3 listopada 2019

24. Przyrzekam to ja, Uzumaki Naruto

Bieganie w takim upale było samobójstwem. Zanim dotarłem do mieszkania Shikamaru, byłem tak mokry, jakbym wyszedł prosto z basenu. W ubraniach. Bo nawet gacie nieprzyjemnie lepiły mi się do ciała.
Zadzwoniłem do drzwi, ignorując fakt, że była dopiero ósma rano, a skoro Nara miał urlop, mógł jeszcze spać. Nieważne. To co chciałem mu powiedzieć, było ważne.
Kiedy po dłuższym czasie nikt mi nie otworzył, zadzwoniłem raz jeszcze. Bardziej natarczywie. Najwyżej Temari mnie zabije. To również nie było w tej chwili ważne. No bo Sasuke… no bo to było ważne.
Zanim zadzwoniłem po raz trzeci, tym razem planując na dobre uwiesić się na dzwonku, drzwi się otworzyły. Shikamaru pchnął mnie do tyłu, wyszedł i pociągnął mnie za łokieć. Szedłem za nim bez słowa, a raczej dawałem się ciągnąć, bo tempo, które obrał, było zawrotne.
Puścił mnie, dopiero kiedy znaleźliśmy się za zakrętem. Z dala od drzwi i okien do jego domu. Z dala od wściekłej Temari.
– Co jest, pali się? – zapytał ze znużeniem.
– Żeby jeszcze było co…
Westchnął.
– Dobra, to nie było śmieszne. Co się stało?
Otworzyłem usta i… Przeszedłem na drugą stronę ulicy, żeby zakupić od pani w warzywniaku butelkę wody. Zimna, bo z lodówki, orzeźwiająca, smakowała jak nigdy.
– Tak się zastanawiałem… jak myślisz, czy Yamato byłby w stanie coś zaradzić z tymi drzewami? No wiesz, styl drewna i w ogóle…