Witam!
Jakoś słabo mi na razie wychodzi to publikowanie co dwa tygodnie... Niemniej postaram się poprawić! Rozdział ciut powolny, ale od następnego historia powinna nabrać tempa ;-)
Zapraszam do czytania i komentowania!
____________________________________________________________
Chyba nigdy wcześniej
tak bardzo nie bałem się duchów, jak właśnie teraz, właśnie dziś.
W związku z tym, że poprzedni
Hokage wygnali klan Uchiha na same obrzeża wioski, dotarcie do dzielnicy klanu
zajęło mi trochę czasu. Przez całą drogę starałem się nastawić psychicznie, ale
nic nie przygotowało mnie na to, co zobaczyłem. Stanąłem przed bramą wejściową
i zamarłem. Nie czułem się na siłach, by ruszyć się z miejsca, zwłaszcza że
przede mną panowała już tylko ciemność. Ciąg świateł, który towarzyszył mi
przez całą drogę, ginął w tym miejscu. Dzielnica była od wielu lat
niezamieszkała i… pachniała śmiercią.
Stałem więc tak przez
jakieś kilka minut, trzęsąc się powoli z zimna. Tak, dokładnie, z zimna, bo
przecież nie ze strachu, nie, nie. Grudzień był, tak przypomnę. Na dworze w
okolicy zera stopni Celsjusza, a gotów byłem się założyć, że gdy wkroczę na to
cmentarzysko, zmarznę do szpiku kości.
I nic mnie nie
obchodziło, że tych ciał już od dawien dawna tam nie było. Zwłoki pochowano,
krew zmył deszcz i żadne flaki nie walały się po ulicach. Bo wciąż były te no…
duchy. Przysięgam, że nawet wiatr, który wiał z tamtej strony, był bardziej
surowy niż gdziekolwiek indziej.
Dlaczego więc w końcu
się przełamałem i zrobiłem pierwszy krok? Bo pomyślałem, że Sasuke jest gdzieś
tam. Zupełnie sam. I jakoś tak się stało, że nawet przestałem zastanawiać się,
co robię, po prostu szedłem.
I miałem wrażenie, że
z każdym moim krokiem temperatura spadała.
Jeden.
Zero. Minus jeden. Minus dwa…
Nikt tu nie mieszkał,
nikt nie palił w piecu, nikt niczego nie gotował, nikt nawet nie starał się, by
miejsce to wydawało się cieplejsze i przyjaźniejsze. Nikt. Jak bardzo
makabrycznie potrafią wyglądać puste domy? Bardzo. Zwłaszcza wtedy, kiedy są
dziełem przypadku. Nikt się stąd nie wyprowadził, nikt tego nie planował. Ci
ludzie kompletnie nie spodziewali się tego, co ich spotkało. W jednej chwili
myślisz o tym, co przygotować mężowi na kolacje, w drugiej lądujesz martwy na
posadzce we własnej kuchni.
Nie byli na to
przygotowani, zostali zaskoczeni. Doskonale odzwierciedlał to stan mijanych
ulic. Pozostawiona miotła, doniczki z już dawno zeschłymi kwiatami w oknach,
zakurzone firanki, czasem jakieś buty na werandzie. A każdy taki nadprogramowy
element sprawiał, że ciarki przechodziły mi po plecach. Tu żyli niegdyś normalni
ludzie… I chociaż poniekąd sami podpisali na siebie wyrok, to oni tak samo, jak
i wszyscy inni, chcieli być po prostu doceniani i szczęśliwi.
Niedobrze mi się
robiło, kiedy sobie pomyślałem, że z powodu zwykłych nieporozumień i zbędnych
konfliktów Sasuke przeżył piekło. Niemniejsze zresztą przeszedł Itachi, na
którego barki zrzucono cały ten ciężar. Zastanawiałem się, czy gdyby Fugaku
wiedział, na co skazuje swoje dzieci, wciąż tak mocno upierałby się przy
zamachu? Ilekroć o tym myślałem, żałowałem, że nigdy nie będzie mi dane się z
nim spotkać. Chciałem stanąć z nim twarzą w twarz i porozmawiać. Szczerze.
Walnąłbym coś w stylu: Słuchaj, łączy nas
jedno – obaj kochamy Sasuke i chcemy jego szczęścia, więc powiedz mi prawdę. Powiedz,
co myślisz. Tak, dokładnie to bym mu powiedział. A jego serce wtedy by
zmiękło i dowiedziałbym się wszystkiego. Wszyściuteńkiego.
Dom Sasuke udało mi
się odnaleźć tylko dzięki nikłym światłom, które można było dostrzec w szczelnie
pozasłanianych oknach. Były bardzo przygaszone – a granatowe zasłony z całą
pewnością nie pomagały – ale ze względu na panujący wokół mrok i tak wyraźnie
rzucały się w oczy.
Podszedłem do drzwi,
ale nie zamierzałem pukać. Nie chciałem, żeby Uchiha mnie zobaczył. Przyszedłem
tu tylko po to, by upewnić się, że wszystko było z nim w porządku. Ciężko było
to stwierdzić, nawet go nie spotykając, ale te światła musiały mi wystarczyć.
Stanąłem nieco dalej,
pod drzewem i omiotłem wzrokiem okolicę. Okna wszystkich domów były zupełnie
brudne i zakurzone. Po ulicy walały się śmieci i tonami zalegały liście,
których nie miał kto zamieść. No i jeden zniszczony but, którego obawiałem się
chyba najbardziej.
Wycofałem się pod mur
oddzielający dzielnicę od reszty Konohy. Z daleka nie było tego widać, ale z
bliska dostrzegłem, że zostały na nim namalowane wachlarze – symbol klanu. Ten
znajdujący się naprzeciwko wejścia do domu Sasuke był zniszczony. Dlaczego? Z
lekkim zawahaniem przejechałem ręką po wyblakłym malunku, który w obecnym
stanie, zamiast wyzwalać dumę, prezentował się wręcz żałośnie. Z klanu Uchiha
nie zostało nic. Nie przeżył nikt, z wyjątkiem…
Spojrzałem jeszcze
raz w stronę jarzącego się słabo światła.
Nie było już nikogo,
z wyjątkiem Sasuke. A on nigdy wcześniej nie był tak samotny, jak teraz.
Z takimi myślami,
powoli wycofałem się w mrok… nie, raczej w światłość. A kiedy już znalazłem się
w zaludnionej części wioski, wydawało mi się, że jestem nie tam, gdzie
powinienem. Może moje miejsce… było jednak po tej ciemniejszej stronie mocy?
***
– Wierzę w was,
dajcie z siebie wszystko!
Uśmiechnąłem się
szeroko i klasnąłem w dłonie, chcąc nieco podnieść na duchu drużynę świeżo
upieczonych geninów. Dziewczynka – a było jej na imię Ayumi – wydała okrzyk
radości. Była bardzo podekscytowana i wprost nie mogła doczekać się zadania,
choć nie było ono wcale nadzwyczajne. Jej towarzysze wręcz przeciwnie, pomimo
moich entuzjastycznych opisów misji, wydawali się zrezygnowani. Jeden spojrzał
na towarzyszkę wilkiem, drugi przewrócił oczami i ziewnął.
Takich to teraz
mieliśmy w Konoha shinobi. Znudzonych, rozleniwionych i pozbawionych energii.
I wcale nie chodziło
o to, że misją, którą ode mnie dostali było wybranie się do pobliskiej wioski i
zakup ekskluzywnych kosmetyków na bazie bogatej w minerały górskiej wody, która
przepływała tylko w tamtej okolicy.
Zakupy zakupami, ale
z wioski był przepiękny widok na góry. Byłem tam raz czy dwa.
– Naruto.
Shikamaru wparował do
mojego gabinetu tuż po wyjściu drużyny. Trzymał przy sobie grube stare
tomiszcze, którego sam widok napawał mnie lękiem. Odchyliłem się na krześle,
bojąc się tego, co nadejdzie.
– Co to?
– Zainteresuje cię –
odparł wymijająco i położył trzymaną książkę przede mną. – To opis fauny i
flory na granicy Kraju Ognia z Krajem Deszczu. Nie napisano tu nic o tym, że w
okolicy mogą znajdować się jakieś jaskinie.
– Przepraszam… że co?
Studiowanie geografii to kolejny obowiązek Hokage?
– Nie, Naruto – wycedził,
a trzeba dodać, że Shikamaru nie robił tego często. Zazwyczaj wtedy, kiedy ktoś
nie doceniał jego pracy. – Sam prosiłeś mnie o to, bym przyjrzał się bliżej
raportowi Uchihy. Jeśli coś mogę podać pod wątpliwość, to ewentualnie istnienie
tej jaskini, w której spędził większość czasu. Poza tym jego raport jest dosyć
skrótowy, ale nie ma w nim niczego, czego mógłbym się przyczepić. Chyba że sam
sposób działania się liczy.
– To znaczy?
– Przejrzałem kilka
ostatnich raportów Uchihy. Zawsze skrupulatnie wszystko opisywał i chwała mu za
to, bo po przeczytaniu jestem w stanie bez problemu zrozumieć, co się wydarzyło
i w jakiej kolejności, a rzadko o którym raporcie jestem w stanie coś takiego
powiedzieć. I jeszcze jednej rzeczy się z nich dowiedziałem – Uchiha nie działa
lekkomyślnie i zawsze najpierw dobrze zastanawia się nad tym, co robi, zanim to
zrobi. Zupełnie odwrotnie niż ty.
Nie skomentowałem
przytyku. Miałem rację, że Nara troszkę się wkurzył moim brakiem zaangażowania
w sprawę, nad którą sam kazałem mu się pochylić.
– Mniejsza o to. –
Machnął ręką. – Uchiha nie dość, że bardzo ograniczył się w zrelacjonowaniu
przebiegu zadania i odmówił złożenia sprawozdania ustnego, to jeszcze działał
lekkomyślnie i doprowadził do tego, że wszyscy świadkowie zaginęli razem z
towarem, który miał zbadać. Tak naprawdę wciąż nie mamy pojęcia, czym zajmowali
się ci przemytnicy i czy możemy spodziewać się kolejnych. Wszystko to jest
wyjątkowo podejrzane i jak na tak prostą misję, wręcz nieprawdopodobne. Miałeś
nosa, że coś tu śmierdzi.
– Ha! – Zerwałem się
z miejsca. Po prostu wiedziałem, że ten drań coś kręcił! Perfidnie kłamał, nie
chcąc, by jego zemsta i nieposłuszeństwo wyszło na światło dzienne. Co jak co,
ale po przedstawieniu mu tych argumentów, nie będzie mógł zaprzeczyć, że
zwyczajnie był zazdrosny. – To co jest z tą jaskinią? Nie ma jej tam, tak?
– Tego nie
powiedziałem – odpowiedział Shikamaru, wskazując na książkę, którą położył na
blacie. – Teren, na który go wysłaliśmy, jest dosyć rozległy, ale według
doniesień, raczej nie powinno jej tam być. Nie mam jednak co do tego żadnej
pewności.
– Ale możemy ją mieć.
Wyślij tam kogoś, żeby dokładnie przeczesał ten obszar.
Machnąłem ręką i
zasiadłem z powrotem przy biurku. Spodziewałem się, że Nara kiwnie głową i wyjdzie,
ale stał jak słup i patrzył na mnie, jak na idiotę.
– Żartujesz, prawda?
– Aaa, no przecież,
to duży teren. To wyślij jakąś spostrzegawczą grupkę, okej?
– Naruto, nie mogę
tego zrobić – odparł ze spokojem.
– Racja! To może ktoś
z klanu Hyūga? Oni szybko się z tym uporają.
Pokiwałem głową,
zadowolony ze swojego pomysłu i spojrzałem w ekran laptopa. Shikamaru po chwili
chwycił za klapę i mi go zamknął.
– Do reszty ci
odbiło? Jesteś Hokage, a to wyraźne nadużycie władzy! Mam wysłać kogoś, kto
dużo bardziej przyda nam się na miejscu, żeby przeczesał ogromny teren w
poszukiwaniu jaskini, która równie dobrze może tam być, a jeśli nie, to nie ma
to specjalnie znaczenia? Co jeśli faktycznie ktoś czai się w tych okolicach i
narazimy niewinnego człowieka na niebezpieczeństwo? Bo nie będziesz w stanie mu
wytłumaczyć, żeby miał się na baczności, ponieważ jego misja nie ma żadnego
sensu! A zastanawiałeś się, dlaczego Sasuke mógł skłamać? Może zwyczajnie nie
chciał przyznać się do porażki. Ta bujda z zatopionym towarem i ciałami pasuje.
– Uhm… –
Przetrawiałem informacje. Faktycznie, wysłanie tam kogoś było kiepskim
pomysłem. – A ten wodospad, to jest gdzieś tam?
Shikamaru przewrócił
oczami, a potem wzruszył ramionami. Spojrzałem po raz pierwszy na książkę, którą
mi przyniósł, postanawiając przeczytać ją od deski do deski. No dobra, może nie
aż tak dokładnie, ale przejrzeć uważnie na pewno.
– Mamy jakieś mapy
tej okolicy?
– Sprawdzę w
archiwum. Ale nawet jeśli, to niezbyt dokładne.
– Ale jakieś
wodospady to chyba powinny tam być, nie?
– Wodospady mogą
powstać, kiedy dwóch nierozważnych shinobi, postanawia przeprowadzić pojedynek
nad wodą. Równie dobrze, mógłby tam stać nawet i wulkan.
Wulkan, ta, jasne!
– To może jaskinia
też powstała w wyniku walk? – spytałem, krzywiąc się mimowolnie. – To możliwe?
Nara nie
odpowiedział. Jego wzrok mówił mi za to wszystko. Jesteś debilem, Uzumaki. Skończonym debilem.
– Albo żeby… –
zawiesiłem się. Jakoś musiałem uzasadnić swój tok myślenia, prawda? – Móc
schować się przed deszczem?
Shikamaru prychnął.
Zrobił to jednak tak nie po uchihowemu, że niemal mi się nie skojarzyło.
– Nawet jeśli… ktoś
wpadł na tak idiotyczny powód, to taka jaskinia nie przypomina stworzonej
naturalnie, zapewniam.
Machnąłem na to ręką.
Co to niby miało do rzeczy? Jaskinia to jaskinia. Jakby była nienaturalna, to
Uchiha i tak napisałby, że jaskinia. Biorąc pod uwagę, jak mało zawarł w swoim
raporcie, raczej nie miałem się co spodziewać, by zechciał skupić się na
walorach przyrody i dokładnie opisać – jak to powiedział Shikamaru – tamtejszą
faunę i florę. A zresztą! Czytałem ten raport i tam nie było niczego takiego.
Dla Sasuke dom, to dom, a nie bliźniak, szeregowiec, apartament czy… rudera w
ledwo stojącym budynku. A pieprzona jaskinia, to pieprzona jaskinia.
– Dobra, to skoro
nikogo tam nie poślesz, to weźże mi wypisz na jutro delegację. Obiecuję, że za
trzy dni będę z powrotem… Nie, nawet przysięgam!
Irytacja w oczach
Nary to bardzo rzadki widok. Zazwyczaj jest zrezygnowany, znudzony albo… No w
każdym razie nie zirytowany.
– Odmawiam. –
Pokręcił głową.
– Dobra! –
Przewróciłem oczami. – W takim razie sam sobie wypiszę.
–
Naruto…
– Ja jestem Hokage,
czy ty? – przerwałem mu, wstając z fotela. – Zaufaj mi, mam przeczucie.
Zanim zmiękł, minęło
kilka sekund. Powoli napięcie na jego twarzy ustąpiło rozluźnieniu, a potem
zrezygnowaniu.
– Dobra – westchnął.
– Przyniosę ci gotowy papier za pół godziny.
***
Shikamaru mógł sobie
myśleć, że miałem obsesję na punkcie Sasuke – miał rację. I chociaż świadomie
jeszcze nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, moja podświadomość wiedziała
znacznie lepiej.
W moim śnie, nie było
miejsca na nic, co nie miałoby związku z Uchihą. Zaczęło się od tego, że
Shikamaru znalazł więcej nieścisłości w raporcie i skrzętnie się nimi ze mną
podzielił. Całe dnie, nie, całe tygodnie przesiedziałem nad tymi kilkoma
zdaniami, doszukując się jakiegoś rozwiązania. Shikamaru powiedział, że to
jakiś algorytm… czy coś. Długo po obudzeniu zastanawiałem się, skąd ja w ogóle
znam takie słowo, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć.
Usiadłem na rogu
łóżka i schowałem twarz w dłoniach. Dlaczego tak mnie to męczyło? Dlaczego nie
potrafiłem spać? Byłem rozdrażniony i niespokojny. Podenerwowany i
zestresowany. Czym? Tym, że Sasuke się obraził? Że drań nie miał litości, nie
akceptował mnie takiego, jakim jestem, że chciał, bym stał się kimś, kim nigdy
nie zamierzałem być? Nie wiedziałem.
Przetarłem powieki i
zapaliłem światło. Nie czułem się dobrze we własnym łóżku, czułem zimno pod
skórą, chłód, z którym nie potrafił poradzić sobie nawet gorący prysznic. Woda
parzyła mi skórę, która z chwili na chwilę stawała się coraz bardziej
zaczerwieniona. Widziałem to nawet w słabym świetle. Widziałem to nawet wtedy,
kiedy mocny strumień skierowałem na twarz. Widziałem przez zamknięte oczy. I
wciąż było mi zimno.
Przewaliłem szafę w
poszukiwaniu ciepłej bluzy. Miałem kiedyś taką jedną, paskudnie pomarańczową.
Była w kolorze zgniłego owocu z soczyście zielonymi zygzakami na rękawach.
Wyjątkowo wstrętna, nawet mnie się nie podobała. Miała za to jedną wielką
zaletę – polarowe wykończenie wewnątrz. I była mi teraz potrzebna bardziej niż
cokolwiek innego.
Wygrzebałem ją z
samego dna szafy i wepchnąłem głęboko do plecaka, nawet jej się nie
przyglądając. Może miała plamy, może śmierdziała potem, bo po ostatnim noszeniu
nie chciało mi się jej uprać, może
mogło dotyczyć wszystkiego. Nie słynąłem z wyszukanego stylu, ale w przypadku
tej rzeczy nawet mnie mogłaby spotkać chwila zawahania. Oprócz bluzy wepchnąłem
jeszcze kilka konserw i cienki przeciwdeszczowy kapok w statecznym sraczkowatym
kolorze. Plecak był cięższy, niż mi się wydawało. Ciągnął ku dołowi moje
nieprzygotowane do dłuższej podróży nogi. Będę cierpiał – byłem tego pewien.
Ale nie miałem wyboru.
Na dworze było
chłodniej, niż przypuszczałem. Byłem niewyspany, zmęczony i szczękałem zębami.
Marzyłem o herbacie i grubym kocu. Marzyłem o ciepłym ciele, do którego mógłbym
się przysunąć. O włosach łaskoczących mnie po policzku, ciemnych jak noc,
sztywnych jak… martwe ciało.
Przeskakiwałem po
dachach domów, bo na chodnikach o tej porze czułem się nie na miejscu. Wiatr
rozwiewał mi włosy. Widziałem już z daleka bramę wioski, widziałem las
piętrzący się za jej granicami i… niespodziewanie skręciłem z drogi. W jednej
chwili byłem w powietrzu, ponad dachami budynków, w następnej na ciemnej ulicy,
pukając do ciemnych drewnianych drzwi. Godzina druga w nocy nie sprzyjała
waleniu, więc starałem się robić to delikatnie. Stukałem, pukałem i chyba po
raz pierwszy posmakowałem słowa subtelnie.
Tylko cóż z tego, jeśli nie przynosiło to żadnych efektów?
Odsunąłem się, po
cichu się poddając. Wokół mnie panowała ciemność. Byłem sam, sam pośród
potworów czających się w nocy. Latarnie jarzyły się ponurym i nieco żółtawym
blaskiem. Wiatr siał spustoszenie na mojej głowie. Zimno przenikało przez
ubrania, objąłem się i wtem usłyszałem szczęk zamka, a następnie ujrzałem
rozczochraną głowę wyłaniającą się zza drzwi.
– Jesteś
niereformowalny – westchnął Shikamaru, przecierając zaspane oczy.
Z tymi włosami… a
właściwie strąkami okalającymi przemęczoną twarz wyglądał jak upiór. Na miejscu
Temari bałbym się dzielić z nim łóżko.
Wyobraziłem sobie,
jak będąc na jej miejscu, budzę się w nocy na siusiu, a obok mnie śpi taka
rozczochrana zjawa. Wzdrygnąłem się. I zapomniałem, że chyba powinienem coś
powiedzieć.
Nara poprawił poły
szlafroka, gdy wiatr po raz kolejny się wzmógł.
– Nie mogłeś z tym
zaczekać do rana?
– Nie mogę dłużej
czekać.
Shikamaru westchnął,
po czym zebrał wszystkie włosy i spiął je w niechlujną kitkę. Spojrzał na mnie
uważnie.
– Daj mi pięć minut.
***
– Możesz jeszcze się
wycofać. – Usłyszałem, kiedy dotarliśmy do bramy wioski. Spojrzałem na gęsty
las. Tam to dopiero było ciemno! Ciarki przeszły mi po plecach. Nie miałem już
wyboru, już nie.
Shikamaru oparł się o
mur i wyglądał na co najmniej zrezygnowanego. Rany, znowu? Myślałem, że tę
rozmowę mieliśmy już za sobą. Spojrzał na mnie i moje wyposażenie, i westchnął
cierpiętniczo.
– Przysięgam, że
jeżeli Starszyzna dowie się o tym, to ja nie będę cię bronił.
– Nie dowie się –
odburknąłem, poprawiając plecak. Oczywiście, jasna cholera, że się dowie. Oni
dowiadują się o wszystkim, o czym nie powinni. Nie zdziwiłbym się, gdyby już
wiedzieli i właśnie szykowali się, by mnie znokautować i posadzić na fotelu
Hokage kogoś innego. Bardziej posłusznego, hołdującego tradycji i – tak jak i
oni – wyznającego zasadę, że po trupach do celu.
– Wymyślisz jakąś
wiarygodną bajkę. Wierzę w ciebie.
– W tej sytuacji nic
nie jest wiarygodne.
Miał rację.
Spojrzałem po raz
kolejny na mroczny i zimny las. Nagle wizja przedzierania się przez dzikie
chaszcze samemu w raniącym skórę deszczu, jawiła mi się znacznie mniej
przyjemnie… Może to jednak był głupi pomysł? Bo czego ja właściwie zamierzałem
szukać? Czego? I gdzie?
I co ważniejsze: jakim
kosztem?
Z tego
niezdecydowania zacząłem przebierać w miejscu nogami.
– Powiesz, że…
poszedłem spotkać się z kimś ważnym. Z jakimś lordem, czy kimś.
– Bez obstawy?
– Hokage jestem!
Najsilniejszemu człowiekowi w wiosce niepotrzebna obstawa! – Oburzyłem się, bo
co to w ogóle miała być za niedorzeczna sugestia?
– To nie zmienia
faktu, że Hokage ZAWSZE musi kogoś przy sobie mieć i że o takich spotkaniach
Starszyzna jest wcześniej informowana.
– Musisz to robić?
– Co?
– Musisz na siłę
wymyślać jakieś problemy?
Jakby
niewystarczającym problemem była ta ciemność, w którą miałem lada moment
wkroczyć. Sam.
Popatrzył na mnie jak na skończonego idiotę. Dobra, może to faktycznie ja prowokowałem wręcz tych
starych pryków, by ich życiowym celem stało się pozbycie mnie, ale to nie była
moja wina! To wszystko przez tego cholernego Sasuke!
– Okej, nieważne –
powiedziałem, kiedy cisza między nami się przedłużała. – Jak wymyślisz
wiarygodne kłamstwo, to możesz ich powiadomić o mojej chwilowej nieobecności. W
sumie to JEŚLI wymyślisz. A jak nie, to mam przesrane. – Wzruszyłem ramionami.
Były w końcu w życiu rzeczy ważne i ważniejsze.
– Postaram się, żebyś
nie miał.
– Dzięki.
– Dobra, idź już.
Kiwnąłem mu głową i
już zamierzałem się odwrócić, i odejść, kiedy coś mi się przypomniało.
–
A gdyby pojawił się Uchiha, to…
– Naprawdę, Naruto?
Naprawdę w to wierzysz?
Zacisnąłem pięści i
spojrzałem przed siebie. Brama była oświetlona niewielkimi latarenkami
umieszczonymi na całej wysokości. Kołysały się na wietrze, ich zawiasy
skrzypiały. Nie wierzyłem. Uchiha był zawzięty i uparty jak cholera, zupełnie
jak ja sam. Jeśli coś postanowił, to… I właśnie dlatego musiałem ruszyć w tę
podróż. Właśnie dlatego musiałem za wszelką cenę poznać prawdę i zmusić go, by
mi wybaczył. Czym więc różniłem się od tych złych ludzi, dla których cel
uświęcał środki?
Po
trupach do celu.
Gdybyśmy wciąż mieli
po kilkanaście lat, po prostu skoczyłbym na niego z pięściami, krzycząc wniebogłosy albo rzuciłbym mu wyzwanie i do białego rana prześcigalibyśmy się w
coraz dziwniejszych konkurencjach.
Czy
to słońce, czy deszcz.
Odwróciłem się.
Shikamaru wciąż stał w tym samym miejscu i wyglądał, jakby lada moment miał
zasnąć na stojąco. Pomachałem mu i ruszyłem dziarskim krokiem przed siebie, ale
zatrzymałem się po paru metrach.
– Mapa – rzuciłem
przez ramię.
Podszedł do mnie z
rozbawioną miną i wcisnął mi w ręce dwa zwoje.
– Powodzenia. –
Uścisnął moje ramie, wycofując się nieznacznie.
Nie odpowiedziałem.
Odruchowo zapragnąłem poprawić ochraniacz, którego już od lat nie nosiłem na
czole. Odruch jednak pozostał. I mówił nie
zawiodę!, ale Shikamaru zdawał się doskonale rozumieć to i bez tego.
Po raz ostatni
spojrzeliśmy sobie w oczy, po czym odbiłem się od podłoża i wskoczyłem na
pierwsze drzewo. Potem poszło już z górki.
***
Pierwsze, o czym
pomyślałem, docierając na miejsce, to moja kondycja. Pozostawała wiele do
życzenia, serio. Hokage prócz tony papierów do podpisania, powinien mieć też
obowiązkowe treningi, co najmniej trzy razy w tygodniu.
Nie pamiętałem, kiedy
po raz ostatni moje ciało było zmuszone do takiego wysiłku i ono najwyraźniej
też nie, bo boleśnie krzyczało z bólu. Jeszcze kilka lat, a zejdę na zawał po
przebiegnięciu trzystu metrów! Ale przynajmniej przestałem odczuwać chłód i
wilgoć gęstego lasu.
Opadłem na wątpliwej
jakości trawę, wyjmując z plecaka butelkę z wodą. Po wypiciu paru łyków i
odsapnięciu chwilkę, zacząłem się zastanawiać, co teraz? Bo co to niby
oznaczało, że dotarłem na miejsce? Sasuke dostał do przeszukania ogromny
kawałek terenu i to miejsce wcale nie
było zaznaczone na mapie wielkim X.
Tym bardziej wielka szkoda, że tym razem się nie postarał i nie opisał
dokładnie rozmieszczenia wszystkich drzew i krzewów w zasięgu wzroku, bo może
po opisie byłbym w stanie stwierdzić, czy dobrze szukam.
Nie ściemniam, serio.
Naprawdę kiedyś zamieścił mi kilkustronicowy opis jakiegoś jeziorka w krainie
składającej się z prawie samych jezior. Kilka linijek poświęcił na opis
kształtu, dokładnie rozpisał, jakie roślinki rosły wokół i w jakiej kolejności
zaczynając od prawego brzegu, a na koniec opisał dokładnie odcień wody.
Poetycko jak prawdziwy, kurwa, artysta.
A tak na serio, to
zawarł opis roślinności, kształtu, głębokości i innych charakterystycznych
cech. O kolorze nie było mowy. Tak jak i dla mnie, dla Sasuke wszystkie te
jeziora były po prostu niebieskie.
Wstałem z zamiarem
znalezienia odpowiedniego miejsca na rozpalenie ogniska. Najlepsza byłaby…
jaskinia. Może bym jakiejś poszukał?
Uśmiechnąłem się pod
nosem.
***
Kap.
Kap.
Przewróciłem się na
drugą stronę. A raczej próbowałem. Jęknąłem, orientując się, jak bardzo boli
mnie kręgosłup, a potem otworzyłem oczy. Mokre kosmyki włosów przykleiły mi się
do czoła, kapok, którym się przykryłem, zaczynał przeciekać, a wszechobecne
zimno torturowało moją skórę pomimo paskudnej pomarańczowej bluzy, którą
ubrałem przed snem.
Kap.
Kap.
Niebo płakało nad
moim marnym losem.
Nie znalazłem
jaskini, więc przyszło mi zdrzemnąć się pod jakimś drzewem. Wiatr pizgał, jakby
bardzo mu się spieszyło, żeby stąd uciec. A ja doskonale go rozumiałem. Wylałem
wodę, która zebrała się w zagłębieniu kapoka, a potem ubrałem go na siebie,
wierząc naiwnie, że w czymś mi on pomoże. Wilgoć przesiąkła przez polarową
powłoczkę bluzy i teraz czułem ją wyraźnie na skórze. To była tak zwana kąpiel
w ciuchach. W środku lasu. Zimą. Tak.
Zaszczękałem zębami,
rozcierając skostniałe palce.
Rozejrzałem się dookoła.
Dokąd teraz?
***
Korzystając z moich
niewiarygodnie dobrych zdolności tropicielskich, w całkowitej ciszy, wsłuchiwałem
się w odgłosy wokół mnie. A nuż prędzej czy później usłyszę wiatr odbijający
się od chropowatych ścian tajemniczej jaskini? Usłyszę odbijające się od nich
echo? Może… Z mapy zrezygnowałem już dawno, kiedy uzmysłowiłem sobie, że była
źle zrobiona i nie prowadziła wcale tam, dokąd powinna.
Albo to ja nie
potrafiłem jej czytać.
Człapiąc więc noga za
nogą, starałem się dosłyszeć coś więcej, niż odgłosy własnych kroków.
Chrup,
chrup.
Przeszedłem jeszcze
kilka metrów, po czym zatrzymałem się po środku niczego. Pośród drzew, krzewów,
pośród traw i grzybów. W samym centrum deszczowej aury, która za nic nie
chciała opuścić tego miejsca.
Złożyłem ręce do
pieczęci i dezaktywowałem trzy klony, które pozostawiłem pod względnie dużym i suchym drzewem, by zebrały mi nieco energii
natury. Jej ciepło przyjemnie połaskotało moje zmarznięte ciało, a uszy
odetkały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie słyszałem już
tylko własnych kroków i kapiącego deszczu, słyszałem teraz i życie. Jeża, który
skrył się w wysokich chaszczach kilkaset metrów dalej, jelenia, który
spacerował pomiędzy drzewami, poszukując jedzenia na skraju lasu. I już nie byłem
sam.
Tylko czy któreś z
tych zwierząt mogło mi pomóc? Czy któreś z nich widziało Uchihę?
***
Minęły dwa dni, a po
rzekomej kryjówce Uchihy nie było ani śladu.
A ja powoli traciłem
nadzieję. Człapałem już bez większego entuzjazmu, próbując samego siebie
podnieść na duchu i przekonać, że to wciąż ma sens.
Tylko czy
kiedykolwiek miało?
Oglądałem kiedyś film
o facecie, który ostatnie dni życia spędził, mieszkając we właśnie takiej
uchihowej jaskini. Podróżował sobie po świecie i kiedy pewnego razu z nieba
zaczął padać rzęsisty deszcz – dokładnie taki, jak w tej chwili – postanowił
przeczekać w jaskini, którą szczęśliwie znalazł na swojej drodze. Pomyślał, że
los się do niego uśmiechnął, zerwał czterolistną koniczynę, która rosła przy
drodze i na długie godziny zaszył się w jaskini. Początkowo siedział przy samym
wylocie i wsłuchiwał się w uderzenia kropel deszczu o trawę, ale kiedy dźwięk
ten zaczął go irytować i nudzić, postanowił wybrać się na krótki spacer. Wszedł
w głąb i kiedy okazało się, że jest tam ciepło i przyjemnie, postanowił
odpocząć i ogrzać się przed dalszą podróżą. Wszystko przebiegło jak po maśle,
patyk pocierany o patyk wskrzesił iskry, dzięki którym rozpalił ogień, a w
plecaku znalazł nawet trochę suszonego mięsa i pomidorów – nie, nie mam
skojarzeń z Uchihą, w ogóle – które upiekł na ogniu. Wątpię, by to mogło
smakować dobrze, ale bohater bardzo się zajadał i dziękował losowi, że jest
takim szczęściarzem. Spędził w suchej i ciepłej jaskini jeszcze dwa dni, a
kiedy chciał wyjść… okazało się, że wyjścia nie ma. Do końca filmu błąkał się
bez celu po jedynym istniejącym korytarzu, aż w końcu padł z wycieńczenia i
głodu. Kiedy umarł, kamery skupiły się na ogromnym dinozaurze, któremu obiad
sam wszedł do żołądka.
Jakoś ciężko jest mi
sobie wyobrazić dinozaura suchego w środku, ale postanowiłem się nie czepiać,
bo poza tym film był naprawdę niezły. No, może jeszcze oprócz tego ogniska, bo
żadna żywa istota chyba nie przyjęłaby czegoś takiego ze spokojem, ale uznajmy,
że dinozaur pomylił to piekące uczucie ze zgagą. Spoko, zdarza się.
Tylko czy Sasuke też
został na te dwa tygodnie pożarty przez ogromnego dinozaura i wstydził się
przyznać? Bardzo w to wątpiłem.
***
Kiedy obudziłem się
trzeciego dnia… zdarzyło się coś dziwnego. Przecierając zaspane oczy i
dziękując w duchu, że chociaż przez jedną noc deszcz postanowił nie padać mi
prosto w twarz, dostrzegłem… postać, która przyglądała mi się zza drzewa.
Zerwałem się z
miejsca, wytrzeszczając oczy, ale zanim się zorientowałem, postać zniknęła.
– Hej!
Mój krzyk rozniósł
się po lesie, zakłócając błogą ciszę dzisiejszego poranka. Nastawiłem uszu,
starając się dosłyszeć czyjeś kroki, ale nic takiego się nie stało. Niemniej
byłem pewien, że ktoś uciekał. Przede mną uciekał.
Niewiele myśląc, rzuciłem się więc w pogoń. Biegłem przed siebie, nie będąc nawet pewnym, czy
obrałem właściwy kierunek. Bo gdzież ona zniknęła? W którą stronę uciekła?
– Hinata! –
wrzasnąłem.
Długie ciemne włosy
mignęły mi przed oczami. Postać skręciła w lewo. Rzuciłem się w tamtą stronę, o
mało co nie wpadając na drzewo. Leśna ściółka, czy jak to się tam nazywało,
wciąż była wilgotna. Pośliznąłem się, chwyciłem pierwszej lepszej gałęzi i
wystrzeliłem za Hinatą.
To była ona. To
musiała być ona…
– Hinata! Zaczekaj,
proszę…!
Długie ciemne włosy
rozwiane na wietrze. Długie ciemne włosy niknące za drzewem. Długie ciemne
włosy przysłaniające mi widoczność.
Biegłem jak opętany.
Jakby to mnie ktoś gonił, jakby od tego zależało moje życie. W pogoni za przeszłością, w nadziei na przyszłość.
Dysząc ciężko, wskoczyłem na gałąź wysokiego dębu i rozejrzałem się dookoła. Rząd ciemnych
drzew, piętrzących się wysoko, wysoko. I ani śladu Hinaty. Ani ducha. Bo czy
ona kiedykolwiek tu była? Duchem może, może w moich myślach, gdzieś w moim
sercu, ale ciałem… niekoniecznie.
Byłem sam.
– Hinata, Sakura,
Sasuke…
Zacisnąłem pięści. Wszystko
wymykało mi się z rąk. Wszyscy przede mną uciekali, wszyscy mnie zostawiali.
Ale do trzech razy sztuka, prawda?
– Dlatego właśnie nie
pozwolę ci zniknąć, draniu. Nie tobie…
***
Kiedy wróciłem do
wioski, bardziej niż zmęczony, byłem po prostu znużony misją, którą sam sobie
wymyśliłem. Wziąłem długą relaksującą kąpiel i zaszyłem się w ciepłej kuchni,
chcąc napisać dla samego siebie raport z tej wycieczki. Poszło mi to jednak tak
koślawo, że byłem właściwie pewien, że za tydzień nie będę w stanie zrozumieć,
co miałem w nim na myśli.
Wszystko. Nic. Bo tak
naprawdę nie było o czym pisać.
Jednak dopiero tkwiąc
nad tym cholerstwem, poczułem, jaki jestem zmęczony. Nie błąkaniem się po tym
lesie przez cztery dni, a całą sytuacją. Swoją obsesją na punkcie Sasuke z
jednoczesnym podejrzewaniem go o wszystko, co najgorsze.
O nikogo nie
martwiłem się tak, jak o niego, ale kogo pierwszego oskarżyłbym o zaatakowanie
Konohy, gdyby coś takiego miało miejsce? Oczywiście Sasuke. Zleciłbym moim
najlepszym członkom ANBU, żeby go dorwali, a potem bałbym się, że zginie. Najchętniej
uderzyłbym go w twarz, jednocześnie obawiając się, że zaboli.
Położyłem głowę na
blacie.
Jutro, prócz
konfrontacji ze swoimi myślami, czekała mnie jeszcze pogadanka z Shikamaru. I
chociaż nie miałem pojęcia, co działo się w wiosce pod moją obecność,
podejrzewałem, że nic dobrego.
Cieszę się, że rozdział jest i mam nadzieję, że następny pojawi się szybciej.
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia jak mogłam zapomnieć, że w anime pokazane było, że Naruto boi się duchów(w paru fillerach między pierwszą a drugą serią) ale myślę, że nie tylko on czułby się nieswojo spacerując po zmroku w dzielnicy Uchiha ale też każdy inny mieszkaniec wioski, który wiedział co się tam wydarzyło. Z jednej strony dobrze by było gdyby spróbował z Sasuke jeszcze raz porozmawiać ale z drugiej...pewnie zostałby by podobnie potraktowany przez Uchihę.
Za to wyruszył sprawdzić tą jaskinię - coś mi się widzi, że Sasuke też mógłby kogoś tam zobaczyć(tak jak Naruto Hinatę) i to mogło na niego wpłynąć - jestem bardzo ciekawa jak to było.
Naruto jako sensei...to mnie trochę dziwi, jako Hokage jest na okrągło zajęty, jak nie dokumentami to Sasuke i choć jest użytkownikiem klonów cienia(klon może w biurze przeglądać dokumenty a on trenować drużynę lub na odwrót)to nie wiem czy by mógł to należycie wykonać,Tsunade szkoliła Sakurę ale było to szkolenie na tą samą specjalizację co ona osoby posiadającej do tego duże predyspozycje(idealną kontrolę chakry i świetną pamięć) więc to coś innego.
Pozdrawiam, Mei
Naruto jest największym, pozytywnym debilem jakiego znam ❤️. Kocham go w tym opowiadaniu, jak w żadnym. No po prostu zachwycam się! Chociaż przyznam, brakuje mi trochę jakiejś HOT sceny XD. Jego rozmowa z Shikamaru mnie rozjebała. TO FAJNY HOKAGE: pomyślałam 😂. Ale no musiał się upewnić, ah ten Uzumaki. Co do dzielnicy Uchiha... mnie by samą przeszły ciarki. Dziwnie sie czuję przechodząc obok cmentarzy i opuszczonych domo∑≤ co dopiero gdybym musiała zapuścić się w dzielnicę śmierci!
OdpowiedzUsuńTajemnicza osoba, którą pomylił z Hinatą... hm... to było dziwne, serio. Aż sama się zastanawiałam, co jest do chuja. Na początku czytam i myślę, Hitana już nie wytrzymała i musiała za nim wyruszyć? XD.
Jestem ciekawa, co okaże się dalej i mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać :* 💜
Dziwnie sie czuję przechodząc obok cmentarzy i opuszczonych domów*. Przepraszam, ża pisownie, klawiatura w moim laptopie szaleje
UsuńBhahaha, Naruto jest niemożliwy, serio. :D On sam sobie stwarza problemy i wszystko komplikuje. Tak czułam, że ta misja będzie niewypałem. :'D
OdpowiedzUsuńAle opis posiadłości Uchiha był bardzo plastyczny i pięknie rozbudził moją wyobraźnie. Aż żal mi się Uchihy zrobiło. :<
Chętnie przeczytałabym kolejny rozdział, ale muszę do pracy. Meh. :x
Naruto to Naruto, w tym cały jego urok ;-)
UsuńCieszę się, że opis Ci się spodobał. Zazwyczaj służą mi do tego, żeby zatrzeć złe wrażenie po bezsensownym dialogu i braku logiki w fabule :D
Ale z pracy w końcu się wraca! Pół dnia dziś wyczekiwałam tego momentu :-)
Dzięki za komentarz!
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, myślę, że nie tylko Naruto czułby się nieswojo spacerując po zmroku w dzielnicy Uchiha, ale też i każdy inny mieszkaniec wioski (ja także), który wie co się tam wydarzyło... dobrze by było gdyby spróbował jeszcze raz poroznawiac z Sasuke... zawsze się nie poddawał jak pamiętam i dążył do celu, aż się mało go dość... więc ci teraz tak łatwo odpuszcza... wyruszyłw końcu poszukać tą "jaskinie" i jeszcze coś zobaczył... a może i Sasuke kogoś zobaczył? dziwie się, że Naruto nie używa klonów w biurze przecież to od razu szybciej by praca poszła i dokumenty przestały by zalegiwac miejsce... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza