Witam!
Wybaczcie mi ten długi czas bez rozdziału i brak odzewu na komentarze. Nawet nie będę się z tego tłumaczyć, bo nie mam nic na swoją obronę. Niestety.
W ten cudowny słoneczny dzień, zapraszam jednak na kolejną część przygód naszego nierozgarniętego Hokage. Rozpalcie grilla, włączcie laptopa i bawcie się dobrze!
___________________________________________________________________
W środku był list.
Napisany dużymi, dziecięcymi literami na nieco pogniecionym papierze w kratkę.
– Skąd to masz?
– Dzieciak napisał
wiadomość do zmarłej matki, nic wielkiego. – Oparł brodę na dłoni i wzruszył
ramionami.
– Wykradłeś go z domu
dziecka?! – No w głowie mi się nie mieściło, że Sasuke mógł zrobić coś takiego.
– Przecież to musiało być dla niego ważne!
– Przestań się drzeć,
bo pożałuję, że ci pomagam – warknął, zaciskając usta. – Zaniósł go na grób
Sakury. I tak porwałby go wiatr, więc się łaskawie zamknij i czytaj.
Spojrzałem na niego
nieprzychylnie, ale w gruncie rzeczy miał rację. Skupiłem się na literach.
Taichi napisał, że
bardzo tęskni za mamą. Serce niemal mi pękło, kiedy przeczytałem, jak bardzo ją
kocha i że nie może doczekać się chwili, kiedy znowu ją zobaczy. Poczułem się…
źle. Bardzo, bardzo źle, bo dotarło do mnie, jak wielką krzywdę wyrządziłem
temu dziecku. I choć myślałem, że ta rana choć trochę się zagoiła, to teraz
czułem się tak, jakby ktoś dopiero mi ją zadał. Babrała się, krwawiła, sina od
rozpaczy, napęczniała od poczucia winy. Shikamaru niejednokrotnie powtarzał mi,
żebym wziął się w garść. Żebym przestał to rozpamiętywać, bo nie raz jeszcze
ktoś zginie podczas misji, na którą go wysłałem. Ale Shikamaru się mylił, bo to
nie było to samo. To nie była misja, której nie podołała. To było coś… sam nie
wiem. Ja tam byłem, do cholery. Ja sam pchnąłem ją ku śmierci. Równie dobrze
mógłbym ją zepchnąć z urwiska.
– Czytasz, czy
użalasz się nad sobą?
Drgnąłem, łapiąc się
na tym, że faktycznie trzymam przed sobą list, a oczami błądzę po ciemnym
blacie stołu, starając się zapanować nad łzami, które znowu napłynęły mi do
oczu. Piekło, swędziało.
– Czytaj dalej –
rozkazał, a ja niechętnie go posłuchałem.
Taichi opisywał swój
dzień. Co jadł na śniadanie, czego się nauczył i jaka była akurat pogoda. A
potem… potem pisał o mnie. A raczej o mężczyźnie, pod którego się podszywałem.
O wujku, który zabierał go na ramen do ulubionej knajpy Hokage. O tym, że
wspólnie zbieramy liście, bawimy się i rozmawiamy o przyszłości. Mamo, wujek robi ze mną wszystko to, co ty ze
mną robiłaś, napisał. A potem w tym liście pojawiło się coś jeszcze
dziwniejszego. Coś, od czego ścisnęło mnie w piersi i na moment odebrało mi
dech.
Ale
bardzo tęsknię za wujkiem Naruto.
A wujek Naruto nie ma
dla niego czasu, bo jest Hokage, a czasem to wydaje mu się nawet, że go nie
lubi, bo kiedy mama żyła, to przychodził non stop, a teraz wcale. A on by
bardzo chciał powiedzieć wujkowi, że go kocha i poprosić, żeby się już nie
smucił, bo mama patrzy na niego z tego miejsca, w którym jest i jest dumna.
Dumna, bo zawsze powtarzała, że wujek Naruto będzie wspaniałym Hokage, bo
zależy mu na tej wiosce i jej mieszkańcach bardziej, niż komukolwiek innemu. I
napisał jeszcze, że…
Zasłoniłem dłonią
oczy, kiedy pierwsze łzy popłynęły po moich policzkach. A potem bezwiednie
pociągnąłem nosem i odłożyłem list na stół, zaciskając wolną dłoń w pięść.
– Jesteś młotkiem –
szepnął Sasuke, chwytając moją rękę i splatając nasze palce. – Ten dzieciak
jest tysiąc razy inteligentniejszy od ciebie, ale zdecydowanie zbyt młody, by
móc tak bez przeszkód do ciebie dotrzeć i wyjaśnić ci, że to nie z twojej winy
umarła Sakura. I pomyślałby kto, że to powinno raczej wyglądać odwrotnie…
– Zamknij się, dupku.
– Kiedy to prawda.
Poddałeś się jeszcze zanim spróbowałeś, to do ciebie niepodobne.
Nie miałem siły się z
nim kłócić. Tym bardziej że miał rację i chyba właśnie to mnie tak złościło.
Wytarłem łzy i spojrzałem na nasze złączone dłonie.
– Po co było to
wypytywanie o Sakurę, skoro wiedziałeś, że nie żyje?
– Młotku, w żadnym
zadanym przeze mnie pytaniu nie padło jej imię.
– No a… – Zamilkłem,
zdając sobie sprawę z tego, że faktycznie. Sasuke pytał, co z chłopcem, nie
zdradził się z tym, że wie, czyim jest synem i że jego matka zginęła. –
Nieważne.
Zrobiło się cicho.
Kusiło mnie, żeby go spytać, czemu wcześniej nie wspomniał, że wie, ale to
wiązało się z kontr pytaniem, dlaczego o niczym mu nie powiedziałem i
wymyślałem piwo z Inuzuką. A nie zrobiłem tego bo…
– Jesteś tchórzem,
młotku – oznajmił. No i miał rację, bo właśnie dlatego.
– Zejdź ze mnie, co?
Może dla odmiany porozmawiamy o tobie? – odparłem z wyrzutem. – Nie
powiedziałem ci, bo gardzisz domem dziecka, gardzisz tymi wszystkimi sierotami
i prychasz za każdym razem, kiedy staram się pomóc jakiemuś dzieciakowi. Dla
ciebie to robaki, które należy rozdeptać, a nie ludzie, którym trzeba podać
rękę! Czemu to robisz?
– Czemu robię co? –
Spojrzał na mnie z politowaniem, puszczając moją dłoń. – My też byliśmy sami,
pamiętasz? I obaj żyliśmy w dużo gorszym świecie niż te dzieciaki. Takie po
prostu jest życie! Nikt nam nie podał niczego na tacy, sami musieliśmy o to
zawalczyć i zobacz, kim się staliśmy. Jesteśmy jednymi z najsilniejszych
shinobi na świecie, jeśli nie najsilniejszymi. Nie bylibyśmy tym, kim dziś
jesteśmy, gdyby inni ludzie wtrącali się w nasze życia.
– Nie no jasne. –
Przewróciłem oczami. – Masz zupełną rację. Patrz, kim jesteśmy. Ty samotnym,
przez nikogo nierozumianym dupkiem. Ostatnim z klanu Uchiha, w dodatku
niezdolnym do tego, by ten klan powiększyć. Były nukenin, morderca, czasem mam
wrażenie, że chory na umyśle. Umrzesz na starość w samotności, o ile tej
starości w ogóle dożyjesz, bo chociaż wybaczono ci wszystkie grzechy, to część
mieszkańców bardzo chętnie wbiłaby ci nóż w plecy przy pierwszej możliwej
okazji.
Sasuke zacisnął
szczękę.
– No i ja. Samotny
Hokage, który chce pomagać dzieciom, ale się ich boi i choć jednego chętnie by
przygarnął, to nigdy się na to nie odważy. Mam słabość do świrów i popaprańców,
dlatego zdecydowanie zbyt wiele czasu spędzam z tobą. Wydawało mi się, że
potrafię być sprawiedliwy, ale tak naprawdę to sprawiedliwość wybiórcza, bo
kiedy sprawa dotyczy ciebie, to jakoś wszystko inne staje się mniej lub wręcz
nieważne. A skoro pobłażam psychopacie, to tak naprawdę nie jestem od niego
lepszy, bo sam sprowadzam na wioskę zagładę. Ale masz rację, jesteśmy zajebiści
i nie mamy sobie równych.
– Kpij dalej – prychnął,
a potem zacisnął szczękę. – I podaj się do dymisji, skoro jesteś aż takim zerem
jako Hokage.
– Na szczęście nie
jestem – oznajmiłem, spoglądając mu prosto w oczy. – I nie jest to zasługa tych
lat, które spędziłem na próbie zwrócenia na siebie uwagi, kiedy wszyscy wokół
mnie ignorowali i udawali, że nie istnieję. Nie jest to też zasługa nienawiści,
którą przez jakiś czas żywiłem do tej wioski. To zasługa ludzi, którzy
zauważyli moje istnienie i wyciągnęli rękę. Iruki, Kakashiego, Sakury, a nawet
ciebie. Nie byłbym tym, kim dziś jestem, gdyby nie ludzie, którzy we mnie
uwierzyli.
Sasuke milczał, nie
spuszczając ze mnie oczu.
– I dlatego ważne są
dla mnie nie tylko bieżące sprawy wioski, ale też te wszystkie dzieciaki, które
kiedyś przejmą po nas pałeczkę i odpowiedzialność za przyszłość. Muszę je na to
przygotować, a nie osiągnę tego wszystkiego, udając, że nie dostrzegam ich
problemów.
– Mylisz się –
powiedział, kręcąc głową. – Nie zapominaj o tym, czego nauczyła cię samotność.
I nie skupiaj się na tym, co zniszczyła, a co ci dała.
Wstał i wyszedł. Po
chwili usłyszałem odgłos zamykanych drzwi od łazienki. Spojrzałem na list,
ponownie chwytając go w dłonie.
A ciebie, Taichi,
czego nauczyła samotność?
***
Jeszcze tego samego
wieczoru wróciłem do siebie. Uchiha nie odezwał się już do mnie ani słowem,
więc mocno zniecierpliwiony i wkurzony jego zachowaniem – również bez słowa –
wyszedłem. Przez chwilę stałem przed drzwiami, czekając, aż za mną wybiegnie. A
potem szedłem bardzo wolno, odwracając się coś jakiś czas, ale nigdzie go nie
dojrzałem. Obraził się dupek i tyle.
Jakby tego było mało,
zanim wyszedłem z dzielnicy Uchiha, złapał mnie deszcz. A właściwie ulewa,
której nic nie było w stanie zatrzymać. Ani moja pomarańczowa kurtka, ani
wąskie zadaszenia opuszczonych domów.
Stałem pod jednym z nich przez kilka minut, ale przemoczone ubrania zaczęły
nieprzyjemnie przyklejać do ciała i uznałem, że długo tak nie wytrzymam. Kiedy
zacząłem się trząść, a na rozpogodzenie się nie zapowiadało, wyszedłem na
deszcz i postanowiłem zrobić sobie mały trening.
A od czego powinien
zaczynać się porządny trening? Od rozgrzewki. Ona zaś od biegu.
I chociaż lało mi na
łeb, a po kilkudziesięciu metrach przeskakiwanie nad kałużami nie miało już
sensu, bo sam miałem jedną w bucie, to poczułem się dziwnie wolny i…
szczęśliwy. Krople deszczu skapywały mi do oczu, przysłaniając widoczność, woda
ciekła mi po twarzy z kosmyków, które przylepiły się do czoła, a ja miałem ochotę
biec dalej niż tylko do domu. Biec, dokąd mnie tylko nogi poniosą, nie
przejmując się niczym. Skupiając się wyłącznie na przyjemnym rozluźnieniu i
cieple, które podczas biegu rozgrzewało mnie od środka.
I mało brakowało, a
faktycznie minąłbym dom i pobiegł gdzieś w świat. Kiedy zbliżałem się do celu,
byłem wręcz przekonany, że w tym miejscu nie skończy się ten trucht. Chciałem
przebiec, przeskakując nad ogromną kałużą jak łania i zrobiłbym to, gdyby ktoś
w tej kałuży nie stanął.
– Kazuo?
Chłopak był równie
przemoczony, co ja i wyglądał jak siedem nieszczęść. Głowę miał spuszczoną, jak
zwykle i tylko gdzieś spod tej grzywki, teraz przyklejonej do czoła, spoglądały
na mnie błękitne oczy.
– Co tu robisz? –
Zatrzymałem się przed chłopcem i rozejrzałem dookoła. Nie było pomyłki. Stał
idealnie przed moim domem. – Mieszkasz tu?
Pokręcił głową.
– A jacyś… koledzy
mieszkają może na tej ulicy? Dziadkowe, wujkowie?
Wciąż kręcił głową.
Nie było sensu pytać, czy przyszedł do mnie. Podszedłem do wejścia, niemal
zapominając o jeszcze świeżym pragnieniu, by biec na koniec świata i wyjąłem
klucz z kieszeni. Kiedy uchyliłem drzwi, spojrzałem na chłopca i gestem
zaprosiłem do środka. Zastanawiałem się, czy widzi mnie przez tę wilgotną
czuprynę, która już całkowicie zasłoniła mu twarz, ale coś tam zauważyć musiał,
bo posłusznie wszedł do środka.
– Ściągaj te mokre
ciuchy, zaraz znajdę ci coś suchego do przebrania. Nosimy nieco inny rozmiar,
ale powinienem mieć jeszcze jakieś ciuchy w twoim rozmiarze. – Uśmiechnąłem się
do niego ciepło, ale on tylko zadrżał pod wpływem tego spojrzenia.
Zrzucił przemoczone
buty, a potem kurtkę i koszulkę, zostając w samych spodniach.
Pogrzebałem chwilę w
szafie i bez problemu namierzyłem swój stary pomarańczowy dres, którego żal mi
było wyrzucić. Może nie był w najlepszym stanie, ale w tamtych czasach na nic
lepszego liczyć nie mogłem. Choć i obecnie moja szafa liczyła zaledwie
pięć koszulek na krzyż, z czego połowa dawno powinna znaleźć się w śmietniku.
Shikamaru mówił, że tak właśnie wygląda szczęśliwy facet, w którego życiu nie
ma żadnej kobiety. Nikt mu nie wchodzi z butami do garderoby i nie decyduje za
niego, co powinien nosić, a czego nie.
To ci nie pasuje do
karnacji, tamto nie podkreśla koloru oczu, a w tym wyglądasz po prostu źle. Ale
na całe szczęście masz mnie! Jestem kobietą, a więc i twoim osobistym stylistą,
który lepiej wie, co dla ciebie najlepsze.
– Łap. – Rzuciłem mu
ciuchy. – Łazienka jest na prawo.
Kiedy zniknął za
drzwiami, sam wygrzebałem sobie jakieś ubrania, notując w pamięci, że chyba
najwyższy czas zrobić pranie. Czystych skarpet było jakoś dziwnie mało. A tych
do pary jeszcze mniej.
Wstawiłem wodę na
herbatę i postanowiłem przygotować coś do jedzenia. Czyli wyłożyłem na
spodeczek jakieś ciastka, które znalazłem w szafce. Zaczynałem żałować, że nie
wziąłem ze sobą jedzenia, które przyniosłem do Sasuke. Odgrzewanie to nie
problem. Pusta lodówka już tak.
Kazuo bezszelestnie
wszedł za mną do kuchni i usiadł przy stole.
Kusiło mnie, żeby
spytać, czemu nie jest w domu, ale bałem się, że go przepłoszę. Do tej pory nie
udało mi się nic z niego wyciągnąć, ilekroć próbowałem. Zadając upierdliwe
pytania, których żaden dzieciak słyszeć nie chciał, wcale nie polepszyłbym sytuacji.
Chyba.
– To… Hm. Wybacz, że
nie poczęstuję cię niczym lepszym, ale nie mam. Wiesz, jak jest.
Albo i nie.
Zamilkłem. Kazuo
objął rękoma kubek z herbatą i przyglądał się unoszącej znad niego parze. Ja
przyglądałem się jemu. Pierwszy raz faktycznie wyglądał, jakby chciał mi coś
powiedzieć.
– Czy… ja mogę tu
dziś zostać?
– Na noc? A twoi
rodzice wiedzą, że tu jesteś?
Spiął się. A potem
pokręcił głową. Westchnąłem, zastanawiając się, co powinienem zrobić.
– Rodzina jest
źródłem twojego problemu? – spytałem cicho.
Kazuo spuścił wzrok.
A potem puścił kubek, który jeszcze przed chwilą tak gorączkowo obejmował i
oparł plecy na oparciu krzesła.
– Proszę cię –
westchnąłem. – Jeśli nic mi nie powiesz, nie będę w stanie ci pomóc.
Przez chwilę trwał w
bezruchu, a potem ledwie zauważalnie skinął głową.
– Ja panu wszystko
powiem, ale nie teraz – wyszeptał.
– Okej... Pij, bo ci
wystygnie.
Przyglądałem się, jak
nieśmiało podnosi głowę, a potem przysuwa się z powrotem do stołu i chwyta
kubek w drobne dłonie.
Dzieciak miał
trzynaście lat, a wyglądał i zachowywał się na siedem. Przynajmniej dopóki
pozwalał, by włosy całkowicie zasłaniały mu twarz, bo kiedy odchylił głowę, by
wziąć sporego łyka jeszcze ciepłej herbaty, nie wydawał mi się już taki drobny
i kruchy.
Czy ja też tak kiedyś
wyglądałem, kiedy za wszelką cenę próbowałem zwrócić na siebie uwagę? Nie, ja
nie byłem taki bojaźliwy i nieśmiały. Wrzeszczałem najgłośniej, jak potrafiłem i
robiłem najgorsze rzeczy, jakie przyszły mi do głowy. A może Sasuke? Nie, on
też nie. Chociaż zawsze był spokojny i zdystansowany, to jak nikt potrafił
zmrozić spojrzeniem. Tylko teraz… prezentował się tak trochę krucho.
– Częstuj się –
zagadałem, kiedy cisza między nami zaczęła się przedłużać i zaczynała mnie
powoli przytłaczać.
Kazuo z wahaniem
chwycił ciasteczko, a kiedy je przełknął, zaburczało mu w brzuchu. Wstałem od
stołu i naiwnie zajrzałem do lodówki, ale jej zawartość wcale się nie zmieniła.
Niestety nie znałem też żadnego jutsu związanego z przyzywaniem jedzenia. Tylko
same bezużyteczne, typu Rasengan, Kage Bunshin… Po co to komu?
Rany, czasem to
jednak jakaś kobieta by się przydała. Miałby chociaż kto robić zakupy.
W przypływie nadziei
spojrzałem jeszcze na zegarek, ale Ichiraku było od dobrych kilku godzin
zamknięte. A do Uchihy po moje niedojedzone ramen jakoś nie miałem ochoty wracać.
Przetrząsnąłem
jeszcze szafki w poszukiwaniu czegoś innego niż ciasteczka, ale namierzyłem
tylko puszkę fasolki, jakieś kiełki, sos sojowy i kilka innych konserw, które
nijak do siebie nie pasowały.
– Masz jakiś pomysł
na kolację?
Kazuo podszedł do
kuchennego blatu i spojrzał na to, co powyjmowałem.
Zamiast odpowiedzieć,
chwycił kilka produktów i podszedł do patelni, która od wieków stała na
kuchence i czekała, aż obrośnie pleśnią, bo jakoś do tej pory nie miałem okazji
jej umyć.
I wciąż nie miałem na
to ochoty, dlatego nie zaprotestowałem, kiedy Kazuo przeniósł ją do zlewu i
puścił wodę w kranie. Może gościowi nie wypadało zmywać, a już zwłaszcza wtedy,
kiedy najwyraźniej zamierzał jeszcze gotować, ale to i tak ja miałem w tej
sytuacji wiele do stracenia.
Wystarczyłoby, żeby
rodzice chłopaka zorientowali się, że jest u mnie i oskarżyli o pedofilię.
Nieśmiały, zamknięty w sobie trzynastolatek gotuje i sypia u dorosłego,
samotnego mężczyzny. Scenariusz idealny i choć nieprawdziwy to w przypadku
takich oskarżeń, wszyscy bez wahania wezmą stronę dziecka. Nic zresztą dziwnego.
A gdyby jeszcze
natrafili na te wszystkie raporty, które dzieciak składał mi od kilku miesięcy,
to nie miałbym czego ratować. Ani posady, ani życia, bo mieszkańcy Konoha nie
zaznaliby spokoju, dopóki stosowanie nie ukaraliby mnie za molestowanie. I
chyba tylko sam Kazuo nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, jaką wywołał,
bo w inaczej w życiu by tu nie przyszedł.
Chyba że sprawa była
naprawdę poważna.
Piętnaście minut
później, chłopak postawił przed nami talerze z czymś, co wyglądało bardzo
znośnie. A smakowało całkiem nieźle.
– Dobre –
skomentowałem, puszczając mu oczko.
Kazuo skinął z
wdzięcznością głową, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. To był chyba
pierwszy niby-uśmiech jaki widziałem w jego wykonaniu. Słowo daję, że nawet
Uchiha uśmiechał się częściej i nie miałem teraz nawet na myśli tych złośliwych
grymasów, którymi czasem próbował wyprowadzić mnie z równowagi, a takie prawdziwe
uśmiechy. Lekko uniesione kąciki ust, rozluźnione mięśnie twarzy, takie
klimaty.
Przynajmniej do
niedawna.
Nie pozmywałem po
kolacji, ale Kazuo też nie kazałem tego robić, więc brudne naczynia wylądowały
w zlewie, a my przenieśliśmy się do salonu, gdzie skombinowałem chłopakowi
jakiś koc do przykrycia i zareklamowałem kanapę.
Usiadłem na
zniszczonym fotelu naprzeciw niego i zastanowiłem się, co teraz. Mam mu jakąś
grę zaproponować? Kamień, papier, nożyce? A może po prostu zostawić go samego i
pozwolić się wyspać? Tylko czy przychodziłby tu, gdyby chodziło mu tylko o
miejsce do spania? Chyba nie. Chyba jednak ociupinkę mnie potrzebował.
– No to ten… –
zacząłem, drapiąc się po karku. – Chciałbyś porobić coś konkretnego? Coś…
typowego, a może wręcz… wręcz innego, takiego… no nietypowego?
Moja elokwencja mnie
samego niemal zwaliła z nóg. Kazuo przypatrywał mi się, jakby nie bardzo
wiedział, o co mi właściwie chodzi i wcale mu się nie dziwiłem. Sam w końcu nie
wiedziałem.
– Wiesz… ja kiedyś
nie miałem przyjaciół. Wszyscy mnie unikali, wszyscy się mnie bali i wytykali
palcami. Nie miałem z kim porozmawiać, komu się wyżalić, nic. Samotność to
straszna rzecz.
Kazuo nieśmiało
kiwnął głową. Zgadzał się ze mną.
Tylko to niczego nie
ułatwiało. Słowa słowami. Łatwo jest powiedzieć: Zaufaj mi, możesz mi o wszystkim powiedzieć!, ale czy równie łatwo
jest zaufać? Kazuo mógł wiedzieć, że mówię prawdę, mógł wierzyć w moje szczere
intencje, ale to niczego nie zmieniało. To wciąż zbyt mało.
Tak samo w końcu było
z Sasuke…
– Poczekaj tutaj –
rzuciłem i zerwałem się z miejsca.
Jak nienormalny
skoczyłem w stronę szafy, po chwili wybebeszając połowę jej zawartości na
wierzch. Tak jakby i bez tego nieprzemyślanego zachowania, w moim mieszkaniu
już nie panował wybitny bałagan. To chyba było w myśl zasady: burdelu, kurwa,
nigdy za wiele.
Na szczęście w końcu
namierzyłem tekturowe pudełko z grą i to nawet nie na samym dnie, jak
podejrzewałem. W końcu taka złośliwość rzeczy martwych, nie? Wytarłem kurz z
wieczka o jedną z poduszek, spoczywających na kanapie i podałem kartonik
dzieciakowi.
– Takie to głupie
trochę, ale jak byłem w twoim wieku, to się w takie gry grało. To taka
planszówka. Wcielasz się w jednego z shinobi i twoim zadaniem jest dostać się
do wieży i uratować księżniczkę lub wprost przeciwnie – pomóc porywaczom i
zadbać o to, by dalej mogli bez przeszkód ją więzić. Nawet fajna gra, tylko
słabo się gra w dwie osoby, bo wiadomo, kto kim jest i nie ma pola manewru… Bo
jest kilka kart ratowników i sabotażystów, i się losuje, rozumiesz. A tak to
nie będzie tej niespodzianki i zaskoczenia.
Kiedy Kazuo
przyglądał się zawartości gry, zwątpiłem. Spoglądał na postać uwięzionej
księżniczki, której usta otwarte były do krzyku, a ja uzmysłowiłem sobie, jak
bardzo to było nie na miejscu. Sam był jak ta księżniczka, tylko jego krzyk był
doskonale ukryty. Tak głęboko, by nie mógł wydostać się na
powierzchnię. I choć milczał, to krzyczał. Bezgłośnie jak my wszyscy, a
zarazem nikt.
Sasuke.
– Jeżeli jednak
jesteś zmęczony i najchętniej już byś się położył, to nie ma problemu. W sumie, to późno już, może tak będzie lepiej. Wyśpisz się, rano zrobię śniadanie, a
potem…
– Zagrajmy – przerwał
mi.
Przez chwilę
przyglądałem mu się z – mam nadzieję – nieodgadnionym, a nie kretyńskim wyrazem
twarzy, by w końcu skinąć głową.
Wylosowaliśmy po
karcie postaci. On był ratownikiem, ja sabotażystą. Podzieliliśmy się pionkami,
przetasowaliśmy karty i rozpoczęliśmy grę.
Była jedna rzecz, o
której zapomniałem wspomnieć, kiedy reklamowałem mu tę planszówkę. Nie
wspomniałem, jak zabawna potrafiła być, podczas rozgrywania kart akcji. Jak
głupie misje należało wykonać, by dostać się na kolejny stopień schodów
prowadzących do wieży i jak zbędne przedmioty się przy tym znajdowało. W końcu
byłem ninja, który zamiast katany i shurikenów, uzbrojony był w żelazko, które
zdobył po odprowadzeniu owcy pewnego starego pasterza na oddaloną o kilkanaście
pól łąkę. A po drodze omal nie zjadły go krwiożercze wilki!
Żałowałem, że o tym
nie wspomniałem, oj żałowałem. Choć Kazuo zgodził się zagrać, nie mówiąc o tym
ani słowa, ryzykowałem, że mógłbym nigdy nie usłyszeć jego szczerego śmiechu. A
słowo daję – był zjawiskowy. Dzieciak fantastycznie się śmiał, a ja zamierałem
za każdym razem, gdy to robił, bo ciepło, które odczuwałem wówczas gdzieś w
sercu, aż mnie paliło.
Zabity przez ciepłe
uczucia, Uzumaki Naruto, Hokage Konohy, zmarł, nie ukończywszy trzydziestu lat.
Czemu Kazuo zawsze
taki nie był? Czemu na co dzień wyglądał, jakby bał się własnego cienia? Grad
pytań, który cisnął mi się na usta, mógłby go zabić. Istniało ryzyko, że gdybym
tylko otworzył usta, przerodziłby się w prawdziwą lawinę.
Kazuo zwyciężył naszą
małą potyczkę. Wmawiałem sobie, że to wszystko przez moje czyste i dobre serce,
ze względu na które nie potrafiłem być tym złym, ale nie była to prawda.
Niestety wiek nie przekładał się na nasze zdolności strategiczne. Byłem i wciąż
jestem prawdziwym durniem.
Sprzątnąłem i życząc
chłopakowi dobrej nocy, zgasiłem światło. Potem wziąłem szybki, gorący prysznic
i udałem się do siebie. Trochę rozczarowany, że nie porozmawialiśmy. Trochę
szczęśliwy z powodu mile spędzonego wieczoru.
Zakopałem się w
pościeli, ale sen nie nadszedł. Zazwyczaj zasypiałem kilka sekund po tym, jak
położyłem głowę na poduszce, ale bywały takie dni, kiedy pomimo zmęczenia nie
potrafiłem zmrużyć oka.
A dziś nawet byłem w
stanie wypunktować dlaczego.
Podium moich myśli
zajmował Uchiha. Drań, którego nie potrafiłem chwilowo rozgryźć i który chyba
też miał problemy ze zrozumieniem samego siebie. Dzisiejszego dnia widziałem
tyle jego twarzy, że nie byłem już pewien, który z nich jest prawdziwym Sasuke
i czy przypadkiem nie żaden. A równie dobrze wszystkie te odsłony mogły być prawdziwe.
Rozmyślałem też o
Taichim. O tym, że chociaż widzieliśmy się w czwartek, to już cholernie za nim
tęskniłem. Noriaki nie był mną i choć za jego pośrednictwem mogłem widywać się
z chłopcem, to nie było już to samo. Do tej pory chyba nie zdawałem sobie
sprawy z tego, jak wiele kosztuje mnie to udawanie i jak bardzo jest to trudne.
W mojej głowie nie
zabrakło też miejsca dla dzieciaka, który leżał za ścianą. Dlaczego tu był?
Usłyszałem szuranie i
choć w pierwszej chwili chciałem się zerwać z miejsca i sprawdzić, co się
stało, to uznałem, że przesadzam. Dzieciak mógł przesunąć opaskę, którą położył
na ławie. Albo zwyczajnie przewrócić się na drugą stronę. Potem usłyszałem
skrzypienie, ale przecież mógł pójść do toalety i nadepnąć na starą deskę
znajdującą się tuż obok fotela. Ale nie usłyszałem odgłosu spuszczanej wody, a
potem jeszcze rozległ się dźwięk, który skądś znałem, ale nie byłem pewien
skąd.
Ze zdziwieniem
uznałem, że te dźwięki mnie relaksują. Powieki nagle zrobiły się jakieś
cięższe, a poduszka zdecydowanie bardziej miękka. Materac dopasował się do
ciała, kołdra stała się cieplutka i leciutka jak puch.
Zamknąłem oczy,
wsłuchując się tylko w te ciche dźwięki i własny oddech.
Budzik na szóstą
trzydzieści to jakiś istny koszmar. Zazwyczaj wstawałem o siódmej, czasem o
siódmej trzydzieści i bywało, że to czasem zdarzało się częściej niż zazwyczaj. Ale dziś zwlekłem się z łóżka
o jakiejś skandalicznej godzinie, bo chciałem dzieciakowi chociaż śniadanie
przygotować takie, jak należy.
Zawlokłem swoje
zwłoki do łazienki, a potem do pobliskiego sklepu po coś dobrego do jedzenia.
Zapach warzyw może mnie nie obudził, ale smażonego mięsa i świeżo wypieczonych,
słodkich bułeczek już tak.
Żołądek ścisnęło mi
do tego stopnia, że powrót do domu zajął mi zdecydowanie mniej czasu, niż
wyjście z niego. A tam zastała mnie kolejna niespodzianka w postaci pustej
kanapy i koperty na stole.
– Medal za spostrzegawczość,
Uzumaki. Nawet nie zauważyłeś, że go nie ma.
Postawiłem siatki z
zakupami na stole w kuchni i chwyciłem kopertę w dłoń. Co oni wszyscy mieli z
tym listami? Nikt już nie potrafił rozmawiać wprost, a zamiast tego w ostatnim
czasie byłem zasypywany pocztą, która w większości nie niosła niczego dobrego.
Wszystko, co złe, szybko i łatwo opisywało się w liście.
Uznając, że chyba nie
mam na to na razie siły, odsunąłem kopertę na drugi koniec blatu i w ciszy
zjadłem śniadanie.
A kiedy potem się
okazało, że moje przypuszczenia okazały się słuszne, cieszyłem się, że
zdecydowałem się najpierw wrzucić coś na ząb, bo to, co przeczytałem,
skutecznie odebrało mi apetyt.
***
– Wstałeś pięć minut
temu? – zagadał Shikamaru, otwierając przede mną drzwi do gabinetu.
Zerknąłem kątem oka
na zegarek. Ósma piętnaście. Walnąłem się na fotel, a Nara podał mi pocztę. Och
nie, tylko nie kolejne listy.
– Zdziwisz się, ale o
szóstej trzydzieści.
– Nie przejrzysz? –
zapytał, kiedy odłożyłem nieruszone koperty na bok.
A jeśli boję się
znaleźć w nich coś, czego widzieć bym nie chciał? Jak na przykład ta płytka
DVD, która leżała wciąż w szufladzie, sprytnie schowana pod stertą ulotek i
menu z barów szybkiej obsługi. Albo kolejne ckliwe listy małych chłopców do ich
nieżyjących matek. Albo takie, od których skręcał się żołądek, a ty nagle
zaczynałeś nienawidzić innych ludzi… Co się stało, to już się nie odstanie.
Niechętnie sięgnąłem
po pocztę i przerzucałem kolejne koperty, zwracając uwagę na to, od kogo są. Te
z nazwiskami były bezpieczne. Gorzej, gdybym trafił na anonim. Na przykład
taki jak teraz…
Miałem ochotę
zapłakać z miejsca, kiedy w mojej dłoni znalazła się niepodpisana koperta z
czymś sztywnym w środku. Ręka mi zadrżała, a serce podeszło do gardła, kiedy
wyjąłem ze środka okrągłą płytkę.
Czysta rozpacz, łzy i
zgrzytanie zębami. Ból w piersi i świszczący oddech. Dogorywam.
Shikamaru patrzył na
mnie w skupieniu, kiedy bezmyślnie przyglądałem się płycie, nie mając odwagi
ani odłożyć jej na bok, ani odpalić. Wpatrywałem się w nią jak zahipnotyzowany,
modląc się, by był to tylko zły sen.
– Naruto, w porządku?
Spojrzałem na niego
nieprzytomnie i mechanicznie pokiwałem głową. Nie wyglądał na przekonanego, ale
kiedy poprosiłem go, by wyszedł, bez słowa wykonał polecenie.
Dzięki za kolejny rozdział... Fajnie, że można od czasu do czasu poczytać coś nowego. Końcówka jednak... Co było w liście chłopaka, co było w drugim liscie? Ochraniacz Sasuke? No chyba ciekawość mie zabije... pozdrawiam i czekam.
OdpowiedzUsuńNastępny rozdział mam nadzieję jeszcze w tym tygodniu :-). Potem będę niestety zajęta i znowu może nastąpić dłuższa przerwa, więc postaram się spiąć teraz i powrzucać ile się da w ramach rekompensaty.
UsuńDzięki za komentarz!
Cieszę się z pojawienia się tego rozdziału - jak takie fajne rozdziały piszesz, to nie trzeba przepraszać za długą nieobecność.
OdpowiedzUsuńList od Taichiego - już wcześniej pokazał, że jest bystry a teraz jak jest dojrzały, zważywszy na swój wiek jak i to, że jest synem Sakury. Ten dzieciak jest Naruto słabym punktem ale powinien do niego pójść jako on by to naprawić lub jeśli nie może się przemóc to może napisać do niego list i mu wysłać (Taichi już chyba umie czytać).
Za to udało mu się z Kazuo - jeszcze niczego się nie dowiedział ale dał chłopcu trochę bezpieczeństwa i radości (a to już małe zwycięstwo).
Kolejne tajemnicze listy ze (potencjalnie ze złą wiadomością)...nie mogę się doczekać więcej.
Pozdrawiam, Mei
Prawdopodobnie nie wiesz, jak mądrą rzecz właśnie napisałaś, a uściślając - jak przewidziałaś fabułę za jakieś X rozdziałów. Oczywiście nie zdradzę, z czym trafiłaś i nie dopowiem tego jednego faktu, który zbliżyłby Cię do poznania jeszcze jednego małego sekretu ;-).
UsuńZa to niedługo wszystkie listy ujrzą światło dzienne. Mam nadzieję, że już jutro :-).
Dziękuję za miłe słowa <3
Pozdrawiam!
Taichi chwycił mnie za serce, po prostu! :D
OdpowiedzUsuńA Kazuo mam wrażenie, że jakiś szemrany jest, nie podoba mi się. :< I znowu jakaś płytka? Rety, ja się dziwię, że Naruto jeszcze nie osiwiał, onma serio sporo stresu ostatnio! xD
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Taichi jak widać to bardzo tęskni za Naruto, może wreszcie Naruto odważy się ujawnić... Kazuo jest bardzo dziwną postacią (ale interesującą), co się dzieje tak jakby sie bał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza