7 kwietnia 2019

11. Czasem zdarzało się częściej niż zazwyczaj

Witam!
Wybaczcie mi ten długi czas bez rozdziału i brak odzewu na komentarze. Nawet nie będę się z tego tłumaczyć, bo nie mam nic na swoją obronę. Niestety.
W ten cudowny słoneczny dzień, zapraszam jednak na kolejną część przygód naszego nierozgarniętego Hokage. Rozpalcie grilla, włączcie laptopa i bawcie się dobrze!
___________________________________________________________________


W środku był list. Napisany dużymi, dziecięcymi literami na nieco pogniecionym papierze w kratkę.
– Skąd to masz?
– Dzieciak napisał wiadomość do zmarłej matki, nic wielkiego. – Oparł brodę na dłoni i wzruszył ramionami.
– Wykradłeś go z domu dziecka?! – No w głowie mi się nie mieściło, że Sasuke mógł zrobić coś takiego. – Przecież to musiało być dla niego ważne!
– Przestań się drzeć, bo pożałuję, że ci pomagam – warknął, zaciskając usta. – Zaniósł go na grób Sakury. I tak porwałby go wiatr, więc się łaskawie zamknij i czytaj.
Spojrzałem na niego nieprzychylnie, ale w gruncie rzeczy miał rację. Skupiłem się na literach.
Taichi napisał, że bardzo tęskni za mamą. Serce niemal mi pękło, kiedy przeczytałem, jak bardzo ją kocha i że nie może doczekać się chwili, kiedy znowu ją zobaczy. Poczułem się… źle. Bardzo, bardzo źle, bo dotarło do mnie, jak wielką krzywdę wyrządziłem temu dziecku. I choć myślałem, że ta rana choć trochę się zagoiła, to teraz czułem się tak, jakby ktoś dopiero mi ją zadał. Babrała się, krwawiła, sina od rozpaczy, napęczniała od poczucia winy. Shikamaru niejednokrotnie powtarzał mi, żebym wziął się w garść. Żebym przestał to rozpamiętywać, bo nie raz jeszcze ktoś zginie podczas misji, na którą go wysłałem. Ale Shikamaru się mylił, bo to nie było to samo. To nie była misja, której nie podołała. To było coś… sam nie wiem. Ja tam byłem, do cholery. Ja sam pchnąłem ją ku śmierci. Równie dobrze mógłbym ją zepchnąć z urwiska.
– Czytasz, czy użalasz się nad sobą?
Drgnąłem, łapiąc się na tym, że faktycznie trzymam przed sobą list, a oczami błądzę po ciemnym blacie stołu, starając się zapanować nad łzami, które znowu napłynęły mi do oczu. Piekło, swędziało.
– Czytaj dalej – rozkazał, a ja niechętnie go posłuchałem.
Taichi opisywał swój dzień. Co jadł na śniadanie, czego się nauczył i jaka była akurat pogoda. A potem… potem pisał o mnie. A raczej o mężczyźnie, pod którego się podszywałem. O wujku, który zabierał go na ramen do ulubionej knajpy Hokage. O tym, że wspólnie zbieramy liście, bawimy się i rozmawiamy o przyszłości. Mamo, wujek robi ze mną wszystko to, co ty ze mną robiłaś, napisał. A potem w tym liście pojawiło się coś jeszcze dziwniejszego. Coś, od czego ścisnęło mnie w piersi i na moment odebrało mi dech.
Ale bardzo tęsknię za wujkiem Naruto.
A wujek Naruto nie ma dla niego czasu, bo jest Hokage, a czasem to wydaje mu się nawet, że go nie lubi, bo kiedy mama żyła, to przychodził non stop, a teraz wcale. A on by bardzo chciał powiedzieć wujkowi, że go kocha i poprosić, żeby się już nie smucił, bo mama patrzy na niego z tego miejsca, w którym jest i jest dumna. Dumna, bo zawsze powtarzała, że wujek Naruto będzie wspaniałym Hokage, bo zależy mu na tej wiosce i jej mieszkańcach bardziej, niż komukolwiek innemu. I napisał jeszcze, że…
Zasłoniłem dłonią oczy, kiedy pierwsze łzy popłynęły po moich policzkach. A potem bezwiednie pociągnąłem nosem i odłożyłem list na stół, zaciskając wolną dłoń w pięść.
– Jesteś młotkiem – szepnął Sasuke, chwytając moją rękę i splatając nasze palce. – Ten dzieciak jest tysiąc razy inteligentniejszy od ciebie, ale zdecydowanie zbyt młody, by móc tak bez przeszkód do ciebie dotrzeć i wyjaśnić ci, że to nie z twojej winy umarła Sakura. I pomyślałby kto, że to powinno raczej wyglądać odwrotnie…
– Zamknij się, dupku.
– Kiedy to prawda. Poddałeś się jeszcze zanim spróbowałeś, to do ciebie niepodobne.
Nie miałem siły się z nim kłócić. Tym bardziej że miał rację i chyba właśnie to mnie tak złościło. Wytarłem łzy i spojrzałem na nasze złączone dłonie.
– Po co było to wypytywanie o Sakurę, skoro wiedziałeś, że nie żyje?
– Młotku, w żadnym zadanym przeze mnie pytaniu nie padło jej imię.
– No a… – Zamilkłem, zdając sobie sprawę z tego, że faktycznie. Sasuke pytał, co z chłopcem, nie zdradził się z tym, że wie, czyim jest synem i że jego matka zginęła. – Nieważne.
Zrobiło się cicho. Kusiło mnie, żeby go spytać, czemu wcześniej nie wspomniał, że wie, ale to wiązało się z kontr pytaniem, dlaczego o niczym mu nie powiedziałem i wymyślałem piwo z Inuzuką. A nie zrobiłem tego bo…
– Jesteś tchórzem, młotku – oznajmił. No i miał rację, bo właśnie dlatego.
– Zejdź ze mnie, co? Może dla odmiany porozmawiamy o tobie? – odparłem z wyrzutem. – Nie powiedziałem ci, bo gardzisz domem dziecka, gardzisz tymi wszystkimi sierotami i prychasz za każdym razem, kiedy staram się pomóc jakiemuś dzieciakowi. Dla ciebie to robaki, które należy rozdeptać, a nie ludzie, którym trzeba podać rękę! Czemu to robisz?
– Czemu robię co? – Spojrzał na mnie z politowaniem, puszczając moją dłoń. – My też byliśmy sami, pamiętasz? I obaj żyliśmy w dużo gorszym świecie niż te dzieciaki. Takie po prostu jest życie! Nikt nam nie podał niczego na tacy, sami musieliśmy o to zawalczyć i zobacz, kim się staliśmy. Jesteśmy jednymi z najsilniejszych shinobi na świecie, jeśli nie najsilniejszymi. Nie bylibyśmy tym, kim dziś jesteśmy, gdyby inni ludzie wtrącali się w nasze życia.
– Nie no jasne. – Przewróciłem oczami. – Masz zupełną rację. Patrz, kim jesteśmy. Ty samotnym, przez nikogo nierozumianym dupkiem. Ostatnim z klanu Uchiha, w dodatku niezdolnym do tego, by ten klan powiększyć. Były nukenin, morderca, czasem mam wrażenie, że chory na umyśle. Umrzesz na starość w samotności, o ile tej starości w ogóle dożyjesz, bo chociaż wybaczono ci wszystkie grzechy, to część mieszkańców bardzo chętnie wbiłaby ci nóż w plecy przy pierwszej możliwej okazji.
Sasuke zacisnął szczękę.
– No i ja. Samotny Hokage, który chce pomagać dzieciom, ale się ich boi i choć jednego chętnie by przygarnął, to nigdy się na to nie odważy. Mam słabość do świrów i popaprańców, dlatego zdecydowanie zbyt wiele czasu spędzam z tobą. Wydawało mi się, że potrafię być sprawiedliwy, ale tak naprawdę to sprawiedliwość wybiórcza, bo kiedy sprawa dotyczy ciebie, to jakoś wszystko inne staje się mniej lub wręcz nieważne. A skoro pobłażam psychopacie, to tak naprawdę nie jestem od niego lepszy, bo sam sprowadzam na wioskę zagładę. Ale masz rację, jesteśmy zajebiści i nie mamy sobie równych.
– Kpij dalej – prychnął, a potem zacisnął szczękę. – I podaj się do dymisji, skoro jesteś aż takim zerem jako Hokage.
– Na szczęście nie jestem – oznajmiłem, spoglądając mu prosto w oczy. – I nie jest to zasługa tych lat, które spędziłem na próbie zwrócenia na siebie uwagi, kiedy wszyscy wokół mnie ignorowali i udawali, że nie istnieję. Nie jest to też zasługa nienawiści, którą przez jakiś czas żywiłem do tej wioski. To zasługa ludzi, którzy zauważyli moje istnienie i wyciągnęli rękę. Iruki, Kakashiego, Sakury, a nawet ciebie. Nie byłbym tym, kim dziś jestem, gdyby nie ludzie, którzy we mnie uwierzyli.
Sasuke milczał, nie spuszczając ze mnie oczu.
– I dlatego ważne są dla mnie nie tylko bieżące sprawy wioski, ale też te wszystkie dzieciaki, które kiedyś przejmą po nas pałeczkę i odpowiedzialność za przyszłość. Muszę je na to przygotować, a nie osiągnę tego wszystkiego, udając, że nie dostrzegam ich problemów.
– Mylisz się – powiedział, kręcąc głową. – Nie zapominaj o tym, czego nauczyła cię samotność. I nie skupiaj się na tym, co zniszczyła, a co ci dała.
Wstał i wyszedł. Po chwili usłyszałem odgłos zamykanych drzwi od łazienki. Spojrzałem na list, ponownie chwytając go w dłonie.
A ciebie, Taichi, czego nauczyła samotność?

***

Jeszcze tego samego wieczoru wróciłem do siebie. Uchiha nie odezwał się już do mnie ani słowem, więc mocno zniecierpliwiony i wkurzony jego zachowaniem – również bez słowa – wyszedłem. Przez chwilę stałem przed drzwiami, czekając, aż za mną wybiegnie. A potem szedłem bardzo wolno, odwracając się coś jakiś czas, ale nigdzie go nie dojrzałem. Obraził się dupek i tyle.
Jakby tego było mało, zanim wyszedłem z dzielnicy Uchiha, złapał mnie deszcz. A właściwie ulewa, której nic nie było w stanie zatrzymać. Ani moja pomarańczowa kurtka, ani wąskie zadaszenia  opuszczonych domów. Stałem pod jednym z nich przez kilka minut, ale przemoczone ubrania zaczęły nieprzyjemnie przyklejać do ciała i uznałem, że długo tak nie wytrzymam. Kiedy zacząłem się trząść, a na rozpogodzenie się nie zapowiadało, wyszedłem na deszcz i postanowiłem zrobić sobie mały trening.
A od czego powinien zaczynać się porządny trening? Od rozgrzewki. Ona zaś od biegu.
I chociaż lało mi na łeb, a po kilkudziesięciu metrach przeskakiwanie nad kałużami nie miało już sensu, bo sam miałem jedną w bucie, to poczułem się dziwnie wolny i… szczęśliwy. Krople deszczu skapywały mi do oczu, przysłaniając widoczność, woda ciekła mi po twarzy z kosmyków, które przylepiły się do czoła, a ja miałem ochotę biec dalej niż tylko do domu. Biec, dokąd mnie tylko nogi poniosą, nie przejmując się niczym. Skupiając się wyłącznie na przyjemnym rozluźnieniu i cieple, które podczas biegu rozgrzewało mnie od środka.
I mało brakowało, a faktycznie minąłbym dom i pobiegł gdzieś w świat. Kiedy zbliżałem się do celu, byłem wręcz przekonany, że w tym miejscu nie skończy się ten trucht. Chciałem przebiec, przeskakując nad ogromną kałużą jak łania i zrobiłbym to, gdyby ktoś w tej kałuży nie stanął.
– Kazuo?
Chłopak był równie przemoczony, co ja i wyglądał jak siedem nieszczęść. Głowę miał spuszczoną, jak zwykle i tylko gdzieś spod tej grzywki, teraz przyklejonej do czoła, spoglądały na mnie błękitne oczy.
– Co tu robisz? – Zatrzymałem się przed chłopcem i rozejrzałem dookoła. Nie było pomyłki. Stał idealnie przed moim domem. – Mieszkasz tu?
Pokręcił głową.
– A jacyś… koledzy mieszkają może na tej ulicy? Dziadkowe, wujkowie?
Wciąż kręcił głową. Nie było sensu pytać, czy przyszedł do mnie. Podszedłem do wejścia, niemal zapominając o jeszcze świeżym pragnieniu, by biec na koniec świata i wyjąłem klucz z kieszeni. Kiedy uchyliłem drzwi, spojrzałem na chłopca i gestem zaprosiłem do środka. Zastanawiałem się, czy widzi mnie przez tę wilgotną czuprynę, która już całkowicie zasłoniła mu twarz, ale coś tam zauważyć musiał, bo posłusznie wszedł do środka.
– Ściągaj te mokre ciuchy, zaraz znajdę ci coś suchego do przebrania. Nosimy nieco inny rozmiar, ale powinienem mieć jeszcze jakieś ciuchy w twoim rozmiarze. – Uśmiechnąłem się do niego ciepło, ale on tylko zadrżał pod wpływem tego spojrzenia.
Zrzucił przemoczone buty, a potem kurtkę i koszulkę, zostając w samych spodniach.
Pogrzebałem chwilę w szafie i bez problemu namierzyłem swój stary pomarańczowy dres, którego żal mi było wyrzucić. Może nie był w najlepszym stanie, ale w tamtych czasach na nic lepszego liczyć nie mogłem. Choć i obecnie moja szafa liczyła zaledwie pięć koszulek na krzyż, z czego połowa dawno powinna znaleźć się w śmietniku. Shikamaru mówił, że tak właśnie wygląda szczęśliwy facet, w którego życiu nie ma żadnej kobiety. Nikt mu nie wchodzi z butami do garderoby i nie decyduje za niego, co powinien nosić, a czego nie.
To ci nie pasuje do karnacji, tamto nie podkreśla koloru oczu, a w tym wyglądasz po prostu źle. Ale na całe szczęście masz mnie! Jestem kobietą, a więc i twoim osobistym stylistą, który lepiej wie, co dla ciebie najlepsze.
– Łap. – Rzuciłem mu ciuchy. – Łazienka jest na prawo.
Kiedy zniknął za drzwiami, sam wygrzebałem sobie jakieś ubrania, notując w pamięci, że chyba najwyższy czas zrobić pranie. Czystych skarpet było jakoś dziwnie mało. A tych do pary jeszcze mniej.
Wstawiłem wodę na herbatę i postanowiłem przygotować coś do jedzenia. Czyli wyłożyłem na spodeczek jakieś ciastka, które znalazłem w szafce. Zaczynałem żałować, że nie wziąłem ze sobą jedzenia, które przyniosłem do Sasuke. Odgrzewanie to nie problem. Pusta lodówka już tak.
Kazuo bezszelestnie wszedł za mną do kuchni i usiadł przy stole.
Kusiło mnie, żeby spytać, czemu nie jest w domu, ale bałem się, że go przepłoszę. Do tej pory nie udało mi się nic z niego wyciągnąć, ilekroć próbowałem. Zadając upierdliwe pytania, których żaden dzieciak słyszeć nie chciał, wcale nie polepszyłbym sytuacji. Chyba.
– To… Hm. Wybacz, że nie poczęstuję cię niczym lepszym, ale nie mam. Wiesz, jak jest.
Albo i nie.
Zamilkłem. Kazuo objął rękoma kubek z herbatą i przyglądał się unoszącej znad niego parze. Ja przyglądałem się jemu. Pierwszy raz faktycznie wyglądał, jakby chciał mi coś powiedzieć.
– Czy… ja mogę tu dziś zostać?
– Na noc? A twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś?
Spiął się. A potem pokręcił głową. Westchnąłem, zastanawiając się, co powinienem zrobić.
– Rodzina jest źródłem twojego problemu? – spytałem cicho.
Kazuo spuścił wzrok. A potem puścił kubek, który jeszcze przed chwilą tak gorączkowo obejmował i oparł plecy na oparciu krzesła.
– Proszę cię – westchnąłem. – Jeśli nic mi nie powiesz, nie będę w stanie ci pomóc.
Przez chwilę trwał w bezruchu, a potem ledwie zauważalnie skinął głową.
– Ja panu wszystko powiem, ale nie teraz – wyszeptał.
– Okej... Pij, bo ci wystygnie.
Przyglądałem się, jak nieśmiało podnosi głowę, a potem przysuwa się z powrotem do stołu i chwyta kubek w drobne dłonie.
Dzieciak miał trzynaście lat, a wyglądał i zachowywał się na siedem. Przynajmniej dopóki pozwalał, by włosy całkowicie zasłaniały mu twarz, bo kiedy odchylił głowę, by wziąć sporego łyka jeszcze ciepłej herbaty, nie wydawał mi się już taki drobny i kruchy.
Czy ja też tak kiedyś wyglądałem, kiedy za wszelką cenę próbowałem zwrócić na siebie uwagę? Nie, ja nie byłem taki bojaźliwy i nieśmiały. Wrzeszczałem najgłośniej, jak potrafiłem i robiłem najgorsze rzeczy, jakie przyszły mi do głowy. A może Sasuke? Nie, on też nie. Chociaż zawsze był spokojny i zdystansowany, to jak nikt potrafił zmrozić spojrzeniem. Tylko teraz… prezentował się tak trochę krucho.
– Częstuj się – zagadałem, kiedy cisza między nami zaczęła się przedłużać i zaczynała mnie powoli przytłaczać.
Kazuo z wahaniem chwycił ciasteczko, a kiedy je przełknął, zaburczało mu w brzuchu. Wstałem od stołu i naiwnie zajrzałem do lodówki, ale jej zawartość wcale się nie zmieniła. Niestety nie znałem też żadnego jutsu związanego z przyzywaniem jedzenia. Tylko same bezużyteczne, typu Rasengan, Kage Bunshin… Po co to komu?
Rany, czasem to jednak jakaś kobieta by się przydała. Miałby chociaż kto robić zakupy.
W przypływie nadziei spojrzałem jeszcze na zegarek, ale Ichiraku było od dobrych kilku godzin zamknięte. A do Uchihy po moje niedojedzone ramen jakoś nie miałem ochoty wracać.
Przetrząsnąłem jeszcze szafki w poszukiwaniu czegoś innego niż ciasteczka, ale namierzyłem tylko puszkę fasolki, jakieś kiełki, sos sojowy i kilka innych konserw, które nijak do siebie nie pasowały.
– Masz jakiś pomysł na kolację?
Kazuo podszedł do kuchennego blatu i spojrzał na to, co powyjmowałem.
Zamiast odpowiedzieć, chwycił kilka produktów i podszedł do patelni, która od wieków stała na kuchence i czekała, aż obrośnie pleśnią, bo jakoś do tej pory nie miałem okazji jej umyć.
I wciąż nie miałem na to ochoty, dlatego nie zaprotestowałem, kiedy Kazuo przeniósł ją do zlewu i puścił wodę w kranie. Może gościowi nie wypadało zmywać, a już zwłaszcza wtedy, kiedy najwyraźniej zamierzał jeszcze gotować, ale to i tak ja miałem w tej sytuacji wiele do stracenia.
Wystarczyłoby, żeby rodzice chłopaka zorientowali się, że jest u mnie i oskarżyli o pedofilię. Nieśmiały, zamknięty w sobie trzynastolatek gotuje i sypia u dorosłego, samotnego mężczyzny. Scenariusz idealny i choć nieprawdziwy to w przypadku takich oskarżeń, wszyscy bez wahania wezmą stronę dziecka. Nic zresztą dziwnego.
A gdyby jeszcze natrafili na te wszystkie raporty, które dzieciak składał mi od kilku miesięcy, to nie miałbym czego ratować. Ani posady, ani życia, bo mieszkańcy Konoha nie zaznaliby spokoju, dopóki stosowanie nie ukaraliby mnie za molestowanie. I chyba tylko sam Kazuo nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, jaką wywołał, bo w inaczej w życiu by tu nie przyszedł.
Chyba że sprawa była naprawdę poważna.
Piętnaście minut później, chłopak postawił przed nami talerze z czymś, co wyglądało bardzo znośnie. A smakowało całkiem nieźle.
– Dobre – skomentowałem, puszczając mu oczko.
Kazuo skinął z wdzięcznością głową, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. To był chyba pierwszy niby-uśmiech jaki widziałem w jego wykonaniu. Słowo daję, że nawet Uchiha uśmiechał się częściej i nie miałem teraz nawet na myśli tych złośliwych grymasów, którymi czasem próbował wyprowadzić mnie z równowagi, a takie prawdziwe uśmiechy. Lekko uniesione kąciki ust, rozluźnione mięśnie twarzy, takie klimaty.
Przynajmniej do niedawna.
Nie pozmywałem po kolacji, ale Kazuo też nie kazałem tego robić, więc brudne naczynia wylądowały w zlewie, a my przenieśliśmy się do salonu, gdzie skombinowałem chłopakowi jakiś koc do przykrycia i zareklamowałem kanapę.
Usiadłem na zniszczonym fotelu naprzeciw niego i zastanowiłem się, co teraz. Mam mu jakąś grę zaproponować? Kamień, papier, nożyce? A może po prostu zostawić go samego i pozwolić się wyspać? Tylko czy przychodziłby tu, gdyby chodziło mu tylko o miejsce do spania? Chyba nie. Chyba jednak ociupinkę mnie potrzebował.
– No to ten… – zacząłem, drapiąc się po karku. – Chciałbyś porobić coś konkretnego? Coś… typowego, a może wręcz… wręcz innego, takiego… no nietypowego?
Moja elokwencja mnie samego niemal zwaliła z nóg. Kazuo przypatrywał mi się, jakby nie bardzo wiedział, o co mi właściwie chodzi i wcale mu się nie dziwiłem. Sam w końcu nie wiedziałem.
– Wiesz… ja kiedyś nie miałem przyjaciół. Wszyscy mnie unikali, wszyscy się mnie bali i wytykali palcami. Nie miałem z kim porozmawiać, komu się wyżalić, nic. Samotność to straszna rzecz.
Kazuo nieśmiało kiwnął głową. Zgadzał się ze mną.
Tylko to niczego nie ułatwiało. Słowa słowami. Łatwo jest powiedzieć: Zaufaj mi, możesz mi o wszystkim powiedzieć!, ale czy równie łatwo jest zaufać? Kazuo mógł wiedzieć, że mówię prawdę, mógł wierzyć w moje szczere intencje, ale to niczego nie zmieniało. To wciąż zbyt mało.
Tak samo w końcu było z Sasuke…
– Poczekaj tutaj – rzuciłem i zerwałem się z miejsca.
Jak nienormalny skoczyłem w stronę szafy, po chwili wybebeszając połowę jej zawartości na wierzch. Tak jakby i bez tego nieprzemyślanego zachowania, w moim mieszkaniu już nie panował wybitny bałagan. To chyba było w myśl zasady: burdelu, kurwa, nigdy za wiele.
Na szczęście w końcu namierzyłem tekturowe pudełko z grą i to nawet nie na samym dnie, jak podejrzewałem. W końcu taka złośliwość rzeczy martwych, nie? Wytarłem kurz z wieczka o jedną z poduszek, spoczywających na kanapie i podałem kartonik dzieciakowi.
– Takie to głupie trochę, ale jak byłem w twoim wieku, to się w takie gry grało. To taka planszówka. Wcielasz się w jednego z shinobi i twoim zadaniem jest dostać się do wieży i uratować księżniczkę lub wprost przeciwnie – pomóc porywaczom i zadbać o to, by dalej mogli bez przeszkód ją więzić. Nawet fajna gra, tylko słabo się gra w dwie osoby, bo wiadomo, kto kim jest i nie ma pola manewru… Bo jest kilka kart ratowników i sabotażystów, i się losuje, rozumiesz. A tak to nie będzie tej niespodzianki i zaskoczenia.
Kiedy Kazuo przyglądał się zawartości gry, zwątpiłem. Spoglądał na postać uwięzionej księżniczki, której usta otwarte były do krzyku, a ja uzmysłowiłem sobie, jak bardzo to było nie na miejscu. Sam był jak ta księżniczka, tylko jego krzyk był doskonale ukryty. Tak głęboko, by nie mógł wydostać się na powierzchnię. I choć milczał, to krzyczał. Bezgłośnie jak my wszyscy, a zarazem nikt.
Sasuke.
– Jeżeli jednak jesteś zmęczony i najchętniej już byś się położył, to nie ma problemu. W sumie, to późno już, może tak będzie lepiej. Wyśpisz się, rano zrobię śniadanie, a potem…
– Zagrajmy – przerwał mi.
Przez chwilę przyglądałem mu się z – mam nadzieję – nieodgadnionym, a nie kretyńskim wyrazem twarzy, by w końcu skinąć głową.
Wylosowaliśmy po karcie postaci. On był ratownikiem, ja sabotażystą. Podzieliliśmy się pionkami, przetasowaliśmy karty i rozpoczęliśmy grę.
Była jedna rzecz, o której zapomniałem wspomnieć, kiedy reklamowałem mu tę planszówkę. Nie wspomniałem, jak zabawna potrafiła być, podczas rozgrywania kart akcji. Jak głupie misje należało wykonać, by dostać się na kolejny stopień schodów prowadzących do wieży i jak zbędne przedmioty się przy tym znajdowało. W końcu byłem ninja, który zamiast katany i shurikenów, uzbrojony był w żelazko, które zdobył po odprowadzeniu owcy pewnego starego pasterza na oddaloną o kilkanaście pól łąkę. A po drodze omal nie zjadły go krwiożercze wilki!
Żałowałem, że o tym nie wspomniałem, oj żałowałem. Choć Kazuo zgodził się zagrać, nie mówiąc o tym ani słowa, ryzykowałem, że mógłbym nigdy nie usłyszeć jego szczerego śmiechu. A słowo daję – był zjawiskowy. Dzieciak fantastycznie się śmiał, a ja zamierałem za każdym razem, gdy to robił, bo ciepło, które odczuwałem wówczas gdzieś w sercu, aż mnie paliło.
Zabity przez ciepłe uczucia, Uzumaki Naruto, Hokage Konohy, zmarł, nie ukończywszy trzydziestu lat.
Czemu Kazuo zawsze taki nie był? Czemu na co dzień wyglądał, jakby bał się własnego cienia? Grad pytań, który cisnął mi się na usta, mógłby go zabić. Istniało ryzyko, że gdybym tylko otworzył usta, przerodziłby się w prawdziwą lawinę.
Kazuo zwyciężył naszą małą potyczkę. Wmawiałem sobie, że to wszystko przez moje czyste i dobre serce, ze względu na które nie potrafiłem być tym złym, ale nie była to prawda. Niestety wiek nie przekładał się na nasze zdolności strategiczne. Byłem i wciąż jestem prawdziwym durniem.
Sprzątnąłem i życząc chłopakowi dobrej nocy, zgasiłem światło. Potem wziąłem szybki, gorący prysznic i udałem się do siebie. Trochę rozczarowany, że nie porozmawialiśmy. Trochę szczęśliwy z powodu mile spędzonego wieczoru.
Zakopałem się w pościeli, ale sen nie nadszedł. Zazwyczaj zasypiałem kilka sekund po tym, jak położyłem głowę na poduszce, ale bywały takie dni, kiedy pomimo zmęczenia nie potrafiłem zmrużyć oka.
A dziś nawet byłem w stanie wypunktować dlaczego.
Podium moich myśli zajmował Uchiha. Drań, którego nie potrafiłem chwilowo rozgryźć i który chyba też miał problemy ze zrozumieniem samego siebie. Dzisiejszego dnia widziałem tyle jego twarzy, że nie byłem już pewien, który z nich jest prawdziwym Sasuke i czy przypadkiem nie żaden. A równie dobrze wszystkie te odsłony mogły być prawdziwe.
Rozmyślałem też o Taichim. O tym, że chociaż widzieliśmy się w czwartek, to już cholernie za nim tęskniłem. Noriaki nie był mną i choć za jego pośrednictwem mogłem widywać się z chłopcem, to nie było już to samo. Do tej pory chyba nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wiele kosztuje mnie to udawanie i jak bardzo jest to trudne.
W mojej głowie nie zabrakło też miejsca dla dzieciaka, który leżał za ścianą. Dlaczego tu był?
Usłyszałem szuranie i choć w pierwszej chwili chciałem się zerwać z miejsca i sprawdzić, co się stało, to uznałem, że przesadzam. Dzieciak mógł przesunąć opaskę, którą położył na ławie. Albo zwyczajnie przewrócić się na drugą stronę. Potem usłyszałem skrzypienie, ale przecież mógł pójść do toalety i nadepnąć na starą deskę znajdującą się tuż obok fotela. Ale nie usłyszałem odgłosu spuszczanej wody, a potem jeszcze rozległ się dźwięk, który skądś znałem, ale nie byłem pewien skąd.
Ze zdziwieniem uznałem, że te dźwięki mnie relaksują. Powieki nagle zrobiły się jakieś cięższe, a poduszka zdecydowanie bardziej miękka. Materac dopasował się do ciała, kołdra stała się cieplutka i leciutka jak puch.
Zamknąłem oczy, wsłuchując się tylko w te ciche dźwięki i własny oddech.

Budzik na szóstą trzydzieści to jakiś istny koszmar. Zazwyczaj wstawałem o siódmej, czasem o siódmej trzydzieści i bywało, że to czasem zdarzało się częściej niż zazwyczaj. Ale dziś zwlekłem się z łóżka o jakiejś skandalicznej godzinie, bo chciałem dzieciakowi chociaż śniadanie przygotować takie, jak należy.
Zawlokłem swoje zwłoki do łazienki, a potem do pobliskiego sklepu po coś dobrego do jedzenia. Zapach warzyw może mnie nie obudził, ale smażonego mięsa i świeżo wypieczonych, słodkich bułeczek już tak.
Żołądek ścisnęło mi do tego stopnia, że powrót do domu zajął mi zdecydowanie mniej czasu, niż wyjście z niego. A tam zastała mnie kolejna niespodzianka w postaci pustej kanapy i koperty na stole.
– Medal za spostrzegawczość, Uzumaki. Nawet nie zauważyłeś, że go nie ma.
Postawiłem siatki z zakupami na stole w kuchni i chwyciłem kopertę w dłoń. Co oni wszyscy mieli z tym listami? Nikt już nie potrafił rozmawiać wprost, a zamiast tego w ostatnim czasie byłem zasypywany pocztą, która w większości nie niosła niczego dobrego. Wszystko, co złe, szybko i łatwo opisywało się w liście.
Uznając, że chyba nie mam na to na razie siły, odsunąłem kopertę na drugi koniec blatu i w ciszy zjadłem śniadanie.
A kiedy potem się okazało, że moje przypuszczenia okazały się słuszne, cieszyłem się, że zdecydowałem się najpierw wrzucić coś na ząb, bo to, co przeczytałem, skutecznie odebrało mi apetyt.

***

– Wstałeś pięć minut temu? – zagadał Shikamaru, otwierając przede mną drzwi do gabinetu.
Zerknąłem kątem oka na zegarek. Ósma piętnaście. Walnąłem się na fotel, a Nara podał mi pocztę. Och nie, tylko nie kolejne listy.
– Zdziwisz się, ale o szóstej trzydzieści.
– Nie przejrzysz? – zapytał, kiedy odłożyłem nieruszone koperty na bok.
A jeśli boję się znaleźć w nich coś, czego widzieć bym nie chciał? Jak na przykład ta płytka DVD, która leżała wciąż w szufladzie, sprytnie schowana pod stertą ulotek i menu z barów szybkiej obsługi. Albo kolejne ckliwe listy małych chłopców do ich nieżyjących matek. Albo takie, od których skręcał się żołądek, a ty nagle zaczynałeś nienawidzić innych ludzi… Co się stało, to już się nie odstanie.
Niechętnie sięgnąłem po pocztę i przerzucałem kolejne koperty, zwracając uwagę na to, od kogo są. Te z nazwiskami były bezpieczne. Gorzej, gdybym trafił na anonim. Na przykład taki jak teraz…
Miałem ochotę zapłakać z miejsca, kiedy w mojej dłoni znalazła się niepodpisana koperta z czymś sztywnym w środku. Ręka mi zadrżała, a serce podeszło do gardła, kiedy wyjąłem ze środka okrągłą płytkę.
Czysta rozpacz, łzy i zgrzytanie zębami. Ból w piersi i świszczący oddech. Dogorywam.
Shikamaru patrzył na mnie w skupieniu, kiedy bezmyślnie przyglądałem się płycie, nie mając odwagi ani odłożyć jej na bok, ani odpalić. Wpatrywałem się w nią jak zahipnotyzowany, modląc się, by był to tylko zły sen.
– Naruto, w porządku?
Spojrzałem na niego nieprzytomnie i mechanicznie pokiwałem głową. Nie wyglądał na przekonanego, ale kiedy poprosiłem go, by wyszedł, bez słowa wykonał polecenie.

6 komentarzy:

  1. Dzięki za kolejny rozdział... Fajnie, że można od czasu do czasu poczytać coś nowego. Końcówka jednak... Co było w liście chłopaka, co było w drugim liscie? Ochraniacz Sasuke? No chyba ciekawość mie zabije... pozdrawiam i czekam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny rozdział mam nadzieję jeszcze w tym tygodniu :-). Potem będę niestety zajęta i znowu może nastąpić dłuższa przerwa, więc postaram się spiąć teraz i powrzucać ile się da w ramach rekompensaty.
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  2. Cieszę się z pojawienia się tego rozdziału - jak takie fajne rozdziały piszesz, to nie trzeba przepraszać za długą nieobecność.
    List od Taichiego - już wcześniej pokazał, że jest bystry a teraz jak jest dojrzały, zważywszy na swój wiek jak i to, że jest synem Sakury. Ten dzieciak jest Naruto słabym punktem ale powinien do niego pójść jako on by to naprawić lub jeśli nie może się przemóc to może napisać do niego list i mu wysłać (Taichi już chyba umie czytać).
    Za to udało mu się z Kazuo - jeszcze niczego się nie dowiedział ale dał chłopcu trochę bezpieczeństwa i radości (a to już małe zwycięstwo).
    Kolejne tajemnicze listy ze (potencjalnie ze złą wiadomością)...nie mogę się doczekać więcej.
    Pozdrawiam, Mei

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdopodobnie nie wiesz, jak mądrą rzecz właśnie napisałaś, a uściślając - jak przewidziałaś fabułę za jakieś X rozdziałów. Oczywiście nie zdradzę, z czym trafiłaś i nie dopowiem tego jednego faktu, który zbliżyłby Cię do poznania jeszcze jednego małego sekretu ;-).
      Za to niedługo wszystkie listy ujrzą światło dzienne. Mam nadzieję, że już jutro :-).
      Dziękuję za miłe słowa <3
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Taichi chwycił mnie za serce, po prostu! :D
    A Kazuo mam wrażenie, że jakiś szemrany jest, nie podoba mi się. :< I znowu jakaś płytka? Rety, ja się dziwię, że Naruto jeszcze nie osiwiał, onma serio sporo stresu ostatnio! xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Taichi jak widać to bardzo tęskni za Naruto, może wreszcie Naruto odważy się ujawnić... Kazuo jest bardzo dziwną postacią (ale interesującą), co się dzieje tak jakby sie bał...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń