shikamaru to widział! O boże, on naprawdę oglądał ten film! Ten… ten… co na nim było właściwie?
– Ja muszę… – jęknąłem, ściskając dłoń na płytce. – Muszę to zobaczyć, rozumiesz? Jeśli naprawdę musimy o tym rozmawiać, to później, okej?
– W porządku.
Puścił mój łokieć i odsunął się od drzwi. Większej zachęty nie potrzebowałem, by wybiec prosto w ciemność.

6 komentarzy:

  1. Cieszę się z pojawienia się nowego rozdziału.
    Ta próba zatrzymania Sasuke to była z jednej strony sprytna a z drugiej niesamowicie naiwna, wydawało mi się, że Naruto umie robić lepsze podstępy ale może to też to, że chodzi tu o Sasuke.
    A jednak mimo przegrania zakładu to poprosił Sasuke o to i on się zgodził - jakiś efekt to da na pewno tylko nie wiem czy pomoże(wiem, że tu chodzi o zrozumienie ale wiadomo jaki jest Uchiha w kontaktach z innymi ludźmi).
    Odrobinę luźniejsze ubranie...czyżby metoda małych kroczków w przypadku Taichiego? Szkoda tylko, że rozmowa im nie wyszła.
    I zaraz potem choroba...coś mi się widzi, że jak tak dalej pójdzie z jego kontaktami z innymi( i jego kontaktami z Sasuke)to Naruto zostanie samotnym, bezdzietnym kawalerem.
    Kolejny, złowrogi list..już się nie mogę doczekać jak będzie dalej.
    Pozdrawiam, Mei

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o Naruto, to zawsze uważałam, że ma swoje momenty - raz błyskotliwy i zadziwiająco szybko pojmujący pewne sprawy, a raz kierujący się instynktem, który często popychał go do czynów całkowicie pozbawionych sensu. Naruto nigdy nie był głupi, ale zawsze robił wiele głupich rzeczy, a to wiele o nim mówi.
      Co do Kazuo, zdradzę tylko, że Sasuke odegra szczególną rolę w jego życiu i pchnie fabułę w stronę, z której nie będzie już odwrotu.
      Czemu od razu bezdzietnym (chociaż akurat co do tego, to są podstawy by tak sądzić) kawalerem? Naruto jest mocno przytłoczony tym, co się dzieje. Chce pomóc Sasuke, nie udaje mu się, nie wie, co ma dalej robić, a wie, że siłą go nie zatrzyma. To już nie te czasy, kiedy wierzył, że jak będzie za nim latał i wrzeszczał, że sprowadzi go do wioski, to mu się to uda. Po tylu latach Naruto ma świadomość, że gdyby w tamtym czasie siłą ściągnął z powrotem Uchihę do Konohy, to nic by nie zyskał. Sasuke musiał przejść przez to, przez co przeszedł, by uspokoić się, ochłonąć i móc tak naprawdę wrócić. Naruto miał w tym swój udział, ale nie oszukujmy się, nie on jeden.
      Liścik już w przyszłym rozdziale. A wraz z nim moim zdaniem spory przełom w tej historii ;-)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Przyznam szczerze, że wcześniej przeczytałam rozdziały, ale kompletnie nie miałam weny na komentarze. Ba nawet na odpowiedzi ludzi na swoim blogu XD. Ten również nie będzie za pewne długi, ale postaram się w nim zawrzeć to co najważniejsze.

    List od Taichiego mnie wzruszył. Naprawdę. Biedny chłopczyk strasznie pragnął zobaczyć ponownie matkę, która zginęła na oczach Naruto ;(. on mimo wszystko nie powinien się obwiniać o jej śmierć. Świat Uchiha jest podły, na każdego w końcu czeka pora, aby odejść. Naprawdę kochanym okazał się fakt, gdy malec wyjawił, że najbardziej tęskni za wujkiem Naruto. Serio chciało mi się ryczeć.
    Potem pojawia się Kazuo... kolejny nieszczęśliwy chłopak, molestowany przez ojca, jeżeli dobrze pamiętam. Ale bym temu gościowi urwała jaja. Brzydzę się jakąkolwiek pedofilią, tacy ludzie powinni iść na ścięcie. Najgorsze, że nie wiedzą jeszcze jak można mu pomóc...
    Erotyczne sceny jak zwykle na PLUS. Kocham!!!!!!! W końcu Naruto go zaliczył! TAK!
    Motyw, że Sasuke powinien porozmawiać z chłopakiem jest bardzo oryginalny. Lodowaty Uchiha może naprawdę szczerze dogadać dzieciakowi. Nie będzie udawał żadnej pseudo pani psycholog, tylko powie od rzeczy. Chociaż z jednej strony się obawiam XD To Sasuke i nie zdziwię się, jak młody się bardziej załamie.
    Głupota Naruto jak zwykle zwaliła mnie z nóg. On jest największym kozakiem w całej tej historii😂. Motyw z pośladkiem powinnam zapisać do najzabawniejszych rzeczy, jakie przeczytałam na blogspocie, poważnie.
    Mam nadzieję, że za niedługo pokaże się nowy rozdział i obym szybciej skomentowała :)
    Do kolejnego <3.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, każdy ma czasem kryzys :-)
      Naruto wie, w jakim świecie żyje, ale pomimo tego, że masa ludzi ginęła i wciąż ginie na jego oczach, śmierć Sakury była dla niego ciosem. W końcu była ona dla niego najbliższą osobą, kiedy Sasuke nie było w pobliżu. Myślę, że obwiniałby się o jej śmierć nawet gdyby go tam wtedy nie było, nawet, gdyby nie widział tego na własne oczy.
      W końcu? Zaliczył go już drugi raz :D. Przyznam szczerze, że sceny erotyczne pomiędzy dwoma mężczyznami pisze mi się swobodniej i dużo łatwiej niż pomiędzy mieszaną parą. Nie wiem, z czego to wynika :D
      Ha, cieszę się bardzo, że udało mi się Cię rozbawić! Samo opowiadanie jest raczej smutne i mroczne, więc staram się wepchnąć nawet w najgorszą scenę trochę humoru i bardzo się cieszę, kiedy ktoś to zauważa i docenia <3
      Kolejne mam nadzieję, że już wkrótce ;-)
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  3. No to teraz się porobiło.
    Jestem ciekawa, czy Sasuke poradzi sobie z rozmową z Kazuo. No i mm nadzieję, że ojczym chłopaka dostanie tyo na co zasłużył.
    Ale końcówka rozdziału z jednej strony taka niepokojąca, a z drugiej ten... pośladek. O rety, Naruto. XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ta próba zatrzymania Sasuke z jednej strony sprytna, a z drugiej naiwna... jestem w szoku Sasuke się zgodził spełnić prośbę Naruto - choć jakie to da efeky... och luźniejsze ubranie... czyli przechodzimy do metody małych kroczków w przypadku Taichiego? i jeszcze ta choroba... mam wrażenie, że Naruto mógł być pod wpływem genjutsu, i mamy kolejny, złowrogi list... już się nie mogę doczekać jak będzie dalej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń