3 listopada 2018

05. W pogoni za przeszłością, w nadziei na przyszłość

Witam!
Jakoś słabo mi na razie wychodzi to publikowanie co dwa tygodnie... Niemniej postaram się poprawić! Rozdział ciut powolny, ale od następnego historia powinna nabrać tempa ;-)
Zapraszam do czytania i komentowania!
____________________________________________________________

Chyba nigdy wcześniej tak bardzo nie bałem się duchów, jak właśnie teraz, właśnie dziś.
W związku z tym, że poprzedni Hokage wygnali klan Uchiha na same obrzeża wioski, dotarcie do dzielnicy klanu zajęło mi trochę czasu. Przez całą drogę starałem się nastawić psychicznie, ale nic nie przygotowało mnie na to, co zobaczyłem. Stanąłem przed bramą wejściową i zamarłem. Nie czułem się na siłach, by ruszyć się z miejsca, zwłaszcza że przede mną panowała już tylko ciemność. Ciąg świateł, który towarzyszył mi przez całą drogę, ginął w tym miejscu. Dzielnica była od wielu lat niezamieszkała i… pachniała śmiercią.
Stałem więc tak przez jakieś kilka minut, trzęsąc się powoli z zimna. Tak, dokładnie, z zimna, bo przecież nie ze strachu, nie, nie. Grudzień był, tak przypomnę. Na dworze w okolicy zera stopni Celsjusza, a gotów byłem się założyć, że gdy wkroczę na to cmentarzysko, zmarznę do szpiku kości.
I nic mnie nie obchodziło, że tych ciał już od dawien dawna tam nie było. Zwłoki pochowano, krew zmył deszcz i żadne flaki nie walały się po ulicach. Bo wciąż były te no… duchy. Przysięgam, że nawet wiatr, który wiał z tamtej strony, był bardziej surowy niż gdziekolwiek indziej.
Dlaczego więc w końcu się przełamałem i zrobiłem pierwszy krok? Bo pomyślałem, że Sasuke jest gdzieś tam. Zupełnie sam. I jakoś tak się stało, że nawet przestałem zastanawiać się, co robię, po prostu szedłem.
I miałem wrażenie, że z każdym moim krokiem temperatura spadała.
Jeden. Zero. Minus jeden. Minus dwa
Nikt tu nie mieszkał, nikt nie palił w piecu, nikt niczego nie gotował, nikt nawet nie starał się, by miejsce to wydawało się cieplejsze i przyjaźniejsze. Nikt. Jak bardzo makabrycznie potrafią wyglądać puste domy? Bardzo. Zwłaszcza wtedy, kiedy są dziełem przypadku. Nikt się stąd nie wyprowadził, nikt tego nie planował. Ci ludzie kompletnie nie spodziewali się tego, co ich spotkało. W jednej chwili myślisz o tym, co przygotować mężowi na kolacje, w drugiej lądujesz martwy na posadzce we własnej kuchni.
Nie byli na to przygotowani, zostali zaskoczeni. Doskonale odzwierciedlał to stan mijanych ulic. Pozostawiona miotła, doniczki z już dawno zeschłymi kwiatami w oknach, zakurzone firanki, czasem jakieś buty na werandzie. A każdy taki nadprogramowy element sprawiał, że ciarki przechodziły mi po plecach. Tu żyli niegdyś normalni ludzie… I chociaż poniekąd sami podpisali na siebie wyrok, to oni tak samo, jak i wszyscy inni, chcieli być po prostu doceniani i szczęśliwi.
Niedobrze mi się robiło, kiedy sobie pomyślałem, że z powodu zwykłych nieporozumień i zbędnych konfliktów Sasuke przeżył piekło. Niemniejsze zresztą przeszedł Itachi, na którego barki zrzucono cały ten ciężar. Zastanawiałem się, czy gdyby Fugaku wiedział, na co skazuje swoje dzieci, wciąż tak mocno upierałby się przy zamachu? Ilekroć o tym myślałem, żałowałem, że nigdy nie będzie mi dane się z nim spotkać. Chciałem stanąć z nim twarzą w twarz i porozmawiać. Szczerze. Walnąłbym coś w stylu: Słuchaj, łączy nas jedno – obaj kochamy Sasuke i chcemy jego szczęścia, więc powiedz mi prawdę. Powiedz, co myślisz. Tak, dokładnie to bym mu powiedział. A jego serce wtedy by zmiękło i dowiedziałbym się wszystkiego. Wszyściuteńkiego.
Dom Sasuke udało mi się odnaleźć tylko dzięki nikłym światłom, które można było dostrzec w szczelnie pozasłanianych oknach. Były bardzo przygaszone – a granatowe zasłony z całą pewnością nie pomagały – ale ze względu na panujący wokół mrok i tak wyraźnie rzucały się w oczy.
Podszedłem do drzwi, ale nie zamierzałem pukać. Nie chciałem, żeby Uchiha mnie zobaczył. Przyszedłem tu tylko po to, by upewnić się, że wszystko było z nim w porządku. Ciężko było to stwierdzić, nawet go nie spotykając, ale te światła musiały mi wystarczyć.
Stanąłem nieco dalej, pod drzewem i omiotłem wzrokiem okolicę. Okna wszystkich domów były zupełnie brudne i zakurzone. Po ulicy walały się śmieci i tonami zalegały liście, których nie miał kto zamieść. No i jeden zniszczony but, którego obawiałem się chyba najbardziej.
Wycofałem się pod mur oddzielający dzielnicę od reszty Konohy. Z daleka nie było tego widać, ale z bliska dostrzegłem, że zostały na nim namalowane wachlarze – symbol klanu. Ten znajdujący się naprzeciwko wejścia do domu Sasuke był zniszczony. Dlaczego? Z lekkim zawahaniem przejechałem ręką po wyblakłym malunku, który w obecnym stanie, zamiast wyzwalać dumę, prezentował się wręcz żałośnie. Z klanu Uchiha nie zostało nic. Nie przeżył nikt, z wyjątkiem…
Spojrzałem jeszcze raz w stronę jarzącego się słabo światła.
Nie było już nikogo, z wyjątkiem Sasuke. A on nigdy wcześniej nie był tak samotny, jak teraz.
Z takimi myślami, powoli wycofałem się w mrok… nie, raczej w światłość. A kiedy już znalazłem się w zaludnionej części wioski, wydawało mi się, że jestem nie tam, gdzie powinienem. Może moje miejsce… było jednak po tej ciemniejszej stronie mocy?

***

– Wierzę w was, dajcie z siebie wszystko!
Uśmiechnąłem się szeroko i klasnąłem w dłonie, chcąc nieco podnieść na duchu drużynę świeżo upieczonych geninów. Dziewczynka – a było jej na imię Ayumi – wydała okrzyk radości. Była bardzo podekscytowana i wprost nie mogła doczekać się zadania, choć nie było ono wcale nadzwyczajne. Jej towarzysze wręcz przeciwnie, pomimo moich entuzjastycznych opisów misji, wydawali się zrezygnowani. Jeden spojrzał na towarzyszkę wilkiem, drugi przewrócił oczami i ziewnął.
Takich to teraz mieliśmy w Konoha shinobi. Znudzonych, rozleniwionych i pozbawionych energii.
I wcale nie chodziło o to, że misją, którą ode mnie dostali było wybranie się do pobliskiej wioski i zakup ekskluzywnych kosmetyków na bazie bogatej w minerały górskiej wody, która przepływała tylko w tamtej okolicy.
Zakupy zakupami, ale z wioski był przepiękny widok na góry. Byłem tam raz czy dwa.
– Naruto.
Shikamaru wparował do mojego gabinetu tuż po wyjściu drużyny. Trzymał przy sobie grube stare tomiszcze, którego sam widok napawał mnie lękiem. Odchyliłem się na krześle, bojąc się tego, co nadejdzie.
– Co to?
– Zainteresuje cię – odparł wymijająco i położył trzymaną książkę przede mną. – To opis fauny i flory na granicy Kraju Ognia z Krajem Deszczu. Nie napisano tu nic o tym, że w okolicy mogą znajdować się jakieś jaskinie.
– Przepraszam… że co? Studiowanie geografii to kolejny obowiązek Hokage?
– Nie, Naruto – wycedził, a trzeba dodać, że Shikamaru nie robił tego często. Zazwyczaj wtedy, kiedy ktoś nie doceniał jego pracy. – Sam prosiłeś mnie o to, bym przyjrzał się bliżej raportowi Uchihy. Jeśli coś mogę podać pod wątpliwość, to ewentualnie istnienie tej jaskini, w której spędził większość czasu. Poza tym jego raport jest dosyć skrótowy, ale nie ma w nim niczego, czego mógłbym się przyczepić. Chyba że sam sposób działania się liczy.
– To znaczy?
– Przejrzałem kilka ostatnich raportów Uchihy. Zawsze skrupulatnie wszystko opisywał i chwała mu za to, bo po przeczytaniu jestem w stanie bez problemu zrozumieć, co się wydarzyło i w jakiej kolejności, a rzadko o którym raporcie jestem w stanie coś takiego powiedzieć. I jeszcze jednej rzeczy się z nich dowiedziałem – Uchiha nie działa lekkomyślnie i zawsze najpierw dobrze zastanawia się nad tym, co robi, zanim to zrobi. Zupełnie odwrotnie niż ty.
Nie skomentowałem przytyku. Miałem rację, że Nara troszkę się wkurzył moim brakiem zaangażowania w sprawę, nad którą sam kazałem mu się pochylić.
– Mniejsza o to. – Machnął ręką. – Uchiha nie dość, że bardzo ograniczył się w zrelacjonowaniu przebiegu zadania i odmówił złożenia sprawozdania ustnego, to jeszcze działał lekkomyślnie i doprowadził do tego, że wszyscy świadkowie zaginęli razem z towarem, który miał zbadać. Tak naprawdę wciąż nie mamy pojęcia, czym zajmowali się ci przemytnicy i czy możemy spodziewać się kolejnych. Wszystko to jest wyjątkowo podejrzane i jak na tak prostą misję, wręcz nieprawdopodobne. Miałeś nosa, że coś tu śmierdzi.
– Ha! – Zerwałem się z miejsca. Po prostu wiedziałem, że ten drań coś kręcił! Perfidnie kłamał, nie chcąc, by jego zemsta i nieposłuszeństwo wyszło na światło dzienne. Co jak co, ale po przedstawieniu mu tych argumentów, nie będzie mógł zaprzeczyć, że zwyczajnie był zazdrosny. – To co jest z tą jaskinią? Nie ma jej tam, tak?
– Tego nie powiedziałem – odpowiedział Shikamaru, wskazując na książkę, którą położył na blacie. – Teren, na który go wysłaliśmy, jest dosyć rozległy, ale według doniesień, raczej nie powinno jej tam być. Nie mam jednak co do tego żadnej pewności.
– Ale możemy ją mieć. Wyślij tam kogoś, żeby dokładnie przeczesał ten obszar.
Machnąłem ręką i zasiadłem z powrotem przy biurku. Spodziewałem się, że Nara kiwnie głową i wyjdzie, ale stał jak słup i patrzył na mnie, jak na idiotę.
– Żartujesz, prawda?
– Aaa, no przecież, to duży teren. To wyślij jakąś spostrzegawczą grupkę, okej?
– Naruto, nie mogę tego zrobić – odparł ze spokojem.
– Racja! To może ktoś z klanu Hyūga? Oni szybko się z tym uporają.
Pokiwałem głową, zadowolony ze swojego pomysłu i spojrzałem w ekran laptopa. Shikamaru po chwili chwycił za klapę i mi go zamknął.
– Do reszty ci odbiło? Jesteś Hokage, a to wyraźne nadużycie władzy! Mam wysłać kogoś, kto dużo bardziej przyda nam się na miejscu, żeby przeczesał ogromny teren w poszukiwaniu jaskini, która równie dobrze może tam być, a jeśli nie, to nie ma to specjalnie znaczenia? Co jeśli faktycznie ktoś czai się w tych okolicach i narazimy niewinnego człowieka na niebezpieczeństwo? Bo nie będziesz w stanie mu wytłumaczyć, żeby miał się na baczności, ponieważ jego misja nie ma żadnego sensu! A zastanawiałeś się, dlaczego Sasuke mógł skłamać? Może zwyczajnie nie chciał przyznać się do porażki. Ta bujda z zatopionym towarem i ciałami pasuje.
– Uhm… – Przetrawiałem informacje. Faktycznie, wysłanie tam kogoś było kiepskim pomysłem. – A ten wodospad, to jest gdzieś tam?
Shikamaru przewrócił oczami, a potem wzruszył ramionami. Spojrzałem po raz pierwszy na książkę, którą mi przyniósł, postanawiając przeczytać ją od deski do deski. No dobra, może nie aż tak dokładnie, ale przejrzeć uważnie na pewno.
– Mamy jakieś mapy tej okolicy?
– Sprawdzę w archiwum. Ale nawet jeśli, to niezbyt dokładne.
– Ale jakieś wodospady to chyba powinny tam być, nie?
– Wodospady mogą powstać, kiedy dwóch nierozważnych shinobi, postanawia przeprowadzić pojedynek nad wodą. Równie dobrze, mógłby tam stać nawet i wulkan.
Wulkan, ta, jasne!
– To może jaskinia też powstała w wyniku walk? – spytałem, krzywiąc się mimowolnie. – To możliwe?
Nara nie odpowiedział. Jego wzrok mówił mi za to wszystko. Jesteś debilem, Uzumaki. Skończonym debilem.
– Albo żeby… – zawiesiłem się. Jakoś musiałem uzasadnić swój tok myślenia, prawda? – Móc schować się przed deszczem?
Shikamaru prychnął. Zrobił to jednak tak nie po uchihowemu, że niemal mi się nie skojarzyło.
– Nawet jeśli… ktoś wpadł na tak idiotyczny powód, to taka jaskinia nie przypomina stworzonej naturalnie, zapewniam.
Machnąłem na to ręką. Co to niby miało do rzeczy? Jaskinia to jaskinia. Jakby była nienaturalna, to Uchiha i tak napisałby, że jaskinia. Biorąc pod uwagę, jak mało zawarł w swoim raporcie, raczej nie miałem się co spodziewać, by zechciał skupić się na walorach przyrody i dokładnie opisać – jak to powiedział Shikamaru – tamtejszą faunę i florę. A zresztą! Czytałem ten raport i tam nie było niczego takiego. Dla Sasuke dom, to dom, a nie bliźniak, szeregowiec, apartament czy… rudera w ledwo stojącym budynku. A pieprzona jaskinia, to pieprzona jaskinia.
– Dobra, to skoro nikogo tam nie poślesz, to weźże mi wypisz na jutro delegację. Obiecuję, że za trzy dni będę z powrotem… Nie, nawet przysięgam!
Irytacja w oczach Nary to bardzo rzadki widok. Zazwyczaj jest zrezygnowany, znudzony albo… No w każdym razie nie zirytowany.
– Odmawiam. – Pokręcił głową.
– Dobra! – Przewróciłem oczami. – W takim razie sam sobie wypiszę.
– Naruto…
– Ja jestem Hokage, czy ty? – przerwałem mu, wstając z fotela. – Zaufaj mi, mam przeczucie.
Zanim zmiękł, minęło kilka sekund. Powoli napięcie na jego twarzy ustąpiło rozluźnieniu, a potem zrezygnowaniu.
– Dobra – westchnął. – Przyniosę ci gotowy papier za pół godziny.

***

Shikamaru mógł sobie myśleć, że miałem obsesję na punkcie Sasuke – miał rację. I chociaż świadomie jeszcze nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, moja podświadomość wiedziała znacznie lepiej.
W moim śnie, nie było miejsca na nic, co nie miałoby związku z Uchihą. Zaczęło się od tego, że Shikamaru znalazł więcej nieścisłości w raporcie i skrzętnie się nimi ze mną podzielił. Całe dnie, nie, całe tygodnie przesiedziałem nad tymi kilkoma zdaniami, doszukując się jakiegoś rozwiązania. Shikamaru powiedział, że to jakiś algorytm… czy coś. Długo po obudzeniu zastanawiałem się, skąd ja w ogóle znam takie słowo, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć.
Usiadłem na rogu łóżka i schowałem twarz w dłoniach. Dlaczego tak mnie to męczyło? Dlaczego nie potrafiłem spać? Byłem rozdrażniony i niespokojny. Podenerwowany i zestresowany. Czym? Tym, że Sasuke się obraził? Że drań nie miał litości, nie akceptował mnie takiego, jakim jestem, że chciał, bym stał się kimś, kim nigdy nie zamierzałem być? Nie wiedziałem.
Przetarłem powieki i zapaliłem światło. Nie czułem się dobrze we własnym łóżku, czułem zimno pod skórą, chłód, z którym nie potrafił poradzić sobie nawet gorący prysznic. Woda parzyła mi skórę, która z chwili na chwilę stawała się coraz bardziej zaczerwieniona. Widziałem to nawet w słabym świetle. Widziałem to nawet wtedy, kiedy mocny strumień skierowałem na twarz. Widziałem przez zamknięte oczy. I wciąż było mi zimno.
Przewaliłem szafę w poszukiwaniu ciepłej bluzy. Miałem kiedyś taką jedną, paskudnie pomarańczową. Była w kolorze zgniłego owocu z soczyście zielonymi zygzakami na rękawach. Wyjątkowo wstrętna, nawet mnie się nie podobała. Miała za to jedną wielką zaletę – polarowe wykończenie wewnątrz. I była mi teraz potrzebna bardziej niż cokolwiek innego.
Wygrzebałem ją z samego dna szafy i wepchnąłem głęboko do plecaka, nawet jej się nie przyglądając. Może miała plamy, może śmierdziała potem, bo po ostatnim noszeniu nie chciało mi się jej uprać, może mogło dotyczyć wszystkiego. Nie słynąłem z wyszukanego stylu, ale w przypadku tej rzeczy nawet mnie mogłaby spotkać chwila zawahania. Oprócz bluzy wepchnąłem jeszcze kilka konserw i cienki przeciwdeszczowy kapok w statecznym sraczkowatym kolorze. Plecak był cięższy, niż mi się wydawało. Ciągnął ku dołowi moje nieprzygotowane do dłuższej podróży nogi. Będę cierpiał – byłem tego pewien. Ale nie miałem wyboru.
Na dworze było chłodniej, niż przypuszczałem. Byłem niewyspany, zmęczony i szczękałem zębami. Marzyłem o herbacie i grubym kocu. Marzyłem o ciepłym ciele, do którego mógłbym się przysunąć. O włosach łaskoczących mnie po policzku, ciemnych jak noc, sztywnych jak… martwe ciało.
Przeskakiwałem po dachach domów, bo na chodnikach o tej porze czułem się nie na miejscu. Wiatr rozwiewał mi włosy. Widziałem już z daleka bramę wioski, widziałem las piętrzący się za jej granicami i… niespodziewanie skręciłem z drogi. W jednej chwili byłem w powietrzu, ponad dachami budynków, w następnej na ciemnej ulicy, pukając do ciemnych drewnianych drzwi. Godzina druga w nocy nie sprzyjała waleniu, więc starałem się robić to delikatnie. Stukałem, pukałem i chyba po raz pierwszy posmakowałem słowa subtelnie. Tylko cóż z tego, jeśli nie przynosiło to żadnych efektów?
Odsunąłem się, po cichu się poddając. Wokół mnie panowała ciemność. Byłem sam, sam pośród potworów czających się w nocy. Latarnie jarzyły się ponurym i nieco żółtawym blaskiem. Wiatr siał spustoszenie na mojej głowie. Zimno przenikało przez ubrania, objąłem się i wtem usłyszałem szczęk zamka, a następnie ujrzałem rozczochraną głowę wyłaniającą się zza drzwi.
– Jesteś niereformowalny – westchnął Shikamaru, przecierając zaspane oczy.
Z tymi włosami… a właściwie strąkami okalającymi przemęczoną twarz wyglądał jak upiór. Na miejscu Temari bałbym się dzielić z nim łóżko.
Wyobraziłem sobie, jak będąc na jej miejscu, budzę się w nocy na siusiu, a obok mnie śpi taka rozczochrana zjawa. Wzdrygnąłem się. I zapomniałem, że chyba powinienem coś powiedzieć.
Nara poprawił poły szlafroka, gdy wiatr po raz kolejny się wzmógł.
– Nie mogłeś z tym zaczekać do rana?
– Nie mogę dłużej czekać.
Shikamaru westchnął, po czym zebrał wszystkie włosy i spiął je w niechlujną kitkę. Spojrzał na mnie uważnie.
– Daj mi pięć minut.

***

– Możesz jeszcze się wycofać. – Usłyszałem, kiedy dotarliśmy do bramy wioski. Spojrzałem na gęsty las. Tam to dopiero było ciemno! Ciarki przeszły mi po plecach. Nie miałem już wyboru, już nie.
Shikamaru oparł się o mur i wyglądał na co najmniej zrezygnowanego. Rany, znowu? Myślałem, że tę rozmowę mieliśmy już za sobą. Spojrzał na mnie i moje wyposażenie, i westchnął cierpiętniczo.
– Przysięgam, że jeżeli Starszyzna dowie się o tym, to ja nie będę cię bronił.
– Nie dowie się – odburknąłem, poprawiając plecak. Oczywiście, jasna cholera, że się dowie. Oni dowiadują się o wszystkim, o czym nie powinni. Nie zdziwiłbym się, gdyby już wiedzieli i właśnie szykowali się, by mnie znokautować i posadzić na fotelu Hokage kogoś innego. Bardziej posłusznego, hołdującego tradycji i – tak jak i oni – wyznającego zasadę, że po trupach do celu.
– Wymyślisz jakąś wiarygodną bajkę. Wierzę w ciebie.
– W tej sytuacji nic nie jest wiarygodne.
Miał rację.
Spojrzałem po raz kolejny na mroczny i zimny las. Nagle wizja przedzierania się przez dzikie chaszcze samemu w raniącym skórę deszczu, jawiła mi się znacznie mniej przyjemnie… Może to jednak był głupi pomysł? Bo czego ja właściwie zamierzałem szukać? Czego? I gdzie?
I co ważniejsze: jakim kosztem?
Z tego niezdecydowania zacząłem przebierać w miejscu nogami.
– Powiesz, że… poszedłem spotkać się z kimś ważnym. Z jakimś lordem, czy kimś.
– Bez obstawy?
– Hokage jestem! Najsilniejszemu człowiekowi w wiosce niepotrzebna obstawa! – Oburzyłem się, bo co to w ogóle miała być za niedorzeczna sugestia?
– To nie zmienia faktu, że Hokage ZAWSZE musi kogoś przy sobie mieć i że o takich spotkaniach Starszyzna jest wcześniej informowana.
– Musisz to robić?
– Co?
– Musisz na siłę wymyślać jakieś problemy?
Jakby niewystarczającym problemem była ta ciemność, w którą miałem lada moment wkroczyć. Sam.
Popatrzył na mnie jak na skończonego idiotę. Dobra, może to faktycznie ja prowokowałem wręcz tych starych pryków, by ich życiowym celem stało się pozbycie mnie, ale to nie była moja wina! To wszystko przez tego cholernego Sasuke!
– Okej, nieważne – powiedziałem, kiedy cisza między nami się przedłużała. – Jak wymyślisz wiarygodne kłamstwo, to możesz ich powiadomić o mojej chwilowej nieobecności. W sumie to JEŚLI wymyślisz. A jak nie, to mam przesrane. – Wzruszyłem ramionami. Były w końcu w życiu rzeczy ważne i ważniejsze.
– Postaram się, żebyś nie miał.
– Dzięki.
– Dobra, idź już.
Kiwnąłem mu głową i już zamierzałem się odwrócić, i odejść, kiedy coś mi się przypomniało.
– A gdyby pojawił się Uchiha, to…
– Naprawdę, Naruto? Naprawdę w to wierzysz?
Zacisnąłem pięści i spojrzałem przed siebie. Brama była oświetlona niewielkimi latarenkami umieszczonymi na całej wysokości. Kołysały się na wietrze, ich zawiasy skrzypiały. Nie wierzyłem. Uchiha był zawzięty i uparty jak cholera, zupełnie jak ja sam. Jeśli coś postanowił, to… I właśnie dlatego musiałem ruszyć w tę podróż. Właśnie dlatego musiałem za wszelką cenę poznać prawdę i zmusić go, by mi wybaczył. Czym więc różniłem się od tych złych ludzi, dla których cel uświęcał środki?
Po trupach do celu.
Gdybyśmy wciąż mieli po kilkanaście lat, po prostu skoczyłbym na niego z pięściami, krzycząc wniebogłosy albo rzuciłbym mu wyzwanie i do białego rana prześcigalibyśmy się w coraz dziwniejszych konkurencjach.
Czy to słońce, czy deszcz.
Odwróciłem się. Shikamaru wciąż stał w tym samym miejscu i wyglądał, jakby lada moment miał zasnąć na stojąco. Pomachałem mu i ruszyłem dziarskim krokiem przed siebie, ale zatrzymałem się po paru metrach.
– Mapa – rzuciłem przez ramię.
Podszedł do mnie z rozbawioną miną i wcisnął mi w ręce dwa zwoje.
– Powodzenia. – Uścisnął moje ramie, wycofując się nieznacznie.
Nie odpowiedziałem. Odruchowo zapragnąłem poprawić ochraniacz, którego już od lat nie nosiłem na czole. Odruch jednak pozostał. I mówił nie zawiodę!, ale Shikamaru zdawał się doskonale rozumieć to i bez tego.
Po raz ostatni spojrzeliśmy sobie w oczy, po czym odbiłem się od podłoża i wskoczyłem na pierwsze drzewo. Potem poszło już z górki.

***

Pierwsze, o czym pomyślałem, docierając na miejsce, to moja kondycja. Pozostawała wiele do życzenia, serio. Hokage prócz tony papierów do podpisania, powinien mieć też obowiązkowe treningi, co najmniej trzy razy w tygodniu.
Nie pamiętałem, kiedy po raz ostatni moje ciało było zmuszone do takiego wysiłku i ono najwyraźniej też nie, bo boleśnie krzyczało z bólu. Jeszcze kilka lat, a zejdę na zawał po przebiegnięciu trzystu metrów! Ale przynajmniej przestałem odczuwać chłód i wilgoć gęstego lasu.
Opadłem na wątpliwej jakości trawę, wyjmując z plecaka butelkę z wodą. Po wypiciu paru łyków i odsapnięciu chwilkę, zacząłem się zastanawiać, co teraz? Bo co to niby oznaczało, że dotarłem na miejsce? Sasuke dostał do przeszukania ogromny kawałek terenu i to miejsce wcale nie było zaznaczone na mapie wielkim X. Tym bardziej wielka szkoda, że tym razem się nie postarał i nie opisał dokładnie rozmieszczenia wszystkich drzew i krzewów w zasięgu wzroku, bo może po opisie byłbym w stanie stwierdzić, czy dobrze szukam.
Nie ściemniam, serio. Naprawdę kiedyś zamieścił mi kilkustronicowy opis jakiegoś jeziorka w krainie składającej się z prawie samych jezior. Kilka linijek poświęcił na opis kształtu, dokładnie rozpisał, jakie roślinki rosły wokół i w jakiej kolejności zaczynając od prawego brzegu, a na koniec opisał dokładnie odcień wody. Poetycko jak prawdziwy, kurwa, artysta.
A tak na serio, to zawarł opis roślinności, kształtu, głębokości i innych charakterystycznych cech. O kolorze nie było mowy. Tak jak i dla mnie, dla Sasuke wszystkie te jeziora były po prostu niebieskie.
Wstałem z zamiarem znalezienia odpowiedniego miejsca na rozpalenie ogniska. Najlepsza byłaby… jaskinia. Może bym jakiejś poszukał?
Uśmiechnąłem się pod nosem.

***

Kap. Kap.
Przewróciłem się na drugą stronę. A raczej próbowałem. Jęknąłem, orientując się, jak bardzo boli mnie kręgosłup, a potem otworzyłem oczy. Mokre kosmyki włosów przykleiły mi się do czoła, kapok, którym się przykryłem, zaczynał przeciekać, a wszechobecne zimno torturowało moją skórę pomimo paskudnej pomarańczowej bluzy, którą ubrałem przed snem.
Kap. Kap.
Niebo płakało nad moim marnym losem.
Nie znalazłem jaskini, więc przyszło mi zdrzemnąć się pod jakimś drzewem. Wiatr pizgał, jakby bardzo mu się spieszyło, żeby stąd uciec. A ja doskonale go rozumiałem. Wylałem wodę, która zebrała się w zagłębieniu kapoka, a potem ubrałem go na siebie, wierząc naiwnie, że w czymś mi on pomoże. Wilgoć przesiąkła przez polarową powłoczkę bluzy i teraz czułem ją wyraźnie na skórze. To była tak zwana kąpiel w ciuchach. W środku lasu. Zimą. Tak.
Zaszczękałem zębami, rozcierając skostniałe palce.
Rozejrzałem się dookoła.
Dokąd teraz?

***

Korzystając z moich niewiarygodnie dobrych zdolności tropicielskich, w całkowitej ciszy, wsłuchiwałem się w odgłosy wokół mnie. A nuż prędzej czy później usłyszę wiatr odbijający się od chropowatych ścian tajemniczej jaskini? Usłyszę odbijające się od nich echo? Może… Z mapy zrezygnowałem już dawno, kiedy uzmysłowiłem sobie, że była źle zrobiona i nie prowadziła wcale tam, dokąd powinna.
Albo to ja nie potrafiłem jej czytać.
Człapiąc więc noga za nogą, starałem się dosłyszeć coś więcej, niż odgłosy własnych kroków.
Chrup, chrup.
Przeszedłem jeszcze kilka metrów, po czym zatrzymałem się po środku niczego. Pośród drzew, krzewów, pośród traw i grzybów. W samym centrum deszczowej aury, która za nic nie chciała opuścić tego miejsca.
Złożyłem ręce do pieczęci i dezaktywowałem trzy klony, które pozostawiłem pod względnie dużym  i suchym drzewem, by zebrały mi nieco energii natury. Jej ciepło przyjemnie połaskotało moje zmarznięte ciało, a uszy odetkały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie słyszałem już tylko własnych kroków i kapiącego deszczu, słyszałem teraz i życie. Jeża, który skrył się w wysokich chaszczach kilkaset metrów dalej, jelenia, który spacerował pomiędzy drzewami, poszukując jedzenia na skraju lasu. I już nie byłem sam.
Tylko czy któreś z tych zwierząt mogło mi pomóc? Czy któreś z nich widziało Uchihę?

***

Minęły dwa dni, a po rzekomej kryjówce Uchihy nie było ani śladu.
A ja powoli traciłem nadzieję. Człapałem już bez większego entuzjazmu, próbując samego siebie podnieść na duchu i przekonać, że to wciąż ma sens.
Tylko czy kiedykolwiek miało?
Oglądałem kiedyś film o facecie, który ostatnie dni życia spędził, mieszkając we właśnie takiej uchihowej jaskini. Podróżował sobie po świecie i kiedy pewnego razu z nieba zaczął padać rzęsisty deszcz – dokładnie taki, jak w tej chwili – postanowił przeczekać w jaskini, którą szczęśliwie znalazł na swojej drodze. Pomyślał, że los się do niego uśmiechnął, zerwał czterolistną koniczynę, która rosła przy drodze i na długie godziny zaszył się w jaskini. Początkowo siedział przy samym wylocie i wsłuchiwał się w uderzenia kropel deszczu o trawę, ale kiedy dźwięk ten zaczął go irytować i nudzić, postanowił wybrać się na krótki spacer. Wszedł w głąb i kiedy okazało się, że jest tam ciepło i przyjemnie, postanowił odpocząć i ogrzać się przed dalszą podróżą. Wszystko przebiegło jak po maśle, patyk pocierany o patyk wskrzesił iskry, dzięki którym rozpalił ogień, a w plecaku znalazł nawet trochę suszonego mięsa i pomidorów – nie, nie mam skojarzeń z Uchihą, w ogóle – które upiekł na ogniu. Wątpię, by to mogło smakować dobrze, ale bohater bardzo się zajadał i dziękował losowi, że jest takim szczęściarzem. Spędził w suchej i ciepłej jaskini jeszcze dwa dni, a kiedy chciał wyjść… okazało się, że wyjścia nie ma. Do końca filmu błąkał się bez celu po jedynym istniejącym korytarzu, aż w końcu padł z wycieńczenia i głodu. Kiedy umarł, kamery skupiły się na ogromnym dinozaurze, któremu obiad sam wszedł do żołądka.
Jakoś ciężko jest mi sobie wyobrazić dinozaura suchego w środku, ale postanowiłem się nie czepiać, bo poza tym film był naprawdę niezły. No, może jeszcze oprócz tego ogniska, bo żadna żywa istota chyba nie przyjęłaby czegoś takiego ze spokojem, ale uznajmy, że dinozaur pomylił to piekące uczucie ze zgagą. Spoko, zdarza się.
Tylko czy Sasuke też został na te dwa tygodnie pożarty przez ogromnego dinozaura i wstydził się przyznać? Bardzo w to wątpiłem.

***

Kiedy obudziłem się trzeciego dnia… zdarzyło się coś dziwnego. Przecierając zaspane oczy i dziękując w duchu, że chociaż przez jedną noc deszcz postanowił nie padać mi prosto w twarz, dostrzegłem… postać, która przyglądała mi się zza drzewa.
Zerwałem się z miejsca, wytrzeszczając oczy, ale zanim się zorientowałem, postać zniknęła.
– Hej!
Mój krzyk rozniósł się po lesie, zakłócając błogą ciszę dzisiejszego poranka. Nastawiłem uszu, starając się dosłyszeć czyjeś kroki, ale nic takiego się nie stało. Niemniej byłem pewien, że ktoś uciekał. Przede mną uciekał.
Niewiele myśląc, rzuciłem się więc w pogoń. Biegłem przed siebie, nie będąc nawet pewnym, czy obrałem właściwy kierunek. Bo gdzież ona zniknęła? W którą stronę uciekła?
– Hinata! – wrzasnąłem.
Długie ciemne włosy mignęły mi przed oczami. Postać skręciła w lewo. Rzuciłem się w tamtą stronę, o mało co nie wpadając na drzewo. Leśna ściółka, czy jak to się tam nazywało, wciąż była wilgotna. Pośliznąłem się, chwyciłem pierwszej lepszej gałęzi i wystrzeliłem za Hinatą.
To była ona. To musiała być ona…
– Hinata! Zaczekaj, proszę…!
Długie ciemne włosy rozwiane na wietrze. Długie ciemne włosy niknące za drzewem. Długie ciemne włosy przysłaniające mi widoczność.
Biegłem jak opętany. Jakby to mnie ktoś gonił, jakby od tego zależało moje życie. W pogoni za przeszłością, w nadziei na przyszłość.
Dysząc ciężko, wskoczyłem na gałąź wysokiego dębu i rozejrzałem się dookoła. Rząd ciemnych drzew, piętrzących się wysoko, wysoko. I ani śladu Hinaty. Ani ducha. Bo czy ona kiedykolwiek tu była? Duchem może, może w moich myślach, gdzieś w moim sercu, ale ciałem… niekoniecznie.
Byłem sam.
– Hinata, Sakura, Sasuke…
Zacisnąłem pięści. Wszystko wymykało mi się z rąk. Wszyscy przede mną uciekali, wszyscy mnie zostawiali. Ale do trzech razy sztuka, prawda?
– Dlatego właśnie nie pozwolę ci zniknąć, draniu. Nie tobie…

***

Kiedy wróciłem do wioski, bardziej niż zmęczony, byłem po prostu znużony misją, którą sam sobie wymyśliłem. Wziąłem długą relaksującą kąpiel i zaszyłem się w ciepłej kuchni, chcąc napisać dla samego siebie raport z tej wycieczki. Poszło mi to jednak tak koślawo, że byłem właściwie pewien, że za tydzień nie będę w stanie zrozumieć, co miałem w nim na myśli.
Wszystko. Nic. Bo tak naprawdę nie było o czym pisać.
Jednak dopiero tkwiąc nad tym cholerstwem, poczułem, jaki jestem zmęczony. Nie błąkaniem się po tym lesie przez cztery dni, a całą sytuacją. Swoją obsesją na punkcie Sasuke z jednoczesnym podejrzewaniem go o wszystko, co najgorsze.
O nikogo nie martwiłem się tak, jak o niego, ale kogo pierwszego oskarżyłbym o zaatakowanie Konohy, gdyby coś takiego miało miejsce? Oczywiście Sasuke. Zleciłbym moim najlepszym członkom ANBU, żeby go dorwali, a potem bałbym się, że zginie. Najchętniej uderzyłbym go w twarz, jednocześnie obawiając się, że zaboli.
Położyłem głowę na blacie.
Jutro, prócz konfrontacji ze swoimi myślami, czekała mnie jeszcze pogadanka z Shikamaru. I chociaż nie miałem pojęcia, co działo się w wiosce pod moją obecność, podejrzewałem, że nic dobrego.

6 komentarzy:

  1. Cieszę się, że rozdział jest i mam nadzieję, że następny pojawi się szybciej.
    Nie mam pojęcia jak mogłam zapomnieć, że w anime pokazane było, że Naruto boi się duchów(w paru fillerach między pierwszą a drugą serią) ale myślę, że nie tylko on czułby się nieswojo spacerując po zmroku w dzielnicy Uchiha ale też każdy inny mieszkaniec wioski, który wiedział co się tam wydarzyło. Z jednej strony dobrze by było gdyby spróbował z Sasuke jeszcze raz porozmawiać ale z drugiej...pewnie zostałby by podobnie potraktowany przez Uchihę.
    Za to wyruszył sprawdzić tą jaskinię - coś mi się widzi, że Sasuke też mógłby kogoś tam zobaczyć(tak jak Naruto Hinatę) i to mogło na niego wpłynąć - jestem bardzo ciekawa jak to było.
    Naruto jako sensei...to mnie trochę dziwi, jako Hokage jest na okrągło zajęty, jak nie dokumentami to Sasuke i choć jest użytkownikiem klonów cienia(klon może w biurze przeglądać dokumenty a on trenować drużynę lub na odwrót)to nie wiem czy by mógł to należycie wykonać,Tsunade szkoliła Sakurę ale było to szkolenie na tą samą specjalizację co ona osoby posiadającej do tego duże predyspozycje(idealną kontrolę chakry i świetną pamięć) więc to coś innego.
    Pozdrawiam, Mei

    OdpowiedzUsuń
  2. Naruto jest największym, pozytywnym debilem jakiego znam ❤️. Kocham go w tym opowiadaniu, jak w żadnym. No po prostu zachwycam się! Chociaż przyznam, brakuje mi trochę jakiejś HOT sceny XD. Jego rozmowa z Shikamaru mnie rozjebała. TO FAJNY HOKAGE: pomyślałam 😂. Ale no musiał się upewnić, ah ten Uzumaki. Co do dzielnicy Uchiha... mnie by samą przeszły ciarki. Dziwnie sie czuję przechodząc obok cmentarzy i opuszczonych domo∑≤ co dopiero gdybym musiała zapuścić się w dzielnicę śmierci!
    Tajemnicza osoba, którą pomylił z Hinatą... hm... to było dziwne, serio. Aż sama się zastanawiałam, co jest do chuja. Na początku czytam i myślę, Hitana już nie wytrzymała i musiała za nim wyruszyć? XD.
    Jestem ciekawa, co okaże się dalej i mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać :* 💜

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwnie sie czuję przechodząc obok cmentarzy i opuszczonych domów*. Przepraszam, ża pisownie, klawiatura w moim laptopie szaleje

      Usuń
  3. Bhahaha, Naruto jest niemożliwy, serio. :D On sam sobie stwarza problemy i wszystko komplikuje. Tak czułam, że ta misja będzie niewypałem. :'D
    Ale opis posiadłości Uchiha był bardzo plastyczny i pięknie rozbudził moją wyobraźnie. Aż żal mi się Uchihy zrobiło. :<
    Chętnie przeczytałabym kolejny rozdział, ale muszę do pracy. Meh. :x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naruto to Naruto, w tym cały jego urok ;-)
      Cieszę się, że opis Ci się spodobał. Zazwyczaj służą mi do tego, żeby zatrzeć złe wrażenie po bezsensownym dialogu i braku logiki w fabule :D
      Ale z pracy w końcu się wraca! Pół dnia dziś wyczekiwałam tego momentu :-)
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  4. Hej,
    rozdział wspaniały, myślę, że nie tylko Naruto czułby się nieswojo spacerując po zmroku w dzielnicy Uchiha, ale też i każdy inny mieszkaniec wioski (ja także), który wie co się tam wydarzyło... dobrze by było gdyby spróbował jeszcze raz poroznawiac z Sasuke... zawsze się nie poddawał jak pamiętam i dążył do celu, aż się mało go dość... więc ci teraz tak łatwo odpuszcza... wyruszyłw końcu poszukać tą "jaskinie" i jeszcze coś zobaczył... a może i Sasuke kogoś zobaczył? dziwie się, że Naruto nie używa klonów w biurze przecież to od razu szybciej by praca poszła i dokumenty przestały by zalegiwac miejsce... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń