Obiecałam, więc wrzucam dziś pierwszy rozdział, choć właściwie nie powinnam tego jeszcze robić. Ogrom tego wszystkiego mnie przerósł. Myślałam, że zdążę to wszystko na spokojnie przejrzeć, ale się nie udało. W dodatku jak widzę, ile jeszcze poprawek mnie czeka, to zaczyna mnie boleć głowa, ale niech już będzie. Być może świadomość, że coś już wisi na blogu, zmobilizuje mnie do dalszej pracy nad tekstem :-). Niestety nie doczekał się on jeszcze żadnego tytułu. Mam jednak nadzieję, że wkrótce jakiś się znajdzie.
Kiedy kolejny rozdział? Planowałam wrzucać systematycznie co dwa tygodnie, ale w tej chwili nie mogę tego obiecać. Wstępnie możemy się tak umówić, ale jak będzie, to się zobaczy.
Życzę miłego czytania!
_____________________________________________________________
Czasem – i to zdecydowanie
zbyt często – odnosiłem wrażenie, że moja praca zmawiała się przeciwko mnie.
Dokumenty znikały w niewyjaśnionych okolicznościach, długopis zawodził, a
kartonik z zupką instant wylewał się na te obarczone najwyższym priorytetem. Ale jeszcze nigdy nie
zdarzyło mi się, by te dziadowskie papiery zaczynały uciekać, kiedy wyciągałem
po nie rękę.
Początkowo wszystko
wyglądało jak zawsze. Siedziałem przy biurku w SWOIM, tak, w S W O I M
gabinecie, próbując coś dostrzec znad sterty dokumentów, które same – jak
natrętne chwasty – wyrastały na solidnym drewnianym blacie. Nikt nie wchodził
ani nikt nie wychodził, bo w pomieszczeniu byłem tylko ja i te cholerne dowcipkujące papiery. Stos rósł, sam chciałbym wiedzieć dlaczego. I zapewne spytałbym
kogoś, czemu tak się działo, ale nikogo przecież w pobliżu nie było, prawda?
Wypowiedziałem więc to pytanie na głos, ale wcale nie poczułem się mądrzejszy, a
odpowiedź nie zmaterializowała się tuż obok. Bywało, że wyrażenie problemu magicznym trafem pomagało mi znaleźć rozwiązanie, ale najwyraźniej to
nie był akurat taki przypadek.
Przerwałem
rozmyślania i wróciłem do pracy, ponieważ papierzyska rosły. Czort wie, może
się po prostu rozmnażały? Drzewa tak przecież robiły. Płciowo czy bez, to nie miało
w tej chwili znaczenia. Drzewka się mnożą, papier powstaje z drzewek, więc może
i dokumenty miały jakąś taką moc, o której nikt do tej pory nie wiedział, bo
nie musiał spędzać całego dnia na obserwowaniu bajzlu, który samoistnie tworzyły. Była jedna
karteluszka, a są trzy. Żeby to były chociaż trzy identyczne, to bym jedną
podpisał, a pozostałe odrzucił, ale nie. Na każdej było coś innego i wypadało,
żebym to najpierw przeczytał, zanim maznę autograf. Już raz straciłem
cierpliwość i podpisałem wszystko, jak leci, a potem przyszło mi się gęsto
tłumaczyć. A pomyślałby ktoś, że Hokage już nie ma przed kim. Otóż zawsze
znajdzie się ktoś postawiony wyżej. A w przypadku bezmyślnego Hokage, to nawet
ci niżej zaczynają mieć głos, a to już zupełnie nie jest miłe.
Starając się
ignorować rosnące wciąż stosy, skupiłem całą swoją uwagę na przejrzeniu każdego
kolejnego dokumentu. To nic, że kątem oka widziałem, jak te wszystkie dokumenty
się ze mnie śmieją i pieprzą na moich oczach. To nic, że słyszałem ich jęki i
byłem w stanie rozpoznać pozycje. To nic, że… czytałem trzeci raz to samo
zdanie!
– Czemu tu nie ma
rubryczki Abstract?!
W odpowiedzi
usłyszałem tylko wredny chichot papierzysk pieprzących się teraz już pod samym
moim nosem. To była myśl! Zarządzę, by od dziś każdy dokument do podpisania
miał na górze kilkuzdaniowe streszczenie. To by znacznie uprościło robotę.
– I z czego rżycie,
co?
Wniosek o
przeniesienie z ANBU spojrzał na mnie z politowaniem i pokazał mi środkowy palec,
którego w sumie nie miał.
I nie, nie
zastanowiło mnie to w ogóle. O tym, że śnię, zorientowałem się dopiero później,
kiedy papiery wiły się pod moim dotykiem i rozkładały nogi, pojękując cicho. I
zanim zdołałem przyprawić je o orgazm jednym, szybkim pociągnięciem pióra,
wyrywały się spod moich dłoni i gnały po całym gabinecie, bawiąc się ze mną w
berka. I jedno musiałem przyznać – były seksowne w tym, co robiły. Wypinały
nieistniejące pośladki, wsuwały w sobie palce i wyginały sylwetki w malownicze łuki.
A akurat papier miał nieograniczone możliwości pod tym kątem. Czekałem tylko,
aż zaczną się zgniatać i imitować kulki analne, ale na szczęście tego mój chory
umysł postanowił mi oszczędzić.
– Chyba miałeś
przyjemny sen, co, młocie?
Zamrugałem. Plamy na
suficie, pomarańczowa poszwa na kołdrę skołtuniona w większości w nogach łóżka,
do połowy zasłonięta, granatowa roleta. Byłem w domu.
Odwróciłem się na
bok, dostrzegając rozrzucone po poduszce czarne kudły. I chociaż Sasuke leżał z
twarzą wciśniętą w poduszkę, nie miałem problemu ze zrozumieniem słów. Tak samo, jak nie miałem problemu z wyłapaniem kpiącego tonu.
Westchnąłem, darując
sobie udzielanie odpowiedzi. Sen nie był przyjemny, w żadnym razie, ale chyba
mój penis uważał nieco inaczej, bo starczał dumnie wyprostowany. Skąd Uchiha o
tym wiedział? Nie miałem pojęcia. Noc była parna, więc nie przykrywaliśmy się
po same szyje, ale strategiczne miejsca były bezpiecznie ukryte pod kołdrą. A szkoda,
bo blady tyłek Sasuke był właśnie tym, na co miałbym się ochotę pogapić tuż po
obudzeniu.
– Jęczałeś, że od
kulek wolisz drugiego kutasa.
Dupek jak zawsze
czytał mi w myślach.
– Bo wolę.
Uchiha podniósł się
na łokciach i odgarnął włosy z czoła. Pomimo absolutnej ciemności, dostrzegłem
zainteresowanie w jego oczach. Zerwał z nas kołdrę i na czworaka zbliżył się do
mojego penisa.
–
A wiesz… – zacząłem, przełykając ślinę – że jeszcze bardziej wolałbym…
– Wiem – przerwał mi.
Cholerny, znowu
czytał mi w myślach. Ustawił się tak, żebym miał doskonały widok na jego
poczynania i włożył moją pałę do ust. Naprędce naśliniłem trzy palce i
zanurkowałem pomiędzy swoje pośladki, starając się ignorować jego kpiące
spojrzenie. On naprawdę nie musiał nic mówić. Teraz to ja siedziałem w jego
głowie, a raczej… w jego ustach. Przy pierwszym nawet nie drgnąłem, nawet się
nie zawahałem. Przy drugim spiąłem się lekko, a Sasuke widząc to, mocniej
zacisnął wargi na moim penisie. A kiedy wsunąłem w siebie trzeci palec i
docisnąłem do końca, zassał się mocniej.
Och, zawsze
doprowadzało mnie to do szaleństwa. Patrzenie na to, jak mój penis pieprzy jego
usta i wyobrażanie sobie, że może kiedyś, może w jakiejś bliskiej przyszłości
będzie to jego zgrabny tyłek. Wyobrażałem sobie, jak się na mnie porusza i
czułem, jak jego mięśnie zaciskają się wokół mojego drąga. Jego, nie moje i nie
wokół moich palców, jak właśnie teraz. Wróciłem do rzeczywistości, cofając
rękę.
– Czasami zamiast rąk
chciałbym mieć kutasy – szepnąłem, kiedy Sasuke zassał się mocniej na moim
fiucie.
– Mhm. – Poczułem, że
się uśmiecha.
Przejechał raz
jeszcze językiem po moim penisie, a potem złapał mnie za biodra. I dobrze, bo
przeczuwałem, że jeszcze chwila, a nie wytrzymam. Obrócił mnie gwałtownie na brzuch,
a potem przygwoździł własnym ciałem do materaca.
Zamruczałem z głową w
poduszce, kiedy uniósł w górę tylko moje biodra. Sapnąłem, kiedy we mnie
wszedł. Zacisnąłem dłonie na prześcieradle, kiedy zaczął mnie pieprzyć do
utraty tchu.
***
Kiedy następnego dnia
wkroczyłem do biura, zastał mnie widok jak z najgorszego koszmaru. Tona papierzysk
piętrzyła się na biurku i odstraszała mnie równie mocno, co duchy, w które
wierzyłem do dziś, choć nigdy bym się do tego nie przyznał.
– Nie wyglądasz
najlepiej – zagadał Shikamaru, wchodząc do gabinetu tuż za mną.
Odwróciłem się i z
markotną miną wskazałem mu burdel na blacie, przy którym miałem zasiąść na
kolejnych kilka godzin.
– Czy ty wiesz, że te
papierzyska prześladują mnie już nawet w nocy? Szkoda, że te podpisane we śnie,
nie znikają w rzeczywistości.
Kąciki ust Nary
wygięły się lekko ku górze, ale nic nie odpowiedział. Zapowietrzyłem się,
zauważając w jego dłoniach kolejny pokaźny stosik.
– Bo ja tak sobie
pomyślałem… – zacząłem, podchodząc za nim do biurka i łapiąc między palce
pierwszą lepszą kartkę. Podanie o urlop macierzyński. – Że można by tak trochę
zmodyfikować wzór tych dokumentów, czy coś, i tak na przykład zamieścić tutaj
na górze jakieś streszczenie, tak w paru zdaniach i…
– Nie.
–
…wtedy obeszłoby się bez czytania tego całego urzędowego bełkotu…
– Nie.
– …i byłoby więcej czasu
na inne kwestie, takie wymagające bezzwłocznego rozpatrzenia.
– Nie – oznajmił
dobitnie po raz trzeci. Oto jak Hokage ugina się pod zdaniem swojej prawej
ręki. Szkoda tylko, że to nie ta prawa, a ta druga prawa odpowiedzialna była za
podpisywanie tych bzdetów. Większością tych spraw spokojnie mógłby się zająć ktoś
inny. – Za parę dni sytuacja powinna się uspokoić.
Odburknąłem coś
niewyraźnie pod nosem, patrząc, jak Shikamaru odchodzi. Co z tego, że miał
rację, skoro to wcale nie poprawiało mojego nastroju?
***
Kilka godzin i
kilogramów papierów później w odwiedziny wpadł Sasuke. Nonszalanckim krokiem
przeszedł przez gabinet i przysiadł na rogu biurka, które dopiero co udało mi
się jako tako uprzątnąć.
– Co jest, draniu?
Nawet nie drgnął,
słysząc tę ksywkę. Używałem jej równie często, co jego imienia, jeśli nie
częściej. Gdyby państwo Uchiha wiedzieli, co z niego wyrośnie, sami daliby mu
tak na drugie imię, ale teraz było już na to za późno. Jego rodzice od dawna
nie żyli, a sam Sasuke nie dał się namówić na zmianę imienia. A próbowałem
niejednokrotnie, uprzednio upajając go alkoholem. I niezależnie od tego, czy
był w stanie się jeszcze utrzymać na nogach, czy nie, odpowiedź była taka sama.
– Długo jeszcze
będziesz tu siedział? – spytał bez ogródek, chwytając w rękę kartkę z wierzchu
najwyższego stosu.
– A nie widać?
– Tego nie podpisuj.
– Uniósł brew, oddając mi dokument.
Nieufnie przeleciałem
wzrokiem po tekście, marszcząc czoło. Zezwolenie na przeprowadzenie zbiórki
pieniędzy na osierocone dzieci. Zbliżały się święta i prócz zapewnienia im
ciepłych posiłków i godziwego życia, zawsze pojawiał się problem z pieniędzmi
na drobne upominki dla najmłodszych. Zawsze podpisywałem tego typu
podania. I zawsze sam wykładałem niemałą
sumkę na takie akcje, doskonale rozumiejąc, jak to jest. I nigdy nie
zrozumiałem Uchihy, który choć też przeszedł przez to piekło, nie kiwnął
nawet palcem, by uchronić przed tym inne dzieci.
Zamaszystym ruchem podpisałem
dokument, stawiając na końcu kropkę nienawiści. Do Uchihy, rzecz jasna.
– Jesteś naiwny,
młocie – oznajmił, spoglądając nieprzychylnie na moje poczynania. Chwycił w
dłonie kolejny dokument, przyglądając mu się z uwagą. – Tego też nie podpisuj.
– A ty jesteś dupkiem
– warknąłem, wyrywając mu kartkę z rąk. – Przecież wiesz, przez co przechodzą
te dzieci!
– Mogę to sobie…
spróbować wyobrazić. I nie widzę powodów, dla których litowanie się nad nimi
miałoby w czymś pomóc.
– No pewnie, bo
żywienie ich, to zwykły przejaw litości! Najlepiej nauczmy je prawdziwego życia
i wygnajmy do lasu. Przetrwają tylko najsilniejsi! I oddawaj mi to! – Chwyciłem w ręce kolejną kartkę, którą próbował zakosić. Nieco się przez to pogniotła,
ale nic nie szkodzi. Kiedyś zapewne rzuciłbym się do przodu, własnym ciałem
próbując zasłonić treści, których – jakby nie patrzeć – nie miał prawa czytać,
ale jeśli czegoś się na stanowisku Hokage nauczyłem, to że dokumenty mają
irytującą manierę fruwania, kiedy nie trzeba. A jak jest ich w dodatku tysiąc
pięćset, to poderwanie ich wszystkich w górę może grozić nawet śmiercią. Taki sen też już kiedyś miałem.
– Otóż to – oznajmił
Uchiha. – A tak na poważnie, Naruto, to wyżywienie mają zapewnione przez cały
rok. Uważam tylko, że ta szopka świąteczna nie jest do niczego potrzebna.
– A co, ty nigdy nie
chciałeś dostać prezentu na święta? Po masakrze klanu, rzecz jasna.
– Nie, nie chciałem –
odparł kwaśno, krzywiąc się i odkładając na stos kolejny dokument, który zdążył
niepostrzeżenie wykraść.
W ostatnim czasie
bardzo rzadko robił taką minę. Wielki Uchiha Sasuke, niegdyś morderca i
nukenin, obecnie szary obywatel Konoha, od bardzo dawna nie straszył nikogo grymasami,
które miał okazję ćwiczyć ponad ćwierć wieku. Wciąż był zimny i wciąż był
gburem, którego poczucie humoru było czarniejsze niż te kudły sterczące we
wszystkie strony świata, ale zniknęła ta część jego osobowości, której do
jeszcze niedawna wszyscy się bali. Wciąż był obojętny, sarkastyczny i uśmiechał
się w najmniej odpowiednich momentach, ale z jego oblicza zniknął obłęd,
nienawiść i to coś, czego do dziś nie potrafię nazwać, a co właśnie odmalowało
się na jego twarzy.
Ten grymas, który
powodował ukłucie w moim sercu.
– Jesteś dupkiem.
– Już to mówiłeś. –
Uśmiechnął się cynicznie albo… jakoś tak, schodząc z mojego biurka. Zapatrzyłem
się na jego biodra, kiedy zbliżył się do drzwi. Położył dłoń na klamce, ale za
nią nie pociągnął. – W takim razie będę czekał. Sam wiesz, gdzie.
W moim łóżku. Nagi.
Obsypany płatkami róż. Uchiha by mnie zabił, gdyby naprawdę potrafił czytać w
myślach.
– Poczekaj! Idę
dzisiaj z Kibą na piwo i pewnie prędko nie wrócę. Nie ma sensu, byś czekał.
– Znowu?
– Co?
– Spotykacie się co
czwartek.
– Yyy… tak. Taka
tradycja, rozumiesz.
Gówno prawda. Nigdy
nie było żadnego piwa, a ja nie miałem najmniejszych wyrzutów sumienia, że go
okłamuję. Każdy ma prawo do swoich tajemnic, a poza tym byłem boleśnie świadomy, że on
by mojej nie zrozumiał. To, że smok nie zionął już ogniem, nie oznaczało
przecież, że nagle chce znaleźć się w stadzie owiec i czuć się, jak jedna z
nich. Inuzuka był zdecydowanie najlepszym pretekstem, bo Sasuke go wręcz nie
znosił i choćby mu nawet strzeliło do łba, żeby zweryfikować moje słowa, ze
względu na Kibę nigdy by się na to nie zdecydował.
Przez chwilę mierzył
mnie uważnym spojrzeniem, po czym jak gdyby nigdy nic, wzruszył ramionami i
wyszedł. A gdzie jakieś: Do widzenia i
miłej pracy, kochanie? Opadłem z powrotem na fotel i okręciłem się w stronę
okna, wyglądając na zewnątrz.
Jak na początek
grudnia, to pogada była, szczerze mówiąc, chujowa. Albo to ja byłem już za
stary, by cieszyć się nadchodzącymi świętami i dostrzegać je wszędzie wokół,
czy to słońce, czy to deszcz. Ale znałem kogoś, kto wciąż potrafił się cieszyć.
***
Kiedy wchodziłem po
schodach starego, dawno nieremontowanego budynku, zawsze towarzyszyły mi te
same myśli. Za mało zarabiam – chodziło mi po głowie. Ściany były obdrapane,
szyby brudne od zacieków, których w żaden sposób nie dało się już usunąć,
firanki pożółkłe. Z tego wszystkiego, stać mnie było tylko na wymianę firanek.
Dobrze, że okna były względnie szczelne i kaloryfery działały, jak trzeba, bo
inaczej budynek byłby uosobieniem wszystkiego, co najgorsze, a dzieci w nim
mieszkające, na pewno na to nie zasługiwały.
Gdyby Uchiha
wiedział, że raz w tygodniu odwiedzałem dom dziecka mieszczący się na obrzeżach
wioski, to chyba by mnie wyśmiał. Biorąc pod uwagę, że nie był w stanie nawet
zrozumieć, dlaczego w ogóle wyrażam zgodę na zbieranie datków na sieroty, ta
rozmowa mogłaby skończyć się nie tylko kłótnią, ale wręcz prawdziwą walką.
Tak, każda akcja
zbierania pieniędzy na dzieci cieszyła się moją aprobatą.
Tak, miałem miękkie
serce i pensje Hokage w dużej mierze oddawałem na cele charytatywne.
Tak, byłem na tyle
tchórzliwą pizdą, że nie potrafiłem się przyznać do przychodzeniu tu i…
Nie robiłem tego w
swojej skórze.
W tym gmachu znany
byłem jako Noriaki. Znały mnie wszystkie opiekunki, znały mnie dzieciaki, a
najlepiej ze wszystkich znał mnie pewien niepozorny chłopaczek, który mieszkał
w tym budynku już okrągły rok.
Pięciolatek, którego
znałem dosyć dobrze już jako Naruto. Dobrze znałem jego mamę i nigdy nie
poznałem ojca. Ale doskonale rozumiałem, czym się kierowała, wybierając
mężczyznę, z którym postanowiła spłodzić dziecko. Kryteria miała niebezpiecznie podobne do moich własnych, jeśli nie identyczne. Bo to nie była wpadka, a ona
sama nie była w najmniejszym stopniu zaskoczona, kiedy dowiedziała się o ciąży.
Nie musiała mi tego mówić, ja to wiedziałem.
Uchyliłem drzwi do
pomieszczenia, w którym mieścił się pokój chłopców, a już w następnej chwili
dopadł do mnie Taichi. Wyhamował tuż przed moimi nogami i spojrzał na mnie
przenikliwie, spod burzy ciemnych włosów, które często opadały mu na równie
ciemne oczy.
I zanim cokolwiek
jeszcze zostanie pomyślane – nie był podobny do Sasuke. Owszem, Sakura decydując
się na wybór kochanka, z całą pewnością kierowała się właśnie podobieństwem do
drania, ale mały nie był Uchihą. Karnacja była nie ta, rysy twarzy i uśmiech
też. Prawdę mówiąc, nigdy nie uważałem się za na tyle błyskotliwego, by
dostrzegać takie szczegóły i wciąż się za takiego nie uważam, ale w tym przypadku miałem akurat pewność, że jego ojcem był ktoś inny. Po prostu – gdybym postawił obok tuzin dzieciaków z nieistniejącego
już klanu Uchiha, Taichi pasowałby do nich jak pięść do nosa. Bo tak, bo nie potrafię wyrazić tego inaczej, pozostaje
wierzyć na słowo.
– Spóźniłeś się,
wujku – oznajmił malec, spoglądając na zegarek, wiszący wysoko pod sufitem. –
Będziemy mieli pół godziny mniej na rozmowę.
– Przepraszam, coś mi
wypadło.
Gówno prawda. Po
prostu dużo bardziej niż zwykle obawiałem się, że Uchiha będzie mnie śledził i
pozna prawdę. Po podpisaniu tylu dokumentów ile byłem dziś w stanie – to
znaczy jakiejś jednej setnej tego, co leżało na biurku – okrężną drogą wróciłem
do domu, przebrałem się i zaszyłem w pierwszym lepszym barze, w którym
zostawiłem klona i już jako inna osoba rozpocząłem długą i żmudną misję
zgubienia kogoś, kto mnie nawet nie śledził. Zamiast dwóch kilometrów zrobiłem
dwadzieścia, przy okazji zahaczając o dzielnice wioski, o których nie miałem
zielonego pojęcia. Pouczająca to była wycieczka, nie powiem. Hokage powinien
wiedzieć, czym zarządza i za co gotów jest w każdej chwili oddać życie.
– Nadrobimy to. Następnym
razem będę pół godziny wcześniej – dodałem, kiedy wyraz twarzy chłopca się nie
zmienił.
Uśmiech Taichiego
zawsze pojawiał się stopniowo. Zaczynało się od lekkiego drgnięcia kącików ust.
Kiedy zobaczyłem ten wyraz na jego twarzy po raz pierwszy, byłem pewien, że
zaraz się rozpłacze. Drgnięcia postępowały, aż uśmiech sięgał szerzej, choć nigdy od ucha do ucha. A szkoda, bo zęby miał prościutkie i naprawdę śnieżnobiałe. Takiego uśmiechu nie należało
ukrywać.
– To co, masz ochotę
na spacer?
Mały pokiwał głową i
pobiegł włożyć buty, a ja powiadomiłem sympatyczną opiekunkę, że porywam go na
jakiś czas. Miałem już nawet fantastyczny pomysł, dokąd pójdziemy. Wróć, mój
żołądek miał pomysł. Jako dzieciak żywiłem się głównie zupkami instant i nic
się od tego czasu nie zmieniło. No, może przybyło mi kilka książek kucharskich,
ale po całym dniu kartkowania raportów, podań i innych ściśle tajnych
dokumentów, przeglądanie przepisów wcale nie jawiło mi się przyjemniej. Po
wyjściu z biura omijałem szerokim łukiem
wszystko, co miało literki.
– Co powiesz na…
ramen? – spytałem, poprawiając malcowi czapkę.
Kiedy wyszliśmy na
zewnątrz, uderzyło w nas zimne, wilgotne powietrze. Taichi zadrżał, naciągnął
czapkę mocniej na uszy i chwycił mnie za rękę.
– Czy ramen, to nie
ulubione danie pana Hokage?
– Mhm, a chciałbyś
zjeść w ulubionej knajpie Hokage?
– Pana Hokage –
poprawił mnie chłopiec. – Pani Mikoto mówi, że trzeba do niego mówić Wielmożny. Albo Czcigodny.
Pani Mikoto. Kolejny
powód, dla którego wszystko zawsze i wszędzie kojarzyło mi się z Uchihą. Jego
matka miała tak na imię i chyba by się zjeżył, gdyby poznał kobietę o takim
samym imieniu. Albo ją z miejsca zamordował, cholera go wie.
– A ty, Taichi,
chciałbyś, żeby zwracano się do ciebie Wielmożny?
Maluch pokręcił
intensywnie głową. Czapka przysłaniała mu widoczność, dlatego pociągnąłem ją
trochę do góry, żeby odsłonić mu oczy.
– Myślę, że pan
Hokage też może tego nie lubić.
– Ale pan Hokage jest
wielkim i ważnym człowiekiem, należy mu się szacunek.
– Taichi, sądzę, że
każdemu człowiekowi należy się szacunek. Niezależnie od tego, jak wielkich
czynów udało mu się dokonać. Czasem to właśnie te najmniejsze dokonania, okazują
się tymi najważniejszymi.
Malec przyglądał mi
się chwilę z namysłem, trawiąc moje słowa, po czym skinął głową. Czego innego
mogłem się spodziewać po dziecku Sakury? Zawsze była bystra i z całej Drużyny
Siódmej chwytała najszybciej. Jaka matka, taki syn.
Kiedy dotarliśmy na
miejsce, pomogłem chłopcu siąść na wysokim stołku i uśmiechnąłem się szeroko
do pana Teuchiego. Niepewnie, ale odwzajemnił mój uśmiech. No tak, zapomniałem,
że nie byłem w swoim ciele. Westchnąłem w myślach, zdając sobie sprawę z tego,
że na darmową wyżerkę nie miałem raczej co liczyć.
Zamówiłem i pozostało
już tylko czekać. Z uśmiechem na ustach przyglądałem się Taichiemu, który z
zafascynowaniem śledził każdy ruch kucharza, krzątającego się po niewielkiej
przestrzeni. Śmiesznie zmarszczył czoło, kiedy wylądowały przed nami dwie
pokaźnych rozmiarów miski, a kiedy wciągnął pierwszy kęs do ust, podejrzliwość
ustąpiła miejsca zadowoleniu.
Jedliśmy
niespiesznie, delektując się smakiem, co jakiś czas wymieniając się zdawkowymi
uwagami.
– Wujku, zdążymy
jeszcze pójść na huśtawkę? – Kiedy ja płaciłem za posiłek, Taichi zeskoczył ze
stołka, ze zniecierpliwieniem przeskakując z nogi na nogę. – Późno już –
oznajmił.
– Zdążymy. – Ten
dzieciak miał wbudowany zegarek. Osobiście nie miałem pojęcia, ile czasu minęło
od naszego wyjścia z ośrodka, ale jeśli on uważał, że jest późno, to z całą
pewnością tak właśnie było. – Jeśli chwilkę się spóźnimy, to też nic się nie
stanie. Całą odpowiedzialność wezmę na siebie.
– Nie możemy się spóźnić.
– Taichi zmarszczył brwi.
– Ale nie tak bardzo
długo, tylko… powiedzmy dziesięć minut. Dla nas kupa czasu, a opiekunkom nie
zrobi to większej różnicy. To taki…
– Nie – oznajmił
dobitnie, krzyżując ręce.
– Ale naprawdę nic
wielkiego się nie stanie…
– Dzieciak mądrze
prawi. – Drgnąłem na dźwięk tego głosu. Starając się nie wyglądać na
spanikowanego, podniosłem wzrok, napotykając czarne ślepia Uchihy, wywiercające
we mnie dziurę. – Punktualność jest bardzo ważną rzeczą. Skoro chłopak o tym
wie, to niech pan go lepiej nie ściąga na złą drogę.
Pan… och. Ręka
drgnęła mi mimowolnie i sporo wysiłku kosztowało mnie, żeby zatrzymać ją w
połowie drogi, kiedy już miałem podrapać się po karku. Naprawdę czułem, że
muszę to zrobić. Wystarczyłby jeden fałszywy ruch, by Sasuke prześwietlił mnie
swoim sharinganem i dowiedział się prawdy. Zamiast się podrapać, poprawiłem
małemu czapkę, która znowu zsunęła się na oczy, zasłaniając widoczność.
– Masz… pan rację.
Uchiha uniósł brew i
zmierzył mnie spojrzeniem, po czym najwyraźniej stracił zainteresowanie, bo
zwrócił się w kierunku właściciela Ichiraku. Nie mam pojęcia, o co pytał, i czy
pytał go o cokolwiek, bo chwyciłem Taichiego za rękę i czym prędzej pognałem w
stronę parku, tłumacząc, że jeśli się pospieszymy, to zaliczymy huśtawkę bez
spóźniania się.
Kiedy chłopak huśtał
się w najlepsze, ja próbowałem uspokoić szybsze bicie serca. Czy spotkanie w
tej formie Sasuke to naprawdę był powód, żeby tak reagować? Z pewnością nie.
Nie miałem kochanki na boku, nie okradałem banku, w gruncie rzeczy nie robiłem
niczego złego. Ja się tylko… widywałem raz w tygodniu z synem najlepszej
przyjaciółki, udając kogoś, kim nie jestem. Co by się stało, gdyby Uchiha
dowiedział się prawdy? Wyśmiałby mnie? Zapewne. Ale w gruncie rzeczy, to co z
tego?
– O czym myślisz?
Zamrugałem,
dostrzegając, że Taichi stoi przede mną. To kogo ja, do licha, huśtałem od
kilku minut? Spojrzałem w stronę huśtawki, domyślając się, że jest pusta. Była.
– O tym, że czasem
człowiek przez całe życie robi wiele głupot, a najbardziej wstydzi się tego,
czego nie powinien.
– Czy to dlatego, że
to nigdy tak naprawdę nie było głupotą?
Chwilę zajęło mi
przetrawienie jego pytania.
– Właściwie, to tak.
– Więc dlaczego to
robi?
– Ponieważ się boi.
– Czego, wujku? –
Taichi zmarszczył brwi. Najwyraźniej nie nadążał za moim tokiem myślenia. I
dobrze, bo ja sam też nie.
– Powody mogą być
różne. Na przykład taki, że ktoś dla niego ważny skrytykuje jego działania, nie
zrozumie ich, uzna za słabość. Wtedy wychodzą na światło dzienne różnice
światopoglądowe. No wiesz… że dla różnych ludzi różne rzeczy są najważniejsze i
przez to nie potrafią się dogadać.
– A jeżeli się lubią?
– spytał, podchodząc do mnie i chwytając za rękę. – Musimy już wracać.
Posłusznie ruszyłem
jego śladem do wyjścia z parku. Nie potrafię odczytywać godziny z położenia
księżyca, ale Taichi najwyraźniej tak, bo jego krok nie zdradzał pośpiechu.
Najwyraźniej mieliśmy jeszcze chwilę czasu.
– A co się dzieje,
kiedy się lubią? – spytałem, nie potrafiąc zrozumieć jego toku rozumowania.
– Bo przecież chodzi o
to, żeby ludzie się lubili, prawda? Bo jeśli się nie lubią, to nie będzie
istotne, czy te same rzeczy są dla nich ważne. Jak się lubią, to znajdą jakieś
rozwiązanie, żeby to ominąć, prawda? Na tym polega przyjaźń.
Uśmiechnąłem się,
mocniej ściskając jego dłoń. Bardzo chciałbym, żeby tak właśnie było. I chociaż
wierzyłem w to, co powiedział Taichi, rzeczywistość nie zawsze wyglądała tak
prosto i kolorowo. W jednym miał jednak stuprocentową rację – żeby wygrać,
trzeba o to zawalczyć.
***
Wrzasnąłem, kiedy
wchodząc do sypialni, zauważyłem, że ktoś leżał w moim łóżku. Uderzyłem dłonią
we włącznik i wydobyłem kunai, przyjmując pozycję obronną.
– Kurwa, matole –
warknął Uchiha, podnosząc się z łóżka. – Liczyłem na nieco przyjemniejszą pobudkę.
Chwyciłem się za
serce, wzdychając głośno. Uchiha przyjrzał mi się, a na jego ustach wykwitł
wredny uśmieszek.
– Czego się
spodziewałeś? Zamachowca we własnym łóżku?
Nie odpowiedziałem. W
pierwszej chwili pomyślałem, że to duch. Wiem, wiem, to głupie, ale jego blada
skóra na tle pomarańczowej pościeli i te czarne kudły rozsypane po całej
poduszce… przypominał mi zjawę.
– Swojego wyra nie
masz? – burknąłem, odkładając broń i ściągając bluzę przez głowę.
– Mhm, ale ciebie w
nim nie ma.
Zamarłem. Odrzuciłem
bluzę na krzesło i spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
– Ty wiesz, że to
zabrzmiało tandetnie? Tak… romantycznie.
– Romantycznie?
Młocie, przyszedłem się pieprzyć, a nie zasypiać w twoich ramionach.
A… no to wszystko
jasne.
Uchiha wyczołgał się
spod kołdry i na kolanach podszedł na skraj łóżka. Chwycił mnie za pasek i
przyciągnął do siebie, szybko pozbywając się moich spodni. Spojrzałem
w dół, kiedy zassał się mocniej na moim penisie. Kiedy nasze spojrzenia się
spotkały, wiedziałem, że i tej nocy mi nie ulegnie. W jego oczach krył się taki
żar, że byłem gotów pozwolić mu na wszystko. Jednocześnie czułem ciarki na
całym ciele. Z tą samą pasją, którą na mnie patrzył, niegdyś zabijał. Czy jego
to podniecało? Nie odważyłem się zapytać. Nie chciałem psuć tej chwili.
Zostałem wciągnięty i
pchnięty na materac, zmuszony do tego, żeby się położyć. Potem już wszystko
działo się szybko. Sasuke zaciskał dłonie na moich biodrach tak mocno, że bez
wątpienia zostawił na nich siniaki. Mógłbym pewnie poprosić
Kuramę, żeby się nimi zajął, ale po co? W pewnym sensie te sine ślady
przypominały malinki. Patrząc na nie, będę mógł wspominać, czyim dziełem
były. Sine ślady niebędące efektem przemocy, a… zaangażowania. Namiętności? Pragnienia.
Uroczo.
– Masz dla mnie jakąś
robotę?
Uniosłem głowę z
poduszki, żeby mieć lepszy widok na jego twarz. O co on pytał? Czy chcę, żeby
znowu zrobił mi loda?
– Ślinisz się, młocie
– zauważył z uśmiechem. – To jak będzie?
– Z czym? – Wytarłem
brodę wierzchem dłoni, a następnie spojrzałem na poduszkę; oczywiście ją też
zaśliniłem. Jak ja to robię? Przecież jeszcze nie udało mi się zasnąć i powinienem
panować nad takimi rzeczami.
– Jak to, z czym? O
misję pytałem.
A więc to o taką
pracę mu chodziło!
– Spoko, coś popatrzę.
Uchiha skinął głową,
po czym odrzucił kołdrę na bok i wstał. Przeciągał się chwilę, zanim sięgnął po
swoje gacie, które wisiały na oparciu krzesła. Patrzyłem na to wszystko i nie
reagowałem, dopóki nie sięgnął po spodnie i ich też nie wciągnął na tyłek.
– Co robisz?
– Ubieram się?
– Ale…
Odwrócił się w moją
stronę, spoglądając na mnie, jak na jakiegoś robaka, którego miałby w tej
chwili ochotę rozdeptać. Dobra, może nie jak na robaka, ale na pewno nie było to
przychylne spojrzenie.
– Uzumaki,
przyszedłem na seks, nie po to, żeby spędzić z tobą całą noc.
– Nie no, jasne. A
ostatnio spałeś jak zabity i to w dodatku na mojej połowie łóżka, bo miałeś
taki kaprys. – Przewróciłem oczami.
Sasuke zmierzył mnie
badawczym spojrzeniem. Automatycznie poczułem się jak dzikie zwierzę w zoo albo eksperyment w laboratorium. Ewentualnie pacjent, na którym Tsunade
postanowiła zademonstrować tuzinowi swoich nowych podopiecznych, jak się robi
lewatywę.
Ale do rzeczy, Uchiha
przechylił głowę i lustrował mnie tymi swoimi bezdennymi oczami, aż zrobiło mi
się nieswojo. Nie wiedziałem jeszcze, do czego pije, ale intuicja
podpowiedziała mi, że powiedziałem coś nie tak, a on teraz poddawał moje słowa
dogłębnej analizie. Lada moment powie coś, przez co bym się pewnie zakrztusił.
Gdybym pił.
– Chcesz, żebym
został?
– Co? Nie!
Zaprzeczyłem chyba
zbyt szybko. A czy to aby nie oznaczało, że jednak chciałem? Wykluczone, za
bardzo cenię sobie wygodę i przestrzeń we własnym łóżku, by chcieć ją z kimś
dzielić. Zwłaszcza z takim dupkiem, co to się rozpychał i non stop z kimś przez
sen walczył. Ostatnim razem kopnął mnie w piszczel, a na dokładkę zdzielił w
nos. Przeprosić oczywiście już nie raczył.
Sasuke kiwnął głową i
rozejrzał się w poszukiwaniu swojej czarnej koszulki. W ciemnym pokoju, na ciemnej
podłodze trudno było ją namierzyć, ale w końcu mu się udało.
– Słuchaj… – Odezwał
się po chwili. – Ja po prostu nie zamierzam spać w ujebanej pościeli. Wybacz,
ale taplanie się w spermie nie leży w kręgu moich zainteresowań.
– I że to niby moja
wina?
– Że nie leży? – Udał
zdziwienie, chociaż doskonale zrozumiał moje pytanie. I tak oto właśnie pan
Uchiha, który non stop powtarzał mi, żebym mówił do rzeczy, zamiast owijać w
bawełnę, udał głupka, żeby… no właśnie nie wiedziałem po co. – Wydaje mi się,
że nie. A ty, jak sądzisz?
– Nie to. Tylko że
pościel się klei. Sam do mnie przyszedłeś.
– A czyja to sperma,
moja? – Parsknął śmiechem. – No właśnie.
– A gdyby była twoja?
Sasuke wyglądał,
jakby się nad czymś zastanawiał.
– Wymieniłbym
prześcieradło i zmienił poszewki, kiedy brałeś prysznic. Na razie, Uzumaki.
Witam. Świetne i nowe opowiadanie SasuNaru... Cudownie! I w dodatku wspaniale się zapowiada. Pozdrawiam i czekam na więcej...
OdpowiedzUsuńWitam!
UsuńA może rozwiniesz myśl, dlaczego jest takie świetne i cudowne? ;-)
To jest świetne.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba narracja z perspektywy Naruto,Sasuke jest taki zimnokrwisty i wredny...czyli taki jaki był przez pierwszą i drugą serię ( uwielbiam jak postać jest dobrze oddana)oprócz bycia pochłoniętym przez rządzę zemsty rzecz jasna - kocham go takiego choć jednocześnie nie rozumiem jego decyzji. Ale palmę pierwszeństwa co do potępienia daje zdecydowanie Sakurze - wychować dziecko 4 lata i oddać je potem do sierocińca? Jakby zmarła to z pewnością ktoś mógłby się zająć tym dzieckiem, jakby go nie chciała wychowywać to można by zrobić tak samo.
Jestem ciekawa ja się to rozwinie i mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się jak najszybciej(mam nadzieję, że wcześniej jasno się wyraziłam, nie mam talentu do pisania i zazwyczaj lakoniczny ze mnie człowiek).
Pozdrawiam, Mei
Nie masz talentu do pisania komentarzy? Ja tak nie uważam :-). Dla mnie zdanie czytelnika jest ważne, a przede wszystkim motywujące. Kiedy nie widzę odzewu, nie chce mi się pisać ani niczego publikować, bo i po co? ;-)
UsuńCieszę się, że narracja i postać Sasuke przypadła Ci do gustu. Czuję jednocześnie lekki niepokój, bo nie wiem, czy w dalszych rozdziałach wciąż będzie spełniał Twoje oczekiwania. No, okaże się.
Kwestia Sakury jeszcze się wyjaśni. Czy na pewno jest taką złą matką? I czy to właśnie ona zawiniła?
Rozdział być może pojawi się dzisiaj (ale obstawiałabym raczej przyszły weekend). Wiem, że zamierzałam publikować co dwa tygodnie, ale ostatnio trochę mi się nawarstwiło różnych spraw do załatwienia, a akurat ten rozdział wymaga, by poświęcić mu nieco więcej uwagi niż pierwszemu czy następnym. Niczego więc nie obiecuję, ale przyszły weekend to termin ostateczny.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Witam!
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podoba. Bardzo przyjemnie czyta się wszystko z perspektywy Naruto.
Cieszę się, że Sasuke to Sasuke... XD
Mam na myśli, że jak wspomniała Mei, przedstawiłaś Sasuke wrednego, oddałaś jego charakter.
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
Czekam niecierpliwie i pozdrawiam
M.April
Witaj!
UsuńDziękuję Ci za komentarz :-)
Jesteś kolejną osobą, przez którą zaczynam czuć lekki niepokój w związku z kreacją Sasuke, bo z tym może być naprawdę różnie. No ale zobaczymy :-)
Kolejny rozdział postaram się wrzucić do czwartku, bo właśnie sobie przypomniałam, że cały weekend mnie nie ma i nie ma szans, by coś się pojawiło, a przecież obiecałam... :D
Pozdrawiam!
Hm.
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, kiedy ostatni raz czytałam ff z SasuNaru. Ale że kojarzę cię z innych blgów, to pomyślałam, że chociaż zajrzę. Muszę przyznać, że czytało się naprawdę przyjemnie. Ten sen Naruto to mnie rozwalił. xD A jeg relacja z Sasuke, ni wiem, czy oni są w sumie w jakimś związku, czy ich relacja opiera się wyłącznie na seksie, ale historia mnie zainteresowała. I to, że Naruto odwiedza syna Sakury za plecami Sasuke. Ja w ogóle jestem ciekawa, czy Sakura utrzymuje z nimi jakieś bliższe relacje (z Sasuke zapewne nie, ale czy z Naruto). ;)
W wolnych chwilach będę czytać kolejne rozdziały, bo chociaż fanką yaoi nigdzy nie byłam, to masz na tyle przyjemny styl, że umiem to przełknąć. :)
Witam!
UsuńFajnie, że podjęłaś próbę, chociaż opowiadania yaoi nie należą do Twoich ulubionych :-). Ale mam też dla Ciebie w związku z tym dobrą wiadomość - więcej niż zbliżeń pomiędzy bohaterami jest w tej historii tajemnic i zagadek do rozwiązania. Mam więc nadzieję, że przełkniesz takie dwa szczególne rozdziały, w których akurat co nieco się dzieje, bo potem będzie tylko lepiej ;-).
Dziękuję za komentarz!
Hej, pierwszy rozdział jest całkiem interesujący, ale o to właśnie chodzi, by zaciekawić czytelnika. Powiem szczerze, że po pierwszych akapitach, zastanawiałam się co ja wogóle czytam... Gdy przeczytałam, że to tylko sen, śmiałam się jak głupia. Umiesz bardzo fajnie ukazać specyficzne poczucie humoru Naruto. Zastanawia mnie sytuacja Sakury i to dlaczego jej syn znajduje się w takim miejscu. Oraz kto jest ojcem. Mam narazie więcej pytań, niż odpowiedzi. Ciekawa jest też relacja Naruto i Sasuke, choć dziwnie mi się czytało te fragmenty. Za ich relacją kryje się jakaś tajemnica i póki jej nie poznam, nie zrozumiem ich zachowania.
OdpowiedzUsuńCałoś bardzo wciągająca, dlatego lecę czytać dalej. Życzę dużo weny i czasu na pisanie.
Pozdrawiam, Andzia. XD
Witam!
UsuńCieszę się, że Ci się podoba! Poczucie humoru to coś, na czym zależało mi w tym opowiadaniu szczególnie, żeby odciągnąć trochę uwagę czytelnika od jego mrocznej otoczki :-)
Dzięki za komentarz!
Dobry.
OdpowiedzUsuńSzok i niedowierzenie. Myślałam, że nie ostały się już prawie żadne (aktywne) blogi w tej tematyce, a tu proszę, jaka niespodzianka! Zabłądziłam przypadkiem w internetach i oto jestem znowu. Znowu, bo chyba (lata temu) już kiedyś tu byłam?
W każdym razie - Twoje opowiadanie. Przyjemnie napisane, pierwszy rozdział wciągnął, choć na razie mam w głowie głównie pytania bez odpowiedzi... (Kim jest Taichi? Co się stało z Sakurą? Na jakim etapie kanonu lub nie-kanonu jesteśmy?) I na razie nie jestem do końca przekonana co do sposobu przedstawienia relacji Naruto-Sasuke... z kilku powodów. Ale nic - to dopiero pierwszy rozdział, chcę dać chłopakom i w ogóle Twojemu opowiadaniu szansę, raczej wrócę przeczytać kolejne części. I postaram się komentować w miarę możliwości, bo to przecież szalenie istotne! :)
PS Mokre sny Naruto o pracy biurowej - totalnie to widzę! Chociaż, tak zupełnie szczerze, dużo bardziej urzekł mnie śliniący poduszkę Naruto. :D
Powodzenia i do napisania pod kolejnymi rozdziałami, tak myślę. ;)
Ann
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, super, ten sen Naruto bardzo mi się podobał, a Sasuke taki jak Sasuke taki zimnokrwisty..., ale dziwi mnie kwestia Sakury najpierw wychowuje a potem oddaje dziecko do sierocinca, no chyba że coś jej się stało...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza