Witam!
Wybaczcie, że nie odpisałam na żaden komentarz pod poprzednim rozdziałem, ale nie miałam do tego zupełnie głowy. Ostatni tydzień był dla mnie wyjątkowo męczący i trudny. Zresztą mniejsza o to. W dużym skrócie – nie wiem, czy gdziekolwiek wcześniej już o tym wspomniałam, ale w opowiadaniu pojawią się sceny erotyczne, więc... cierpliwości ;-)
Ledwo, bo ledwo, ale zdążyłam z rozdziałem.
Zapraszam!
____________________________________________________________
Największym
świątecznym marzeniem większości ludzi wbrew pozorom nie jest wcale ciepła,
rodzinna atmosfera i spędzanie tego czasu z najbliższymi. Wszyscy, bez wyjątku,
skrycie marzą o śniegu i raz się go doczekują, a raz nie. I choć bardzo
chciałbym powiedzieć, że idąc już ciemnymi uliczkami Konohy, słyszałem
chrzęszczenie białego puchu pod stopami, mój oddech zmieniał się w parę, a ja z
uśmiechem na ustach zaglądałem ludziom w okna, obserwując, jak cieszą się swoim
towarzystwem przy kolacji, to nie mogłem tego zrobić. Bo musiałbym skłamać.
Uliczki były ciemne i
puste, bo zbliżał się wieczór. Tak, to się zgadzało. Reszta nie za bardzo, bo
wiało jak chuj, padał deszcz, a temperatura choć niska, była zdecydowanie zbyt
wysoka na parujący oddech. Rozejrzałem się dookoła, ale dzisiejsza aura była
tak brzydka, że mieszkańcy pozasłaniali okna, nie chcąc psuć sobie świątecznego
nastroju.
Wkrótce z okien
zniknęły nawet najsłabsze światełka, a ich miejsce zajęły te martwe i puste,
których tak nienawidziłem. To, że była to moja druga wizyta w dzielnicy Uchiha,
wcale nie sprawiało, że łatwiejsza. Zaraz po przekroczeniu bramy przyspieszyłem
kroku, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. Kilka razy podskoczyłem ze
strachu, bo coś zaszeleściło obok mnie, ale za każdym razem okazywało się, że to tylko moja
reklamówka.
Dotarłem do domu, w
którym zamieszkał Uchiha właściwie po omacku. Tym razem nie wyróżniał się
niczym spośród innych, jakby święta i tam nie zawitały. Nie byłem tym jednak
zdziwiony. Właśnie z tego powodu tu dziś przyszedłem.
Zakradłem się cicho pod
drzwi, zastanawiając się, gdzie jest Sasuke. Czyżby siedział w całkowitej
ciemności? A może nie było go w domu? Sama próba wyobrażenia sobie, co też
mógłby robić, przerosła moje możliwości. Zrobiło mi się nieco smutno, kiedy
uzmysłowiłem sobie, jak mało w gruncie rzeczy o nim wiem.
Westchnąłem i
zacząłem szukać kawałka suchej przestrzeni, na której mógłbym położyć niewielką
paczkę. Tuż nad drzwiami znajdował się niewielki daszek. Nie chronił wprawdzie
zbyt wiele, bo deszcz i tak padał pod kątem, ale… od biedy ujdzie. Porzuciłem
zawiniątko, czując się, jakbym co najmniej bombę podkładał, a potem czym
prędzej opuściłem dzielnicę Uchihą, w biegu docierając do domu. Raz, dwa,
szybka zmiana ciuchów, do wilgotnej torby wrzuciłem drugi z przygotowanych
upominków i wypadłem na zewnątrz.
Kiedy dotarłem do
domu dziecka, odruchowo chwyciłem kopertę, którą trzymałem w kieszeni w
spodniach, ale szybko cofnąłem rękę i wszedłem do środka.
Tym razem nie
skupiałem się na zadrapanych ścianach, niedomytych oknach i firankach co
najmniej dwa razy starszych ode mnie. Tym razem nie myślałem o swoich
zarobkach. Tym razem chciałem być po prostu szczęśliwym, pozbawionym zmartwień
wujkiem dla dziecka, które wyczekiwało mnie od samego rana. A przynajmniej tak
twierdziło ostatnim razem, kiedy przyszedłem złożyć mu życzenia i wręczyć
niewielki upominek.
– To znaczy, że nie
przyjdziesz spędzić ze mną Wigilii, wujku?
I jak mógłbym odmówić?
Taichi był po prostu uroczy i z całą pewnością nie była to zasługa genów Sakury.
Gdyby wdał się w nią, złapałby mnie za frak i pogroził pięścią, odgrażając się,
że stracę wszystkie zęby, jeśli się nie pojawię. No ale. Chłopak był mały i kto
wie, kim stanie się za parę lat. Może jeszcze wyjdzie z niego diabeł.
W każdym razie nie mogłem
odmówić. A druga sprawa, że nie chciałem. Nawet jeśli nie czułem się już
samotny i wiedziałem, że zawsze mogę liczyć na przyjaciół, którzy stali za mną murem, spędzanie świąt w pojedynkę było jakieś takie
dołujące. W święta świadomość, że nie jest się już samym na świecie, nie
wystarczała. Bo co by nie mówić, to… jednak byłem sam. Sam z kawałkiem ryby,
kawałkiem ciasta, kubkiem ramen i półmetrowym plastikowym drzewkiem, które zamiast
dodać wnętrzu klimatu i ciepła, straszyło pustymi gałęziami. Ach, cóż za
magiczne święta…
Taichiego zastałem w
głównej sali, w której wraz z innymi dziećmi, śpiewał świąteczne piosenki.
Maluchy trzymały się za ręce, tworząc okrąg… albo koło, nigdy ich nie
rozróżniałem. W każdym razie, w samym jego środku stała uśmiechnięta od ucha do
ucha pani Mikoto, klaszcząc w dłonie do rytmu. Kiedy piosenka się skończyła,
oznajmiła, że na niebie pojawiły się pierwsza gwiazdka – czego wiedzieć nie
mogła, bo zachmurzenie stanowiło sto procent – i pewnie lada moment zjawi się
pewien specjalny gość z prezentami.
Oparłem się o
framugę, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, kiedy dzieciaki rozbiegły się,
szukając wspomnianego gościa. Jak na przyszłych shinobi przystało, nie
skończyło się to na zaglądaniu za kotary i pod stoły, a na znacznie bardziej
wymyślnych poszukiwaniach. Spodziewając się Henge,
dzieciaki zmacały wszystko, czego można było dotknąć. W końcu udało się to
pewnej jasnowłosej dziewczynce, która odnalazła intruza przemienionego w
talerzyk z ciasteczkami.
– Miło was widzieć,
dzieciaki, dattebayo!
Wzdrygnąłem się,
widząc i słysząc gościa, który przebrał się za mnie. Blond peruka, blizny na
policzkach namalowane farbą, niebieskie soczewki i… niezdrowa opalenizna
uzyskana tanim samoopalaczem.
Jęknąłem. Naprawdę
nie potrafiłem się powstrzymać, widząc ten cyrk. Czy ja naprawdę prezentowałem się aż
tak źle?!
Facet, szczerząc
krzywe zęby, w żaden sposób nieprzypominające mojego śnieżnobiałego uśmiechu,
przeszedł się po sali, łopocząc peleryną Hokage.
Dzieciaki zapiszczały
z zachwytu i z podekscytowania, zaczęły skakać i klaskać w dłonie. Wszystkie, z
wyjątkiem Taichiego, który wpatrywał się w przebierańca ze zmarszczonym czołem
i niewyraźną miną. Odwróciłem wzrok, nie chcąc na to patrzeć.
Fałszywy Naruto
szczerzył się jeszcze trochę, ale chyba zaczęła go boleć szczęka, bo wkrótce
potem z tego zrezygnował i zajął się wręczaniem prezentów. Znał imię każdego
malucha, więc wzywał je po kolei do siebie, mówił parę słów, w irytujący sposób
dodając do każdej wypowiedzi dattebayo,
robił sobie z nimi zdjęcia i zapraszał następne.
Kurwa, czyżbym nie
dość, że koszmarnie brzydki, był jeszcze wyjątkowo irytujący? Niemożliwe, ten
facet musiał sobie po prostu robić ze mnie jaja! Dobrze czułem się w swojej
skórze i nie zamierzałem się na siłę zmieniać, ale patrząc na tego
przebierańca, miałem ochotę schować się pod łóżkiem i już nigdy nie wychodzić.
Taichi odwrócił się i
ruszył do wyjścia, kiedy zaczęła zbliżać się jego kolej. Kiedy zobaczył mnie
opartego o framugę, upiorną minę zastąpił uśmiech i malec podbiegł do mnie.
– Cieszę się, że
przyszedłeś, wujku!
– Ja też się cieszę,
datt… Daaaty mi się pomyliły i prawie zapomniałem, że to dziś. – Ręko wędrująca
do karku, stop!
Taichi spojrzał na
moją dłoń wyciągniętą do przodu, zastanawiając się równie intensywnie, jak ja,
co chciałem z nią zrobić. Najprostszym rozwiązaniem było pogłaskać go po
głowie, więc skorzystałem z tej opcji, z całej siły starając się nie porównywać
jego włosów z czarną czupryną Sasuke. Już to przerabialiśmy.
Chłopiec uśmiechnął
się kącikiem ust na tę pieszczotę, a ja pomyślałem o draniu, który skrzywiłby
się z niesmakiem, gdybym zapragnął go pogłaskać po włosach. Cholera!
Jednak uśmiech
Taichiego zniknął równie szybko, jak się pojawił, gdy malec spojrzał na scenę rozgrywającą
się na sali. Złapał mnie za rękaw i zmusił do tego, bym wyszedł razem z nim.
Stanęliśmy tuż za drzwiami, opierając się o przeciwległe ściany.
– O co chodzi? Nie
chcesz zostać na świątecznej kolacji i wspólnym śpiewaniu piosenek?
– Chcę – odparł
krótko.
– To dlaczego
wyszliśmy?
– Nie chcę… nie chcę
nic od tego przebierańca udającego Hokage. – Nadymał policzki, spuszczając
wzrok na swoje kapcie i patrząc na nie, jakby to one zawiniły. – Chcę się
zobaczyć z prawdziwym Hokage, mam mu coś ważnego do powiedzenia.
Oblał mnie zimny pot.
Niczego tak się nie bałem, jak konfrontacji we własnej skórze z tym właśnie dzieckiem.
I chociaż miałem świadomość, że ono do tego właśnie dąży, to nie podejrzewałem,
że nawet zwykły przebieraniec z moją twarzą, będzie tak bardzo działać mu na
nerwy.
Już się nie bałem.
Teraz wręcz srałem w gacie.
– Kiedyś na pewno…
się spotkacie. Jeśli zostaniesz shinobi, to wręcz nieuniknione. – Chyba że dam
się zabić, zanim to nastąpi. – Ale to chyba nie powód, by reagować w ten
sposób, prawda? Ten pan ma dla was wszystkich prezenty.
Chciałem zaryzykować
jeszcze stwierdzenie, że od samego Hokage, ale ugryzłem się w język.
Przeczuwałem, że gdybym powiedział coś takiego, to stoicki spokój Taichiego
zastąpiłaby dzika furia i dzieciak pogryzłby tego gościa. No, poniekąd mu się
należało za to marne aktorstwo, ale bez przesady.
Taichi nic już nie
powiedział i tylko pokręcił głową, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że nawet
siłą nie jestem w stanie go zmusić, by tam wrócił. Wkrótce więc marna imitacja
mnie sobie poszła, zostawiając upominek dla chłopca pani Mikoto, a kucharki
nakryły do stołu.
Podszedłem do
wieszaka i zawiesiłem płaszcz. Czarny. Jak na mnie, to całkiem przyzwoity. Nie
pamiętałem nawet, skąd go mam, ale sam na pewno go nie kupowałem. Czyżby
Sakura? Możliwe. Kiedy dorośliśmy, bardzo zależało jej, bym zaczął w końcu
ubierać się jak prawdziwy mężczyzna. Sprezentowała mi kilka koszul, próbowała
wepchnąć w garnitur i jakiś elegancki sweter, a później to już w cokolwiek,
byleby nie było dresem i nie było pomarańczowe.
Jedyną z tych
sakurowych koszul założyłem właśnie dziś. Naruto włożyłby krzykliwą czerwoną
bluzę z kolorowymi pomponami układającymi się w kształt choinki. Noriaki był
statecznym, wykształconym mężczyzną i nie wypadało, by nosił coś takiego.
– Zająłem ci miejsce,
wujku!
Krzyknął Taichi,
machając do mnie przez całą salę. Uśmiechnąłem się.
Dania nie były
wyszukane, ale naprawdę bardzo smaczne. A nic tak nie poprawiało nastroju, jak
pyszne żarełko, więc wkrótce i na buzi Taichiego zagościł uśmiech. Starałem się
nie rzucać na jedzenie jak nienormalny, co wymagało ode mnie sporo
samokontroli. Bo serio, dawno nie jadłem czegoś tak dobrego! Nie licząc ramen,
oczywiście. Dawno nie jadłem czegoś tak pysznego, co nie było ramen, o. Moja
własna kuchnia ograniczała się do dań w kubeczkach, zupek i pulpetach ze
słoika. Nic wyszukanego, nic co wymagałoby choćby odrobiny talentu
kulinarnego. Ostatni raz coś tak smacznego jadłem jeszcze u Sakury. U Sakury…
Odłożyłem pałeczki. Spojrzałem
na Taichiego, który z podekscytowaniem rozmawiał z siedzącym obok kolegą. Był jedynym, co mi
po niej pozostało, a mimo to…
– Zapraszam
wszystkich na środek! Zrobimy sobie mały konkurs.
Pani Mikoto bez trudu
zwołała do siebie dzieciaki. Odwróciłem się na krześle, by mieć na
wszystko dobry widok i obserwowałem przedstawienie. Na rozgrzewkę pani Mikoto
zaproponowała zabawę z krzesełkami. Dzieciaki biegały wokół, śpiewając
świąteczne piosenki, a kiedy muzyka niespodziewanie milkła, zajmowały
najbliższe krzesło. Liczyła się szybkość, liczył się refleks. W
każdej kolejnej turze pani Mikoto zabierała jedno krzesło, aż zostały tylko
dwa. Drobna dziewczynka i rudy chłopiec chodzili nerwowo, czekając na sygnał i tylko Taichi potrafił stać spokojnie. Pozorne opanowanie burzyły tylko
iskrzące oczy i mocno zaciśnięte usta. Rywalizacja. Znałem jej smak. A mój
największy rywal tak bardzo przypominał mi tego dzieciaka…
Sasuke.
W końcu muzyka
rozbrzmiała z głośników, a maluchy ruszyły. Śpiewając coraz bardziej nerwowo, biegły
truchtem wokół krzesełek, co rusz zerkając w ich stronę. Zabronione było ich dotykanie,
zabronione było wychodzenie poza linię namalowaną na podłodze. Kiedy w sali zrobiło
się cicho, dzieciaki rzuciły się w ich kierunku. Taichi opadł niezgrabnie
na jedno z krzeseł, omal go nie przewracając, drugie przypadło dziewczynce z dwoma blond kucykami. Finał.
Oboje mierzyli się uważnymi spojrzeniami, rzucając sobie wyzwanie.
Ze zdziwieniem
zauważyłem, że zaczęły pocić mi się dłonie, a oddech przyspieszył. To był ten
etap. Ostateczne starcie, które miało wyłonić zwycięzcę. Młody Uchiha, czy
młoda Uzumaki? Kto miał zostać królem krzeseł?
Zaraz… co?
Czy ja do reszty
zidiociałem?
Zanim otrząsnąłem się z szoku, który sam wywołałem, muzyka ucichła, a dziewczynka jednym susem zwaliła się na ostatnie
krzesło, bez problemu pokonując Taichiego. Był w tym starciu bez szans. A więc jednak Uzumaki...
– Byłeś blisko, nie
przejmuj się – oznajmiłem, kiedy wrócił do stolika z niemrawą miną.
Blondynka w tym
czasie odbierała od pani Mikoto paczuszkę słodyczy, ciesząc się tak bardzo, że
mimowolnie sam się uśmiechnąłem. Taichi nie podzielał mojego humoru, patrząc na
to obojętnie.
– Przyniosę ci
następnym razem wór słodyczy, obiecuję.
– Tu nie chodzi o
słodycze – odparł, odrywając wzrok od zwyciężczyni i przenosząc go na mnie.
Znałem to spojrzenie.
– Więc o co?
– Satysfakcję.
Przyglądałem mu się
dobrą chwilę z niezrozumieniem tak doskonale wypisanym na twarzy, że w końcu
wzruszył ramionami, mruknął coś o tym, że nieważne
i wrócił na środek, bo pani Mikoto zapowiedziała kolejną grę.
Po tym, jak zaczął
się ten wieczór, nie podejrzewałbym, że może skończyć się tak miło. Zabawa była
przednia i kilka razy uśmiałem się po pachy, zupełnie zapominając, że teraz
jestem wujkiem Noriaki, który jest pogodnym, choć raczej cichym człowiekiem.
Zaśmiewanie się na cały głos tak, że było go doskonale słychać w sąsiednich
budynkach, nie było raczej w jego stylu. Gdybym pił, mógłbym zwalić to na alkohol,
ale byłem przecież całkiem trzeźwy.
Nieważne, dzieciaki
bawiły się w końcu równie dobrze, a ja cieszyłem się, że mogłem się choć trochę
do tego przyczynić. Zanim wieczór dobiegł końca, wręczyłem Taichiemu skromny
prezent, samemu dostając własnoręcznie zrobioną laurkę. Omówiliśmy się jeszcze
na przyszły tydzień na ramen i wyszedłem.
Na dworze zrobiło się znacznie chłodniej, więc teraz mogłem nawet dostrzec swój oddech. Próbowałem
wypuszczać z ust obłoczki o różnych kształtach, ale choć bardzo się
starałem i gimnastykowałem, efektu nie było widać.
Całą drogę pogwizdywałem
też świąteczne piosenki, zupełnie nie przejmując się swoim fałszowaniem. W
moich uszach słyszane dźwięki brzmiały cudownie. Wesoło i ciepło, nawet jeśli
nie do końca rytmicznie.
Kiedy stanąłem przed
drzwiami mieszkania i szukałem kluczy w spodniach, do pogwizdywania
dołączył taniec. Kiwałem biodrami na lewo i prawo, ciesząc się z tego, że nikt
mnie nie widzi. Tak przynajmniej myślałem, do czasu, kiedy na moje ramie nie
opadła czyjaś dłoń.
Nie wrzasnąłem, tylko
dzięki opanowaniu, bo oczywiście moją pierwszą myślą było, że to jakiś duch. A
kiedy dostrzegłem czerwone ślepia wpatrujące się we mnie, to przekonanie tylko
się pogłębiło. Czyżbym jednak czymś uraził któregoś z niematerialnych
mieszkańców dzielnicy Uchiha? Słyszałem, że nie lubili, kiedy obcy kręcili się
po ich terenie, ale ja… ale ja naprawdę nie chciałem niczego złego!
Jednak zanim
pozwoliłem zagalopować się tej myśli i pogrążyć w strachu, mój rozum wrzasnął
mi do ucha całkiem głośno, że intruzem, który tak bezczelnie mnie przestraszył
był nie kto inny, jak Uchiha Sasuke, a nie jakiś dawno temu zmarły pomyleniec.
Drań zabrał dłoń i
cofnął się w ciemność.
– Sasuke?
– Co miał znaczyć, do
kurwy nędzy, ten list? Wiesz o wszystkim?
Gówno wiesz!
Zmrużyłem oczy,
słysząc jego ton, napakowany pewnością siebie, której w tym momencie nie miał.
Inaczej złapałby mnie za frak i wyciągnął w światło pobliskiej latarni, drąc
się wniebogłosy, jakim to jestem debilem i w ogóle. Krzywiłby się, marszczył i
zaserwował mi całą gamę grymasów, które dopracowywał całe życie.
– Kiedy ja naprawdę
wiem już wszystko – stwierdziłem z wyższością, krzyżując dłonie na piersi. – I
zostaniesz pociągnięty do odpowiedzialności, słowo daję.
Drań milczał. Stał w
cieniu i wpatrywał się we mnie, a ja żałowałem, że nie mogłem dostrzec wyrazu
jego twarzy. Dobrze chociaż, że blask sharingana przebijał się przez mrok, bo
inaczej nie miałbym pewności, czy wciąż tam był.
– Masz przejebane za
tę jaskinię – kontynuowałem niezrażony.
– Jaskinię?
– No jaskinię! Byłem
tam i co? Nie ma tam żadnej jaskini, ha!
Sasuke zamknął oczy. Ruszył się w ciemności, a ja, bojąc się, że mi ucieknie, skoczyłem w jego stronę, chcąc go powstrzymać. On najwyraźniej nie spodziewał się tego równie
mocno, co ja, bo nie zdążył zrobić uniku, przez co wpadłem prosto w jego
ramiona i razem wylądowaliśmy na chodniku. Na szczęście dla mnie, ja
przynajmniej wylądowałem miękko.
Podniosłem głowę z
jego klatki piersiowej i otworzyłem oczy.
Uchiha patrzył na
mnie z takim wyrazem twarzy, jakiego jeszcze u niego nie widziałem. Cały się
trząsł i zanim odzyskał władze w rękach, i mnie odepchnął, minęła krótka
chwila. Upadłem boleśnie na pośladki, ale nie miało to obecnie żadnego
znaczenia.
– Sasuke…? Draniu,
wszystko w porządku?
Dźwignąłem się na
kolana i podszedłem do niego, ale tym razem odepchnął mnie z dużo większą siłą
niż poprzednio.
– Odpierdol się wreszcie!
Daj mi, kurwa, spokój i przestań drążyć! Zostaw to, zapomnij i skup się na tym,
co naprawdę ważne, Naruto!
Drgnąłem, słysząc
błagalny ton, jakim wykrzyczał moje imię. Spojrzałem na niego i choć bardzo
starał się ukryć, jaki jest rozdygotany, nie umknęło to mojej uwadze.
– Uderzysz mnie,
jeśli podejdę?
– Zrób w moją stronę
choćby krok, a nie pożyjesz zbyt długo – warknął.
Uklęknąłem, gotów
ruszyć w jego kierunku choćby i na czworaka.
– A co, jeśli ja… –
Kocham cię? Serio właśnie to zamierzałem powiedzieć? – Ja… Dattebayo.
Zamilkliśmy obaj.
Uchiha powoli zaczął się uspokajać, a ja uważnie obserwowałem jego sylwetkę,
która znalazła się wreszcie w zasięgu światła pobliskiej latarni.
– Cokolwiek chciałeś
powiedzieć, to niczego nie zmienia. Już jest za późno – szepnął, otrzepując
spodnie i podnosząc się na nogi.
– Nigdy nie jest za
późno, by coś zmienić. Nigdy, jasne? Zapamiętaj to, draniu.
– Nic nie wiesz…
– A więc mi powiedz.
Sasuke milczał
dłuższą chwilę. Stał tyłem do światła, więc nie mogłem zobaczyć wyrazu jego
twarzy. Milczał, przypatrując mi się intensywnie. I odezwał się dopiero kiedy
sam postanowiłem wstać z wilgotnego wciąż chodnika, bo zaczęły przemakać mi
spodnie.
– Żyj swoim
poukładanym życiem, a moje zostaw w spokoju. Masz rację, że nigdy nie było
żadnej jaskini.
– A co było, co było,
Sasuke?
– Zapomnij. I skup się na tym, co jeszcze może być –
oznajmił i rzucił mi pod nogi ramkę z naszym zdjęciem, którą zostawiłem dziś
pod jego drzwiami.
Bezwiednie podniosłem
przedmiot z ziemi, przejeżdżając palcem po potłuczonej szybce, która nie
chroniła już fotografii. Moja uśmiechnięta od ucha do ucha twarz wciąż była
częściowo zakryta szkłem, ale twarz Sasuke zamokła, kiedy zdjęcie wpadło do
kałuży. Toner rozmył się wokół niej, tworząc nieco makabryczny widok. Dotknąłem
jej koniuszkiem palca, a wtedy jego twarz całkiem się rozmazała, pozostawiając
na zdjęciu ogromną, czarną smugę.
Podniosłem wzrok,
zamierzając opieprzyć za to drania, ale jego już nie było.
***
Święta, święta i po.
Kiedy przekroczyłem próg gabinetu, uderzył we mnie zapach… papieru, o którym
zdążyłem już niemal zapomnieć. Westchnąłem, ze zrezygnowaniem zajmując fotel i
rozglądając się po rzeczach pozostawionych na biurku.
Kwiaty, które
dostałem jeszcze przed świętami, zdążyły już zwiędnąć. Miałem je zabrać do domu,
ale oczywiście zapomniałem. Niedokończony raport z ostatniej misji, który
pisałem dla samego siebie i kilka innych, które dostarczono do siedziby podczas
mojej nieobecności. W rogu stały zapakowane w kolorowy papier prezenty.
Przyjaciele przysyłali mi paczki na adres domowy, więc wszystkie te, które
trafiały do gabinetu Hokage były od osób z jakiegoś powodu mi wdzięcznych i pochlebców, którzy podpisywali się dużo wyraźniejszym i większym
pismem, niż składali życzenia na świątecznym papierze. Byłem całkowicie odporny
na takie próby przekupstwa i podlizywanie się, więc tracili tylko czas.
Przynajmniej dopóki żaden z nich nie wpadł na pomysł, żeby przysłać mi roczny
kupon na ramen.
Swoją pracę
postanowiłem zacząć od prezentów.
W pierwszej paczce
było coś, co kompletnie mnie rozczuliło. Dzieci z domu dziecka wdzięczne za
sfinansowanie świątecznych paczek narysowały dla mnie prześliczne kartki.
Słowo daję, że nie wiedziałem, że taka ze mnie beksa, ale przy niektórych
dziecięcych życzeniach niemal się rozkleiłem. Wszystkich laurek było
trzydzieści pięć, czyli niemal tyle, ile dzieci w ośrodku. Naturalnie brakowało
kartki od Taichiego i jeszcze dwóch chłopców, którzy byli akurat chorzy i
spędzili ten czas w swoich łóżkach.
Nawet nie
zarejestrowałem, kiedy moja dłoń powędrowała do kieszeni w spodniach, wyjmując
z niej pogniecioną już teraz kopertę. W środku był list od właścicieli ośrodka,
którzy zaprosili mnie na Wigilię maluchów, twierdząc, że dzieci bardzo chętnie
by się ze mną spotkały. Ja też bardzo chciałem tam pójść jako Naruto.
Przysięgam, że nie raz i nie dwa zawahałem się przed wyjściem, ale ostatecznie
zrezygnowałem z tego pomysłu. Byłem pierdolonym tchórzem i nie bałem się powiedzieć
tego na głos. Oczywiście tylko wtedy, kiedy nikogo nie było wokół i jedyną osobą,
która słyszała prawdę, byłem ja sam.
– Połasiłeś się na
prezenty? – zagadał Shikamaru, zaglądając przez drzwi.
Wzruszyłem ramionami.
Właściwie byłem pewien, że prócz tego jednego, żaden z tych upominków nie
będzie miał dla mnie większego znaczenia. No może z wyjątkiem tych ze szczerymi
podziękowaniami, bo takie listy niezmiennie dodawały mi skrzydeł. Jednak po
takim czasie bycia Hokage, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że stanowiły
one zdecydowaną mniejszość poczty.
– Trochę tego jest –
zauważyłem, przerzucając kolejne pudełka i listy. – Chcesz mi pomóc?
– Nie, dzięki. Ale ty
się nie krępuj, w święta nawet przestępcy biorą sobie wolne i nie ma za dużo
roboty.
Skinąłem, a on
wyszedł, pozostawiając mnie samego. Trochę popracowałem, otworzyłem kilka
paczek, potem znowu popracowałem, zdrzemnąłem się, przeczytałem kilka listów,
postukałem bezmyślnie w klawisze, kiedy odwiedziło mnie dwóch jōninów i nastał
wieczór.
Odchyliłem się na
krześle, chwilę wyglądając na deszczowy krajobraz. Z powodu kiepskiej pogody
ludzie pochowali się w swoich domach i
choć pora nie była późna, Konoha wydawała się wręcz wymarła.
Zupełnie jak dzielnica
Uchiha…
Skrzywiłem się na tę
myśl i powróciłem spojrzeniem do biurka. Zostały mi jeszcze cztery koperty.
Dwie z nich zaadresowane w Konoha, jedna z Suny i jedna niepodpisana. Anonim
zostawiłem na koniec, to mogła być przecież jakaś reklama.
List z Suny był od
Gaary. Jako kage dwóch zaprzyjaźnionych wiosek wymieniliśmy już mailowo
życzenia grzecznościowe, ale Gaara był też moim bliskim przyjacielem i wysłał
kartę od siebie dla Uzumakiego Naruto, nie Hokage. Trochę głupio mi było, bo ja
w tym roku zupełnie o nim zapomniałem, całą uwagę poświęcając Sasuke, który na
nią zdecydowanie nie zasługiwał, ale czasu nie mogłem już cofnąć.
Przejrzałem dwa
listy, które wysłano z Konohy o treści mniej więcej: bla bla bla, bla bla, a potem sięgnąłem po ostatnią kopertę. W
środku nie było żadnej kartki, a wyłącznie płyta DVD. Obejrzałem ją dokładnie z
każdej strony, ale nie zauważyłem niczego, co pomogłoby mi zidentyfikować
nadawcę.
Shikamaru parokrotnie
przestrzegał mnie przed wsadzaniem płyt niewiadomego pochodzenia do komputera,
bo równie dobrze któraś z nich mogła zawierać jakiegoś wirusa, ale ciekawość
zwyciężyła i wsunąłem ją do laptopa.
Płyta zawierała tylko
jeden plik – filmik o przyjemnym tytule Dla
Naruto. I zamiast mnie to uspokoić, tylko dodatkowo mnie zaniepokoiło, co
wcale nie powstrzymało mnie przed uruchomieniem nagrania.
Ekran zrobił się
czarny, a w głośnikach coś zastrzykało. Już miałem złapać się za głowę i
przeklinać, że dałem się nabrać, a na płycie faktycznie był wirus, kiedy
usłyszałem cichą rozmowę. Sięgnąłem do głośników i nieco zwiększyłem głośność,
bo z trudem rozpoznawałem głosy.
Dwóch, nieznanych mi
mężczyzn cieszyło się z czegoś. Ich śmiech wcale nie należał do tych
przyjemnych. Raczej miało się ochotę wycofać i zatkać uszy, żeby więcej go nie
słyszeć. Tak śmieją się złe duchy w horrorach, wampiry i inne krwiożercze
potwory, których raczej nie ma się ochoty spotkać w prawdziwym życiu.
–
Co teraz mu zrobimy?
–
Może by tak… tutaj?
Ktoś przeraźliwie
krzyknął, a mężczyźni ponownie zarechotali.
Serce podeszło mi do
gardła, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że poznaję ten krzyk. Drżącą ręką
sięgnąłem do myszki i cofnąłem nagranie o kilka sekund, tym razem skupiając się
na tym dźwięku.
Bez wątpienia znałem
ten głos. Osobą, która krzyczała, był Sasuke.
Do dwóch mężczyzn
dołączył trzeci. Teraz na nagraniu słychać było jeszcze jakieś trzaski i inne dźwięki,
których nie potrafiłem zidentyfikować. Wszyscy zaśmiewali się do rozpuku, z
wyjątkiem Uchihy, który wył, jakby go ze skóry obdzierali. Parę razy głos mu
się złamał, a chwilę później wrzasnął ponownie na całe gardło.
–
Lubię znakować bydło, mogę?
–
Co proponujesz?
–
Z jak zemsta. Do końca życia, w miejscu, o którym prędko nie zapomni.
Wyobraziłem sobie, że
właściciel tego obrzydliwego głosu oblizuje wargi, a dwóch pozostałych kiwa
głową. Przez chwilę trwała cisza, a po niej rozpaczliwe wołanie Sasuke:
–
Nie, nie, nie… NIE! NIEEEEE!!!
Nagranie ponownie
zatrzeszczało, a potem rozległ się kolejny wrzask. Kolejny śmiech, a potem
szloch. Przysięgam, że nigdy wcześniej nie słyszałem, jak Uchiha płacze i był
to najbardziej przerażający dźwięk, jaki mogłem sobie tylko wyobrazić. Sasuke
łkał, próbował coś powiedzieć, ale słowa nie chciały mu przejść przez gardło,
szlochał i wierzgał w miejscu, w którym… leżał? Tego wiedzieć nie mogłem, ale
tak podpowiadała mi intuicja.
Kiedy nagranie
dobiegło końca, czym prędzej wyjąłem płytkę z odtwarzacza i wrzuciłem do
szuflady. Ręce mi się trzęsły, pot wystąpił na czoło, a z oczu próbowały
wypłynąć łzy. Zatkałem sobie usta dłonią, próbując jednocześnie zapanować nad
oddechem. Gdyby w budynku był ktoś jeszcze poza mną, gdyby ktoś mnie teraz
zobaczył…
Zerwałem się z
miejsca i otworzyłem okno, wpuszczając do pomieszczenia trochę świeżego,
wilgotnego powietrza. Łzy nie pociekły po moich policzkach, więc płynęły
chociaż po szybie.
Świat zalany łzami.
Konoha płakała.
Nic nie szkodzi, przynajmniej nowy rozdział jest.
OdpowiedzUsuńNaruto spróbował się z Sasuke poprzez ten list porozumieć i przynajmniej coś wyszło bo choć Uchiha mu nic z tego nie powiedział to się z nim spotkał.
Fragment z Taichim był niczym małe słoneczko - cały czas uśmiechałam się przy jego czytaniu,ciekawe w kogo to się Taichi wdał(bo Sakura tu to chyba nie żyje).
Końcówka mnie powaliła - więc to się stało Sasuke, że się teraz tak zachowuje(i tak nie wiadomo wszystkiego bo był to tylko dźwięk). Za zrobienie czegoś takiego Ucisze i wysłanie takiego ,,prezentu'' Naruto co co zrobili powinni wylądować u Ibikiego co najmniej i oby Naruto do tego doprowadził.
Pozdrawiam, Mei
Kto jak kto, ale Naruto wie jak dotrzeć do Sasuke. Nie zawsze udaje mu się w tym pozytywnym sensie, ale w czuły punkt trafi zawsze ;-)
UsuńW kogo się wdał Taichi może się nigdy nie wyjaśnić. Naruto uważa w końcu, że to jakiś randomowy leśniczy :-)
Wątpię, by Ibiki był w stanie coś tu zdziałać. Mamy trochę inny czasy i trochę inne... postrachy tych czasów. Ja bym chyba najbardziej bała się zostać sam na sam z takim niczym nieskrępowanym, wolnym od konsekwencji Sasuke. A do czego doprowadzi Naruto, to jeszcze hoho, kupa czasu :D. Powiem szczerze, że myślałam, że to opowiadanie jakoś szybciej przewinie się przez bloga, a ciągnie się i ciągnie, i mamy ledwo jakąś... 1/8 może? Ciężko powiedzieć, bo jeszcze nie podzieliłam sobie tego ładnie na rozdziały, ale faktem jest, że to dopiero początek ;-)
Dziękuję za komentarz!
Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, kiedy weszłam na blogspota i ujrzałam, że dodałaś nowy rozdział! Zawsze uśmiech pojawia mi się na twarzy podczas czytania Twojego bloga :). I tym razem nie mogło być inaczej.
OdpowiedzUsuńŚwięta? Nie spotkałam się nigdy z nimi w żadnym blogu, więc już na wstępie masz ogromnego plusa. Taichi wciąż powoduje, że do mojej głowy wpada mętlik pytań. Czyj tak naprawdę jest? Wiemy tylko, że Sakury. Moment, w którym Naruto widział gościa udającego Hokage mnie rozwalił. Aż zaczęłam się śmiać, wyobrażając to sobie.
Sytuacja, jaka nastąpiła między Sasuke a Naruto była dość smutna, ale zarazem kochana. W jednej chwili myślałam nawet, że się pocałują! Ale jak on mógł tak rzucić tym zdjęciem? Na miejscu Uzumakiego byłabym załamana. Sasuke, ty naprawdę jesteś niezłym draniem (mimo tego i tak wszyscy go kochamy).
Ostatnia scena wgniotła mnie w fotel. TEGO TO SIĘ KOMPLETNIE NIE SPODZIEWAŁAM. Tajemniczy film, dziwne dźwięki, ryk Sasuke. Czemu to ukrywał przsed Naruto? O co tak naprawdę tutaj chodzi? Tyle pytań mi się nasuwa, a zdaję sobie sprawę, że będę musiała poczekać, zanim poznam odpowiedzi.
Aż nie mogę doczekać się co będzie dalej <3
Mam tak samo - japa mi się zawsze cieszy jak widzę nowe komentarze :-). Od razu mam ochotę wrzucić kolejny rozdział :D
UsuńSzczerze mówiąc miałam mały dylemat z tymi świętami. Bo z jednej strony bardzo je tam chciałam, z drugiej średnio pasują do kanonu, a mnie zależało na tym, by dobrze oddać realia znane nam z mangi/anime. Może w trochę mroczniejszej wersja, ale jednak ;-)
A gdyby się okazało, że jednak nie Sakury? Że wytrzasnęła go skądś i postanowiła wszystkim wmówić, że jest jej? :D
Nie śmiejemy się, tylko współczujemy! Co ten biedny Naruto musiał przeżywać widząc tego pajaca xD ja bym się załamała na jego miejscu :D
Co do Sasuke, on zawsze coś ukrywa. Zawsze coś ukrywa, nie mówi prawdy, nie zwierza się, udaje. Potrafił przemilczeć takie rzeczy, że głowa mała. Szczerze to nie wyobrażam sobie sytuacji, w której dzieje się coś takiego i on idzie, i grzecznie mówi o tym Naruto. Widzisz to? :D
Zdradzę jeszcze, że podczas pisania wpadły mi do głowy takie pomysły, że w pewnym momencie już sama nie wiedziałam, o co tak naprawdę chodzi :D ale o tym później!
A ja nie mogę się doczekać, kiedy poprawię rozdział i będę mogła go wrzucić ;-)
Dziękuję za komentarz!
Witam,
OdpowiedzUsuńok to ja ;] nadrobiłam zaległości w czytaniu, ale z komentarzem na poprzednie to jeszcze poczekamy ;] ale teraz to już spróbuję być na bieżąco z czytaniem i komentowaniem... zastanawia mnie co Takeshi chciał przekazać Hokage jeszcze, że to jest bardzo ważne... mam wrażenie, że wiem co się tam stało z Sasuke, ale jak to się mówi poczekamy, zobaczymy...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Witam!
UsuńRozdziały nie są specjalnie długie, a przy dobrych wiatrach wrzucam je co dwa tygodnie, więc być na bieżąco nie powinno być aż tak trudno ;-)
Jestem ciekawa, co podejrzewasz. Podziel się swoją teorią :-)
Dziękuję za komentarz!
Strasznie mi się podoba, pewnie to też powoduję, że na Twoim blogu jestem przynajmniej raz dziennie w oczekiwaniu na kolejną część. Biedny Sasuke, w sumie jakoś dziwi mnie to, że nie powiedział, ale jednak to Uchiha, dumy swojej nie porzuci xD Czekam, aż wszystko się rozwiąże i jestem ciekawa na reakcję Sas na Taichiego, bo coś chyba błędnie myśli, że Naru ma kogoś na boku. Heh, Sasu zazdrosny o pięciolatka xD Ciekawe, czy za takie określenie by się wkurzył ^^
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i czasu ;)
Cieszę się bardzo, że opowiadanie przypadło Ci do gustu :-)
UsuńCzemu dziwi? Normalni - że tak powiem - ludzie mają problemy, by mówić bliskim o takich rzeczach, więc co dopiero Sasuke. W dodatku choć z Naruto od dawna byli blisko, to ich związek raczej bazował na fizycznych przyjemnościach. O tym, co jest między nimi i co będzie dalej, jakoś nigdy nie rozmawiali :-)
Co do kolejnego rozdziału, to mam nadzieję, że uda mi się dodać go jutro, bo i tak jestem już tydzień w plecy. Trzymaj kciuki ;-)
Dziękuję za komentarz!
Utonęłam w obowiązkach, jednak go dziś nie będzie :/
UsuńSzkoda, ale to jasne, że masz ważniejsze rzeczy ;) Dlatego też życzyłam i życzę nadal czasu ^^ (przez przypadek opublikowałam oddzielnie :/)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie czekam na ciąg dalszy, cudowna narracja!
OdpowiedzUsuńDziękuję, miło mi :-)
UsuńPrzy okazji chciałabym wszystkich przeprosić za tak długą przerwę, ale miałam ostatnio trochę problemów ze zdrowiem i chociaż nie byłam przykuta do łóżka, to poprawianie rozdziału było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. I nie mogę obiecać, że dzisiaj coś wrzucę, ale przyszła niedziela to już taki termin ostateczny.
No dobra, teraz to ja już jestem na maksa ciekawa, co się Sasuke wydarzyło o.O
OdpowiedzUsuńDlatego lecę czytać dalej, nie będe pisać komentarzy, szkoda czasu. XDD
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ciekawe co takiego chce Taichi od Hokage... ogólnie Taichi to takie słoneczko... może nie wyszło tak pięknie, ale Naruto sprowokował Sasuke że ten się zjawił... smutna ale jednocześnie kochana, jak Sasuke mógł rzucić tym zdjęciem, naprawdę jest niezłym daniem... a końcówka, tajemnicza płyta, tajemniczy film, dziwne dźwięki, ryk Sasuke... co tam sie naprawde stało? czemu to ukrywał przed Naruto? o co tak naprawdę tutaj chodzi? Tyle pytań...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza