18 listopada 2018

06. Z jak zemsta

Witam!
Wybaczcie, że nie odpisałam na żaden komentarz pod poprzednim rozdziałem, ale nie miałam do tego zupełnie głowy. Ostatni tydzień był dla mnie wyjątkowo męczący i trudny. Zresztą mniejsza o to. W dużym skrócie  nie wiem, czy gdziekolwiek wcześniej już o tym wspomniałam, ale w opowiadaniu pojawią się sceny erotyczne, więc... cierpliwości ;-)
Ledwo, bo ledwo, ale zdążyłam z rozdziałem.
Zapraszam!
____________________________________________________________

Największym świątecznym marzeniem większości ludzi wbrew pozorom nie jest wcale ciepła, rodzinna atmosfera i spędzanie tego czasu z najbliższymi. Wszyscy, bez wyjątku, skrycie marzą o śniegu i raz się go doczekują, a raz nie. I choć bardzo chciałbym powiedzieć, że idąc już ciemnymi uliczkami Konohy, słyszałem chrzęszczenie białego puchu pod stopami, mój oddech zmieniał się w parę, a ja z uśmiechem na ustach zaglądałem ludziom w okna, obserwując, jak cieszą się swoim towarzystwem przy kolacji, to nie mogłem tego zrobić. Bo musiałbym skłamać.
Uliczki były ciemne i puste, bo zbliżał się wieczór. Tak, to się zgadzało. Reszta nie za bardzo, bo wiało jak chuj, padał deszcz, a temperatura choć niska, była zdecydowanie zbyt wysoka na parujący oddech. Rozejrzałem się dookoła, ale dzisiejsza aura była tak brzydka, że mieszkańcy pozasłaniali okna, nie chcąc psuć sobie świątecznego nastroju.
Przestałem więc rozglądać się na boki, po prostu szedłem.
Wkrótce z okien zniknęły nawet najsłabsze światełka, a ich miejsce zajęły te martwe i puste, których tak nienawidziłem. To, że była to moja druga wizyta w dzielnicy Uchiha, wcale nie sprawiało, że łatwiejsza. Zaraz po przekroczeniu bramy przyspieszyłem kroku, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. Kilka razy podskoczyłem ze strachu, bo coś zaszeleściło obok mnie, ale za każdym razem okazywało się, że to tylko moja reklamówka.
Dotarłem do domu, w którym zamieszkał Uchiha właściwie po omacku. Tym razem nie wyróżniał się niczym spośród innych, jakby święta i tam nie zawitały. Nie byłem tym jednak zdziwiony. Właśnie z tego powodu tu dziś przyszedłem.
Zakradłem się cicho pod drzwi, zastanawiając się, gdzie jest Sasuke. Czyżby siedział w całkowitej ciemności? A może nie było go w domu? Sama próba wyobrażenia sobie, co też mógłby robić, przerosła moje możliwości. Zrobiło mi się nieco smutno, kiedy uzmysłowiłem sobie, jak mało w gruncie rzeczy o nim wiem.
Westchnąłem i zacząłem szukać kawałka suchej przestrzeni, na której mógłbym położyć niewielką paczkę. Tuż nad drzwiami znajdował się niewielki daszek. Nie chronił wprawdzie zbyt wiele, bo deszcz i tak padał pod kątem, ale… od biedy ujdzie. Porzuciłem zawiniątko, czując się, jakbym co najmniej bombę podkładał, a potem czym prędzej opuściłem dzielnicę Uchihą, w biegu docierając do domu. Raz, dwa, szybka zmiana ciuchów, do wilgotnej torby wrzuciłem drugi z przygotowanych upominków i wypadłem na zewnątrz.
Kiedy dotarłem do domu dziecka, odruchowo chwyciłem kopertę, którą trzymałem w kieszeni w spodniach, ale szybko cofnąłem rękę i wszedłem do środka.
Tym razem nie skupiałem się na zadrapanych ścianach, niedomytych oknach i firankach co najmniej dwa razy starszych ode mnie. Tym razem nie myślałem o swoich zarobkach. Tym razem chciałem być po prostu szczęśliwym, pozbawionym zmartwień wujkiem dla dziecka, które wyczekiwało mnie od samego rana. A przynajmniej tak twierdziło ostatnim razem, kiedy przyszedłem złożyć mu życzenia i wręczyć niewielki upominek.
– To znaczy, że nie przyjdziesz spędzić ze mną Wigilii, wujku?
I jak mógłbym odmówić? Taichi był po prostu uroczy i z całą pewnością nie była to zasługa genów Sakury. Gdyby wdał się w nią, złapałby mnie za frak i pogroził pięścią, odgrażając się, że stracę wszystkie zęby, jeśli się nie pojawię. No ale. Chłopak był mały i kto wie, kim stanie się za parę lat. Może jeszcze wyjdzie z niego diabeł.
W każdym razie nie mogłem odmówić. A druga sprawa, że nie chciałem. Nawet jeśli nie czułem się już samotny i wiedziałem, że zawsze mogę liczyć na przyjaciół, którzy stali za mną murem, spędzanie świąt w pojedynkę było jakieś takie dołujące. W święta świadomość, że nie jest się już samym na świecie, nie wystarczała. Bo co by nie mówić, to… jednak byłem sam. Sam z kawałkiem ryby, kawałkiem ciasta, kubkiem ramen i półmetrowym plastikowym drzewkiem, które zamiast dodać wnętrzu klimatu i ciepła, straszyło pustymi gałęziami. Ach, cóż za magiczne święta…
Taichiego zastałem w głównej sali, w której wraz z innymi dziećmi, śpiewał świąteczne piosenki. Maluchy trzymały się za ręce, tworząc okrąg… albo koło, nigdy ich nie rozróżniałem. W każdym razie, w samym jego środku stała uśmiechnięta od ucha do ucha pani Mikoto, klaszcząc w dłonie do rytmu. Kiedy piosenka się skończyła, oznajmiła, że na niebie pojawiły się pierwsza gwiazdka – czego wiedzieć nie mogła, bo zachmurzenie stanowiło sto procent – i pewnie lada moment zjawi się pewien specjalny gość z prezentami.
Oparłem się o framugę, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, kiedy dzieciaki rozbiegły się, szukając wspomnianego gościa. Jak na przyszłych shinobi przystało, nie skończyło się to na zaglądaniu za kotary i pod stoły, a na znacznie bardziej wymyślnych poszukiwaniach. Spodziewając się Henge, dzieciaki zmacały wszystko, czego można było dotknąć. W końcu udało się to pewnej jasnowłosej dziewczynce, która odnalazła intruza przemienionego w talerzyk z ciasteczkami.
– Miło was widzieć, dzieciaki, dattebayo!
Wzdrygnąłem się, widząc i słysząc gościa, który przebrał się za mnie. Blond peruka, blizny na policzkach namalowane farbą, niebieskie soczewki i… niezdrowa opalenizna uzyskana tanim samoopalaczem.
Jęknąłem. Naprawdę nie potrafiłem się powstrzymać, widząc ten cyrk. Czy ja naprawdę prezentowałem się aż tak źle?!
Facet, szczerząc krzywe zęby, w żaden sposób nieprzypominające mojego śnieżnobiałego uśmiechu, przeszedł się po sali, łopocząc peleryną Hokage.
Dzieciaki zapiszczały z zachwytu i z podekscytowania, zaczęły skakać i klaskać w dłonie. Wszystkie, z wyjątkiem Taichiego, który wpatrywał się w przebierańca ze zmarszczonym czołem i niewyraźną miną. Odwróciłem wzrok, nie chcąc na to patrzeć.
Fałszywy Naruto szczerzył się jeszcze trochę, ale chyba zaczęła go boleć szczęka, bo wkrótce potem z tego zrezygnował i zajął się wręczaniem prezentów. Znał imię każdego malucha, więc wzywał je po kolei do siebie, mówił parę słów, w irytujący sposób dodając do każdej wypowiedzi dattebayo, robił sobie z nimi zdjęcia i zapraszał następne.
Kurwa, czyżbym nie dość, że koszmarnie brzydki, był jeszcze wyjątkowo irytujący? Niemożliwe, ten facet musiał sobie po prostu robić ze mnie jaja! Dobrze czułem się w swojej skórze i nie zamierzałem się na siłę zmieniać, ale patrząc na tego przebierańca, miałem ochotę schować się pod łóżkiem i już nigdy nie wychodzić.
Taichi odwrócił się i ruszył do wyjścia, kiedy zaczęła zbliżać się jego kolej. Kiedy zobaczył mnie opartego o framugę, upiorną minę zastąpił uśmiech i malec podbiegł do mnie.
– Cieszę się, że przyszedłeś, wujku!
– Ja też się cieszę, datt… Daaaty mi się pomyliły i prawie zapomniałem, że to dziś. – Ręko wędrująca do karku, stop!
Taichi spojrzał na moją dłoń wyciągniętą do przodu, zastanawiając się równie intensywnie, jak ja, co chciałem z nią zrobić. Najprostszym rozwiązaniem było pogłaskać go po głowie, więc skorzystałem z tej opcji, z całej siły starając się nie porównywać jego włosów z czarną czupryną Sasuke. Już to przerabialiśmy.
Chłopiec uśmiechnął się kącikiem ust na tę pieszczotę, a ja pomyślałem o draniu, który skrzywiłby się z niesmakiem, gdybym zapragnął go pogłaskać po włosach. Cholera!
Jednak uśmiech Taichiego zniknął równie szybko, jak się pojawił, gdy malec spojrzał na scenę rozgrywającą się na sali. Złapał mnie za rękaw i zmusił do tego, bym wyszedł razem z nim. Stanęliśmy tuż za drzwiami, opierając się o przeciwległe ściany.
– O co chodzi? Nie chcesz zostać na świątecznej kolacji i wspólnym śpiewaniu piosenek?
– Chcę – odparł krótko.
– To dlaczego wyszliśmy?
– Nie chcę… nie chcę nic od tego przebierańca udającego Hokage. – Nadymał policzki, spuszczając wzrok na swoje kapcie i patrząc na nie, jakby to one zawiniły. – Chcę się zobaczyć z prawdziwym Hokage, mam mu coś ważnego do powiedzenia.
Oblał mnie zimny pot. Niczego tak się nie bałem, jak konfrontacji we własnej skórze z tym właśnie dzieckiem. I chociaż miałem świadomość, że ono do tego właśnie dąży, to nie podejrzewałem, że nawet zwykły przebieraniec z moją twarzą, będzie tak bardzo działać mu na nerwy.
Już się nie bałem. Teraz wręcz srałem w gacie.
– Kiedyś na pewno… się spotkacie. Jeśli zostaniesz shinobi, to wręcz nieuniknione. – Chyba że dam się zabić, zanim to nastąpi. – Ale to chyba nie powód, by reagować w ten sposób, prawda? Ten pan ma dla was wszystkich prezenty.
Chciałem zaryzykować jeszcze stwierdzenie, że od samego Hokage, ale ugryzłem się w język. Przeczuwałem, że gdybym powiedział coś takiego, to stoicki spokój Taichiego zastąpiłaby dzika furia i dzieciak pogryzłby tego gościa. No, poniekąd mu się należało za to marne aktorstwo, ale bez przesady.
Taichi nic już nie powiedział i tylko pokręcił głową, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że nawet siłą nie jestem w stanie go zmusić, by tam wrócił. Wkrótce więc marna imitacja mnie sobie poszła, zostawiając upominek dla chłopca pani Mikoto, a kucharki nakryły do stołu.
Podszedłem do wieszaka i zawiesiłem płaszcz. Czarny. Jak na mnie, to całkiem przyzwoity. Nie pamiętałem nawet, skąd go mam, ale sam na pewno go nie kupowałem. Czyżby Sakura? Możliwe. Kiedy dorośliśmy, bardzo zależało jej, bym zaczął w końcu ubierać się jak prawdziwy mężczyzna. Sprezentowała mi kilka koszul, próbowała wepchnąć w garnitur i jakiś elegancki sweter, a później to już w cokolwiek, byleby nie było dresem i nie było pomarańczowe.
Jedyną z tych sakurowych koszul założyłem właśnie dziś. Naruto włożyłby krzykliwą czerwoną bluzę z kolorowymi pomponami układającymi się w kształt choinki. Noriaki był statecznym, wykształconym mężczyzną i nie wypadało, by nosił coś takiego.
– Zająłem ci miejsce, wujku!
Krzyknął Taichi, machając do mnie przez całą salę. Uśmiechnąłem się.
Dania nie były wyszukane, ale naprawdę bardzo smaczne. A nic tak nie poprawiało nastroju, jak pyszne żarełko, więc wkrótce i na buzi Taichiego zagościł uśmiech. Starałem się nie rzucać na jedzenie jak nienormalny, co wymagało ode mnie sporo samokontroli. Bo serio, dawno nie jadłem czegoś tak dobrego! Nie licząc ramen, oczywiście. Dawno nie jadłem czegoś tak pysznego, co nie było ramen, o. Moja własna kuchnia ograniczała się do dań w kubeczkach, zupek i pulpetach ze słoika. Nic wyszukanego, nic co wymagałoby choćby odrobiny talentu kulinarnego. Ostatni raz coś tak smacznego jadłem jeszcze u Sakury. U Sakury…
Odłożyłem pałeczki. Spojrzałem na Taichiego, który z podekscytowaniem rozmawiał z siedzącym obok kolegą. Był jedynym, co mi po niej pozostało, a mimo to…
– Zapraszam wszystkich na środek! Zrobimy sobie mały konkurs.
Pani Mikoto bez trudu zwołała do siebie dzieciaki. Odwróciłem się na krześle, by mieć na wszystko dobry widok i obserwowałem przedstawienie. Na rozgrzewkę pani Mikoto zaproponowała zabawę z krzesełkami. Dzieciaki biegały wokół, śpiewając świąteczne piosenki, a kiedy muzyka niespodziewanie milkła, zajmowały najbliższe krzesło. Liczyła się szybkość, liczył się refleks. W każdej kolejnej turze pani Mikoto zabierała jedno krzesło, aż zostały tylko dwa. Drobna dziewczynka i rudy chłopiec chodzili nerwowo, czekając na sygnał i tylko Taichi potrafił stać spokojnie. Pozorne opanowanie burzyły tylko iskrzące oczy i mocno zaciśnięte usta. Rywalizacja. Znałem jej smak. A mój największy rywal tak bardzo przypominał mi tego dzieciaka…
Sasuke.
W końcu muzyka rozbrzmiała z głośników, a maluchy ruszyły. Śpiewając coraz bardziej nerwowo, biegły truchtem wokół krzesełek, co rusz zerkając w ich stronę. Zabronione było ich dotykanie, zabronione było wychodzenie poza linię namalowaną na podłodze. Kiedy w sali zrobiło się cicho, dzieciaki rzuciły się w ich kierunku. Taichi opadł niezgrabnie na jedno z krzeseł, omal go nie przewracając, drugie przypadło dziewczynce z dwoma blond kucykami. Finał. Oboje mierzyli się uważnymi spojrzeniami, rzucając sobie wyzwanie.
Ze zdziwieniem zauważyłem, że zaczęły pocić mi się dłonie, a oddech przyspieszył. To był ten etap. Ostateczne starcie, które miało wyłonić zwycięzcę. Młody Uchiha, czy młoda Uzumaki? Kto miał zostać królem krzeseł?
Zaraz… co?
Czy ja do reszty zidiociałem?
Zanim otrząsnąłem się z szoku, który sam wywołałem, muzyka ucichła, a dziewczynka jednym susem zwaliła się na ostatnie krzesło, bez problemu pokonując Taichiego. Był w tym starciu bez szans. A więc jednak Uzumaki...
– Byłeś blisko, nie przejmuj się – oznajmiłem, kiedy wrócił do stolika z niemrawą miną.
Blondynka w tym czasie odbierała od pani Mikoto paczuszkę słodyczy, ciesząc się tak bardzo, że mimowolnie sam się uśmiechnąłem. Taichi nie podzielał mojego humoru, patrząc na to obojętnie.
– Przyniosę ci następnym razem wór słodyczy, obiecuję.
– Tu nie chodzi o słodycze – odparł, odrywając wzrok od zwyciężczyni i przenosząc go na mnie. Znałem to spojrzenie.
– Więc o co?
– Satysfakcję.
Przyglądałem mu się dobrą chwilę z niezrozumieniem tak doskonale wypisanym na twarzy, że w końcu wzruszył ramionami, mruknął coś o tym, że nieważne i wrócił na środek, bo pani Mikoto zapowiedziała kolejną grę.
Po tym, jak zaczął się ten wieczór, nie podejrzewałbym, że może skończyć się tak miło. Zabawa była przednia i kilka razy uśmiałem się po pachy, zupełnie zapominając, że teraz jestem wujkiem Noriaki, który jest pogodnym, choć raczej cichym człowiekiem. Zaśmiewanie się na cały głos tak, że było go doskonale słychać w sąsiednich budynkach, nie było raczej w jego stylu. Gdybym pił, mógłbym zwalić to na alkohol, ale byłem przecież całkiem trzeźwy.
Nieważne, dzieciaki bawiły się w końcu równie dobrze, a ja cieszyłem się, że mogłem się choć trochę do tego przyczynić. Zanim wieczór dobiegł końca, wręczyłem Taichiemu skromny prezent, samemu dostając własnoręcznie zrobioną laurkę. Omówiliśmy się jeszcze na przyszły tydzień na ramen i wyszedłem.
Na dworze zrobiło się znacznie chłodniej, więc teraz mogłem nawet dostrzec swój oddech. Próbowałem wypuszczać z ust obłoczki o różnych kształtach, ale choć bardzo się starałem i gimnastykowałem, efektu nie było widać.
Całą drogę pogwizdywałem też świąteczne piosenki, zupełnie nie przejmując się swoim fałszowaniem. W moich uszach słyszane dźwięki brzmiały cudownie. Wesoło i ciepło, nawet jeśli nie do końca rytmicznie.
Kiedy stanąłem przed drzwiami mieszkania i szukałem kluczy w spodniach, do pogwizdywania dołączył taniec. Kiwałem biodrami na lewo i prawo, ciesząc się z tego, że nikt mnie nie widzi. Tak przynajmniej myślałem, do czasu, kiedy na moje ramie nie opadła czyjaś dłoń.
Nie wrzasnąłem, tylko dzięki opanowaniu, bo oczywiście moją pierwszą myślą było, że to jakiś duch. A kiedy dostrzegłem czerwone ślepia wpatrujące się we mnie, to przekonanie tylko się pogłębiło. Czyżbym jednak czymś uraził któregoś z niematerialnych mieszkańców dzielnicy Uchiha? Słyszałem, że nie lubili, kiedy obcy kręcili się po ich terenie, ale ja… ale ja naprawdę nie chciałem niczego złego!
Jednak zanim pozwoliłem zagalopować się tej myśli i pogrążyć w strachu, mój rozum wrzasnął mi do ucha całkiem głośno, że intruzem, który tak bezczelnie mnie przestraszył był nie kto inny, jak Uchiha Sasuke, a nie jakiś dawno temu zmarły pomyleniec.
Drań zabrał dłoń i cofnął się w ciemność.
– Sasuke?
– Co miał znaczyć, do kurwy nędzy, ten list? Wiesz o wszystkim? Gówno wiesz!
Zmrużyłem oczy, słysząc jego ton, napakowany pewnością siebie, której w tym momencie nie miał. Inaczej złapałby mnie za frak i wyciągnął w światło pobliskiej latarni, drąc się wniebogłosy, jakim to jestem debilem i w ogóle. Krzywiłby się, marszczył i zaserwował mi całą gamę grymasów, które dopracowywał całe życie.
– Kiedy ja naprawdę wiem już wszystko – stwierdziłem z wyższością, krzyżując dłonie na piersi. – I zostaniesz pociągnięty do odpowiedzialności, słowo daję.
Drań milczał. Stał w cieniu i wpatrywał się we mnie, a ja żałowałem, że nie mogłem dostrzec wyrazu jego twarzy. Dobrze chociaż, że blask sharingana przebijał się przez mrok, bo inaczej nie miałbym pewności, czy wciąż tam był.
– Masz przejebane za tę jaskinię – kontynuowałem niezrażony.
– Jaskinię?
– No jaskinię! Byłem tam i co? Nie ma tam żadnej jaskini, ha!
Sasuke zamknął oczy. Ruszył się w ciemności, a ja, bojąc się, że mi ucieknie, skoczyłem w jego stronę, chcąc go powstrzymać. On najwyraźniej nie spodziewał się tego równie mocno, co ja, bo nie zdążył zrobić uniku, przez co wpadłem prosto w jego ramiona i razem wylądowaliśmy na chodniku. Na szczęście dla mnie, ja przynajmniej wylądowałem miękko.
Podniosłem głowę z jego klatki piersiowej i otworzyłem oczy.
Uchiha patrzył na mnie z takim wyrazem twarzy, jakiego jeszcze u niego nie widziałem. Cały się trząsł i zanim odzyskał władze w rękach, i mnie odepchnął, minęła krótka chwila. Upadłem boleśnie na pośladki, ale nie miało to obecnie żadnego znaczenia.
– Sasuke…? Draniu, wszystko w porządku?
Dźwignąłem się na kolana i podszedłem do niego, ale tym razem odepchnął mnie z dużo większą siłą niż poprzednio.
– Odpierdol się wreszcie! Daj mi, kurwa, spokój i przestań drążyć! Zostaw to, zapomnij i skup się na tym, co naprawdę ważne, Naruto!
Drgnąłem, słysząc błagalny ton, jakim wykrzyczał moje imię. Spojrzałem na niego i choć bardzo starał się ukryć, jaki jest rozdygotany, nie umknęło to mojej uwadze.
– Uderzysz mnie, jeśli podejdę?
– Zrób w moją stronę choćby krok, a nie pożyjesz zbyt długo – warknął.
Uklęknąłem, gotów ruszyć w jego kierunku choćby i na czworaka.
– A co, jeśli ja… – Kocham cię? Serio właśnie to zamierzałem powiedzieć? – Ja… Dattebayo.
Zamilkliśmy obaj. Uchiha powoli zaczął się uspokajać, a ja uważnie obserwowałem jego sylwetkę, która znalazła się wreszcie w zasięgu światła pobliskiej latarni.
– Cokolwiek chciałeś powiedzieć, to niczego nie zmienia. Już jest za późno – szepnął, otrzepując spodnie i podnosząc się na nogi.
– Nigdy nie jest za późno, by coś zmienić. Nigdy, jasne? Zapamiętaj to, draniu.
– Nic nie wiesz…
– A więc mi powiedz.
Sasuke milczał dłuższą chwilę. Stał tyłem do światła, więc nie mogłem zobaczyć wyrazu jego twarzy. Milczał, przypatrując mi się intensywnie. I odezwał się dopiero kiedy sam postanowiłem wstać z wilgotnego wciąż chodnika, bo zaczęły przemakać mi spodnie.
– Żyj swoim poukładanym życiem, a moje zostaw w spokoju. Masz rację, że nigdy nie było żadnej jaskini.
– A co było, co było, Sasuke?
– Zapomnij. I skup się na tym, co jeszcze może być – oznajmił i rzucił mi pod nogi ramkę z naszym zdjęciem, którą zostawiłem dziś pod jego drzwiami.
Bezwiednie podniosłem przedmiot z ziemi, przejeżdżając palcem po potłuczonej szybce, która nie chroniła już fotografii. Moja uśmiechnięta od ucha do ucha twarz wciąż była częściowo zakryta szkłem, ale twarz Sasuke zamokła, kiedy zdjęcie wpadło do kałuży. Toner rozmył się wokół niej, tworząc nieco makabryczny widok. Dotknąłem jej koniuszkiem palca, a wtedy jego twarz całkiem się rozmazała, pozostawiając na zdjęciu ogromną, czarną smugę.
Podniosłem wzrok, zamierzając opieprzyć za to drania, ale jego już nie było.

***

Święta, święta i po. Kiedy przekroczyłem próg gabinetu, uderzył we mnie zapach… papieru, o którym zdążyłem już niemal zapomnieć. Westchnąłem, ze zrezygnowaniem zajmując fotel i rozglądając się po rzeczach pozostawionych na biurku.
Kwiaty, które dostałem jeszcze przed świętami, zdążyły już zwiędnąć. Miałem je zabrać do domu, ale oczywiście zapomniałem. Niedokończony raport z ostatniej misji, który pisałem dla samego siebie i kilka innych, które dostarczono do siedziby podczas mojej nieobecności. W rogu stały zapakowane w kolorowy papier prezenty. Przyjaciele przysyłali mi paczki na adres domowy, więc wszystkie te, które trafiały do gabinetu Hokage były od osób z jakiegoś powodu mi wdzięcznych i pochlebców, którzy podpisywali się dużo wyraźniejszym i większym pismem, niż składali życzenia na świątecznym papierze. Byłem całkowicie odporny na takie próby przekupstwa i podlizywanie się, więc tracili tylko czas. Przynajmniej dopóki żaden z nich nie wpadł na pomysł, żeby przysłać mi roczny kupon na ramen.
Swoją pracę postanowiłem zacząć od prezentów.
W pierwszej paczce było coś, co kompletnie mnie rozczuliło. Dzieci z domu dziecka wdzięczne za sfinansowanie świątecznych paczek narysowały dla mnie prześliczne kartki. Słowo daję, że nie wiedziałem, że taka ze mnie beksa, ale przy niektórych dziecięcych życzeniach niemal się rozkleiłem. Wszystkich laurek było trzydzieści pięć, czyli niemal tyle, ile dzieci w ośrodku. Naturalnie brakowało kartki od Taichiego i jeszcze dwóch chłopców, którzy byli akurat chorzy i spędzili ten czas w swoich łóżkach.
Nawet nie zarejestrowałem, kiedy moja dłoń powędrowała do kieszeni w spodniach, wyjmując z niej pogniecioną już teraz kopertę. W środku był list od właścicieli ośrodka, którzy zaprosili mnie na Wigilię maluchów, twierdząc, że dzieci bardzo chętnie by się ze mną spotkały. Ja też bardzo chciałem tam pójść jako Naruto. Przysięgam, że nie raz i nie dwa zawahałem się przed wyjściem, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu. Byłem pierdolonym tchórzem i nie bałem się powiedzieć tego na głos. Oczywiście tylko wtedy, kiedy nikogo nie było wokół i jedyną osobą, która słyszała prawdę, byłem ja sam.
– Połasiłeś się na prezenty? – zagadał Shikamaru, zaglądając przez drzwi.
Wzruszyłem ramionami. Właściwie byłem pewien, że prócz tego jednego, żaden z tych upominków nie będzie miał dla mnie większego znaczenia. No może z wyjątkiem tych ze szczerymi podziękowaniami, bo takie listy niezmiennie dodawały mi skrzydeł. Jednak po takim czasie bycia Hokage, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że stanowiły one zdecydowaną mniejszość poczty.
– Trochę tego jest – zauważyłem, przerzucając kolejne pudełka i listy. – Chcesz mi pomóc?
– Nie, dzięki. Ale ty się nie krępuj, w święta nawet przestępcy biorą sobie wolne i nie ma za dużo roboty.
Skinąłem, a on wyszedł, pozostawiając mnie samego. Trochę popracowałem, otworzyłem kilka paczek, potem znowu popracowałem, zdrzemnąłem się, przeczytałem kilka listów, postukałem bezmyślnie w klawisze, kiedy odwiedziło mnie dwóch jōninów i nastał wieczór.
Odchyliłem się na krześle, chwilę wyglądając na deszczowy krajobraz. Z powodu kiepskiej pogody ludzie pochowali się w swoich domach  i choć pora nie była późna, Konoha wydawała się wręcz wymarła.
Zupełnie jak dzielnica Uchiha…
Skrzywiłem się na tę myśl i powróciłem spojrzeniem do biurka. Zostały mi jeszcze cztery koperty. Dwie z nich zaadresowane w Konoha, jedna z Suny i jedna niepodpisana. Anonim zostawiłem na koniec, to mogła być przecież jakaś reklama.
List z Suny był od Gaary. Jako kage dwóch zaprzyjaźnionych wiosek wymieniliśmy już mailowo życzenia grzecznościowe, ale Gaara był też moim bliskim przyjacielem i wysłał kartę od siebie dla Uzumakiego Naruto, nie Hokage. Trochę głupio mi było, bo ja w tym roku zupełnie o nim zapomniałem, całą uwagę poświęcając Sasuke, który na nią zdecydowanie nie zasługiwał, ale czasu nie mogłem już cofnąć.
Przejrzałem dwa listy, które wysłano z Konohy o treści mniej więcej: bla bla bla, bla bla, a potem sięgnąłem po ostatnią kopertę. W środku nie było żadnej kartki, a wyłącznie płyta DVD. Obejrzałem ją dokładnie z każdej strony, ale nie zauważyłem niczego, co pomogłoby mi zidentyfikować nadawcę.
Shikamaru parokrotnie przestrzegał mnie przed wsadzaniem płyt niewiadomego pochodzenia do komputera, bo równie dobrze któraś z nich mogła zawierać jakiegoś wirusa, ale ciekawość zwyciężyła i wsunąłem ją do laptopa.
Płyta zawierała tylko jeden plik – filmik o przyjemnym tytule Dla Naruto. I zamiast mnie to uspokoić, tylko dodatkowo mnie zaniepokoiło, co wcale nie powstrzymało mnie przed uruchomieniem nagrania.
Ekran zrobił się czarny, a w głośnikach coś zastrzykało. Już miałem złapać się za głowę i przeklinać, że dałem się nabrać, a na płycie faktycznie był wirus, kiedy usłyszałem cichą rozmowę. Sięgnąłem do głośników i nieco zwiększyłem głośność, bo z trudem rozpoznawałem głosy.
Dwóch, nieznanych mi mężczyzn cieszyło się z czegoś. Ich śmiech wcale nie należał do tych przyjemnych. Raczej miało się ochotę wycofać i zatkać uszy, żeby więcej go nie słyszeć. Tak śmieją się złe duchy w horrorach, wampiry i inne krwiożercze potwory, których raczej nie ma się ochoty spotkać w prawdziwym życiu.
– Co teraz mu zrobimy?
– Może by tak… tutaj?
Ktoś przeraźliwie krzyknął, a mężczyźni ponownie zarechotali.
Serce podeszło mi do gardła, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że poznaję ten krzyk. Drżącą ręką sięgnąłem do myszki i cofnąłem nagranie o kilka sekund, tym razem skupiając się na tym dźwięku.
Bez wątpienia znałem ten głos. Osobą, która krzyczała, był Sasuke.
Do dwóch mężczyzn dołączył trzeci. Teraz na nagraniu słychać było jeszcze jakieś trzaski i inne dźwięki, których nie potrafiłem zidentyfikować. Wszyscy zaśmiewali się do rozpuku, z wyjątkiem Uchihy, który wył, jakby go ze skóry obdzierali. Parę razy głos mu się złamał, a chwilę później wrzasnął ponownie na całe gardło.
– Lubię znakować bydło, mogę?
– Co proponujesz?
– Z jak zemsta. Do końca życia, w miejscu, o którym prędko nie zapomni.
Wyobraziłem sobie, że właściciel tego obrzydliwego głosu oblizuje wargi, a dwóch pozostałych kiwa głową. Przez chwilę trwała cisza, a po niej rozpaczliwe wołanie Sasuke:
– Nie, nie, nie… NIE! NIEEEEE!!!
Nagranie ponownie zatrzeszczało, a potem rozległ się kolejny wrzask. Kolejny śmiech, a potem szloch. Przysięgam, że nigdy wcześniej nie słyszałem, jak Uchiha płacze i był to najbardziej przerażający dźwięk, jaki mogłem sobie tylko wyobrazić. Sasuke łkał, próbował coś powiedzieć, ale słowa nie chciały mu przejść przez gardło, szlochał i wierzgał w miejscu, w którym… leżał? Tego wiedzieć nie mogłem, ale tak podpowiadała mi intuicja.
Kiedy nagranie dobiegło końca, czym prędzej wyjąłem płytkę z odtwarzacza i wrzuciłem do szuflady. Ręce mi się trzęsły, pot wystąpił na czoło, a z oczu próbowały wypłynąć łzy. Zatkałem sobie usta dłonią, próbując jednocześnie zapanować nad oddechem. Gdyby w budynku był ktoś jeszcze poza mną, gdyby ktoś mnie teraz zobaczył…
Zerwałem się z miejsca i otworzyłem okno, wpuszczając do pomieszczenia trochę świeżego, wilgotnego powietrza. Łzy nie pociekły po moich policzkach, więc płynęły chociaż po szybie.
Świat zalany łzami.
Konoha płakała.

15 komentarzy:

  1. Nic nie szkodzi, przynajmniej nowy rozdział jest.
    Naruto spróbował się z Sasuke poprzez ten list porozumieć i przynajmniej coś wyszło bo choć Uchiha mu nic z tego nie powiedział to się z nim spotkał.
    Fragment z Taichim był niczym małe słoneczko - cały czas uśmiechałam się przy jego czytaniu,ciekawe w kogo to się Taichi wdał(bo Sakura tu to chyba nie żyje).
    Końcówka mnie powaliła - więc to się stało Sasuke, że się teraz tak zachowuje(i tak nie wiadomo wszystkiego bo był to tylko dźwięk). Za zrobienie czegoś takiego Ucisze i wysłanie takiego ,,prezentu'' Naruto co co zrobili powinni wylądować u Ibikiego co najmniej i oby Naruto do tego doprowadził.
    Pozdrawiam, Mei

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto jak kto, ale Naruto wie jak dotrzeć do Sasuke. Nie zawsze udaje mu się w tym pozytywnym sensie, ale w czuły punkt trafi zawsze ;-)
      W kogo się wdał Taichi może się nigdy nie wyjaśnić. Naruto uważa w końcu, że to jakiś randomowy leśniczy :-)
      Wątpię, by Ibiki był w stanie coś tu zdziałać. Mamy trochę inny czasy i trochę inne... postrachy tych czasów. Ja bym chyba najbardziej bała się zostać sam na sam z takim niczym nieskrępowanym, wolnym od konsekwencji Sasuke. A do czego doprowadzi Naruto, to jeszcze hoho, kupa czasu :D. Powiem szczerze, że myślałam, że to opowiadanie jakoś szybciej przewinie się przez bloga, a ciągnie się i ciągnie, i mamy ledwo jakąś... 1/8 może? Ciężko powiedzieć, bo jeszcze nie podzieliłam sobie tego ładnie na rozdziały, ale faktem jest, że to dopiero początek ;-)
      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  2. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, kiedy weszłam na blogspota i ujrzałam, że dodałaś nowy rozdział! Zawsze uśmiech pojawia mi się na twarzy podczas czytania Twojego bloga :). I tym razem nie mogło być inaczej.

    Święta? Nie spotkałam się nigdy z nimi w żadnym blogu, więc już na wstępie masz ogromnego plusa. Taichi wciąż powoduje, że do mojej głowy wpada mętlik pytań. Czyj tak naprawdę jest? Wiemy tylko, że Sakury. Moment, w którym Naruto widział gościa udającego Hokage mnie rozwalił. Aż zaczęłam się śmiać, wyobrażając to sobie.

    Sytuacja, jaka nastąpiła między Sasuke a Naruto była dość smutna, ale zarazem kochana. W jednej chwili myślałam nawet, że się pocałują! Ale jak on mógł tak rzucić tym zdjęciem? Na miejscu Uzumakiego byłabym załamana. Sasuke, ty naprawdę jesteś niezłym draniem (mimo tego i tak wszyscy go kochamy).

    Ostatnia scena wgniotła mnie w fotel. TEGO TO SIĘ KOMPLETNIE NIE SPODZIEWAŁAM. Tajemniczy film, dziwne dźwięki, ryk Sasuke. Czemu to ukrywał przsed Naruto? O co tak naprawdę tutaj chodzi? Tyle pytań mi się nasuwa, a zdaję sobie sprawę, że będę musiała poczekać, zanim poznam odpowiedzi.

    Aż nie mogę doczekać się co będzie dalej <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tak samo - japa mi się zawsze cieszy jak widzę nowe komentarze :-). Od razu mam ochotę wrzucić kolejny rozdział :D
      Szczerze mówiąc miałam mały dylemat z tymi świętami. Bo z jednej strony bardzo je tam chciałam, z drugiej średnio pasują do kanonu, a mnie zależało na tym, by dobrze oddać realia znane nam z mangi/anime. Może w trochę mroczniejszej wersja, ale jednak ;-)
      A gdyby się okazało, że jednak nie Sakury? Że wytrzasnęła go skądś i postanowiła wszystkim wmówić, że jest jej? :D
      Nie śmiejemy się, tylko współczujemy! Co ten biedny Naruto musiał przeżywać widząc tego pajaca xD ja bym się załamała na jego miejscu :D
      Co do Sasuke, on zawsze coś ukrywa. Zawsze coś ukrywa, nie mówi prawdy, nie zwierza się, udaje. Potrafił przemilczeć takie rzeczy, że głowa mała. Szczerze to nie wyobrażam sobie sytuacji, w której dzieje się coś takiego i on idzie, i grzecznie mówi o tym Naruto. Widzisz to? :D
      Zdradzę jeszcze, że podczas pisania wpadły mi do głowy takie pomysły, że w pewnym momencie już sama nie wiedziałam, o co tak naprawdę chodzi :D ale o tym później!
      A ja nie mogę się doczekać, kiedy poprawię rozdział i będę mogła go wrzucić ;-)
      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  3. Witam,
    ok to ja ;] nadrobiłam zaległości w czytaniu, ale z komentarzem na poprzednie to jeszcze poczekamy ;] ale teraz to już spróbuję być na bieżąco z czytaniem i komentowaniem... zastanawia mnie co Takeshi chciał przekazać Hokage jeszcze, że to jest bardzo ważne... mam wrażenie, że wiem co się tam stało z Sasuke, ale jak to się mówi poczekamy, zobaczymy...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam!
      Rozdziały nie są specjalnie długie, a przy dobrych wiatrach wrzucam je co dwa tygodnie, więc być na bieżąco nie powinno być aż tak trudno ;-)
      Jestem ciekawa, co podejrzewasz. Podziel się swoją teorią :-)
      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  4. Strasznie mi się podoba, pewnie to też powoduję, że na Twoim blogu jestem przynajmniej raz dziennie w oczekiwaniu na kolejną część. Biedny Sasuke, w sumie jakoś dziwi mnie to, że nie powiedział, ale jednak to Uchiha, dumy swojej nie porzuci xD Czekam, aż wszystko się rozwiąże i jestem ciekawa na reakcję Sas na Taichiego, bo coś chyba błędnie myśli, że Naru ma kogoś na boku. Heh, Sasu zazdrosny o pięciolatka xD Ciekawe, czy za takie określenie by się wkurzył ^^
    Życzę weny i czasu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo, że opowiadanie przypadło Ci do gustu :-)
      Czemu dziwi? Normalni - że tak powiem - ludzie mają problemy, by mówić bliskim o takich rzeczach, więc co dopiero Sasuke. W dodatku choć z Naruto od dawna byli blisko, to ich związek raczej bazował na fizycznych przyjemnościach. O tym, co jest między nimi i co będzie dalej, jakoś nigdy nie rozmawiali :-)
      Co do kolejnego rozdziału, to mam nadzieję, że uda mi się dodać go jutro, bo i tak jestem już tydzień w plecy. Trzymaj kciuki ;-)
      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
    2. Utonęłam w obowiązkach, jednak go dziś nie będzie :/

      Usuń
    3. Szkoda, ale to jasne, że masz ważniejsze rzeczy ;) Dlatego też życzyłam i życzę nadal czasu ^^ (przez przypadek opublikowałam oddzielnie :/)

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdecydowanie czekam na ciąg dalszy, cudowna narracja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi :-)

      Przy okazji chciałabym wszystkich przeprosić za tak długą przerwę, ale miałam ostatnio trochę problemów ze zdrowiem i chociaż nie byłam przykuta do łóżka, to poprawianie rozdziału było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. I nie mogę obiecać, że dzisiaj coś wrzucę, ale przyszła niedziela to już taki termin ostateczny.

      Usuń
  7. No dobra, teraz to ja już jestem na maksa ciekawa, co się Sasuke wydarzyło o.O
    Dlatego lecę czytać dalej, nie będe pisać komentarzy, szkoda czasu. XDD

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejka,
    wspaniale, ciekawe co takiego chce Taichi od Hokage... ogólnie Taichi to takie słoneczko... może nie wyszło tak pięknie, ale Naruto sprowokował Sasuke że ten się zjawił... smutna ale jednocześnie kochana, jak Sasuke mógł rzucić tym zdjęciem, naprawdę jest niezłym daniem... a końcówka, tajemnicza płyta, tajemniczy film, dziwne dźwięki, ryk Sasuke... co tam sie naprawde stało? czemu to ukrywał przed Naruto? o co tak naprawdę tutaj chodzi? Tyle pytań...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń